W 2008 roku Biuro Literackie wydało 7‑tomową edycję Dzieł zebranych Bohdana Zadury, w skład których weszły trzy tomy poezji i dwa tomy prozy. Przyznanie mu w 2010 roku Nagrody im. Czechowicza za całokształt twórczości stało się zwieńczeniem jego dotychczasowych dokonań. Nowe tomiki, publikowane po edycji zbiorowej, odbierane mogą być zatem jako redefinicja wcześniejszej twórczości lub ich istotne dopowiedzenie. W taki sposób próbowano czytać tom Wszystko (2008), taka pokusa może się również pojawić podczas lektury Nocnego życia (2010).
W istocie tom Zadury budzi konsternację. Pęknięty w pół, prowadzi czytelnika w dwie różne strony. Jedna to obszar zabawy językami kultury popularnej nacechowanej doraźną interwencyjnością. Druga to bezinteresowne poetyckie narracje, w których przewodnią rolę odgrywają pamięć, wyobraźnia i sen. Kwestią nieoczywistą pozostaje dla mnie, czy obie drogi spotykają się ze sobą i w jakim miejscu.
Kiedy w starszym o co najmniej kilkanaście lat wierszu „Skradzione i podarowane” z tomu Cisza (1994) czytałam wers: „Ktoś chce ci dać coś pięknego a ty nie umiesz wziąć”, był on dla mnie jedną z bardziej sugestywnych definicji poezji. Choć fraza ta w macierzystym kontekście nie jest skierowana wprost do czytelnika wierszy, to przyjemność sprawia mi myślenie o lekturze poezji autora Prześwietlonych zdjęć w perspektywie bezinteresownego dawania czegoś czytającemu i równie bezinteresownych czytelniczych prób otwierania się na tajemniczy dar, o którym nie wiadomo, czym jest, a niewiedza ta magnetycznie nęci i zmusza do ponownej lektury, zgodnie ze znanym przynajmniej od czasów francuskich symbolistów i XX-wiecznych awangard przekonaniem, że:
Jednym ze sposobów, jakimi posługuje się poezja, jest odwracanie banalnych sytuacji, wprowadzanie paradoksów. Wiersz to są ułożone w pewnym porządku, w myśl pewnych reguł słowa („Wróbel przy kości”).
Jest w tym myśleniu miejsce dla przypadku (nieuwagi, przesłyszenia, lapsusu), który wydarza się jeszcze „przed wierszem”, ale też mocno zaznacza się przeświadczenie o kreacyjnej roli poety, który przezroczyste estetycznie sytuacje i zdarzenia słowne zauważa i przekształca w byty językowe nacechowane znaczącym naddatkiem.
Przytoczone wcześniej zdania z poematu „Cisza” można więc z powodzeniem potraktować jako enigmatyczną, metapoetycką definicję poezji, która jest zagadką bez rozwiązania, pytaniem bez odpowiedzi, absurdem i paradoksem, a jednocześnie „śmiertelnie poważną sprawą” („Noc poetów” z tomu Kaszel w lipcu, 2000), w której chodzi „o wolność, i o bezczelność, i o prawdę, i o oddech” („Wycofuję się z życia; koniec świata” z tomu Cisza). Choć zapewne pochopne byłoby branie całkiem na serio tej definicji, dzięki której autor daje sobie prawo nie tylko do mówienia prawdy, ale i do bezczelności. Ta zaś nieodwracalnie podważa solenność każdego słowa.
W poezji Zadury każda, nawet najbardziej rzeczywista, przedmiotowa opowieść staje się literaturą. Autor opatruje realistyczne, przylegające do życia zdania subtelnym cudzysłowem; daje sygnał nietożsamości tego, kto stoi za tekstem i używa języka, z tym, kto mówi w wierszu. To sprawia, że czytelnik ogląda przez pryzmat wiersza świat, który nie jest po prostu odbiciem rzeczywistości, lecz finezyjną konstrukcją kierowaną do tych, którzy potrafią zrozumieć i docenić fakt, że poezja i życie nie krzyżują się ze sobą, a język potoczności w wierszu jest równie literacki jak tradycyjne metrum. Rezygnacja z rygorów formalnych, która dokonała się w poezji Zadury w latach 80. ubiegłego wieku, nie oznacza zatem osłabienia literackości wiersza, lecz poszerzenie jej granic w stosunku do mocno sformalizowanej, podporządkowanej wysokoartystycznym i etycznym wartościom polskiej poezji.
Między innymi z tego właśnie powodu Bohdan Zadura jest jedną z najważniejszych postaci życia literackiego ostatnich 20 lat, inspirującą dużo młodszych od siebie poetów: Krzysztofa Siwczyka, Darka Foksa, Tomasza Majerana, Martę Podgórnik, Marcina Barana, Marcina Sendeckiego i całe grono innych, widzących w nim nauczyciela języka. Poezja autora Ptasiej grypy (Legnica 2002) oparta jest na szczególnym, zdystansowanym, chwilami frywolnym, chwilami ironicznym i bardzo osobistym stosunku do słów, stylów, tematów, idei i postaw, który trafił do przekonania wielu młodym poetom, niechętnym koturnowości „świętej mowy”, i został przez nich podchwycony.
Tom Nocne życie również jest pokazywaniem języków, konstruowaniem sytuacji między słowami, między językiem i jego użytkownikami nieświadomymi siły i wieloznaczności słów. Działanie tych wierszy obserwować można na kilku poziomach. Najpierw na poziomie anegdoty, humoreski, obyczajowej historii, w której objawia się zadziwiająca niewspółmierność porządków przeżywania i nazywania. Potem na poziomie odkryć dokonujących się w języku: gdy spotykają się ze sobą słowa kreujące nową, zaskakującą rzeczywistość, która nie da się pomieścić w optyce logiki dwuwartościowej, budującej prostą opozycję zmyślenia i prawdy, i wreszcie na poziomie nicującej wszystko świadomości poety, który w sposób przeszywająco przenikliwy wyłapuje wszystkie głupstwa, niezborności, dziwności i paradoksy współczesnej kultury oraz obsługujących ją martwych języków. Słuch poety, z dystansem rejestrującego szumy popkultury, wychwytuje zadziwiające wpadki publicznej mowy, odsłaniając ich literacki potencjał. Bo poezja jest takim rodzajem świadomości i samoświadomości, który pozwala widzieć i słyszeć więcej. Poezja rodzi się więc z przypadku – z przesłyszenia, przejęzyczenia, nieuwagi, ale potrzebny jest ktoś, kto to przesłyszenie i przejęzyczenie zauważy. Ktoś hiperuważny. Jak powiedział Zadura w rozmowie ze Stanisławem Beresiem: „Poezja utrzymuje język przy życiu” 1. To poeta, dzięki swej nadwrażliwości na cudzą nieuwagę i automatyzm w posługiwaniu się językiem, jest komentatorem i krytykiem potocznej (nie)świadomości i nieuwagi:
Przed sobą?
przestrzegają prawo
przestrzegają wartości chrześcijańskie
Nocne życie Bohdana Zadury pokazuje (a chwilami moralizuje), że łatwo można się stać ofiarą języka, którym mówimy, choć może uczciwiej byłoby powiedzieć, że jesteśmy ofiarami własnej, nie jego, nieuwagi i bylejakości. Tymczasem poeta jest kimś, kto w każdej, nawet najbardziej prozaicznej i zwyczajnej sytuacji wyrasta – na własne szczęście lub nieszczęście – ponad świadomość innych. Podmiot tych wierszy zastanawiająco często umiejscawia się właśnie w pozycji tego, kto demaskuje, demitologizuje, obnaża i wykpiwa, bo ogląda każdą sytuację, w której uczestniczy język, od podszewki; wwierca się pod spód niewinnych sformułowań, które w optyce poety wcale nie okazują się tak niewinne i jednoznaczne. Poeta to zatem ten, kto komplikuje życie sobie i innym, kto czyni codzienną komunikację nieoczywistą, bo każde słowo bierze pod lupę i ogląda je, pokazując wieloznaczność tego, co w obiegowym użyciu miało wyłącznie wartość zużytego liczmanu.
Dlatego większość wierszy w tym tomie budowana jest na efekcie zaskoczenia, w którym tli się zarzewie komizmu rodzącego się ze sprzeczności między oczekiwaniem a tym, co następuje. Tak jak w gorzko-sarkastycznym wierszu, odsyłającym, jak wszystkie inne, do rzeczywistej sytuacji: „W Płocku okno życia/ w suterenie”.
Aforyzm, gnoma, sentencja prezentują tutaj własną aforystyczność, gnomiczność i sentencjonalność. Pretekstem nie jest potrzeba wyrażenia głębszej myśli, lecz parodia głębi, do której prowokuje płytkość i naskórkowość popkultury:
Płacz i zgrzytanie zębów
Bo wielu jest
powołanych
lecz mało
wybranych
Wiersze takie jak ten pokazują nie tylko stan współczesnej kultury, lecz także stan świadomości jej bezwolnych uczestników. Napięcie buduje się pomiędzy patetyczną formą przylegającą do samopoczucia bohaterów a treścią, wobec której uczestnicy są bezkrytyczni i do której przykładają zupełnie inną niż poeta miarę. Patrzy on z zewnątrz na stabilny, zaakceptowany społecznie układ i wyzwala w nim absurd, paradoks, metaforę, znaczeniowy nadmiar, któremu nie sposób przyporządkować racjonalnego sensu. Dobry przykład stanowi jednowersowy wiersz „Dysgrafia”: „ludzie ludzią zgotowali ten los”. Chwyt zastosowany tutaj jest w istocie bardzo prosty: poeta wyjął zbanalizowany w szkolnych wypracowaniach aforyzm, zapisany gdzieś z ortograficznym błędem, i opatrzył go tytułem. Napięcie wytwarza się teraz pomiędzy tytułową formułą i cytatem. Tytuł ironicznie diagnozuje błąd, z kolei cytowany aforyzm staje się ironicznym przypisem do tytułowej diagnozy. Wierszyk jest zatem dowcipnym, a faktycznie gorzkim komentarzem do mechanizmów dzisiejszej postliterackiej kultury unicestwiającej głębsze sensy.
Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że pisząc w ten sposób, Zadura staje się poetą interwencyjnym. Doraźnie komentuje społeczną, polityczną, kulturową i językową rzeczywistość. Jako czytelniczkę przyzwyczajoną do wielowymiarowości wierszy Zadury, drażni mnie ta nasilająca się z tomiku na tomik solenność kpiny, bezpośredniość złośliwości, jednoznaczna – a przez to słaba i nieskuteczna jako chwyt poetycki – siła parodii.
W Nocnym życiu – poeta (auto)ironiczny i obyczajowy, zacierający granice między tonem serio i kpiną, a jednocześnie, co wielokrotnie odnotowywali krytycy, mistrz poetyckiego dialogu, prowadzący intymne, prywatne rozmowy ze sobą, z czytelnikiem, z językiem i, posłużmy się sformułowaniem Andrzeja Sosnowskiego, jeszcze „z jakąś osobą, w której stronę wiersz zwracał się w pewien szczególny sposób„2 – prezentuje się jako ktoś, kto rezygnuje z rozmowy, niejednokrotnie występuje natomiast w charakterze moralizującego monologisty.
Ten tom to już nie tylko przygody słów, ale także przygody sceptycznej, wciąż jeszcze nowoczesnej świadomości, która rejestruje paradoksy ponowoczesności i jej mieszkańców. Jest trochę tak, jakby Zadura występował w roli pana od poezji, który na przykładach „z życia” demonstruje zasięg i skuteczność funkcji poetyckiej języka.
O ile wcześniej posługiwał się pastiszem, stylizacją, często zderzał ze sobą style, wrażliwości, światy, to teraz ogranicza się coraz częściej do aktu ironicznego cytowania. Cudzysłów wprowadza ostre cięcie między podmiot autorski i świat utworów – wyznacza nieuchronną przepaść pomiędzy „ja” i przywoływanym światem. W ten sposób poeta wycofuje się na pozycje obrońcy wartości kultury, ubolewającego nad ich upadkiem, także tych przejawiających się w kulturze języka. Krytyczna masa sceptycyzmu wobec bezmyślności i prostoduszności popkultury zostaje nawet przekroczona w kilku wierszach z Nocnego życia, których po prostu mogłoby nie być. Jak dla mnie, w tomie tym za dużo jest pokazywania języka, za mało pracy w języku.
Bohdan Zadura – niegdyś wolny od politycznych i publicznych zależności, doskonalący swój warsztat w cieniu Nowej Fali, narażający się swym brakiem zaangażowania „pro publico bono” na kąśliwe przytyki jej czołowych przedstawicieli – dziś prowadzi niebezpieczną grę z językiem masowych mediów. Krytykując je, wślizguje się w rolę ich użytkownika, bawi się płytkim i naskórkowym przekazem, jakby nie zauważając, że nie da się zachować niezależności i wolności poezji, jeśli używa się jej do rozprawienia z mass mediami, nawet jeśli chwyt ten ma ożywić drętwotę mowy i pobudzić jej autodemaskującą siłę. Ta ironiczna inscenizacja banału masowych przekazów, obnażająca ich miałkość, wcale nie służy poezji. Pytanie, jakie się nasuwa przy lekturze wielu wierszy z Nocnego życia, brzmi: czy poezja nie traci na tym więcej niż zyskuje? Zyskuje oczywiście nowe źródła inspiracji; czerpiąc z życia popkultury, sama nasyca się tym życiem, reanimuje również martwy język wprzęgnięty w służbę mało wymagających mediów. Traci natomiast swój walor mowy wielowymiarowej. Mówiąc obrazowo, stereometria słowa udialogizowanego, uwikłanego w wielostronne i wieloznaczne zależności stylistyczne, zastąpiona zostaje geometrią dwuwymiarowych figur zaczerpniętych z bełkotliwych przekazów mediów, które poeta pokazuje w wierszu. Istotniejszy od języka poezji staje się gest poety, niczym w sztukach plastycznych, gdzie artysta okazuje się ważniejszy od dzieła. I Zadura w roli świadomego reżysera bryluje w Nocnym życiu.
Na szczęście jest jednak drugi wymiar tego tomu, jego drugie dno, czarna, oniryczna podszewka, która pozwala tom ten czytać zupełnie inaczej. Jest nim tytułowe nocne życie, czyli to, co dzieje się podczas snu. Jeszcze w „Nocy poetów” pokazywanie widzom nocnego życia poetów służyło dowcipnemu nasyceniu poezji dosłownością: polegać miało ono na całonocnym obserwowaniu śpiących tuzów literackiego świata i pozostało oczywiście w sferze projektów. Teraz tytułowe nocne życie nabiera charakteru fantastycznej oniriady, która zakorzeniona w sennym doświadczeniu, oscyluje na pograniczu wiernego sprawozdania i surrealistycznej wizji. Czytelnik, dopuszczony do prywatnego świata poety, staje się świadkiem wirtuozerskich inscenizacji jego wyśnionych nocnych przygód. „Nocne życie w początkach/ kwietnia 2009” to przykład oniriady, w której obyczajowy i towarzyski szczegół splata się z senną fantasmagorycznością i nieprawdopodobieństwem. Całość zaś opowiedziana jest z zamiłowaniem do realistycznej wierności szczegółom i z lekkością potoczystej frazy, za którą czytelnicy, traktowani jako partnerzy intymnej rozmowy, kochają Zadurę.
I jeśli tak będziemy czytać ten tom: jako szereg wierszy odsłaniających rozmaite oniryczne sekwencje, okaże się, że fabularny, literacki potencjał snu jest nieograniczony. Wyzwala repertuar znaczeń i doznań porównywalny z siłą poetyckich figur powstających z inscenizowanych przez poetę zaskakujących spotkań słów. Cechuje się przy tym niezbornością i nielogicznością zdarzeń, całkowitym zanikiem związków przyczynowo-skutkowych, które prowokują kolejne paradoksy:
W nocy z drugiego na pierwszego
w pełni lata
kilka dni podróżowałem
po Stanach Zjednoczonych
Te właśnie wiersze, odrealniające swą zawartość, posługujące się techniką kolażu, surrealnych (choć rzeczywistych) skojarzeń, czyniące tworzywo poetyckie ze snów, a także z przetworzonej przez mechanizmy pamięci materii wspomnień, wyznaczają szlak lekturowy, na którym czytelnika czekają niebanalne przyjemności tekstu. Jeśli poezja prowokuje, rejestruje i wyzwala niezwykłe zdarzenia w języku, to siła poezjotwórcza snu jest jeszcze większa. W tomie tym bowiem jest wiele bezinteresownych, jak ze snu wyjętych obrazów i pięknych fraz. Wystarczy przywołać sformułowanie „zwierzęta jego narzeczonych”, którego uroda, wzbogacona aliteracją i wewnętrznym rymem, to wystarczający pretekst do tego, by zapoczątkować wiersz. Zwierzęta – istniejące wyłącznie w przestrzeni tej inicjalnej frazy – zyskują tak dalece twardy, choć poetycki byt, że w czwartym, ostatnim wersie wiersza machają do poety ogonami. Ta bezinteresowność poetyckiego obrazowania jest czymś niezwykle ujmującym. Pokazuje, że poeta nie jest kimś, kto ma jakiekolwiek zobowiązania, a pisanie wierszy nie jest moralnym obowiązkiem: jest estetycznym naddatkiem, przestrzenią wolności, o której zachowanie Zadura potrafi się doskonale zatroszczyć. Reaktywuje po swojemu eksperymenty surrealistów, którzy aranżując zaskakujące spotkania przedmiotów i słów, zainicjowali wielką rewolucję wrażliwości i wyobraźni.
Taki sposób czytania Nocnego życia pozwala nieznośnie uszczypliwe wiersze wziąć w cudzysłów, rozchwiać ich dosłowność i zironizować relacje między słowem i rzeczywistością, które stają się – nawet jeśli są rzeczywiste – tak absurdalnie nieprawdopodobne jak we śnie. Oniryczność jest zatem ratunkiem i usprawiedliwieniem dla wszechobecności w tym tomie popkultury jako obiektu krytyki, a zarazem rodzajem filtru uniemożliwiającego rozpoznanie tego, co jest mówieniem serio o śnie, a co jest ironicznym przekazem o jawie. To jakby Calderonowski motyw życia snem w wersji ponowoczesnej, cytowanej jako formalna konwencja. A czytelnikowi pozwala wierzyć, że ktoś chce mu dać coś pięknego, i że warto próbować to przyjąć.
Przypisy:
[1] S. Bereś, Klasyk na luzie, [w:] Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą, wybór, opracowanie i wstęp J. Borowiec, Wrocław 2011.
[2] M. Maciejewski, T. Majeran, 50 lat po Oświęcimiu i inne sezony, [w:] Trop w trop. Rozmowy z Andrzejem Sosnowskim, wybór, opracowanie i wstęp G. Jankowicz, Wrocław 2010, s. 26.
Tekst opublikowany na łamach „Czasu Kultury” (6/2010). Dziękujemy Autorce i Redakcji za udostępnienie materiału.