The Black Dog Runs At Night
Angelo Badalamenti
Wybieranie jednego, określonego wiersza z bogactwa całej książki to zadanie niełatwe, zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z poezją Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego – poezją, która nie poddaje się łatwo rozczłonkowywaniu, a jeśli nawet, to tylko i wyłącznie na własnych warunkach, czego dowodem jest chociażby wybór Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem.
Czy jutro albo pojutrze wybrałbym ten sam wiersz z Imienia i znamienia? Być może nie, być może inny kąsek skutecznie zwiódłby mnie na pokuszenie. W dniu dzisiejszym wybieram jednak właśnie wiersz „XVI. [dokarmiam wszystkie wyimaginowane/psy]”.
Świeżo w pamięci mam koniec sierpnia i wystawę psów rasowych, na której się znalazłem jako postronny obserwator (jak najbardziej niezaangażowany w cały ten konkursowo-medalowy zgiełk, tudzież szukanie reproduktorów dla suczek-championów). Chodząc między namiotami, w których właściciele szczotkowali, czesali, czyścili, prostowali i sposobili swoje jak najbardziej realne psy, myślałem raczej o tych wałęsających się gdzieś samopas, wymykających się hyclom, którym nie w smak jest psia (a może i ludzka) imaginacja. Zdaje mi się, że myślałem wtedy właśnie o wyimaginowanych psach z wiersza Dyckiego. O tak! To były właśnie wyimaginowane psy, dokarmiane przez bohatera wiersza. Dokarmiane samymi wierszami.
Pies, z jednej strony najwcześniej udomowione zwierzę, drapieżnik, który stał się towarzyszem człowieka, symbolem wierności i przyjaźni. Z drugiej strony w grze w kości, która pierwotnie miała znaczenie rytualne, najgorszy rzut nazywano „psem”, a oznaczał on śmierć. Wygrywającego nazywano zaś „zabójcą psa”. Cóż ma wspólnego pies z wierszem? Wydaje się, że jednak dużo. I jednemu i drugiemu zdarza się ujadać do księżyca. I jeden i drugi ma naturę włóczęgi. I jeden i drugi nieustannie coś (lub kogoś) tropi.
Nigdy nie miałem własnego, realnego psa, miałem i mam za to całe mnóstwo psów wyimaginowanych. Dokarmianie wyimaginowanych psów, o którym pisze Tkaczyszyn-Dycki, to kolejna odsłona tajemnicy, o której autor Imienia i znamienia pisał już nieraz, tak jak działo się to w wierszu „Tumor linguae”. Poezję dokarmia się wierszem, a więc samym sobą, i to właśnie w tym „ubywaniu siebie” czuje się wolność. Bowiem wyimaginowanych psów nie ma się na własność, one po prostu przychodzą, oswajają się z naszym zapachem i pozwalają się dokarmiać, dopóki same mają na to ochotę. Wiersz, też przecież wyimaginowany, staje się trwalszym schronieniem niż wszystkie budy Violetty Villas razem wzięte. To tu mogą zamieszkać wszystkie „obce i nieobce sierściuchy których nikt nie chciał”. Jednocześnie nie sposób dopuścić do siebie wszystkich wyimaginowanych psów, całej poezji. To niemożliwe, a jeśli już, to niezwykle ryzykowne, opłacone ceną ostateczną. Można jednak oswoić wiersz i pozwolić, by on oswoił nas. Można dopuścić do siebie wiersz, tego „jednego małego zaropialca”.
O autorze
Marcin Jurzysta
Urodzony 23 grudnia 1983 roku w Elblągu. Literaturoznawca, poeta, krytyk literacki, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor tomów poetyckich: ciuciubabka (2011), Abrakadabra (2014), Chatamorgana (2018) oraz Spin-off (2021) wydanych przez Dom Literatury i łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Laureat Konkursu im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Rafała Wojaczka w Mikołowie oraz Międzynarodowego Konkursu „OFF Magazine” w Londynie.
Rozmowa Krzysztofa Hoffmana z Marcinem Jurzystą o książce Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 29 września 2011 roku.
Recenzja Dominiki Kijek z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się 23 grudnia 2014 roku na stronie ArtPapieru.
Rozmowa Krzysztofa Hoffmana z Marcinem Jurzystą o książce Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 29 września 2011 roku.