Między mówić a milczeć
recenzje / IMPRESJE Janusz DrzewuckiEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Języki obce Jacka Dehnela.
WięcejEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Myśli do słów. Szkice o poezji Piotra Matywieckiego.
1. Potężny – zarówno w sensie objętościowym, jak i artystycznym, a także intelektualnym – tom szkiców Piotra Matywieckiego o poezji Myśli do słów czytałem z co najmniej potrójnym zainteresowaniem.
Po pierwsze – znam autora tej książki dobrze, a nawet bardzo dobrze, widuję się z nim niemal codziennie, wszak od kilkudziesięciu lat mieszkamy w tej samej kamienicy przy ulicy Wiejskiej w Warszawie. Nowa książka kolegi po piórze i spod tego samego adresu to wydarzenie nie lada!
Po drugie – autor tej książki to w pierwszym rzędzie poeta i to poeta co się zowie. Książki poetów o poezji mają swoją wagę. Rówieśnik Ryszarda Krynickiego, czołowego przedstawiciela pokolenia Nowej Fali, Matywiecki zadebiutował jako poeta już w połowie lat 60. XX wieku, chociaż debiutancki zbiór Podróże wydał dopiero w roku 1975. Potem przyszły następne: Struna (1979), Płanetnik i śmierć (1981), Światło jednomyślne (1990), Nawrócenie Maxa Jacoba (1994), Improwizacje i światy (1997), Zwyczajna, symboliczna, prawdziwa (1998), wreszcie tom prozy poetyckiej Anioł z ognia i lodu (1986) oraz tom dłuższych form poetyckich Poematy biblijne (1995). Z wielkim uznaniem krytyki spotkały się również zbiory wydane już w XXI wieku: Ta chmura powraca (2005), Powietrze i czerń (2009), Widownia (2012) oraz wydany nakładem Biura Literackiego tom poezji zebranych Zdarte okładki (2009). Gwoli ścisłości nie sposób nie dodać, że w dorobku tego pisarza znajduje się również dwutomowa antologia poezji polskiej Od początku (1997), tom prozy eseistycznej Kamień graniczny (1994) oraz Twarz Tuwima (2007) – monografia życia i twórczości autora Kwiatów polskich. Wszystko to świadczy o tym, że jest Piotr Matywiecki jednym z najważniejszych dzisiaj pisarzy polskich.
Po trzecie – autor Myśli do słów nie jest krytykiem literackim, nie jest recenzentem, nie posługuje się w swoim pisaniu o poezji tak charakterystycznym idiomem krytycznoliterackim. Jego teksty o poezji nie powstały przecież z punktu widzenia krytyka literackiego, literaturoznawcy, lecz z punktu widzenia poety. To fascynujące: jak poeta czyta innych poetów, już to starszych od siebie, już to młodszych; i jakiego języka do opisu innych poetów używa.
2. Podstawową zaletą szkiców Piotra Matywieckiego o poezji jest ich język. Nie raz i nie dwa Matywiecki na marginesie rozważań o liryce polskiej przyznaje, że obcy mu jest język krytyki uniwersyteckiej i akademickiej. Jest nieufny wobec naukowych metod badania literatury, niezależnie od tego, czy to metoda psychoanalityczna, czy strukturalistyczna. Jego uwagę pochłania przede wszystkim tekst poetycki, wiersz, cykl wierszy, poemat. Znakomitym popisem jego sztuki interpretacji jest otwierająca książkę lektura wiersza Juliusza Słowackiego Rzym. Już w tym jednym tekście Matywiecki daje dowód swojej wrażliwości, ale także wyobraźni i wiedzy. Ile ciekawych rzeczy potrafił wydobyć z tego zdawałoby się przezroczystego w sensie poznawczym utworu! Nie inaczej w eseju następnym, poświęconym liryce Marii Konopnickiej. Słowacki i Konopnicka to jedyni, spośród omówionych w książce, poeci dziewiętnastowieczni, co chyba godne podkreślenia. Rzecz znamienna: czytając Słowackiego, eseista cofa się w czasie do Epitafium Rzymowi Janusa Vitalisa w kongenialnym przekładzie Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego, czytając Konopnicką, kieruje się ku współczesności, wiążąc z jej liryką twórczość Anny Kamieńskiej, Tadeusza Nowaka, a nawet Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
Każdego z omawianych poetów stara się zobaczyć w szerszym kontekście, mniej historycznym, bardziej artystycznym. Co najważniejsze, stara się zobaczyć, a więc opisać, na własną rękę. Nie znaczy to, że bagatelizuje tzw. literaturę przedmiotu, czyli to, co o konkretnym autorze wcześniej zostało powiedziane i napisane. Nic z tych rzeczy: w szkicu o Konopnickiej odwołuje się do ustaleń Marii Dłuskiej, w eseju o Bolesławie Leśmianie do rozpraw Jacka Trznadla, Michała Głowińskiego i Jarosława Marka Rymkiewicza, ale po to tylko, żeby móc w swoich rozważaniach posunąć się jeszcze dalej. Z zapartym tchem czytam zatem jak wiąże Matywiecki autora Sadu rozstajnego i Napoju cienistego z Bruno Schulzem i Witoldem Gombrowiczem, ale także Tymoteuszem Karpowiczem i Witoldem Wirpszą, podziwiam finezję, z jaką w tym samym szkicu skojarzy go (Leśmiana) z Janem Kasprowiczem i Mironem Białoszewskim. Ręce składają się same do oklasków!
Nie inaczej w następnych esejach, rozprawach, studiach. Interpretując lirykę Adama Ważyka, wskaże patronat Guillaume’a Apollinaire’a, analizując lirykę Mieczysława Jastruna – patronat Rainera Marii Rilkego. Ale nie tylko. Na marginesie rozważań o Jastrunie rzuci kilka błyskotliwych uwag o poezji Leonida (nie mylić z Borysem!) Pasternaka oraz Vladimira Holana, ukazując polskiego twórcę w nad wyraz istotnym kontekście liryki europejskiej.
3. Tematem szkiców Piotra Matywieckiego są poeci z najwyższej półki, poeci różnych pokoleń. Oczywiście jego ukochany Julian Tuwim, oczywiście Czesław Miłosz, ale także Krzysztof Kamil Baczyński, zapewne najbliższy mu poeta z pokolenia wojennego. Ponadto Tadeusz Różewicz, któremu poświęcił trzy szkice. Ten pierwszy „Spotkanie na równinie” zaczyna się od opisu okładki tomu Niepokój, kończy zaś lekturą poematu „Nożyk profesora”, ten drugi „Uparty, uległy” to próba zdefiniowania językowego tworzywa twórcy Czerwonej rękawiczki, natomiast trzeci „Cierń” okazuje się brawurową wręcz interpretacją tak właśnie zatytułowanego wiersza z tomu Regio. Wahałbym się jednak określić Różewicza mianem ulubionego poety Matywieckiego. Tymi są raczej Anna Kamieńska i Jan Śpiewak.
Matywiecki nie kryje wcale, że czuje się poetyckim uczniem Jana Śpiewaka. Chwała mu za to, że czytając Śpiewaka, przypomina innych zapomnianych niesłusznie poetów Stanisława Piętaka oraz Arnolda Słuckiego – to raz, a dwa – pokazuje koneksje jego twórczości z twórcami rosyjskimi z Wielemirem Chlebnikowem, z Anną Achmatową i Mariną Cwietajewą. Równie doniosłe wydaje mi się, że dzieląc się refleksjami na temat liryki małżeństwa poetów Kamieńskiej i Śpiewaka, umie zobaczyć ich nie tylko razem, ale również osobno; i nie tylko osobno, ale również razem. Potrafi zobaczyć zarówno podobieństwa, jak i odmienności łączące i odróżniające ich twórcze dokonania.
Nie pisze o poezji tylko po to, by pisać, nie pisze bez powodu. Tym powodem może być choćby jeden konkretny wiersz, dwa wiersze, trzy wiersze. Pisze zatem o wierszu „Niebo” Wisławy Szymborskiej, pisze o dwu wierszach Julii Hartwig: „Odwiedziny” z 1946 i „Wiersz zapomniany” z 2010, pisze o trzech wierszach ks. Janusza Pasierba: „czarna skrzynka”, „ziemia święta”, „sen”. Pisząc o jednym wierszu, pisze jednocześnie o całej poezji jego autora. Pisze wyczerpująco, prześwietlając kolejne zdania, poszczególne wersy, następujące po sobie słowa. Trzyma się tekstu, litery wiersza, ale nie kurczowo. Podoba mi się, że daje sobie wolne pole do popisu. Dlatego też na marginesie wiersza Szymborskiej – dla przykładu – przywoła lirykę Emily Dickinson i Anny Achmatowej, aforyzmy Czuanga-tsy, powieść Ivo Andricia, a przy okazji zajrzy do pism Mistrza Eckharta i Emmanuela Lévinasa, do artykułów księdza Janusza Tarnowskiego, filozofa nauki Henryka Mehlberga czy językoznawcy Jerzego Bralczyka. A wszystko w sposób niewymuszony, swobodny i ze swadą.
4. Nie kryje, któremu poecie co zawdzięcza. W pisanych jasnym i prostym, a przy tym finezyjnym i precyzyjnym językiem szkicach Piotr Matywiecki spłaca dług, jaki zaciągnął w swoim czasie u Zbigniewa Herberta i Artura Międzyrzeckiego. Nie zapomina o poetach nieco zapoznanych, a jednak wartych naszej pamięci, godnych ciągłego przypominania, godnych lektury po latach. Stąd eseje, w których ocala pamięć o Ludmile Marjańskiej (nie tylko poetce, ale również tłumaczce Emily Dickinson), o Joannie Pollakównie (poetce i autorce wyśmienitych tekstów o malarstwie), o Andrzeju Szmicie (to do jego wiersza „Taki pejzaż” muzykę skomponował dla Ewy Demarczyk Zygmunt Konieczny), o Marianie Grześczaku. Tom Kwartał wierszy z 1980 roku tego ostatniego poety nieprzypadkowo rozważa jako zapomniane arcydzieło dwudziestowiecznej literatury polskiej.
Ma dobrą i czułą pamięć, nie zapomina nikogo. Jakby chciał nam podpowiedzieć, że historia poezji składa się nie tylko z głośnych nazwisk, ale również z nazwisk, które w sensie medialnym nigdy głośne nie były. Chwała więc mu za przejmującą narrację „Nie ma urlopu pod słońcem” – o swoim rówieśniku i przyjacielu, tragicznie zmarłym poecie Emilu Laine (1943–1978), urodzonym w Kazachstanie synu Jenny Laine i Salomona Łastika oraz za dwie rozprawki o Kazimierzu Hoffmanie (1928–2009): „Fragmenty o poezji Kazimierza Hoffmana” i „Czy poeta jest filozofem?” Tego ostatniego, dobrego kolegi Ryszarda Kapuścińskiego z Polskiej Agencji Prasowej, sam ceniłem zawsze bardzo, ale to bardzo wysoko. Regularnie drukowaliśmy jego wiersze w „Twórczości”, na jej łamach pisałem o kolejnych jego zbiorach wierszy. Przed laty z uwagą słuchałem audycji w programie 2 Polskiego Radia, w których Matywiecki wraz z Iwoną Smolką i Tomaszem Burkiem wielokrotnie omawiali twórczość tego tak oryginalnego, jak hermetycznego poety żyjącego do śmierci z premedytacją na marginesie życia publicznego, w samotności.
Wiele na to wskazuje, że eseista zainteresowaniem i szacunkiem darzy zwłaszcza poetów samotników, poetów trudnych w odbiorze. Jako interpretator poezji współczesnej nie idzie na łatwiznę. Świadectwem tego szkice o Marii Bigoszewskiej i Bożenie Keff, o Piotrze Sommerze i Piotrze Mitznerze, wreszcie o Krystynie Dąbrowskiej, której w tych dniach przyznano akurat Nagrodę im. Kościelskich – to z jednej strony, natomiast z drugiej – eseje o Charlesie Baudelairze i Arthurze Rimbaudzie, o Wielemirze Chlebnikowie i Gennadiju Ajgim, o Vladimirze Holanie i Jánoszu Pilinszkym, wreszcie o Vasko Popie i Paulu Celanie. Poddając analizie twórczość gigantów poezji europejskiej, nie zapomina, że zawdzięczamy ich znajomość świetnym tłumaczom: Wiktorowi Woroszylskiemu, Józefowi Waczkówowi, Jerzemu Snopkowi, Adamowi Pomorskiemu, Ryszardowi Krynickiemu, gdyby wymienić tylko kilku z nich.
5. W trakcie lektury Myśli do słów uświadomiłem sobie, że moja droga z drogą Piotra Matywieckiego przecina się nie tylko na ulicy Wiejskiej i placu Trzech Krzyży (sugestywny opis naszej śródmiejskiej warszawskiej okolicy dał w tekście poświęconym, mieszkającej niedaleko nas, Julii Hartwig „O niezapomnianym wierszu zapomnianym”), ale również na terytoriach wyznaczonych przez poetów. Wspólnie z Piotrem brałem udział w sesjach poświęconych Kazimierzowi Hoffmanowi w Bydgoszczy i Marianowi Grześczakowi w Poznaniu, w spotkaniu w stołecznym Domu Literatury z okazji edycji liryki Vasko Popy w przekładach Grzegorza Łatuszyńskiego, nasze teksty znalazły się w księdze Kartki Celana. Interpretacje pod redakcją Joanny Roszak. Wielokrotnie brałem udział z nim w literackich audycjach Polskiego Radia. Wiem, z jakiego formatu humanistą mam do czynienia w przypadku Piotra Matywieckiego. To człowiek z krwi i kości, człowiek oddany literaturze bez reszty.
Zamykający Myśli do słów, ukazujący się po raz pierwszy drukiem, esej zatytułowany po prostu „Poezja” okazuje się wyznaniem wiary w poezję jako taką. Tekst ów to jeden z najświetniejszych manifestów poetyckich powstałych w polszczyźnie, dzisiaj tak dla mnie ważny, jak przedwczoraj i wczoraj ważne były manifesty: „Parę przypuszczeń na temat poezji współczesnej” Stanisława Barańczaka, „Daj mu tam, gdzie go nie ma, czyli języki obce poezji” Bohdana Zadury i „Podstępy sztuki. Pytania do poezji najnowszej” Leszka Szarugi.
Dziewięciostronicowy manifest Piotra Matywieckiego, zaczynający się od konstatacji „Poezja nie jest dziwaczna, jest oczywista”, składa się wyłącznie ze zdań najpotrzebniejszych, ze zdań wykutych w marmurze. Jako miłośnik poezji czuję się bogatszy o ten tekst, o tę książkę, o znajomość i przyjaźń z jej autorem.
Urodzony 6 grudnia 1958 roku w Kruszwicy. Poeta, dziennikarz, krytyk literacki, redaktor. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1988), im. Stanisława Wyspiańskiego (1989), Funduszu Literatury Ministerstwa Kultury i Sztuki (1989), im. Stanisława Piętaka (1991). Członek PEN Clubu, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Redaktor czasopisma „Twórczość”. W latach 2005-2012 redaktor naczelny Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Mieszka w Warszawie.
Esej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Języki obce Jacka Dehnela.
WięcejRecenzja Janusza Drzewuckiego z książki Po krzyku Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Janusza Drzewuckiego z książki Fuga Urszuli Kozioł.
WięcejEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Historia pięciu wierszy Tadeusza Różewicza.
WięcejGłos Janusza Drzewuckiego w debacie „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?”.
WięcejEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Kartoteka: reprint Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Janusza Drzewuckiego z książki Kup kota w worku Tadeusza Różewicza.
Więcej