Za 1,5h pod Jubilatem
kiedy podziwiam lustro, którego nie rozumiem.
kiedy pytanie jest problemem wszystkich potrzeb
albo potrzebą wszelkich problemów.
kiedy w galaktyce obok postawili stadion.
kiedy zniszczyli w niej klimat.
kiedy zrobili z niego szpital.
kiedy niebieski wirus jest planetą gazową.
kiedy płaczą oka cyklonu.
kiedy myśl ma 4 ściany.
kiedy chuj mnie obchodzi Europa ojczyzn.
kiedy znowu to cofam, by za chwilę powtórzyć.
kiedy sad to chwastna rajstopa.
kiedy jabłoń daje owoce granatu.
kiedy kwiat ma woń lukrecji, którą nie sposób się najeść.
kiedy kilogram słów waży kilogram.
kiedy każde to minuta.
Wstaję rano. Jest 12:42, niedziela, a plany wąskie: leżenie i ruszanie co najwyżej oczami (no może spacer jak mnie puści po śniadaniu). Siedzę, ubieram bluzę, żeby zejść, się odlać, jak człowiek z zasłoniętą klatką piersiową, ale łapię nieoczekiwaną zwiechę. To Sony Ericson kp550i (ten z fikuśną zasłoną na obiektywie, że można puszczać oczko i z tym takim joystickiem, który jest najwrażliwszym punktem), usłyszałem jego dzwonek, i to po tym, gdy już przestał grać. Mulaste dudnienie i to falowanie dźwięku totalnie zlało się z tłem mojego kaca, i orientuję się, że chyba dość często mam tak, że zauważam rzeczy, kiedy już znikają. Ale to nie jest ważne, to nie istotne, bo telefon znowu dzwoni, więc swoim zwyczajem nerwowo doskakuję do listwy, z której stary SE ciągnie se prąd. Odbieram.
– Tak słucham? (Barwę mojego głosu oceniłbym na błotnisto-gloniastą).
– Boska? Taa, Oskar. Bierz tą kurwę swoją dziewczynę Tadzię i widzę was kurwa na spotkaniu pod Jubilatem. Tak, tak, pod Jubilatem w Krakowie. Za 1,5h kurwa jestem. Tak, bierz tą kurwę Tadzię i jesteście kurwa na spotkaniu. Już wyszedłem. Taa, 7 lat szybko minęło, co? Ha ha ha ha ha, ta…
Nie miałbym odwagi oceniać barwy głosu mówiącego w mojej głowie, po tym, co usłyszałem. Stoję z Sony Ericsonem jak wryty, bawiąc się nerwowo zasłoną na szynach, panuje niezręczna cisza. Nie wiem, co powiedzieć Oskarowi, nie wiem, kim jest Oskar. Staram się na chłodno przemyśleć sprawę. Zapamiętałem słowa: „spotkanie”, „jubilat”, „7 lat” i ten śmiech odbijający się od ścian jak dzwonek z mojego kp550i, którego tydzień temu nabyłem w lombardzie (wraz z przypadkową kartą SIM), żeby powspominać czasy podstawówki, kolonijnych plażowań. Całą resztę na moment wyrzuciłem z pamięci, żeby móc powiedzieć cokolwiek. Przerwać tę bezsensowną ciszę.
– Kurde to ja się stary zbieram. Zjem coś, wezmę prysznic i dam znać jak będę na wyjściu, ale za 1,5h to ja nie wiem, czy się wyrobię.
– Ale chuj mnie obchodzi, że Ty się kurwo się boisz. Pod Jubilatem za 1,5h, na razie…
No i chuj, no i cześć. Oskar nie kupił mojej serdeczności. Pozwolił sobie nawet wykorzystać moją niepewność, aby obrazić mnie już po raz kolejny tego poranka. Kiedyś miałem wrażenie, że ludzie działają jak lustra, ale potem pomyślałem o zwierciadłach, które może są nawet lepszym modelem. Oskar byłby zwierciadłem, które łamie rysy mojej twarzy (w sensie chce mnie obić), w którym nie poznaję sam siebie. Oskar jako światło byłby powidokiem, a jako dźwięk pogłosem.
O 14:22 mam być pod Jubilatem i nie wiem w sumie, dlaczego przypomina mi to o a‑klasowym sparingu, który rozegrałem kilka lat temu jako młodzieżowiec. Trener Sojda dał mi szansę rozpoczęcia meczu w pierwszym składzie i to na „szóstce”. Poczułem się doceniony i postanowiłem wykorzystać powierzoną mi szansę. Do moich zadań należało przecinanie podań, zagęszczanie pola i utrudnianie życia ofensywnym zawodnikom rywali, z których jeden wyróżniał się szczególnie: metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, dobrze zbudowany, liczne tatuaże i horyzontalne wcięcie we włosach (które nie wiem, czy było dziełem fryzjera, czy pamiątką po bójce), do tego dobre panowanie nad piłką i ciąg na bramkę. Nie ukrywam, że lubię takie wyzwania, szczególnie w angielską pogodę, kiedy wszystko dzieje się szybciej. Kilka stykowych akcji, główek, wygranych spawów i czułem, że to ja panuję w środku pola, wyłączając przy tym z gry gościa, którego tak bardzo chciałem wyłączyć. Znudzony obserwowałem przydługawe podania kolegów, oczekując na kolejną defensywną akcję.
Po 45 minutach wygrywaliśmy już 2:0, a w szatni panowała rozluźniona atmosfera. Wtedy trener Sojda zmienił mi pozycję, tłumacząc, że gram bardzo dobrze i jest ze mnie zadowolony, ale chłopak, którego kryłem, tydzień temu wyszedł z więzienia i że pasuje trochę uspokoić naszą grę, utrzymać się przy piłce. Nie pamiętam, co było dalej, chyba wygraliśmy. Dzwoni telefon.
– Co ty kurwa se robisz? Zostało 45 min. Lepiej, żebyś przyszedł.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~Dźwięk zerwanego połączenia~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zagadałem się. Musicie mi już wybaczyć te zwody, rozwijanie czasu. Tak jak mówiłem, zjem jakieś jabłko, prysznic sobie odpuszczę i można powiedzieć, że jestem gotowy do wyjścia (przynajmniej to bym powiedział Oskarowi, gdyby chwilę poczekał z tym rzucaniem słuchawką i gdyby szanował mnie jako rozmówcę).
Zastanawiam się, czy powinienem zabrać ze sobą mojego Sony Ericsona kp550i, kartę SIM, która była w środku, ładowarkę i instrukcję obsługi. Myślę, że to tylko pomoże mi lepiej zrozumieć sytuację, w której się znalazłem i w jakiś sposób wyczuć Oskara. Pakuję wszystko do pudełka, owijam folią i wrzucam do plastikowej torby z tulipanami, którą dostałem gratis (!) w lombardzie.
Z drugiej strony obawiam się, że Oskar może chcieć wyrzucić telefon do Wisły i w ten sposób pozbyć się kontaktu, jaki w przypadkowy sposób nabył. Czy Oskar jest gościem porzucającym wszystko, z czym już się spotkał? Nie sądzę, ale nie jestem też przekonany.
Idę ślamazarnym krokiem, zmartwiony tymi wszystkimi pytaniami, jakie mi się roją w głowie, i zmienia się barwa moich tekstyliów pod wpływem deszczu. Mówię tyle, co nic (słowo na minutę). Woda płynie dziś wolno, spokojnie. Jestem gotowy spojrzeć w zwierciadło. Widzę ludzi opuszczających ławki, więc siadam na jednej (na oparciu) i kręcę szluga dokładnie 3 słowa przed spotkaniem. Aby się uspokoić, puszczam mój ulubiony dzwonek z kp550i, sięgam po ogień i czekam.
Nie przyszedł totalnie nikt.