recenzje / IMPRESJE

Pies z poezją w pysku, czyli o wierszu XVI. z Imienia i znamienia Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego

Marcin Jurzysta

Esej Marcina Jurzysty towarzyszący premierze książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

The Black Dog Runs At Night
Ange­lo Bada­la­men­ti

Wybie­ra­nie jed­ne­go, okre­ślo­ne­go wier­sza z bogac­twa całej książ­ki to zada­nie nie­ła­twe, zwłasz­cza, gdy mamy do czy­nie­nia z poezją Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go – poezją, któ­ra nie pod­da­je się łatwo roz­człon­ko­wy­wa­niu, a jeśli nawet, to tyl­ko i wyłącz­nie na wła­snych warun­kach, cze­go dowo­dem jest cho­ciaż­by wybór Rze­czy­wi­ste i nie­rze­czy­wi­ste sta­je się jed­nym cia­łem.

Czy jutro albo poju­trze wybrał­bym ten sam wiersz z Imie­nia i zna­mie­nia? Być może nie, być może inny kąsek sku­tecz­nie zwiódł­by mnie na poku­sze­nie. W dniu dzi­siej­szym wybie­ram jed­nak wła­śnie wiersz „XVI. [dokar­miam wszyst­kie wyimaginowane/psy]”.

Świe­żo w pamię­ci mam koniec sierp­nia i wysta­wę psów raso­wych, na któ­rej się zna­la­złem jako postron­ny obser­wa­tor (jak naj­bar­dziej nie­za­an­ga­żo­wa­ny w cały ten kon­kur­so­wo-meda­lo­wy zgiełk, tudzież szu­ka­nie repro­duk­to­rów dla suczek-cham­pio­nów). Cho­dząc mię­dzy namio­ta­mi, w któ­rych wła­ści­cie­le szczot­ko­wa­li, cze­sa­li, czy­ści­li, pro­sto­wa­li i spo­so­bi­li swo­je jak naj­bar­dziej real­ne psy, myśla­łem raczej o tych wałę­sa­ją­cych się gdzieś samo­pas, wymy­ka­ją­cych się hyc­lom, któ­rym nie w smak jest psia (a może i ludz­ka) ima­gi­na­cja. Zda­je mi się, że myśla­łem wte­dy wła­śnie o wyima­gi­no­wa­nych psach z wier­sza Dyc­kie­go. O tak! To były wła­śnie wyima­gi­no­wa­ne psy, dokar­mia­ne przez boha­te­ra wier­sza. Dokar­mia­ne samy­mi wier­sza­mi.

Pies, z jed­nej stro­ny naj­wcze­śniej udo­mo­wio­ne zwie­rzę, dra­pież­nik, któ­ry stał się towa­rzy­szem czło­wie­ka, sym­bo­lem wier­no­ści i przy­jaź­ni. Z dru­giej stro­ny w grze w kości, któ­ra pier­wot­nie mia­ła zna­cze­nie rytu­al­ne, naj­gor­szy rzut nazy­wa­no „psem”, a ozna­czał on śmierć. Wygry­wa­ją­ce­go nazy­wa­no zaś „zabój­cą psa”. Cóż ma wspól­ne­go pies z wier­szem? Wyda­je się, że jed­nak dużo. I jed­ne­mu i dru­gie­mu zda­rza się uja­dać do księ­ży­ca. I jeden i dru­gi ma natu­rę włó­czę­gi. I jeden i dru­gi nie­ustan­nie coś (lub kogoś) tro­pi.

Nigdy nie mia­łem wła­sne­go, real­ne­go psa, mia­łem i mam za to całe mnó­stwo psów wyima­gi­no­wa­nych. Dokar­mia­nie wyima­gi­no­wa­nych psów, o któ­rym pisze Tka­czy­szyn-Dyc­ki, to kolej­na odsło­na tajem­ni­cy, o któ­rej autor Imie­nia i zna­mie­nia pisał już nie­raz, tak jak dzia­ło się to w wier­szu „Tumor lin­gu­ae”. Poezję dokar­mia się wier­szem, a więc samym sobą, i to wła­śnie w tym „uby­wa­niu sie­bie” czu­je się wol­ność. Bowiem wyima­gi­no­wa­nych psów nie ma się na wła­sność, one po pro­stu przy­cho­dzą, oswa­ja­ją się z naszym zapa­chem i pozwa­la­ją się dokar­miać, dopó­ki same mają na to ocho­tę. Wiersz, też prze­cież wyima­gi­no­wa­ny, sta­je się trwal­szym schro­nie­niem niż wszyst­kie budy Vio­let­ty Vil­las razem wzię­te. To tu mogą zamiesz­kać wszyst­kie „obce i nie­ob­ce sier­ściu­chy któ­rych nikt nie chciał”. Jed­no­cze­śnie nie spo­sób dopu­ścić do sie­bie wszyst­kich wyima­gi­no­wa­nych psów, całej poezji. To nie­moż­li­we, a jeśli już, to nie­zwy­kle ryzy­kow­ne, opła­co­ne ceną osta­tecz­ną. Moż­na jed­nak oswo­ić wiersz i pozwo­lić, by on oswo­ił nas. Moż­na dopu­ścić do sie­bie wiersz, tego „jed­ne­go małe­go zaro­pial­ca”.

O autorze

Marcin Jurzysta

Urodzony 23 grudnia 1983 roku w Elblągu. Literaturoznawca, poeta, krytyk literacki, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor tomów poetyckich: ciuciubabka (2011), Abrakadabra (2014), Chatamorgana (2018) oraz Spin-off (2021) wydanych przez Dom Literatury i łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Laureat Konkursu im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Rafała Wojaczka w Mikołowie oraz Międzynarodowego Konkursu „OFF Magazine” w Londynie.

Powiązania