Ukazanie się zbioru wierszy zebranych poety jest zwykle okazją do podsumowań. Zachęca do pisania przekrojowych szkiców, odczytywania wierszy w kontekście konkretnych tradycji literackich, jak i przewidywania dalszych dróg rozwojowych (to ostatnie oczywiście w przypadku autorów żyjących). Zbiór O rzeczach i ludziach, zbierający dotychczasową twórczość poetycką Dariusza Sośnickiego, stawia jednak krytyka przed dużym kłopotem…
Być może tym, co najbardziej intryguje w twórczości autora Symetrii, jest jego niepochwytność, odporność na próby klasyfikacji i ciągłe wymykanie się spajającym ramom narracji krytycznoliterackich. Sośnicki wiecznie młody i pierwszy – chciałoby się powiedzieć. Każde podejście i próba opisu „całościowego”, przy podjętej na gruncie hermeneutyki zgodzie uczestnictwa w procesie komunikacyjnym, jest jednoczesnym odkrywaniem się komentatora i nakładaniem kolejnych masek przez ukrytego w cieniu poetę. Jacek Gutorow określił to kiedyś mianem „gry w czytelnika, który dopisuje swoje własne sensy (staje się więc autorem) i autora, który poszukuje ostatecznej interpretacji (jest więc czytelnikiem)”. Crux interpretum. Cóż pozostaje w tej sytuacji? Bezwstydny ekshibicjonizm, przemoc rozumienia i projektowanie lektury własnej; albo brutalniej – jak nazywa to poeta w wierszu Książka – „rutyna, brak wyobraźni, snobizm / i typowo męski kult wydajności”.
Kim właściwie jest Sośnicki? „Poetą miejsca” (jak sklasyfikowano go po debiutanckim Marlewie), który przeczy temu wizerunkowi, przyjmując coraz to inne punkty widzenia, eksplorując sferę snów, ale też zmieniając otoczenie (wspomnieć choćby Widzenia na prerii Midwestu). „Poetą codzienności”, stale zainteresowanym bliżej niezdefiniowaną podszewką bytu, metafizycznym buzowaniem pod powierzchnią najbardziej banalnych zjawisk i czynności. „Poetą minimalizmu” głodnym rzeczywistości w jej pełnym wymiarze. „Poetą zanurzonym w kręgu tradycji”, któremu nieobca jest kpina z nabożnej czci oddawanej wierszom. Jakakolwiek próba jednoznacznej klasyfikacji musi spotkać się zaraz z szeregiem obwarowań i zastrzeżeń. Głównie dlatego, że Sośnicki jest również poetą głęboko ironicznym, co bynajmniej nie jest wskazaniem na cechę jego światopoglądu poetyckiego. Mam na myśli raczej odrobienie lekcji dekonstrukcjonistów i wynikającą z niej świadomość, że ironia, o której mowa jest nieodłączną konsekwencją pracy w języku („język przychodzi i odchodzi, / jak gdyby za nic miał prawdę, że oto żyjemy w czasach / trudnego profesjonalizmu i musi być stale pod ręką”). Dlatego sytuację egzystencjalną ukazaną w jego wierszach można próbować zamknąć w formule: „ty, ja, kilka toreb, pokurczona mowa”.
Tu dotykamy najistotniejszego, jak sądzę, problemu, wobec którego poeta ustawia swój głos. Chodzi o język-szybę, która symetrycznie przedziela bohatera i świat. Figurą tego stanu jest u Sośnickiego obsesyjnie przywoływana scena podglądania rzeczywistości zza okna, z perspektywy zamknięcia. Już debiutanckie Marlewo naznaczone było tą antynomią. Z jednej strony przynosiło rozpoznanie (czy może lepiej powiedzieć: przeczucie) otaczającej rzeczywistości w jej organicznym, pełnym wymiarze, czyli ze zwróceniem uwagi na procesy gnicia, psucia się, ubytku materii. Z drugiej zaś, obserwacja prowadzona była „z wewnątrz”, to znaczy z wnętrza zagospodarowanego pokoju, przestrzeni ściśle prywatnej. Można na ten akt spoglądać jak na metaforę widzenia świata przez pryzmat języka (jedyną dostępną). Sośnicki stawia więc pytania, czy wystarczy w tej sytuacji zachwyt nad sterylnym pięknem, bezpieczny estetyzm, który nie szukałby szczelin ani pęknięć, pozwalających na bezpośrednią konfrontację z otoczeniem „ciągle nagiego” człowieka (jak głosi tytuł jednego z wierszy). Nie wystarczy. Wiersz nie jest najlepszym miejscem dla kumulacji piękna – nie można go izolować, nakrywać kloszem, ponieważ oznaczałoby to rezygnację z rzeczywistości.
Stąd ogromna atencja, którą obdarza poeta najzwyczajniejsze przedmioty oraz oczywistą i mało liryczną sferę ludzkiego działania. Czajnik, lodówka, ręczniki zatrzymują na sobie spojrzenie, wyznaczając obszar zadomowienia. Nieprzypadkowo Sośnicki często buduje wypowiedź liryczną w oparciu o porównanie – środek stylistyczny, który oswaja obcą początkowo przestrzeń, godzi ze sobą porządek zewnętrzny ze zindywidualizowanym królestwem wyobrażeń. Wtłaczanie banału w ramy wiersza domyślnie nadaje pewnym faktom doniosłości, aury ceremonii, antycypuje niezwykłość, która… być może pozostaje zaledwie życzeniem. Stawką w tej grze jest oczyszczanie pola świadomości, rezygnacja z pozyskanych znaczeń i niepoprzestawanie na tym, co skonwencjonalizowane. Krótko mówiąc, chodzi o inny sposób patrzenia („Powinno się zamknąć oczy, które przestały widzieć, / i otworzyć nowe”). Dlatego w świecie poety tak duża rola przypada dzieciom. W dwóch pierwszych tomikach (Marlewo, Ikarus) własny, idiomatyczny rodzaj „podglądania” szuka sobie miejsca w świadomości neurotycznego, wsobnego bohatera. Stale ponawiany jest przez niego gest zamknięcia, odgrodzenia z zamiarem wypracowania czystości percepcji. Gest, który musi ulec gwałtownej dekonspiracji. Bohater spotyka bowiem świat na każdym kroku – rzeczywistość wdziera się jako mróz, wilgoć, smród, bodźce audialne, modelując postrzeganie.
W tych okolicznościach pozostaje więc prowadzenie raptularza w nadziei, że z prowadzonych zapisków, niezobowiązujących notatek uda się „odcedzić coś niecodziennego”. Poezja powinna otworzyć się przede wszystkim na zwyczajność – wiersz jest zapisem, rejestracją fragmentu świata w jego chwilowości. Nie wyklucza, nie wartościuje: „Rozłóż aparaturę na rogu gwarnej ulicy i pozwól / przepływać obrazom i dźwiękom, po co je zaraz piętnować”. Persony Państwa P. (tytułowi bohaterowie tomiku z 2009 roku), oddelegowane przez poetę jako współczesne „umysły wyzwolone”, sondują teraźniejszość, jakby zrymowaną z witkacowskimi czarnymi wizjami o ludzkości, niezgłaszającej potrzeb metafizycznych. Jaki jest tego efekt? Poezja na miarę swoich czasów – chciałoby się odrzec, czyli wiersze o zakupie butów czy jesionki, gdzie do rangi heroicznego wyczynu urasta gest uratowania pisklęcia przed dwoma czyhającymi na nie wronami. Słusznie zwracano uwagę na dialog (parodię?), w jaki wchodzi ten tom ze zbiorem Pan Cogito Zbigniewa Herberta. Trzeba jednak pamiętać, że mamy do czynienia z liryką roli. Napięcie, które zachodzi pomiędzy personami Państwa P. a samym poetą, pozwala wydobyć na wierzch obecność kpiny z drobnomieszczańskich przygód, po części przecież i swoich własnych…
Zwłaszcza, że zbiór Państwo P. niejako kontynuuje rozpoczęty już w Skandynawskim lecie model mapowania codzienności. Autor dojrzewa razem ze swoimi wierszami – przygląda się sobie, obserwując, jak dorastają jego własne dzieci. To osobliwy splot liryzmu i inspiracji życiem rodzinnym, który przywodzi na myśl teksty poetyckie Jarosława Mikołajewskiego. Poeta uświadamia sobie powtarzalność zdarzeń, ich ramowy charakter, co pozwala mu przeczuć, jak świat jest urządzony i jak ekscentryczne, czy może donkiszoteryjne, są podejmowane przez żywioł poetycki próby przedarcia się do jego wewnętrznej energii tworzącej (natura naturans). Podoba mi się ta silnie u Sośnickiego zakorzeniona świadomość, że natura (właściwie Natura) nie jest jedynie sielskim widoczkiem, w którym człowiek zapuszcza korzenie. Przynależy raczej do wymiaru tajemnicy. W języku poety zderzenie porządku naturalnego z cywilizacyjnym często ociera się o groteskę. Człowiek w jego dyspozycjach poznawczych przypomina ironiczne Sto pociech Szymborskiej: czajnik przesłania mu świat swym gwizdkiem, „wszystko by brał do ręki od rana do wieczora / albo podnosił dźwigiem. Pod mikroskopem / życie staje na rzęskach, aby mu się wymknąć, / ale on wie swoje, wie tyle, ile się dowiedział / od oka i szkiełka, chyba utkwionego w sercu”.
Jakkolwiek poezja autora Symetrii próbuje radzić sobie ze światem, szukając zasady porządkującej. Warto przypomnieć tu głos jednego z wielu przywoływanych przez Sośnickiego, na zasadzie mniej lub bardziej oczywistych odniesień, poetów – Czesława Miłosza (na marginesie dodam, że na osobny komentarz zasługiwałyby w tym kontekście zainteresowania ornitologiczne Sośnickiego). Noblista diagnozował XX-wieczny zanik wyobraźni religijnej, skutkujący odejściem od strukturyzowania obrazu rzeczywistości w oparciu o poczucie hierarchii i eschatologię. Wydaje się, że Sośnicki na ten kryzys odpowiada zasadą symetrii jako formy, która jest poniekąd powrotem do powszechnie dekonstruowanego myślenia binarnego, opozycyjnego – a więc fundamentów metafizyki. Dlatego w wierszu Jak zostałem zwolennikiem pewnej estetyki (co szczególnie ciekawe, dedykowanym Tadeuszowi Piórze) poeta pisze: „Musi być symetria w rzeczach tego świata, / skoro mamy dwie ręce, dwoje oczu, uszu / i w końcu dwie półkule mózgu”. To pewien naturalny sposób funkcjonowania i myślenia, którego nie sposób wyplewić przy pomocy filozoficznych narzędzi (tak jak „nie zdołał zmienić / nawyków naszej mowy przewrót Kopernika”, pojmowany jako akt założycielski nowożytnej nauki, opartej na weryfikowalności poznania).
Oś symetrii przebiega więc na rozmaitych obszarach: między światem a wierszem, doświadczeniem a jego językowym kształtem, światem rzeczy a rzeczowym człowiekiem.
W ruchu pomiędzy „przedzielonymi” sferami bohater szuka swojego miejsca. Towarzyszy mu jednak niechęć eksplorowania przestrzeni, których bezpośrednio nie doświadczył. Źle czuje się w roli mentora i przewodnika po świecie niewidzianym („Nie wierzę w moc dalekobieżnych / pociągów, nocne szarże, dalekowzroczny / brak celów”). Owszem, może wziąć na siebie rolę dozorcy znanego mu fragmentu rzeczywistości, jak to się dzieje w wierszu Targi poznańskie, gdzie wspaniałomyślnym gestem dzieli sferę wpływów w stolicy Wielkopolski pomiędzy siebie i innego poznańskiego poetę – Adama Kaczanowskiego.
Jednak najwłaściwsza jest dla niego mikroperspektywa oraz wrażliwość filmowca, ze znawstwem komponującego każdy pojedynczy kadr. Towarzyszy temu również skłonność do powtarzania pewnych wątków czy obrazów, pozornie markujących dawne ślady, a właściwie przesuwających znaczenia. Jeśli dodamy do tego wielką kulturę języka poetyckiego, który swymi korzeniami sięga najbardziej klasycznych wzorców polszczyzny (Kochanowski, Mickiewicz), wyłoni się obraz poety Sośnickiego. Na chwilę. Na czas trwania recenzji. Do kolejnego wiersza.
Recenzja została opublikowana w Kwartalniku Literackim Wyspa. Dziękujemy redakcji za wyrażenie zgody na przedruk.