recenzje / ESEJE

Piosenki na papierze

Mirosław Pęczak

Recenzja Mirosława Pęczaka z książki Na skrzyżowaniu słów Krzysztofa (Grabaża) Grabowskiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

W posło­wiu do zbio­ru tek­stów Gra­ba­ża „Na skrzy­żo­wa­niu słów” uczo­ny pio­sen­ko­znaw­ca Krzysz­tof Gaj­da pisze, iż sło­wa słu­cha­ne na kon­cer­cie „są u swe­go zara­nia czym innym niż sło­wa pisa­ne po to, by czy­tel­nik obco­wał z nimi, chło­nąc lite­ry z zadru­ko­wa­ne­go papie­ru”. Niby­praw­da, a jed­nak zaini­cjo­wa­na nie­daw­no przez wro­cław­ską ofi­cy­nę Biu­ro Lite­rac­kie seria „Pio­sen­ki na papie­rze” wyraź­nie koli­du­je z takim sta­wia­niem spra­wy i nie da się powie­dzieć, by wydaw­ca jakoś tu ryzy­ko­wał. Otóż to – swo­istą pró­bą war­to­ści pio­sen­ki może być wła­śnie „test papie­ru”. Gdy sło­wa, któ­rych wcze­śniej słu­cha­li­śmy, dają się czy­tać i ich lek­tu­ra spra­wia satys­fak­cję, mamy wów­czas do czy­nie­nia z dzie­łem war­to­ścio­wym, któ­re rów­nie dobrze może funk­cjo­no­wać z muzy­ką, jak i bez niej. Skraj­nie róż­ne sytu­acje odbio­ru (cisza lek­tu­ry i gło­śny kon­cert) nie wpły­wa­ją na arty­stycz­ną war­tość tek­stu i spraw­dza się wte­dy teza, wedle któ­rej waż­ne jest nie tyl­ko jak, ale i o czym się śpie­wa.

Weź­my na przy­kład tro­chę chy­ba zapo­mnia­ny dziś utwór Lecha Janer­ki „LA” z taką oto pierw­szą zwrot­ką: „Dokład­nie to nie wiem, jak jest/I za co będą bić w tym roku/Bo cho­ciaż zabaw­nie jest żyć/Coś złe­go czai się w półmroku/Ni to zja­wa, ni obstawa/Jakaś pre­sja nie­cie­ka­wa gra”. Pio­sen­ka uka­za­ła się na pły­cie „Ur” z 1991 r. Począt­ki trans­for­ma­cji, nikt nie wie­dział, jak dalej poto­czy się zbio­ro­wy los Pola­ków, ale widzie­li­śmy wszy­scy, że trium­fom mło­de­go kapi­ta­li­zmu towa­rzy­szy­ła eks­plo­zja zor­ga­ni­zo­wa­nej gang­ster­ki, recy­dy­wa skraj­nej pra­wi­cy nie tyl­ko w sub­kul­tu­ro­wym ski­now­skim kostiu­mie oraz postę­pu­ją­cy zanik spo­łecz­nej wraż­li­wo­ści ze stro­ny boga­tych wobec dra­ma­tycz­nie rosną­cych obsza­rów bie­dy.

Pio­sen­ka „LA” dużo i traf­nie mówi o ówcze­snych lękach, men­tal­nych nie­po­ko­jach, któ­re zatru­wa­ły pol­skie gło­wy, zarów­no te mniej skom­pli­ko­wa­ne, jaki te inte­li­genc­kie. Uro­dzo­ny w 1953 r. Janer­ka nie jest jed­nak tek­ścia­rzem-publi­cy­stą, jakim bywa (w pozy­tyw­nym sen­sie tego ter­mi­nu) choć­by Kazik Sta­szew­ski. Jako autor śpie­wa­nych przez sie­bie tek­stów Janer­ka zwra­ca uwa­gę nie tyl­ko na zna­cze­nie słów, ale też na ich brzmie­nie: „Ból tar­ga mym trzewiem/I nic dalej nie wiem/Ból tar­ga, ból targa/Ból tar­ga, ból tar­ga” („Bul­tar­ga”) albo: „W natu­rze mamy cią­gły ruch/I z larwy/Z larwy/Z lar­wy do gwiazd” („W natu­rze mamy cią­gły ruch”).

Moż­na przy tej oka­zji zadać pyta­nie, czy taka zaba­wa for­mą dźwię­ko­wą jest dowo­dem lite­rac­ko­ści tek­stu, czy prze­ciw­nie –jej zaprze­cze­niem? Naj­pew­niej jest jed­nak jesz­cze ina­czej – Lech Janer­ka dopra­co­wał się w two­rze­niu tek­stów pio­se­nek wła­sne­go, nie­po­wta­rzal­ne­go sty­lu, któ­rym posłu­gu­je się tak samo spraw­nie w utwo­rach o uczu­ciach, jak i w reflek­sjach quasi-filo­zo­ficz­nych. Zda­rza się, że ów styl sta­je się tak oso­bi­sty, że zbli­ża się do gra­nic idio­lek­tu (w takich choć­by sło­wach jak „figu­ro­le”, „abso­lu­lu” czy wspo­mnia­na wyżej „bul­tar­ga”). Nie­wy­klu­czo­ne, że mamy tu do czy­nie­nia z przy­pad­kiem cał­ko­wi­cie intu­icyj­ne­go dotar­cia do opty­mal­nej for­my lite­rac­kiej, któ­ra jed­no­cze­śnie tra­dy­cyj­nie poj­mo­wa­nej lite­rac­ko­ści zaprze­cza.

Nie­co inne stra­te­gie arty­stycz­ne patro­nu­ją twór­czo­ści młod­sze­go od Janer­ki o ponad deka­dę Gra­ba­ża. Śpie­wa­ją­cy lider Stra­chów na Lachy wyka­zu­je o wie­le więk­sze przy­wią­za­nie do kon­wen­cji, co bynaj­mniej nie zna­czy, że bra­ku­je mu ory­gi­nal­no­ści. Słusz­nie ucho­dzi on za jed­ne­go z naj­cie­kaw­szych auto­rów pio­se­nek nie tyl­ko w swo­im poko­le­niu. Czy­ta­jąc tek­sty Gra­ba­ża ze zbio­ru „Na skrzy­żo­wa­niu dróg”, moż­na odnieść wra­że­nie, że pisze swo­bod­nie i odkryw­czo na dowol­ny temat – czy to o miło­ści czy poli­ty­ce, reli­gii czy o mło­dych kon­su­men­tach roz­ryw­ki.

Gra­baż zda­je sobie spra­wę, że jest suk­ce­so­rem mitu Jaro­ci­na i był jed­nym z tych, któ­rzy z wypie­ka­mi słu­cha­li kon­cer­tu­ją­ce­go tam Lecha Janer­ki. Świa­do­mość taka przy­da­je się do budo­wa­nia toż­sa­mo­ści, ale z dru­giej stro­ny potra­fi znie­wa­lać. W swo­iście roz­li­cze­nio­wym tek­ście „Sty­ro­pian” Gra­baż wyzna­je: „Jestem poje­ba­ny pun­ko­wiec, cwa­niak mentalny/Szyderca i głu­pa­wiec, ściem­niacz seksualny/Moja sil­na wola – pierw­sza lep­sza kurew – pusz­cza się i łajdaczy/Kiedyś tek­sty ostre, kie­dyś TO było TAK, a teraz tak TEGO NIE/Otrzepałem się ze sty­ro­pia­nu i… pew­nie to już będzie koniec/Aha…/Dalej kocham Clash, cią­gle lubię Ramo­nes”.

Zawar­ty w tym wyzna­niu wątek pozby­wa­nia się złu­dzeń jako for­my doj­rze­wa­nia jest, jak wie­le wska­zu­je, doświad­cze­niem wspól­nym całe­go tak zwa­ne­go poko­le­nia Jaro­ci­na – daw­niej wygła­sza­li­śmy mani­fe­sty, ale teraz jeste­śmy pry­wat­ni i mało skłon­ni do unie­sień. Rock dalej jest naszym iden­ty­fi­ka­to­rem, tyle że bar­dziej indy­wi­du­al­nym niż zbio­ro­wym. Swo­ją dro­gą cie­ka­we, że ani Lech Janer­ka, ani Gra­baż, choć uwa­ża się ich za wzor­co­wych „poetów roc­ka”, nie piszą typo­wych tek­stów roc­ko­wych, choć­by takich jak Muń­ka Stasz­czy­ka, auto­ra skąd­inąd wybit­ne­go (vide: ostat­nia pły­ta T. Love). Mało w tych tek­stach haseł, krzy­ku, skan­da­lu, wię­cej za to, no wła­śnie – chy­ba poezji…

Cie­ka­wie na tym tle wypa­da twór­czość Fisza, naj­młod­sze­go z auto­rów serii Biu­ra Lite­rac­kie­go. Uro­dzo­ny w 1978 r. arty­sta koja­rzo­ny jest zwy­kle z hip-hopem, acz­kol­wiek trud­no uznać go za typo­we­go repre­zen­tan­ta tego nur­tu, zarów­no jeśli idzie o muzy­kę, jak i tek­sty. Owszem, Fisz posłu­gu­je się nie­kie­dy cha­rak­te­ry­stycz­ną raper­ską fra­zą, któ­ra jest dziś odpo­wied­ni­kiem daw­nej oral­nej poezji rap­so­dycz­nej, ale w jego tek­stach kolo­kwia­li­zmy ustę­pu­ją na rzecz odnie­sień do kul­tu­ry (głów­nie popu­lar­nej), a zamiast czę­sto sto­so­wa­nych w hip-hopie powtó­rzeń, mamy cał­kiem fine­zyj­ną meta­fo­ry­kę:

„Gdy­by woj­ny toczyć na słowa,/byliby zwy­cięz­cy, ale nie było­by ofiar./Trzy, dwa, jeden – pal!/Ten pocisk ma miłość jak T. Love. /Wygrani toną w powo­dzi braw, /przegrani w gwiz­dach. / Lecą kart­ki w kalen­da­rzu w tem­pie allegro./Brzuch, co rósł, spuchł jak kokos,/a mię­śnie mi więdną./Pisane mikro­fo­nem wersy/podniesione z chod­ni­ka -/to nie pirac­ki materiał,/tylko legal­ny towar/na lase­ro­wych pły­tach. /Od potu błysz­czy się jak rosa./Tnę jak kosa,/bombarduję jak Mosad./Niezniszczalny jak MacGyver,/młody gniew­ny jak Michel­le Pfeiffer,/co ser­ce ma dzi­kie jak Lynch, /a nie mięk­kie jak har­le­qu­in” („Goryl”).

Książ­ka Fisza „War­szaf­ka pło­nie” zgod­nie z tytu­łem jest antysz­pa­ner­ska i autor­sko osob­na. Trud­no w tym przy­pad­ku mówić o jakim­kol­wiek gło­sie poko­le­nia, cho­ciaż wyobraź­nia auto­ra pod­su­wa roz­po­zna­wal­ne tro­py: tytu­ły fil­mów, nazwy mod­nych miejsc, nazwi­ska tele­wi­zyj­nych gwiazd i wszyst­ko to skła­da się na świat potocz­ne­go doświad­cze­nia żyją­cych dziś w Pol­sce trzy­dzie­sto­lat­ków. Cha­rak­te­ry­stycz­ne, że nie znaj­dzie­my w tych tek­stach ani śla­du pre­dy­lek­cji do rewo­lu­cyj­nej zmia­ny czy chę­ci nawra­ca­nia innych, co prze­cież poja­wia się w hip-hopie cał­kiem czę­sto. Ale tego same­go nie znaj­dzie­my też i u Janer­ki, i u Gra­ba­ża.

Nale­ży więc mówić o szcze­gól­nej spe­cy­fi­ce tej twór­czo­ści, nie zaś o jej jak­kol­wiek rozu­mia­nej typo­wo­ści. Jest wsze­la­ko coś jesz­cze, co wyda­je się łączyć tek­sty całej trój­ki tak róż­nych prze­cież auto­rów. Moż­na by to nazwać pięt­nem epo­ki albo reflek­sem ducha cza­su. U każ­de­go znaj­dzie­my zatem indy­wi­du­alizm zamiast wspól­no­to­wo­ści, kry­ty­cyzm zamiast ide­olo­gii, scep­ty­cyzm zamiast entu­zja­zmu.

To samo, choć może jesz­cze ostrzej, wyra­żo­ne zosta­ło w tek­stach Krzysz­to­fa Var­gi i Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go, napi­sa­nych na pły­tę zespo­łu Dr Misio „Mło­dzi”. Auto­rzy są zawo­do­wy­mi pisa­rza­mi, więc kusi, żeby tro­pić w tek­stach śpie­wa­nych przez Arka Jaku­bi­ka ukry­te sza­blo­ny kon­wen­cji i pokła­dy jakiejś gry z taką czy inną este­ty­ką i poety­ką. Tym­cza­sem – nic z tych rze­czy. Arek Jaku­bik śpie­wa jak uro­dzo­ny rock­man i ktoś, kto by go nie znał, nie uwie­rzył­by, że jest akto­rem.

Nato­miast dzie­sięć tek­stów Var­gi i trzy Świe­tlic­kie­go, skła­da­ją­cych się na tę pły­tę, to jak naj­bar­dziej lite­ra­tu­ra, tyle że zupeł­nie pozba­wio­na arty­stow­skiej pozy. Wra­że­nie auten­ty­zmu jest doj­mu­ją­ce. W tytu­ło­wym tek­ście pły­ty (autor­stwa Krzysz­to­fa Var­gi) sły­szy­my „Przy­ja­cie­le z mło­do­ści odchodzą/przychodzą kobie­ty i tak to się kręci/coraz wol­niej­sze chwi­le uniesień/trzeba za nie pła­cić możesz to stra­cić / kie­dy byli­śmy mło­dzi / czas stał w miej­scu / kie­dy byli­śmy młodzi/nikt nie umie­rał i nikt się nie rodził/teraz się już tyl­ko boimy cho­ro­by, zdra­dy, debe­tu na koncie/najbardziej zaś boimy się strachu/strachu przy­cho­dzą­ce­go nocą (…)”.

Mrocz­ne kli­ma­ty, moty­wy śmier­ci, umie­ra­nia i zabi­ja­nia przy­wo­łu­ją na myśl słyn­ne pie­śni Nic­ka Cave’a, któ­re, nawia­sem mówiąc, rów­nież tak samo dobrze się czy­ta, jak odbie­ra w posta­ci śpie­wa­nej. Ale jed­no­cze­śnie pio­sen­ki Var­gi i Świe­tlic­kie­go nasy­co­ne są spo­łecz­nym kon­kre­tem, co powo­du­je, że są „nasze”, kore­spon­du­ją z naszym dzi­siej­szym pol­skim doświad­cze­niem. Być może „śmierć w Tesco” mogła­by się zda­rzyć gdzie­kol­wiek w zglo­ba­li­zo­wa­nym świe­cie, ale sły­sząc ten tekst, wyobra­ża­my sobie dosko­na­le zna­ną sce­no­gra­fię. Lite­rac­kość tych pio­se­nek nie zaprze­cza ich auten­ty­zmo­wi, jest bar­dziej wehi­ku­łem emo­cji niż poetyc­kim popi­sem. Ale chło­nie się to z maso­chi­stycz­ną roz­ko­szą i nie­ko­niecz­nie dla­te­go, że fine­zyj­nie napi­sa­ne. Nie ma tu zbęd­nej orna­men­ty­ki, tyl­ko tek­sty in cru­do, co nota­be­ne zna­my z bal­lad Świe­tlic­kie­go, któ­re melo­re­cy­tu­je ze swo­im ban­dem Świe­tli­ki.

War­tość tych tek­stów bie­rze się stąd, że cał­ko­wi­cie igno­ru­ją sche­mat tek­stu pio­sen­ki jako gatun­ku: oby­wa­ją się bez szla­gwor­tu, rymu i wsze­la­kiej mino­de­rii, któ­ra ma kupić odbior­cę. W efek­cie mamy do czy­nie­nia z zupeł­nie nową jako­ścią, w któ­rej pio­sen­ka cie­ka­wie krzy­żu­je się z lite­ra­tu­rą. Kto wie, może oma­wia­ne tu przy­kła­dy twór­czo­ści pio­sen­ko­wej docze­ka­ją się kon­ty­nu­acji, któ­ra będzie sku­tecz­ną prze­ciw­wa­gą dla waty i nie­po­rad­no­ści słow­nej tak wie­lu popu­lar­nych prze­bo­jów.


Arty­kuł uka­zał się w tygo­dni­ku „Poli­ty­ka” 17 kwiet­nia 2013 roku. Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

Powiązania

Na skrzyżowaniu słów

recenzje / ESEJE Magdalena Wołowicz

Recen­zja Mag­da­le­ny Woło­wicz z książ­ki Na skrzy­żo­wa­niu słów Krzysz­to­fa (Gra­ba­ża) Gra­bow­skie­go.

Więcej

O wierszu „Bankrut… bankrutowi”

recenzje / KOMENTARZE Krzysztof Grabowski

Autor­ski komen­tarz Krzysz­to­fa Gra­bow­skie­go do wier­sza „Ban­krut… ban­kru­to­wi” z książ­ki Na skrzy­żo­wa­niu słów, któ­ra uka­za­ła się 14 mar­ca 2013 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Mój osobisty Grabaż

recenzje / IMPRESJE Jacek Nizinkiewicz

Esej Jac­ka Nizin­kie­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Na skrzy­żo­wa­niu słów Krzysz­to­fa (Gra­ba­ża) Gra­bow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 14 mar­ca 2013 roku.

Więcej

Opowieści pieśniarza

recenzje / IMPRESJE Paweł Tański

Recen­zja Paw­ła Tań­skie­go z książ­ki Na skrzy­żo­wa­niu słówKrzysz­to­fa (Gra­ba­ża) Gra­bow­skie­go.

Więcej