Zanim stanąłem wobec poetyckiego debiutu Przemka Witkowskiego, musiałem przyjąć dwie skrajnie odmienne pozycje – z jednej strony zmuszony jestem się od książki „oddalić”, aby nie być posądzonym o stronniczość wobec autora, którego dobrze znam, z drugiej strony – i to z tego samego powodu – warto, abym się do Preparatów jak najbardziej zbliżył, po to, by koleżeństwo wykorzystać do ujawnienia czytelnikowi sensów, które dla mnie oczywiste, dla postronnych mogą pozostać ukryte. Nie chcąc wcielać się w rolę gloryfikatora Witkowskiego, daleki jestem jednak od banalnego przejścia na poziom bezpośredniego utożsamiania autora z narratorem, a co za tym idzie – przekładaniem liryki na poziom publicystyki, czy wręcz pamiętnikarstwa, mimo że o przeszłości jest w Preparatach dużo, i to właśnie ona – a szerzej mówiąc: czas (również pod postacią tytułowych preparatów) ma tutaj największe znaczenie. Nie siląc się na wymuszony obiektywizm, pozostaje być mi kronikarzem własnej lektury, co w związku z tym, że książkę Witkowskiego można posądzić o bycie swoistą „kroniką” sprawia, że tekst ten staje się – chcąc nie chcąc – metakroniką, kroniką o kronice.
Zatem Preparaty jako kronika? Bynajmniej nie dosłownie – nie jest to przecież chronologicznie ułożony zbiór (jak – w przybliżeniu – arkusz Lekkie czasy ciężkich chorób) faktów, ale historyczność (czy raczej historycyzujący charakter) Preparatów jest niepodważalna. W całej książce dominuje czas przeszły i choć „mamy rzeczy niezmienne”, nie sposób nie dostrzec ogromu przeszłości. Formy minione nie mają charakteru wspominkowego, a raczej stwarzają iluzję projekcji – Witkowski zaprasza do swojego bestiarium ostrzegając jednocześnie w pierwszym wierszu „ten takt jest statyczny, przyciąga.”. Statyczność taktu ujawnia się w neurotycznych frazach, wyliczeniach, jednak Witkowski jest świadomy jednoczesnej celowości i bezsensowności środków poetyckich: „i na nic duszne wyliczenia, skurcze i zaciski / bo wszystko jest grą i powielaniem wiatru.”, jakby najważniejsza była sama projekcja, w wyniku której wiersz przyjmuje kształt ciemnego dna rzeki „która płynie wytrwale z projektorów”. Należałoby teraz rozwikłać, czy Witkowski pisze serial, czy też kręci pełnometrażowy film, ale zanim do tego przejdę, kilka słów o tym, jak kronika staje się wierszem.
Hayden White zauważył, że tekst historyczny staje się tekstem literackim dzięki stosowanym przez historyka chwytom retorycznym – takim samym, jakie stosuje powieściopisarz czy poeta. W przypadku Witkowskiego i jego Preparatów działa to podobnie – dzięki podstawowym chwytom retorycznym (metafora, metonimia, synekdocha) fabularyzuje to, co było i dochodzi do tego, jak jest i dlaczego jest, jak w wierszu „mechanika płynów”, gdzie nagromadzenie wydarzeń, charakterystyczne dla poezji Witkowskiego zagęszczanie i kumulowanie obrazów, służy jednemu – z tej projekcji wyłania się wyznanie tak bezpośrednie i niepokojące zarazem, że rzuca światło na pozorną ciemność wcześniejszych strof: „śniły mi się chore, umierające / zwierzęta albo że budzę się sam / i jestem starcem”. Fabularyzacji ulega nie tylko historia, która poddawana jest raczej rozproszeniu niż homogenizacji, ale przede wszystkim strach – strach przed starością, przed samotnością; u Witkowskiego częściej są „dewastacje, / dużo rzadziej święta”.
Wspominanie i częsta forma przeszła pozwalają czytelnikowi uczestniczyć w dwóch procesach jednocześnie – z jednej strony jest to proces nieustannego powrotu, który pozwala towarzyszyć podmiotowi w rekonstrukcji przeszłości – a co za tym idzie rekonstrukcji siebie. Z drugiej strony mamy czas teraźniejszy, jakieś istniejące „tu i teraz”, które przeciwstawione jest preparatom. O ile biologiczny preparat (idąc za Wikipedią) to „zakonserwowany organizm lub jego część sporządzona w celu przechowywania w stanie możliwie mało zmienionym. Preparat biologiczny może służyć jako pomoc dydaktyczna, zwykle jednak ma zastosowanie naukowe. Może posłużyć do dalszych badań lub być okazem dowodowym dla konkretnego problemu badawczego.”, o tyle dla wrocławskiego poety nie są to wyłącznie „owady w bursztynie” czy „krtań cielęca”, a raczej pamięć. Spreparowane chwile, które przywoływane są na potrzebę wiersza, sny w których ujawnia się podświadomość a całość w konsekwencji sprawia wrażenie wielkiego poetyckiego preparatu, pamiętnika z walki o siebie.
Hanna Segal pisała: „Jednostka przepracowuje własne traumy i konflikty z przeszłości, zyskując w ten sposób dostęp do najgłębszych, nieuświadamianych pragnień, a zarazem urazów i wewnętrznych konfliktów. Sztuka służy pogłębianiu i zarazem porządkowaniu przez jednostkę obrazu samej siebie”. Czyli – z jednej strony zapisywanie zdarzeń minionych po to, by je następnie wyprzeć, z drugiej zaś – samoświadomość podmiotu jest na tyle duża (czy dzięki procesowi wypierania? Fabularyzacji?), że może pozwolić sobie na takie deklaracje: „i trzeba było zostać obywatelem, wyjść z błon i łodyg, / wsłuchać się w innych ludzi, nauczyć dialektu reklam. / i są już tak dobre kontakty, że pięknie należymy.”, jakby przynależenie było czymś trudnym, czymś do czego się dąży. Poświadczają to inne słowa: „bywam niewiele, odkręcam sprawy w urzędach.” – zatem nieuczestniczenie spowodowane jest zaangażowaniem w sprawy urzędowe – podmiot zdaje się dostrzegać, że popełniony został błąd, a społeczną samorealizację (choćby i pozorną) zapewnia tylko „zostanie obywatelem”. To są pęknięcia, które sprawiają, że książka staje się wielowymiarowa. Już nie samo metaforyzowanie i przytaczanie rytmicznych, mocnych fraz sprawia, że mamy do czynienia z poezją – Witkowski (cytując pogląd Barthesa na poezję) „wprowadza do języka zakłócenia, zwiększa, jak potrafi, abstrakcyjność znaku”; mówiąc więcej – działa dwupoziomowo – zagęszcza język jednocześnie mnożąc znaczenia.
Preparaty są projektem spójnym na wielu płaszczyznach – spójność nie oznacza powtarzalności czy schematyczności – oglądanie (czytanie) kolejnych preparatów pamięci pozwala śledzić podmiot, ale dzięki przesunięciom nie pozwala stworzyć jego jednego portretu („nie ma żadnego mnie, jest nas kilku,”) – wspólny wierszom jest styl, wykorzystane bestiarium, charakterystyczna, ukryta pod płaszczem turpizmu i dowcipu wrażliwość. Wrażliwość ocierająca się o sentymentalizm, permanentne niepogodzenie się ze stratą sprawia, że poezja Witkowskiego ma wręcz charakter „reparacyjny”. Zderzanie się dwóch światów: zewnętrznego, reprezentowanego przez urzędy i media, z wewnętrznym – pamięcią, wrażliwością („tu pod skórą jest dżungla, stałe napięcie”), sprawia, że następujące po sobie wiersze układają się we wspomnianą wcześniej kronikę. Kronikę, której pisanie pociągnęło za sobą grube konsekwencje, co świadczyć może zarówno o wadze zapisanych problemów, jak i o bezsilności czy słabości pisma: „rozpłakałem się, nie wiem dlaczego. po prostu”.
Wobec ogromu warstw i obrazów tej książki czuję się bezbronny i bezsilny. Czytaniu i analizowaniu Preparatów towarzyszyło uczucie nieustannego odkrywania nowych warstw. Czułem się nieco jak historyk w zakurzonym archiwum, który z zakurzonych teczek musi uknuć własną, niezpozbawioną sensu narrację. Jest to tym trudniejsze, że podmiot jasno precyzuje swój cel: „nie dać się znaleźć, nie dać się też zgubić”. Niemniej ten takt przyciąga naprawdę; Witkowski mieszając ośmieloną wyobraźnię z obserwacją społeczną nie wpada w zbędną ornamentykę czy sztambuszkowość, jest kronikarzem własnego losu, posiadaczem oryginalnej dykcji.