recenzje / ESEJE

Poeta w dwóch odsłonach, czyli szaleństwo oniriady

Elżbieta Winiecka

Recenzja Elżbiety Winieckiej z książki Nocne życie Bohdana Zadury, która ukazała się w 2010 roku na łamach „Czasu Kultury”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

W 2008 roku Biu­ro Lite­rac­kie wyda­ło 7‑tomową edy­cję Dzieł zebra­nych Boh­da­na Zadu­ry, w skład któ­rych weszły trzy tomy poezji i dwa tomy pro­zy. Przy­zna­nie mu w 2010 roku Nagro­dy im. Cze­cho­wi­cza za cało­kształt twór­czo­ści sta­ło się zwień­cze­niem jego dotych­cza­so­wych doko­nań. Nowe tomi­ki, publi­ko­wa­ne po edy­cji zbio­ro­wej, odbie­ra­ne mogą być zatem jako rede­fi­ni­cja wcze­śniej­szej twór­czo­ści lub ich istot­ne dopo­wie­dze­nie. W taki spo­sób pró­bo­wa­no czy­tać tom Wszyst­ko (2008), taka poku­sa może się rów­nież poja­wić pod­czas lek­tu­ry Noc­ne­go życia (2010).

W isto­cie tom Zadu­ry budzi kon­ster­na­cję. Pęk­nię­ty w pół, pro­wa­dzi czy­tel­ni­ka w dwie róż­ne stro­ny. Jed­na to obszar zaba­wy języ­ka­mi kul­tu­ry popu­lar­nej nace­cho­wa­nej doraź­ną inter­wen­cyj­no­ścią. Dru­ga to bez­in­te­re­sow­ne poetyc­kie nar­ra­cje, w któ­rych prze­wod­nią rolę odgry­wa­ją pamięć, wyobraź­nia i sen. Kwe­stią nie­oczy­wi­stą pozo­sta­je dla mnie, czy obie dro­gi spo­ty­ka­ją się ze sobą i w jakim miej­scu.

Kie­dy w star­szym o co naj­mniej kil­ka­na­ście lat wier­szu „Skra­dzio­ne i poda­ro­wa­ne” z tomu Cisza (1994) czy­ta­łam wers: „Ktoś chce ci dać coś pięk­ne­go a ty nie umiesz wziąć”, był on dla mnie jed­ną z bar­dziej suge­styw­nych defi­ni­cji poezji. Choć fra­za ta w macie­rzy­stym kon­tek­ście nie jest skie­ro­wa­na wprost do czy­tel­ni­ka wier­szy, to przy­jem­ność spra­wia mi myśle­nie o lek­tu­rze poezji auto­ra Prze­świe­tlo­nych zdjęć w per­spek­ty­wie bez­in­te­re­sow­ne­go dawa­nia cze­goś czy­ta­ją­ce­mu i rów­nie bez­in­te­re­sow­nych czy­tel­ni­czych prób otwie­ra­nia się na tajem­ni­czy dar, o któ­rym nie wia­do­mo, czym jest, a nie­wie­dza ta magne­tycz­nie nęci i zmu­sza do ponow­nej lek­tu­ry, zgod­nie ze zna­nym przy­naj­mniej od cza­sów fran­cu­skich sym­bo­li­stów i XX-wiecz­nych awan­gard prze­ko­na­niem, że:

Jed­nym ze spo­so­bów, jaki­mi posłu­gu­je się poezja, jest odwra­ca­nie banal­nych sytu­acji, wpro­wa­dza­nie para­dok­sów. Wiersz to są uło­żo­ne w pew­nym porząd­ku, w myśl pew­nych reguł sło­wa („Wró­bel przy kości”).

Jest w tym myśle­niu miej­sce dla przy­pad­ku (nie­uwa­gi, prze­sły­sze­nia, lap­su­su), któ­ry wyda­rza się jesz­cze „przed wier­szem”, ale też moc­no zazna­cza się prze­świad­cze­nie o kre­acyj­nej roli poety, któ­ry prze­zro­czy­ste este­tycz­nie sytu­acje i zda­rze­nia słow­ne zauwa­ża i prze­kształ­ca w byty języ­ko­we nace­cho­wa­ne zna­czą­cym nad­dat­kiem.

Przy­to­czo­ne wcze­śniej zda­nia z poema­tu „Cisza” moż­na więc z powo­dze­niem potrak­to­wać jako enig­ma­tycz­ną, meta­po­etyc­ką defi­ni­cję poezji, któ­ra jest zagad­ką bez roz­wią­za­nia, pyta­niem bez odpo­wie­dzi, absur­dem i para­dok­sem, a jed­no­cze­śnie „śmier­tel­nie poważ­ną spra­wą” („Noc poetów” z tomu Kaszel w lip­cu, 2000), w któ­rej cho­dzi „o wol­ność, i o bez­czel­ność, i o praw­dę, i o oddech” („Wyco­fu­ję się z życia; koniec świa­ta” z tomu Cisza). Choć zapew­ne pochop­ne było­by bra­nie cał­kiem na serio tej defi­ni­cji, dzię­ki któ­rej autor daje sobie pra­wo nie tyl­ko do mówie­nia praw­dy, ale i do bez­czel­no­ści. Ta zaś nie­od­wra­cal­nie pod­wa­ża solen­ność każ­de­go sło­wa.

W poezji Zadu­ry każ­da, nawet naj­bar­dziej rze­czy­wi­sta, przed­mio­to­wa opo­wieść sta­je się lite­ra­tu­rą. Autor opa­tru­je reali­stycz­ne, przy­le­ga­ją­ce do życia zda­nia sub­tel­nym cudzy­sło­wem; daje sygnał nie­toż­sa­mo­ści tego, kto stoi za tek­stem i uży­wa języ­ka, z tym, kto mówi w wier­szu. To spra­wia, że czy­tel­nik oglą­da przez pry­zmat wier­sza świat, któ­ry nie jest po pro­stu odbi­ciem rze­czy­wi­sto­ści, lecz fine­zyj­ną kon­struk­cją kie­ro­wa­ną do tych, któ­rzy potra­fią zro­zu­mieć i doce­nić fakt, że poezja i życie nie krzy­żu­ją się ze sobą, a język potocz­no­ści w wier­szu jest rów­nie lite­rac­ki jak tra­dy­cyj­ne metrum. Rezy­gna­cja z rygo­rów for­mal­nych, któ­ra doko­na­ła się w poezji Zadu­ry w latach 80. ubie­głe­go wie­ku, nie ozna­cza zatem osła­bie­nia lite­rac­ko­ści wier­sza, lecz posze­rze­nie jej gra­nic w sto­sun­ku do moc­no sfor­ma­li­zo­wa­nej, pod­po­rząd­ko­wa­nej wyso­ko­ar­ty­stycz­nym i etycz­nym war­to­ściom pol­skiej poezji.

Mię­dzy inny­mi z tego wła­śnie powo­du Boh­dan Zadu­ra jest jed­ną z naj­waż­niej­szych posta­ci życia lite­rac­kie­go ostat­nich 20 lat, inspi­ru­ją­cą dużo młod­szych od sie­bie poetów: Krzysz­to­fa Siw­czy­ka, Dar­ka Fok­sa, Toma­sza Maje­ra­na, Mar­tę Pod­gór­nik, Mar­ci­na Bara­na, Mar­ci­na Sen­dec­kie­go i całe gro­no innych, widzą­cych w nim nauczy­cie­la języ­ka. Poezja auto­ra Pta­siej gry­py (Legni­ca 2002) opar­ta jest na szcze­gól­nym, zdy­stan­so­wa­nym, chwi­la­mi fry­wol­nym, chwi­la­mi iro­nicz­nym i bar­dzo oso­bi­stym sto­sun­ku do słów, sty­lów, tema­tów, idei i postaw, któ­ry tra­fił do prze­ko­na­nia wie­lu mło­dym poetom, nie­chęt­nym kotur­no­wo­ści „świę­tej mowy”, i został przez nich pod­chwy­co­ny.

Tom Noc­ne życie rów­nież jest poka­zy­wa­niem języ­ków, kon­stru­owa­niem sytu­acji mię­dzy sło­wa­mi, mię­dzy języ­kiem i jego użyt­kow­ni­ka­mi nie­świa­do­my­mi siły i wie­lo­znacz­no­ści słów. Dzia­ła­nie tych wier­szy obser­wo­wać moż­na na kil­ku pozio­mach. Naj­pierw na pozio­mie aneg­do­ty, humo­re­ski, oby­cza­jo­wej histo­rii, w któ­rej obja­wia się zadzi­wia­ją­ca nie­współ­mier­ność porząd­ków prze­ży­wa­nia i nazy­wa­nia. Potem na pozio­mie odkryć doko­nu­ją­cych się w języ­ku: gdy spo­ty­ka­ją się ze sobą sło­wa kreu­ją­ce nową, zaska­ku­ją­cą rze­czy­wi­stość, któ­ra nie da się pomie­ścić w opty­ce logi­ki dwu­war­to­ścio­wej, budu­ją­cej pro­stą opo­zy­cję zmy­śle­nia i praw­dy, i wresz­cie na pozio­mie nicu­ją­cej wszyst­ko świa­do­mo­ści poety, któ­ry w spo­sób prze­szy­wa­ją­co prze­ni­kli­wy wyła­pu­je wszyst­kie głup­stwa, nie­zbor­no­ści, dziw­no­ści i para­dok­sy współ­cze­snej kul­tu­ry oraz obsłu­gu­ją­cych ją mar­twych języ­ków. Słuch poety, z dystan­sem reje­stru­ją­ce­go szu­my popkul­tu­ry, wychwy­tu­je zadzi­wia­ją­ce wpad­ki publicz­nej mowy, odsła­nia­jąc ich lite­rac­ki poten­cjał. Bo poezja jest takim rodza­jem świa­do­mo­ści i samo­świa­do­mo­ści, któ­ry pozwa­la widzieć i sły­szeć wię­cej. Poezja rodzi się więc z przy­pad­ku – z prze­sły­sze­nia, prze­ję­zy­cze­nia, nie­uwa­gi, ale potrzeb­ny jest ktoś, kto to prze­sły­sze­nie i prze­ję­zy­cze­nie zauwa­ży. Ktoś hiper­u­waż­ny. Jak powie­dział Zadu­ra w roz­mo­wie ze Sta­ni­sła­wem Bere­siem: „Poezja utrzy­mu­je język przy życiu” 1. To poeta, dzię­ki swej nad­wraż­li­wo­ści na cudzą nie­uwa­gę i auto­ma­tyzm w posłu­gi­wa­niu się języ­kiem, jest komen­ta­to­rem i kry­ty­kiem potocz­nej (nie)świadomości i nie­uwa­gi:

Przed sobą?

prze­strze­ga­ją pra­wo
prze­strze­ga­ją war­to­ści chrze­ści­jań­skie

Noc­ne życie Boh­da­na Zadu­ry poka­zu­je (a chwi­la­mi mora­li­zu­je), że łatwo moż­na się stać ofia­rą języ­ka, któ­rym mówi­my, choć może uczci­wiej było­by powie­dzieć, że jeste­śmy ofia­ra­mi wła­snej, nie jego, nie­uwa­gi i byle­ja­ko­ści. Tym­cza­sem poeta jest kimś, kto w każ­dej, nawet naj­bar­dziej pro­za­icz­nej i zwy­czaj­nej sytu­acji wyra­sta – na wła­sne szczę­ście lub nie­szczę­ście – ponad świa­do­mość innych. Pod­miot tych wier­szy zasta­na­wia­ją­co czę­sto umiej­sca­wia się wła­śnie w pozy­cji tego, kto dema­sku­je, demi­to­lo­gi­zu­je, obna­ża i wykpi­wa, bo oglą­da każ­dą sytu­ację, w któ­rej uczest­ni­czy język, od pod­szew­ki; wwier­ca się pod spód nie­win­nych sfor­mu­ło­wań, któ­re w opty­ce poety wca­le nie oka­zu­ją się tak nie­win­ne i jed­no­znacz­ne. Poeta to zatem ten, kto kom­pli­ku­je życie sobie i innym, kto czy­ni codzien­ną komu­ni­ka­cję nie­oczy­wi­stą, bo każ­de sło­wo bie­rze pod lupę i oglą­da je, poka­zu­jąc wie­lo­znacz­ność tego, co w obie­go­wym uży­ciu mia­ło wyłącz­nie war­tość zuży­te­go licz­ma­nu.

Dla­te­go więk­szość wier­szy w tym tomie budo­wa­na jest na efek­cie zasko­cze­nia, w któ­rym tli się zarze­wie komi­zmu rodzą­ce­go się ze sprzecz­no­ści mię­dzy ocze­ki­wa­niem a tym, co nastę­pu­je. Tak jak w gorz­ko-sar­ka­stycz­nym wier­szu, odsy­ła­ją­cym, jak wszyst­kie inne, do rze­czy­wi­stej sytu­acji: „W Płoc­ku okno życia/ w sute­re­nie”.

Afo­ryzm, gno­ma, sen­ten­cja pre­zen­tu­ją tutaj wła­sną afo­ry­stycz­ność, gno­micz­ność i sen­ten­cjo­nal­ność. Pre­tek­stem nie jest potrze­ba wyra­że­nia głęb­szej myśli, lecz paro­dia głę­bi, do któ­rej pro­wo­ku­je płyt­kość i naskór­ko­wość popkul­tu­ry:

Płacz i zgrzy­ta­nie zębów
Bo wie­lu jest
powo­ła­nych
lecz mało
wybra­nych

Wier­sze takie jak ten poka­zu­ją nie tyl­ko stan współ­cze­snej kul­tu­ry, lecz tak­że stan świa­do­mo­ści jej bez­wol­nych uczest­ni­ków. Napię­cie budu­je się pomię­dzy pate­tycz­ną for­mą przy­le­ga­ją­cą do samo­po­czu­cia boha­te­rów a tre­ścią, wobec któ­rej uczest­ni­cy są bez­kry­tycz­ni i do któ­rej przy­kła­da­ją zupeł­nie inną niż poeta mia­rę. Patrzy on z zewnątrz na sta­bil­ny, zaak­cep­to­wa­ny spo­łecz­nie układ i wyzwa­la w nim absurd, para­doks, meta­fo­rę, zna­cze­nio­wy nad­miar, któ­re­mu nie spo­sób przy­po­rząd­ko­wać racjo­nal­ne­go sen­su. Dobry przy­kład sta­no­wi jed­no­wer­so­wy wiersz „Dys­gra­fia”: „ludzie ludzią zgo­to­wa­li ten los”. Chwyt zasto­so­wa­ny tutaj jest w isto­cie bar­dzo pro­sty: poeta wyjął zba­na­li­zo­wa­ny w szkol­nych wypra­co­wa­niach afo­ryzm, zapi­sa­ny gdzieś z orto­gra­ficz­nym błę­dem, i opa­trzył go tytu­łem. Napię­cie wytwa­rza się teraz pomię­dzy tytu­ło­wą for­mu­łą i cyta­tem. Tytuł iro­nicz­nie dia­gno­zu­je błąd, z kolei cyto­wa­ny afo­ryzm sta­je się iro­nicz­nym przy­pi­sem do tytu­ło­wej dia­gno­zy. Wier­szyk jest zatem dow­cip­nym, a fak­tycz­nie gorz­kim komen­ta­rzem do mecha­ni­zmów dzi­siej­szej post­li­te­rac­kiej kul­tu­ry uni­ce­stwia­ją­cej głęb­sze sen­sy.

Nie spo­sób jed­nak oprzeć się wra­że­niu, że pisząc w ten spo­sób, Zadu­ra sta­je się poetą inter­wen­cyj­nym. Doraź­nie komen­tu­je spo­łecz­ną, poli­tycz­ną, kul­tu­ro­wą i języ­ko­wą rze­czy­wi­stość. Jako czy­tel­nicz­kę przy­zwy­cza­jo­ną do wie­lo­wy­mia­ro­wo­ści wier­szy Zadu­ry, draż­ni mnie ta nasi­la­ją­ca się z tomi­ku na tomik solen­ność kpi­ny, bez­po­śred­niość zło­śli­wo­ści, jed­no­znacz­na – a przez to sła­ba i nie­sku­tecz­na jako chwyt poetyc­ki – siła paro­dii.

W Noc­nym życiu – poeta (auto)ironiczny i oby­cza­jo­wy, zacie­ra­ją­cy gra­ni­ce mię­dzy tonem serio i kpi­ną, a jed­no­cze­śnie, co wie­lo­krot­nie odno­to­wy­wa­li kry­ty­cy, mistrz poetyc­kie­go dia­lo­gu, pro­wa­dzą­cy intym­ne, pry­wat­ne roz­mo­wy ze sobą, z czy­tel­ni­kiem, z języ­kiem i, posłuż­my się sfor­mu­ło­wa­niem Andrze­ja Sosnow­skie­go, jesz­cze „z jakąś oso­bą, w któ­rej stro­nę wiersz zwra­cał się w pewien szcze­gól­ny spo­sób„2 – pre­zen­tu­je się jako ktoś, kto rezy­gnu­je z roz­mo­wy, nie­jed­no­krot­nie wystę­pu­je nato­miast w cha­rak­te­rze mora­li­zu­ją­ce­go mono­lo­gi­sty.

Ten tom to już nie tyl­ko przy­go­dy słów, ale tak­że przy­go­dy scep­tycz­nej, wciąż jesz­cze nowo­cze­snej świa­do­mo­ści, któ­ra reje­stru­je para­dok­sy pono­wo­cze­sno­ści i jej miesz­kań­ców. Jest tro­chę tak, jak­by Zadu­ra wystę­po­wał w roli pana od poezji, któ­ry na przy­kła­dach „z życia” demon­stru­je zasięg i sku­tecz­ność funk­cji poetyc­kiej języ­ka.

O ile wcze­śniej posłu­gi­wał się pasti­szem, sty­li­za­cją, czę­sto zde­rzał ze sobą sty­le, wraż­li­wo­ści, świa­ty, to teraz ogra­ni­cza się coraz czę­ściej do aktu iro­nicz­ne­go cyto­wa­nia. Cudzy­słów wpro­wa­dza ostre cię­cie mię­dzy pod­miot autor­ski i świat utwo­rów – wyzna­cza nie­uchron­ną prze­paść pomię­dzy „ja” i przy­wo­ły­wa­nym świa­tem. W ten spo­sób poeta wyco­fu­je się na pozy­cje obroń­cy war­to­ści kul­tu­ry, ubo­le­wa­ją­ce­go nad ich upad­kiem, tak­że tych prze­ja­wia­ją­cych się w kul­tu­rze języ­ka. Kry­tycz­na masa scep­ty­cy­zmu wobec bez­myśl­no­ści i pro­sto­dusz­no­ści popkul­tu­ry zosta­je nawet prze­kro­czo­na w kil­ku wier­szach z Noc­ne­go życia, któ­rych po pro­stu mogło­by nie być. Jak dla mnie, w tomie tym za dużo jest poka­zy­wa­nia języ­ka, za mało pra­cy w języ­ku.

Boh­dan Zadu­ra – nie­gdyś wol­ny od poli­tycz­nych i publicz­nych zależ­no­ści, dosko­na­lą­cy swój warsz­tat w cie­niu Nowej Fali, nara­ża­ją­cy się swym bra­kiem zaan­ga­żo­wa­nia „pro publi­co bono” na kąśli­we przy­ty­ki jej czo­ło­wych przed­sta­wi­cie­li – dziś pro­wa­dzi nie­bez­piecz­ną grę z języ­kiem maso­wych mediów. Kry­ty­ku­jąc je, wśli­zgu­je się w rolę ich użyt­kow­ni­ka, bawi się płyt­kim i naskór­ko­wym prze­ka­zem, jak­by nie zauwa­ża­jąc, że nie da się zacho­wać nie­za­leż­no­ści i wol­no­ści poezji, jeśli uży­wa się jej do roz­pra­wie­nia z mass media­mi, nawet jeśli chwyt ten ma oży­wić drę­two­tę mowy i pobu­dzić jej auto­de­ma­sku­ją­cą siłę. Ta iro­nicz­na insce­ni­za­cja bana­łu maso­wych prze­ka­zów, obna­ża­ją­ca ich miał­kość, wca­le nie słu­ży poezji. Pyta­nie, jakie się nasu­wa przy lek­tu­rze wie­lu wier­szy z Noc­ne­go życia, brzmi: czy poezja nie tra­ci na tym wię­cej niż zysku­je? Zysku­je oczy­wi­ście nowe źró­dła inspi­ra­cji; czer­piąc z życia popkul­tu­ry, sama nasy­ca się tym życiem, reani­mu­je rów­nież mar­twy język wprzę­gnię­ty w służ­bę mało wyma­ga­ją­cych mediów. Tra­ci nato­miast swój walor mowy wie­lo­wy­mia­ro­wej. Mówiąc obra­zo­wo, ste­reo­me­tria sło­wa udia­lo­gi­zo­wa­ne­go, uwi­kła­ne­go w wie­lo­stron­ne i wie­lo­znacz­ne zależ­no­ści sty­li­stycz­ne, zastą­pio­na zosta­je geo­me­trią dwu­wy­mia­ro­wych figur zaczerp­nię­tych z beł­ko­tli­wych prze­ka­zów mediów, któ­re poeta poka­zu­je w wier­szu. Istot­niej­szy od języ­ka poezji sta­je się gest poety, niczym w sztu­kach pla­stycz­nych, gdzie arty­sta oka­zu­je się waż­niej­szy od dzie­ła. I Zadu­ra w roli świa­do­me­go reży­se­ra bry­lu­je w Noc­nym życiu.

Na szczę­ście jest jed­nak dru­gi wymiar tego tomu, jego dru­gie dno, czar­na, oni­rycz­na pod­szew­ka, któ­ra pozwa­la tom ten czy­tać zupeł­nie ina­czej. Jest nim tytu­ło­we noc­ne życie, czy­li to, co dzie­je się pod­czas snu. Jesz­cze w „Nocy poetów” poka­zy­wa­nie widzom noc­ne­go życia poetów słu­ży­ło dow­cip­ne­mu nasy­ce­niu poezji dosłow­no­ścią: pole­gać mia­ło ono na cało­noc­nym obser­wo­wa­niu śpią­cych tuzów lite­rac­kie­go świa­ta i pozo­sta­ło oczy­wi­ście w sfe­rze pro­jek­tów. Teraz tytu­ło­we noc­ne życie nabie­ra cha­rak­te­ru fan­ta­stycz­nej oni­ria­dy, któ­ra zako­rze­nio­na w sen­nym doświad­cze­niu, oscy­lu­je na pogra­ni­czu wier­ne­go spra­woz­da­nia i sur­re­ali­stycz­nej wizji. Czy­tel­nik, dopusz­czo­ny do pry­wat­ne­go świa­ta poety, sta­je się świad­kiem wir­tu­ozer­skich insce­ni­za­cji jego wyśnio­nych noc­nych przy­gód. „Noc­ne życie w początkach/ kwiet­nia 2009” to przy­kład oni­ria­dy, w któ­rej oby­cza­jo­wy i towa­rzy­ski szcze­gół spla­ta się z sen­ną fan­ta­sma­go­rycz­no­ścią i nie­praw­do­po­do­bień­stwem. Całość zaś opo­wie­dzia­na jest z zami­ło­wa­niem do reali­stycz­nej wier­no­ści szcze­gó­łom i z lek­ko­ścią poto­czy­stej fra­zy, za któ­rą czy­tel­ni­cy, trak­to­wa­ni jako part­ne­rzy intym­nej roz­mo­wy, kocha­ją Zadu­rę.

I jeśli tak będzie­my czy­tać ten tom: jako sze­reg wier­szy odsła­nia­ją­cych roz­ma­ite oni­rycz­ne sekwen­cje, oka­że się, że fabu­lar­ny, lite­rac­ki poten­cjał snu jest nie­ogra­ni­czo­ny. Wyzwa­la reper­tu­ar zna­czeń i doznań porów­ny­wal­ny z siłą poetyc­kich figur powsta­ją­cych z insce­ni­zo­wa­nych przez poetę zaska­ku­ją­cych spo­tkań słów. Cechu­je się przy tym nie­zbor­no­ścią i nie­lo­gicz­no­ścią zda­rzeń, cał­ko­wi­tym zani­kiem związ­ków przy­czy­no­wo-skut­ko­wych, któ­re pro­wo­ku­ją kolej­ne para­dok­sy:

W nocy z dru­gie­go na pierw­sze­go
w peł­ni lata
kil­ka dni podró­żo­wa­łem
po Sta­nach Zjed­no­czo­nych

Te wła­śnie wier­sze, odre­al­nia­ją­ce swą zawar­tość, posłu­gu­ją­ce się tech­ni­ką kola­żu, sur­re­al­nych (choć rze­czy­wi­stych) sko­ja­rzeń, czy­nią­ce two­rzy­wo poetyc­kie ze snów, a tak­że z prze­two­rzo­nej przez mecha­ni­zmy pamię­ci mate­rii wspo­mnień, wyzna­cza­ją szlak lek­tu­ro­wy, na któ­rym czy­tel­ni­ka cze­ka­ją nie­ba­nal­ne przy­jem­no­ści tek­stu. Jeśli poezja pro­wo­ku­je, reje­stru­je i wyzwa­la nie­zwy­kłe zda­rze­nia w języ­ku, to siła poezjo­twór­cza snu jest jesz­cze więk­sza. W tomie tym bowiem jest wie­le bez­in­te­re­sow­nych, jak ze snu wyję­tych obra­zów i pięk­nych fraz. Wystar­czy przy­wo­łać sfor­mu­ło­wa­nie „zwie­rzę­ta jego narze­czo­nych”, któ­re­go uro­da, wzbo­ga­co­na ali­te­ra­cją i wewnętrz­nym rymem, to wystar­cza­ją­cy pre­tekst do tego, by zapo­cząt­ko­wać wiersz. Zwie­rzę­ta – ist­nie­ją­ce wyłącz­nie w prze­strze­ni tej ini­cjal­nej fra­zy – zysku­ją tak dale­ce twar­dy, choć poetyc­ki byt, że w czwar­tym, ostat­nim wer­sie wier­sza macha­ją do poety ogo­na­mi. Ta bez­in­te­re­sow­ność poetyc­kie­go obra­zo­wa­nia jest czymś nie­zwy­kle ujmu­ją­cym. Poka­zu­je, że poeta nie jest kimś, kto ma jakie­kol­wiek zobo­wią­za­nia, a pisa­nie wier­szy nie jest moral­nym obo­wiąz­kiem: jest este­tycz­nym nad­dat­kiem, prze­strze­nią wol­no­ści, o któ­rej zacho­wa­nie Zadu­ra potra­fi się dosko­na­le zatrosz­czyć. Reak­ty­wu­je po swo­je­mu eks­pe­ry­men­ty sur­re­ali­stów, któ­rzy aran­żu­jąc zaska­ku­ją­ce spo­tka­nia przed­mio­tów i słów, zaini­cjo­wa­li wiel­ką rewo­lu­cję wraż­li­wo­ści i wyobraź­ni.

Taki spo­sób czy­ta­nia Noc­ne­go życia pozwa­la nie­zno­śnie uszczy­pli­we wier­sze wziąć w cudzy­słów, roz­chwiać ich dosłow­ność i ziro­ni­zo­wać rela­cje mię­dzy sło­wem i rze­czy­wi­sto­ścią, któ­re sta­ją się – nawet jeśli są rze­czy­wi­ste – tak absur­dal­nie nie­praw­do­po­dob­ne jak we śnie. Oni­rycz­ność jest zatem ratun­kiem i uspra­wie­dli­wie­niem dla wszech­obec­no­ści w tym tomie popkul­tu­ry jako obiek­tu kry­ty­ki, a zara­zem rodza­jem fil­tru unie­moż­li­wia­ją­ce­go roz­po­zna­nie tego, co jest mówie­niem serio o śnie, a co jest iro­nicz­nym prze­ka­zem o jawie. To jak­by Cal­de­ro­now­ski motyw życia snem w wer­sji pono­wo­cze­snej, cyto­wa­nej jako for­mal­na kon­wen­cja. A czy­tel­ni­ko­wi pozwa­la wie­rzyć, że ktoś chce mu dać coś pięk­ne­go, i że war­to pró­bo­wać to przy­jąć.


Przy­pi­sy:
[1] S. Bereś, Kla­syk na luzie, [w:] Kla­syk na luzie. Roz­mo­wy z Boh­da­nem Zadu­rą, wybór, opra­co­wa­nie i wstęp J. Boro­wiec, Wro­cław 2011.
[2] M. Macie­jew­ski, T. Maje­ran, 50 lat po Oświę­ci­miu i inne sezo­ny, [w:] Trop w trop. Roz­mo­wy z Andrze­jem Sosnow­skim, wybór, opra­co­wa­nie i wstęp G. Jan­ko­wicz, Wro­cław 2010, s. 26.


Tekst opu­bli­ko­wa­ny na łamach „Cza­su Kul­tu­ry” (6/2010). Dzię­ku­je­my Autor­ce i Redak­cji za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

Powiązania

Poezja z nagrodami: Nocne życie

recenzje / KOMENTARZE Bohdan Zadura

Boh­dan Zadu­ra odpo­wia­da na pyta­nia w ankie­cie doty­czą­cej książ­ki Noc­ne życie, wyda­nej w wer­sji elek­tro­nicz­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 11 lip­ca 2018 roku. Książ­ka uka­zu­je się w ramach akcji „Poezja z nagro­da­mi”.

Więcej

Samotny na polu walki

recenzje / IMPRESJE Andrij Lubka

Recen­zja Andri­ja Lub­ki z książ­ki Noc­ne życie Boh­da­na Zadu­ry.

Więcej

Notatki starego cynika

recenzje / ESEJE Paweł Bernacki

Recen­zja Paw­ła Ber­nac­kie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Noc­ne życie Boh­da­na Zadu­ry, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 21 paź­dzier­ni­ka 2010 roku.

Więcej

„To się tylko tak mówi”, czyli Nocne życie Bohdana Zadury

recenzje / ESEJE Jakub Skurtys

Recen­zja Jaku­ba Skur­ty­sa z książ­ki Noc­ne życie Boh­da­na Zadu­ry.

Więcej

Detale i sny – parataksa

recenzje / ESEJE Marcin Jaworski

Recen­zja Mar­ci­na Jawor­skie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Noc­ne życie Boh­da­na Zadu­ry, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 21 paź­dzier­ni­ka 2010 roku.

Więcej

Barbarzyńca w parku

wywiady / o książce Bohdan Zadura Jarosław Borowiec

Z Boh­da­nem Zadu­rą o książ­ce Noc­ne życie roz­ma­wia Jaro­sław Boro­wiec.

Więcej

Do pełnego szczęścia zabrakło dziewięciu centymetrów

recenzje / KOMENTARZE Bohdan Zadura

Autor­ski komen­tarz Boh­da­na Zadu­ry do wier­sza Bia­ły anioł z książ­ki Noc­ne życie, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 21 paź­dzier­ni­ka 2010 roku.

Więcej