Pomyśleć nic
recenzje / ESEJE Marcin OrlińskiRecenzja Marcina Orlińskiego z książki zbierane Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Agnieszki Czyżak z książki zbierane Krystyny Miłobędzkiej.
Opasły – na pierwszy rzut oka – tom poezji Krystyny Miłobędzkiej, w którym znalazły się wiersze zbierane przez całe życie, choć wciąż nie zebrane ostatecznie, można czytać jako spójny tekst, będący swoistą autobiografią duchową czy też jako dziennik poetyckiej podróży lub pamiętnik przemijania. Tom zawiera w istocie nie tak dużą ilość tekstu, jeśli wziąć pod uwagę stosunek części zadrukowanych do przestrzeni pustych. Całą, na przykład, stronę sporego formatu zajmuje pojedynczy wers lub krótki dwuwiersz. Umieszczony na niewielkim fragmencie białej karty niewielki tekst skupia na sobie zdwojoną uwagę odbiorcy. Jeśli w dodatku brzmi tak:
„zdusiła swój krzyk
teraz milczy o życie„1
to zaczyna szczególnie niepokoić, skłaniać do lektury wielokrotnej i wywoływać pragnienie dotarcia do skrytego w kilku słowach przesłania, zwłaszcza gdy sprawiają wrażenie – a tak jest najczęściej – iż dotykają rzeczy najważniejszych.
Pozorna prostota utworów dość szybko okazuje się złudą, są one wezwaniem do stawiania pytań o sens i kształt ludzkiej egzystencji. Taki właśnie jest i ostatni wiersz tomu:
„zaśpiewam ci przebudzankę
pod ciężkim śniegiem na zielonej trawie…”
[Z 328]
Tu kolejne czytanie zmierzać musi do prób unieruchomienia przekazu rozpadającego się na sprzeczne obrazy. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czym może być obiecana „przebudzanka” łączy się z niepokojem wywołanym przez drugi wers z pytaniem o to, kto, komu i w jakiej sytuacji będzie ją śpiewał. Zestawienie przygniatającego śniegu ze świeżą trawą budzi najpierw skojarzenie z cyklem przemian Natury, by po chwili ustąpić skojarzeniom zgoła odmiennym, cmentarnym, pogrzebowym, z przemianą groźną, bo ostateczną, nieodwracalną. Czym w takim razie może okazać się śpiewana „przebudzanka”? Obietnicą innego, nowego kształtu istnienia?
Już w debiutanckim tomiku Anaglify zwraca uwagę niepokojąca wizja przemiany, która zawsze okazuje się choćby po części śmiertelna. Jest częstokroć przemijaniem oswojonego przez codzienne przyzwyczajenie kształtu, jego zmianą w inną, nie do końca zrozumiałą, choć często (pozornie) użyteczną formę bytu. A właśnie świadomość naznaczenia śmiertelnością, skazania na przemijanie, niechcianą przemianę zdaje się być ważnym, jeśli nie najważniejszym motywem poezji Miłobędzkiej.
W Anaglifach posłyszeć można cień zazdrości wobec istnień, które choć prawom przemijania podlegają, nie są ich świadome:
„Im bardziej myśli się o kolibrach, tym trudniej w nie wierzyć.
Dlatego kwiaty zamiast głów mają korony, słupki i pręciki.
Rosną nie wiedząc nic o owocowaniu i śmierci.”
[Z 21]
W miarę upływu lat coraz bardziej wyraziste okaże się przekonanie o tożsamości człowieka ze światem natury właśnie przez podobieństwo nietrwałości i kruchości pojedynczego bytu. W końcu po latach pojawi się nawet magiczna „łąka łąk”, matecznik i schronienie na starość – „nasuwa się łąka, łąka łąk ta jedna na starość” (Z 157)2. W ostatnim zbiorze, zatytułowanym Po krzyku, także spotykamy kwiaty i śmierć. Tym razem jednak nie ma już zazdrości, lecz zdumiona i lękliwa zgoda na porządek świata, niezależny od jednostkowych pragnień, pozornych wyborów. Człowiek – przecież – z reguły żyje dłużej niż kwiat, mrówka, ptak, a nieraz dane mu jest także przeżyć wielu rówieśników:
„a ja w tym chodzę chodzę i podlewam kwiaty
oddycham gdy świat wstrzymał oddech
o tyle śmierci żywsza”
[Z 280]
Pragnienie, by nazwać porządek istnienia, wyrwać się z niemocy języka, niezdolnego nie tylko do pochwycenia kształtów nieruchomych, ale nade wszystko bezradnego wobec nieprzerwanego ruchu świata i jego przemian, to często wyrażana w poezji Miłobędzkiej niemożliwa do spełnienia tęsknota. Tęsknota, by pochwycić siebie i świat (siebie w świecie, świat w sobie) choćby na chwilę, mimo że bez wiary, by można to uczynić w sposób ostateczny czy jednoznaczny:
„ciągle ta sama nieopowiadalność!
(świecenie świata, szarość papieru)
światło papieru, kolor tej szarości
labirynt – w którym tylko każdy szczegół może być”
nazwany
[Z 288]
Nazwać, uchwycić w słowie „nieopowiadalne”, to jednocześnie toczyć nieustanne boje, by przybliżyć za pomocą bezradnego języka ulotność doświadczenia. Jeśli nawet najbliżsi wymykają się słowu, jeśli trzeba przyznać, że „z ojcem też takie widzenia przez sen przez fotografię” [Z 158], to zrozumiale stają się wysiłki, aby unieruchomić to, co jest nieustanną zmianą, ciągłym dzianiem się. Owe „widzenia, słyszenia, dotknięcia” uchwycone w wierszu tracą przecież swoją temporalną i zmysłową istotę. A nazwać, zamknąć w obrazie, to czasami także uwięzić, pozornie ratując przed zapomnieniem:
„są na fotografii!
matkaojciec klombkońjesion piwonie
wemniewzięci, nareszcie bezpieczni”
[Z 296]
Z drugiej strony bowiem uwięzić, znaczy zatrzymać – dla siebie, uratować – dla siebie jedynie, ślad po umarłej osobie, minionej chwili, ulotnym wzruszeniu. To zaiste pozorny, chwilowy i jakże nieskuteczny ratunek przed nienaruszalnym w inny sposób prawem przemijania. W dodatku zatrzymać w słowie, w utworze, w tomiku poetyckim, na fotografii to nade wszystko – zatrzymać w klatce niewspółmiernego wobec życia sztucznego medium. A zamykanie w klatce, jak i doświadczanie takiego uwięzienia może okazać się doznaniem szczególnie bolesnym i ambiwalentnym, a nawet totalnym. W wierszu z tomu Wykaz treści „zgubiona i przywiązana” bohaterka doświadcza totalnego poczucia zamknięcia w egzystencji, w każdej przestrzeni, w każdej mijającej chwili: „w klatce domu, w klatce ławki, w klatce parku, śmiesznie obca w klatce kuchni, nikt ci nie poda pilnika w chlebie”. Nie dziwi więc zakończenie, bardzo prawdopodobne zakończenie niemożliwej do zniesienia sytuacji: „ona otworzyła gaz, musiała raz coś otworzyć naprawdę” [Z 153]. Życie przypominające ruchome klatki filmu staje się paradoksalnym uwięzieniem w biegu, w nieustannym ruchu, w przemijaniu. Znamiennym wyznaniem wydaje się wiersz z tomu Imiesłowy, zawierający programową samoświadomość poetycką:
„Zapisać bieg myśli bieg słów w biegnącym świecie. Którym biegnę, który mną biegnie.
Mówić, nie pisać. A jednak zapisać. Zdążyć.
Nie myślę słowami. Myślę obrazkami. Świat myśli mi się biegnącymi zwierzętami roślinami ludźmi. Lepiej powiem: przeze mnie biegną. Świat biegnie mi przez głowę rzeczami. (Biegnącym obrazkom, kawałkom obrazów w biegu szukam słów)”.
[Z 210]
Ruch to przemiana i przemijanie zarazem, ale i każda forma bezruchu – tylko pozornego przecież – mogłaby się okazać podobnie śmiertelna, nadto przeczyłaby nadrzędnej zasadzie istnienia. Stąd życzenie „ruch temu domowi, przybywanie wielki przypływ” [Z 235] jawi się jako zgoda na poddanie wszystkich bytów niszczącemu działaniu czasu. Odczuwane w efekcie, zarazem oczywiste, poczucie zamknięcia w kolejnej klatce, tym razem klatce języka, zmusza do postawienia pytania o suwerenność poetyckich wyborów: „czy ktoś cię widział wychodzącą z zeszytu w kratkę, każde zdanie dobrze zamknięte i swoim zamknięciem wciąga w zamknięcie, klaustrofobia języka, który dotknął ściany, ściany gazety, ściany głośników” [Z 154]. Być może suwerenność kryje się w konsekwencji dokonywanych wyborów. Piotr Śliwiński pisał nie tak dawno: „Poeta różni się od innych ludzi nie tym, że odczuwa coś, czego inni nie odczuwają, ale lingwistycznym ujęciem owych mniej lub bardziej wspólnych doznań. Sąd ten, nienowy, Miłobędzka wciela w wiersz z prawie dzisiaj niespotykaną stanowczością„3. Z taką samą stanowczością owo lingwistyczne ujęcie przekształcane jest wciąż od nowa w mowę autonomiczną, wyraziście pojedynczą, konsekwentnie osobną, niezaprzeczalnie rozpoznawalną. Niezależnie od skomplikowania poetyckiego przekazu, obnażania trudności w artykułowaniu migotliwych znaczeń, mnożenia utrudnień w odbiorze tekstów, mylenia tropów, z całości tomu zbierane, wyłania się wyrazista i zapewne bardziej spójna niż w pisarskim zamiarze „postać autora”, Krystyny, matki, żony, poetki – kobiety4. Wybór lingwizmu (niezależnie od tego, jak nieostry jest to termin) nie przeszkadza w kreśleniu autoportretu, lecz mnoży perspektywy, nadaje aktowi twórczemu znamię działania zawsze nieostatecznego, sugeruje wieloznaczność każdego szczegółu, a w konsekwencji możność współtworzenia tegoż obrazu w odbiorze.
Ryszard Nycz w artykule „Osoba w nowoczesnej literaturze: ślady obecności” przekonuje, iż dwie tendencje „pisania sobą” i „pisania siebie” dawniej rozłączne podlegają rozmaitym kontaminacjom w literaturze najnowszej:
„Począwszy od lat sześćdziesiątych coraz bardziej zauważalny staje się proces łączenia cech obu nurtów pisarstwa. Nietrudno zauważyć, że wyraźnie przybiera on na sile w literaturze lat ostatnich, gdzie – w odróżnieniu od typowych dzieł nowoczesnej poezji i prozy, ‘piętno osobowe’ (w znaczeniu cech empirycznej osoby pisarza) – ujawnia się w sposób bardzo dobitny i bez względu na pokoleniowe, światopoglądowe czy estetyczne różnice„5.
W poetyckich zapisach Miłobędzkiej zwraca uwagę wyraźnie zakreślona granica wrażliwości, współodczuwania z każdą niemal formą bytu, postrzegania bardziej uważnego, wnikliwego, ale zawsze współczującego. Świadomość nieustannego pożerania i bycia pożeraną, urażania i zbierania razów, obrażania się i strachu przed obrazą, doskwiera: „W każdej chwili rozdeptuję i pożeram setki istnień. Reszta jest literaturą” [Z 237]. Wrażliwość jest też wiedzą o własnej odmienności – „Porażenie masakrą pokrzyw – kto to słyszał? Porażenie pięknością róży – tak, to się zdarza; Życie „doświadczane na własnej skórze” nieodmiennie boli, tak jak boli niemożność jego wypowiadania. Marzenie, by: „Rozpłynąć, rozwiać się – w tobie, w świecie, w tekście”, to pragnienie, by zniknęło urażające i urażane, obolałe z obu powodów, uwięzione także w sobie „ja”. A kiedy wszystko stanie się: „Porażająco jasne. Bez cienia mnie”, wtedy „Zostaje doświadczane, nie ma obrazu”. A przecież nasz własny obraz musi istnieć w nas i dla nas, by można było ocalić odrębność i indywidualność bytu – wbrew oporowi materii, także materii słów. To niezwykły autoportret, gdy jego istotą, choćby na krótki czas, może stać się unicestwienie „ja”. Wtedy bowiem osiąga się nową, empatyczną perspektywę poznania: „Widać każde ty, otwiera się świat” [Z 239]. Pisał Piotr Michałowski:
„Podczas gdy malarstwo wypracowało szereg metod autoportretowania i bogaty zasób konwencji, autoportret literacki jest w większym stopniu przedsięwzięciem indywidualnym, związanym z najwyższym ryzykiem artysty. Być może jest też jedynym aktem, w którym spełnia się postulat Przybosia o niepowtarzalnej odkrywczości każdej sytuacji lirycznej. Oto indywidualność twórcy staje naprzeciw indywidualności człowieka i usiłuje rozpoznać ją bez pośrednictwa stereotypów. Pozornie najkrótsza z dróg poznania – od ‘Ja’ do ‘ja’ – wiedzie poprzez obojętną wobec wszelkiej ‘poszczególności’ pustynię języka„6.
W poszukiwaniu i dookreślaniu poetyckiego autoportretu przełomowy wydaje się tom Dom, pokarmy, napisany w okresie przekraczania smugi cienia. Szczególne miejsce zyskuje w nim cielesność, kobiecość, macierzyństwo jako swoisty kontrapunkt dla bycia poetką, piszącą z innej, niż wyznaczone przez spełniane role, perspektywy. Wiersz pod znamiennym tytułem „Taka mam być na skraju – już już a spadnę albo pofrunę”, zamykający zbiór, jest wyrazistym przykładem dwoistego postrzegania siebie:
„Tylko, że prędko się starzeję, nawet w snach mosty zbutwiały, dziś o mało z takiego nie spadłam. Drzewa coraz śmielej żywią się mną. Lubię rośliny i drzewa, całe życie chciałam im to dać do zrozumienia i dopiero teraz bez rozczulenia mogłabym powiedzieć. I w to, w to mój syn wdaje się ze swoim cholernym łukiem i warczącymi autkami! Sama mu łuk kupiłam.” [Z 142]
Wspaniały, bo na przekór konwencjom zapis trudnej radości macierzyństwa łączy się tutaj z gorzką wiedzą o niemożności zatrzymania erozji bytu. Bycie na skraju to bycie pomiędzy wzlotem a upadkiem, to bycie w chwiejnej, nietrwałej równowadze między ostateczną klęską unicestwienia a bardzo niepewnym zwycięstwem: chwilowej, zamkniętej w słowo, ucieczki od tego, co zwykłe, przyziemne, naznaczone śmiercią. A dziecko – wcielenie bezładnego ruchu i radosnej wrzawy przynależy paradoksalnie do tej właśnie przestrzeni.
„Jestem że widzę że widzę że mijam” – brzmi tytuł innego wiersza z tego zbioru, a zawierająca nutę goryczy, świadomość skazania na przemijanie naznacza większość stałych. Z kolei otwierający następny zbiór – „Wykaz treści” – utwór rozpoczyna się słowami: „Umarła rodząc się. Urodziła ten plac budowy ten park cmentarz” [Z 145]. W tekście osią poetyckiej eksploracji jest porażająca wizja tożsamości narodzin i śmierci, skoro rodzić można jedynie podobne sobie, nietrwałe i kruche istoty. Rodzenie zatem to wydawanie na śmierć wszelkich poddanych jej bytów. Dalej padają przejmujące słowa: „Niedo. Niedowybaczenia moje, co chce dać wziąć że umiera żyje” – w których posłyszeć można ton bolesnej wiedzy o niemożności dokonania rozdziału między tym, co żywe, a już martwe, zmartwiałe, choć jeszcze w ruchu.
W kolejnym zbiorze, zatytułowanym „Pamiętam”, zwraca uwagę utwór, będący próbą zamanifestowania odrębności, autonomiczności, choćby skazanej na ciągły, powtarzalny rozpad:
„a z tego co teraz tak śmiertelnie jasno widać między nami
niech ci się złoży
rozpada
złoży
rozpada od nowa złoży
jestem”
[Z 183]
Chciałoby się dodać – wreszcie, choćby w rozpadzie, „jestem”, zapytać, dlaczego tak późno „jestem”, i zwątpić: na jak długo?
Niemożność unieruchomienia własnej egzystencji w słowie, nieusuwalna świadomość bycia uwięzionym w przemijaniu, nie uniemożliwia trwania, na przekór wszechobecnej nietrwałości. Ułatwia – paradoksalnie – godzenie się z jego przedostatnim aktem: starością. I ostatnim aktem, ostatecznym końcem życia na ziemi. Wtedy można przekonywać: „kocham cię razem z twoją śmiercią” [Z 298].
Starość nie dokucza tak bardzo, kiedy powtarza się wyznanie: „nie jestem dalej ani bliżej / jestem od niepoczątku, od niedokońca” [Z 278], rozbrojona zostaje tym samym czająca się nieodmiennie u kresu rozpacz. Nawet poddając się typowej dla podeszłego wieku niemocy, gubiąc już niepotrzebne słowa, gdy zostaje tylko zaimek „ja”, można powiedzieć z pewnym zdziwieniem: „wreszcie mój, mój we mnie / mój ze mną / świat / ja w pierwszej i ostatniej osobie” [Z 284]. Rozpad i brak może mimo wszystko ułatwiać odnajdywanie sedna, istoty trwania oraz pojedynczej, nagiej, bo ogołoconej z tego, co w istocie zbędne, osoby zamkniętej w trwaniu.
Starzenie się, przemijanie, temat artykułowany coraz częściej – wprost i bez przesłon – w późnej twórczości Krystyny Miłobędzkiej, to kontynuacja wątków stale obecnych w jej poezji. Rozmaicie ujmowane „uwięzienie” w niepowstrzymanym biegu przemian dookreśla poetycki autoportret. Dzielić to doświadczenie z światem to jednocześnie uznać, iż sztuka tworzenia nie może zmienić ludzkiej kondycji, jest jednak – jedynie, czy aż – stawianiem oporu sile inercji, bezwładu, z jaką człowiek ciąży ku śmierci.
Wyznania na temat starzenia się, niemal konwencjonalne:
„wciąż bliżej było z nią i dlatego wciąż dalej
dziś dziwi się sobie całym starym ciałem”
[Z 309]
sąsiadują na przykład po raz kolejny z wizją biegu – tym razem – ocalającego pewność życia przez ból; „nie spiesz się tak, za prędko siwiejesz / biegnij biegnij, tyle twojego co zakłuje w piersiach” [Z 282]. Odnaleźć jednak można i intrygujące metafory przemijania, jak ta, zrównująca przemijanie z rozbieraniem:
„rozbierz się z Krystyny
z dziecka matki kobiety
lokatorki kochanki turystki żony
zostaje rozbieranie
smugi zrzucanych ubrań
lekkie ruchy, nic więcej”
[Z 317]
Starość to zatem temat oswojony dużo wcześniej, oswajany nieustannie. Nie pojawia się, jak można by się spodziewać, wraz ze zbliżaniem się podeszłego wieku, lecz jest nurtem podskórnie obecnym w całej twórczości, drążącym i kształtującym poetyckie wizje. Właśnie we wcześniejszych tomach spotkać można zaskakujące, inne wizje starzenia się, niejako permanentnego, bo na stałe wpisanego w ludzką tożsamość. W jednym z wierszy z tomu Wykaz treści, pojawia się dwukrotnie powtórzona, niemal identyczna fraza „te dwie my stare dziewczynki kobiety” i „te dwie my stare małe dziewczynki, zakrzątane słowa” uwidaczniające okrutną jednoczesność trwania w jednym podlegającym przemianom ciele, dziecka i staruszki, dziewczyny i kobiety. Dzieciństwo i młodość zawierają bowiem w sobie stale obecną, wraz z nimi współistniejącą, nieuchronną przemianę w starość i śmierć. W tym samym utworze użyta została wyrazista metafora, związanego z kobiecym przeznaczeniem, uwięzienia w przedmiotach: „Była cała wszyta w obrąbek od pieluszki do ostatniego prześcieradła, tajemnica jej przeszyć dla mnie, pytanie o igłę” [Z 155]. Pytanie „o igłę”, o przyczynę biernego poddawania się „wszywaniu” w rzeczy codziennego użytku, degradację, to pytanie o kondycję „niemej” egzystencji. Uprzedmiotowienie nie ratuje przed rozpadem, nie zmienia losu, utrudnia jednak korzystanie z jakże ograniczonego prawa do kierowania własnym życiem lub choćby mówienia o nim. A więc może i w rozmyślaniach o przemijaniu warto pozostawić sobie złudzenie podmiotowego samostanowienia, by móc stwierdzić: „Po troszeczku po drodze po zbywam siebie lekką ręką”, bo gdy jest się „już nie tu jeszcze nie tam”, wyznanie „coraz lżej ze mną” [Z 211] odbiera starości jej rażącą silę. Można próbować oswajać nawet nicość:
„patrzona chodzona żyta
byta
płakana mówiona
jej jest i jej będzie
jej pisane i jej niepisane
te cości i nicości”
[Z 216]
Krystyna Miłobędzka, usiłując pochwycić siebie, ulotne doświadczenia i wirujący wokół świat w nieposłusznej materii języka, kreśląc wciąż od nowa „autoportret niemożliwy”, ocala, nie tylko na własny użytek, swą niepowtarzalną egzystencję. Prowadzi tym samym nieustanną walkę na życie i śmierć (o życie ze śmiercią, życie pomimo śmierci; o istnienie z przemijaniem, istnienie pomimo przemijania), aby ocalać poezję, aby trwała na przekór bezlitosnym atakom wszelkich sił rozpadu i erozji, niszczących światy, słowa i sensy. Zakończyć więc można rozważania słowami jednego z wierszy poetki z ostatniego tomu, zawierającymi w krótkim błysku, ładunek ironii, autoironii, a zarazem współodczuwania ze światem:
„ ‘zasłużyłaś na lepsze’
jak wszyscy”
Krytyk literacki i wykładowca akademicki. Mieszka w Poznaniu.
Recenzja Marcina Orlińskiego z książki zbierane Krystyny Miłobędzkiej.
Więcej