Nakładem Biura Literackiego ukazuje się właśnie monumentalny zbiór (prawie 700 stron) większości utworów Piotra Matywieckiego Zdarte okładki (1965–2009) , który wychodzi jako kolejny projekt poetyckiej serii podsumowań „Dożynki”. Dlaczego wybór padł właśnie na Matywieckiego, nie wiem, chociaż przyznać muszę, że to dobry kierunek, poszerzający perspektywę całej serii oraz niekończące się poszukiwania wydawnictwa o nadal silny, choć nieco zapomniany ostatnio, klasycyzujący nurt naszej poezji. Matywiecki od lat tworzy na uboczu, nie pojawia się nachalnie ani w mediach, ani w szkicach najbardziej popularnych krytyków. Znamienne, że najżarliwsze momenty zainteresowania poetą wybuchały po wydaniu przezeń książek prozatorskich (Kamień graniczny 1994, Twarz Tuwima 2007) oraz antologii poezji polskiej, a i przy tym zapominano zwykle zwrócić uwagę na autorskie wiersze Matywieckiego. Sytuacji nie zmieniła nawet nominacja tomiku Ta chmura powraca do nagrody Nike (2006).
O Piotrze Matywieckim nadal nie jest głośno, chociaż wydaje się, że zajął już swoje miejsce na polskiej scenie, wybierając konsekwentnie spójną wizję poetycką i przez całe lata nie poddając się panującym modom. Zmierzenie się z całym jego dorobkiem nie jest łatwe, mamy bowiem do czynienia z poetą uczonym, u którego światy sztuki, kultury oraz tradycji judeochrześcijańskiej naznaczone są silnym stosunkiem osobistym, a przy tym poetą skłonnym do swoistego manieryzmu i obsesyjnego przetwarzania kilku zaledwie motywów. Stając wobec całego dorobku, można formułować tezy o jego jednolitości lub całkowitym nieprzystawaniu wierszy z różnych okresów. Można podążać tropem poszczególnych tekstów lub ewolucji znaczeń i poetyk. Jakiej drogi by jednak nie wybrać, zawsze będzie się ona prosić o uogólniające syntezy, o rzut oka z powietrznej perspektywy, choćby miał on być rozmyty i zatracać szczegół. Pozostaje mi więc zaproponować kilka takich perspektyw, pamiętając oczywiście o wpisanym w to podejście paradoksie. Tym samym, który rozrywa wewnętrznie i wzmacnia wiersze Matywieckiego: paradoksie pomiędzy obserwacją pozornie obiektywizującą a indywidualnym doświadczeniem rzeczywistości, przedmiotu, tekstu.
W kręgu śmierci
Doskonałym zaproszeniem do lektury, wydaje się ginący w ogromnym zbiorze, ale bardzo ważny fragment sylwicznej formy z tomu Improwizacje i światy z 1997 roku:
„Światy” powtarzają swoimi zawęźleniami regularne wzory życiowej
materii, typiczne sploty idei, dzieł, charakterów. Są cztery: świat
miłości, świat genezis i krzyża, świat historii, świat pośmiertny.
(„Po piśmie – kanwa”)
Te zmetaforyzowane przestrzenie czterech światów, funkcjonujących tutaj jako idee, ale czerpiących soki z życiowego doświadczenia, od początku absorbowały właściwie całą uwagę poety. Z pasją, przeradzającą się niemalże w obsesję, powraca w jego utworach Śmierć, choć jej natężenie i znaczenie zmienia się w miarę dojrzewania autora. Od wierszy głęboko klasycznych, ale popadających niekiedy w barokową wizualność i konceptualizm z pierwszych tomów, zebranych teraz pod jednym tytułem Nawrócenie Maxa Jacoba, przechodzi ona aż do wyciszonych, kontemplacyjnych, ale przy tym „do krwi życia zaznanych” utworów z najnowszych wydań: Ta chmura powraca oraz Powietrze i czerń.
Doświadczanie i zarazem ostateczne „nie-doświadczenie” śmierci spaja przeróżne motywy w wierszach Matywieckiego, pełniąc często funkcję wywoławczą. Organizuje nie tylko formę, którą poeta wielokrotnie wyzyskuje właśnie w celu przywołania czy zasygnalizowania poczucia eschatologicznego końca, ale przede wszystkim okazuje się zaproszeniem do filozoficznych rozważań na temat problemów realności świata, fałszu doświadczania, przemijalności materialnej i mentalnej. Umysł, ciało i dusza splatają się w obcowaniu ze śmiercią, Matywiecki zaś przez ciągłe jej zgłębianie dąży do przewartościowania tych elementów, zmierzenia się z ewentualnymi możliwościami i postawienia ludzkiego bytu w sytuacji wyjściowej-ostatecznej. Wydaje się to paradoksalne wedle tradycyjnych praw logiki, ale wiersze doskonale uzasadniają tę tragiczną z dzisiejszej perspektywy wizję „wyjścia-poza” zarówno naukowo („Nie ma sprzeczności między fałszem a prawdą, skoro najważniejsze zdanie ludzkiej mowy: ‘Jestem śmiertelny – jest fałszem i prawdą” z cyklu „Lata Abramowe”), jak i religijnie, choćby w poświęconym Janowi Śpiewakowi utworze „[Przed startem skupienie ciemności]”:
Noc przerywa taśmę przestrzeni i czasu.
Już nie ściga się serce ze słońcem -
w Dniu Pańskim stoisz bez początku i końca.
Świat śmierci wiąże się nierozerwalnie z pojęciem czasu, ale śmierć i życie to u Matywieckiego tylko awers i rewers tej samej monety. Od momentu „wrzucenia w świat”, człowiek jest skażony aktem stworzenia, a potem również grzechem pierworodnym. Pobrzmiewa ten poszukujący katolicyzm, ciągle konfrontujący się z własnym credo, manichejskim podejściem do bytu. Życie to z jednej strony możliwość kontemplacji różnorodności, a z drugiej pozorny tylko proces oczekiwania nieuchronnego.
Cytując Ryszarda Przybylskiego, można autora Powietrza i czerni wpisać w odwieczną formułę samouświadomienia wobec życia: „Charakter każdego bytu i kształt jego końca zawarty jest w strukturze jego początku. Jaka arché, taki éschaton”. Proces mozolnego mierzenia się ze śmiercią, także tą najdotkliwszą – śmiercią pamięci, a więc zacieraniem się (i zacieraniem celowym) śladów po istnieniu, został wpisany w naturę stworzenia. Świat Genezis i związane z nim zdarzenia rozpoczęły wszystko w boskim akcie creatio ex nihilo, Świat Krzyża zaś jest wypełnieniem i zarazem, wraz z Nowym Testamentem, rozwiązaniem. Śmierć to jedyny substytut sensu, rodzaj harmonii w manichejskim wymiarze opozycji:
Grzech pierworodny: każdy stworzony
tworzy siebie. Dlatego śmierć
musi przyjść aby istniało
coś istotnego -
nie cień, nie podwojenie,
nie naśladownictwo.
(„Drzwi” z tomu Światło jednomyślne)
Genezis i Krzyż
W miarę przemijania kolejnych pokoleń, między Światem a Bogiem wyrasta nie dająca się zburzyć ściana: materii, pozorów, doznań, słów i gestów zaledwie powtarzających genezyjski akt stworzenia z Niczego. Przejmująca jest u Matywieckiego obsesja przekroczenia owej ściany, przebicia się przez zasłonę, spojrzenia poza. Nasze zmysły nieuchronnie złączyły się jednak z rzeczami, biblijna wykładania wielu znanych nam powszechnie świadectw przymierza jest dla poety historią podziału, jak choćby w historii o Arce Noego:
Weszli do arki.
Bóg zamknął za nimi, żeby nie widzieli.
Nie będzie już takich drzwi – do końca świata.
Kiedy ziemia wyschła
Noe obejrzał drewniane burty.
Więcej na nich było zamknięcia świata niż upustu wód.
(„Wyobrażenie” z tomu Poematy biblijne)
Odziedziczyliśmy genezyjskie „wpisanie w świat” oraz rolę jedynych jego interpretatorów. Namiastka tworzenia i organizowania elementów jest naszym nadrzędnym i wspólnym losem. Na ciężar nazywania rzeczy, a więc na wolitywną innowacyjność zostaliśmy skazani (skazaliśmy się?) jeszcze na poziomie idei:
Tylko imię Adam – jak dziecko -
niecierpliwiło się
między znaczeniem a nieśmiertelnością.
Temu Bóg ofiarował świat -
wieczyste nieupilnowanie.
(„Fikcja pierworodna” z tomu Światło jednomyślne)
Tragizm tej sytuacji przenosi się w największym stopniu na artystów, których działanie wydaje się zbliżać do boskiego, ale nie jest w stanie mu dorównać. Ofiarą złudy, połączonej z jedyną właściwie możliwością przebicia, przekroczenia Muru, padają wszyscy wprzęgnięci w tworzenie na zmysłach. Malarze, pisarze i muzycy za pomocą Obrazu, Słowa i Dźwięku starają się oddać (a więc imitować – Matywiecki wydaje się zauważać nieuchronność obowiązywania klasycznej teorii mimesis wobec wszechogarniającego aktu stworzenia) świat. Niestety pełnia każdego z tych działań przynależy jedynie Bogu. Widzenie reprezentuje Boskie Oko, Słowo jest emanacją imienia Pana, zaś Dźwięk splata się z pitagorejskimi pojęciami harmonii i muzyki wszechświata. To kulturowo oswojone atrybuty Absolutu, w jego demiurgicznej postaci. Na tym nie koniec, bowiem poeta z wielką precyzją wykorzystuje jeszcze inne możliwości, jak choćby pierwiastek rzeźbienia czy wyplatania tkaniny, który staje się powracającym motywem od tomu Improwizacje i światy.
Trzeba oddać jednak kunszt Matywieckiego w interpretowaniu sztuki. Potrafi on dokonać niezwykłego stopienia się ze stylem wywoływanego autora (bez względu jaką gałąź artystyczną reprezentował wcześniej), a przy tym zachować własną myśl i spojrzenie. Doskonałe unaocznienie tego znajdujemy w kolejnym zgłębiającym tajemnicę stworzenia poemacie „Świat dla Messiaena”, gdzie rytm i powtarzalność niektórych części naśladuje jakby kompozytorską manierę artysty: powracających motywów, symetrycznych harmonii i specyficznych skal.
- Moje ciało to oczy świata, więcej wpatrzenia niż oczu,
wzrok macierzyński i ojcowski, oczy świata to moje lędźwie,
moje lędźwie to pamięć świata, dzieci biegnące w zaświat
rozszarpują ziemię, pamięć świata to mój ból,
mój ból to dotyk świata, palce są gliną, czy glina palcami?
– pytanie bezforemne! dotyk świata to moje płuca,
moje płuca to serce świata, miara dożywająca granicy
(„Świat dla Messiaena” z tomu Improwizacje i światy)
Siłą tej poezji jest jednak nie artystowskie wkraczanie w sferę kultury, ale jej przekraczanie poprzez paradoks. To główna broń poety, formalny środek (choćby w postaci antytez czy wykluczających się wierszy zestawionych ze sobą), ale zarazem esencja. Bóg ostatecznie nie mówi, lecz Milczy (samo słowo zostaje wywołane przez Matywieckiego prawie 100 razy!). To nie widzenie, tylko oślepnięcie jest wyjściem poza formę i materię, uwolnieniem się ze stworzenia, a zarazem zaakceptowaniem niedoskonałości. Tylko dzięki niedostatkom możliwe jest życie tego świata:
Siódmego dnia Bóg był źrenicą i unieważnił się.
(…)
Błogosławiony zmysł przeoczenia.
(„źrenica” z tomu Anioł z ognia i lodu)
Lekcja historii
Życie u Matywieckiego ma wymiar przestrzenny i czasowy, poddane jest prawom przemijania, a więc także pamięci i zapomnienia („Z tkaniny wzroku i dotyku / ciało szyje czas i przestrzeń, i rzeczy” – „Obrządek” z tomu Ta chmura powraca). Dzieje się na planie historycznym, jako ciągłe zmaganie się z niemożliwym wszak przywróceniem czy też zachowaniem przemijających części. Ten aspekt jest odczuwalny jednakże tylko dla istot śmiertelnych, a człowieka w filozofii Matywieckiego to byt dualistyczny, rozerwany paradoksem przywiązania do materii i tęsknoty za transcendencją.
Z historią swoją i innych trzeba się nieustannie mierzyć, bo jest to prawda życia przeciwstawiona zapomnieniu, obojętności wszechrzeczy:
wymrzemy
czy wtedy jakieś oko zauważy
że nic się nie zgadza?
(…)
ale właściwie będzie się zgadzało
bo kto po ludziach zwróci uwagę
na zmylenie przestrzeni i wymieszanie czasu -
przecież oka nie będzie
(„Wymrzemy” z tomu Powietrze i czerń)
Na tym gruncie zasadza się kilka istotnych retrospektyw przeprowadzanych ciągle przez Matywieckiego, z których najważniejszą wydaje się „wskrzeszana” w wierszach historia biblijna, a właściwie historie, jednostkowe losy. Podmiot, utożsamiając się z nimi, zmusza nas do współodczuwania, ale ani na chwilę nie umyka jego spojrzeniu plan całościowy, filozoficzny i religijny wymiar znanych nam przecież zdarzeń.
Nie można jednak powiedzieć, że Matywiecki, dokonując swojej wykładni Biblii, zwyczajnie ożywia tamtą rzeczywistość. To byłoby znaczne przekroczenie treści samych wierszy. Ich namacalność tkwi w innym punkcie. Podmiot rekonstruuje, staje się popiołami życia, śladami pamięci i nie próbuje nam wmówić ich realności. Obserwacja w czasie teraźniejszym nie jest bezpośrednią relacją ze zdarzenia – to raczej owo „teraz” jest po prostu „wieczne”. Znajduje się, niczym na prawosławnych ikonach, poza czasem. Spostrzeżenia opowiadającego siłą woli przekuwane są więc w idee, pojęcia i prawa, a ich treść uniwersalizuje się. Jak wyznaje podmiot w poemacie „Syrinx”:
piszę jakbym brał słowo do ręki i opukiwał inne słowo
jakbym się umarły zwalił na siebie żywego
i nie miał siły ani powstrzymać ciężaru ani się ulotnić
Na czym w takim razie polega niezwykłość podejścia Matywieckiego? Otóż poprzez wnikliwą obserwację, wielokrotną analizę motywu, poeta otwiera go na nowe możliwości i uwypukla jego filozoficzny, często niedostrzegany przez nas wcześniej przekaz. Dokonuje więc swoistej egzegezy Biblii, w której zderza plan ludzkiej egzystencji w świecie wobec wieczności planu bożego. Dlatego bardzo dramatycznie brzmią w tej poezji psalmy Kaina i Noego, przetworzony moment śmierci Adama:
Wędrowałem. Wróciłem.
Widzę równinę porwaną spod domu.
Wzburzona deszczami
ziemia się rozmywa.
Śni mi się potop.
(„Adam umiera” z tomu Poematy biblijne)
czy też modlitwa Hioba:
Wszystko jest dla mnie tak złudne
jak te nowe stada, któreś mi przygotował
po wytraceniu stad starych – przygotowałeś
ale jeszcześ nie zesłał! Chyba, że to już jest to…
(„Hiob” z tomu Poematy biblijne)
Historia to jednak nie tylko przeszłość, ale także teraźniejszość, która wkrótce przeminie. W ostatnich tomikach Matywiecki bardzo zbliża się do kontemplacji indywidualnego przeżycia. Wyczuwalne jest wreszcie osobiste doświadczenie. Formy wierszy są znacznie skromniejsze, dominuje oszczędność słów. Zwycięża intymność i bliskość relacji podmiotu z opisywanym, między innymi zmienia się relacja z Bogiem – „ja” mówi nareszcie w swoim imieniu, rezygnuje w dużej mierze z liryki maski i zadaje pytania, które bezpośrednio go dotyczą.
Innym, wpisanym w historyczność, a wymagającym oddzielnego, głębokiego rozważenia elementem jest stosunek Matywieckiego do ziemi. Reprezentuje ona zarówno doczesność, jak i wieczność. Wobec ciężaru żywiołu, który przenika na wskroś filozofię poety, ujawniają się ponownie wszystkie fascynacje i lęki. Dochodzi do nieuniknionej konfrontacji ze śmiercią w osobie umarłego, ale także z życiem, dla którego jest ona pokarmem i jedyną przestrzenią:
Szukam losów bardziej przypadkowych
rysowanych na ziemi
prawdziwych pokrętnych pytających.
(„Astrolog” z tomu Nawróceniu Maxa Jacoba)
Poeta odgrywa rolę wysłannika, mediatora pomiędzy światami, pozostając po części zawsze umarłym, po części zawsze żywym:
W tej samej chwili kiedy z głębin oceanu rodziła się wyspa podpłynął do niej nowy okręt. Nagły wiatr podarł żagle i poszukał na wyspie nowej załogi.
Milczącymi szczękami pożerając ziemię wykopaliśmy stary okręt. Od rana cień masztu zaczął uwijać się wokół nas, rozrzucał spróchniałe deski pokładu aż zaczęliśmy tonąć.
Poeta patrzył w ziemię. Należał do obu załóg i wstydził się ocalenia.
(„Utopia i antyutopia” z tomu Anioł z ognia i lodu)
Ten poeta-wysłannik, zawieszony pomiędzy światami i obcujący niemal fizycznie z umarłymi, musi udzielić nam również bolesnej lekcji Pamięci. Konfrontuje się ponownie (najbardziej wymownie w eseistycznej książce Kamień graniczny) z istnieniem Wielkiej Zagłady, z pojęciem Holokaustu, który zaledwie szkicuje, niczym Primo Levi zarysowując jedynie granice ontologicznej i etycznej klęski człowieka:
Chryste,
niepamięć o Tobie zmieszana z Twoją krwią
zakaża ulice. Wielkie miasto
idzie umierać
i spotyka oświęcimski popiół:
ten banał i ten popiół.
Nie ma kosmicznego krzyża,
jest zawiesina upodlenia w próżni.
(„Żydowska twarz” z tomu Światło jednomyślne)
Pobrzmiewa w tej poezji najbardziej przejmujący głos pełnej współodpowiedzialności wobec prawdy, z którą nadal nie możemy się zmierzyć. Wypada bowiem uznać nieuznawalne, oddać się we władzę tragicznego paradoksu, stanąć twarzą w twarz z czymś bez twarzy, bez ludzkiego oblicza – zobaczyć Agambenowską kategorię „milczącego świadka” i właśnie ją przyjąć za świadectwo. Doskonale rozumie to Matywiecki, który z Milczenia uczynił przecież jedną z filozoficznych osi swojej twórczości. Staje więc wobec klęski uniżony i bezradny, skazany jedynie na powierzchowne pamiętanie, bo:
Żeby to rozumieć, nie można mieć rozumu.
trzeba mieć niewidzące spojrzenie.
(…)
Trzeba nie istnieć.
(„[Wywleczeni na słońce, ustawieni w rzędzie]” z tomu Ta chmura powraca)
Bez odpowiedzi
Nasuwa się jedno jeszcze fundamentalne pytanie, które wobec ogromu i filozoficznej głębi pozostałych światów, trwa właściwie nieme. Gdzie w twórczości Piotra Matywieckiego miejsce na miłość, czym ona jest i w jaki sposób przenika do wierszy?
Sekunda świata po mojej śmierci.
Kocham ciebie.
Nikt nie wie, kto
kocha i kogo.
Tylko miłość wie.
(„[Sekunda świata po mojej śmierci]” z tomu Ta chmura powraca)
Tylko miłość zna odpowiedź, ale miłość specyficzna. Miłość Idealna przeciwstawiona ziemskiej, zaślepiającej, zamykającej oczy. Matywiecki unika jednak ostatecznego przewartościowania, bo chociaż stawia nas wobec miłości tożsamej z sensem istnienia, wymykającej się naszemu rozumieniu, w późniejszych tomach sens ten zlewa się w jedno ze światem. Nierozłączna, paradoksalna konieczność bycia jest także koniecznością bycia w miłości, bycia wobec dowodu Istnienia, zaakceptowania ewangelicznego świadectwa Chrystusa:
zastanawiasz się czy istniał
nie zastanawiaj się
jesteś
(„Wiersze pod krzyżem” z tomu Poematy biblijne)
I wymykającego się naszemu rozumieniu porządku rzeczy:
„Wiatr przypędził światło” -
to nieprawdziwe i niemożliwe.
Nie dlatego wiatr przypędził światło,
że to prawdziwe i możliwe.
(„Popiół” z tomu Światło jednomyślne)
Wiele spotykamy u Matywieckiego utworów bardzo krótkich, aforyzmów, gnom, pojawiają się formy bazujące na haiku, sentencjach, ale także myśli zupełnie otwarte. Rozpościera się ta przestrzeń pomiędzy wielkimi pojęciami, które zgłębia a znakami, z których się poczyna. Drobne formy, jakże kontrastujące z doniosłością poematów i prozy poetyckiej, tak często wykorzystywanej przez poetę, wyzyskują medytacyjnego ducha kaligrafii, zapomnianego nieco w naszej kulturze. Traktują znaki namacalnie, w nich bowiem zawiera się ów bolesny paradoks powtórnego stwarzania. Matywiecki tymi formami przywraca Słowu jego bliskość i zmusza do powolnej kontemplacji, obcowania z myślą, sensualnego niemalże doświadczania tajemnicy.
Inny klasycyzm?
Twórczością autora Powietrza i czerni powinno się nasiąkać powoli, stanąć przed nią przygotowanym zarówno do intelektualnej przygody jak i do medytacyjnego obcowania z tajemnicą, metafizyką wpisaną w indywidualną formę wiersza. Matywiecki wymaga cierpliwej lektury, a zbyt pobieżne spojrzenie może niepotrzebnie zniechęcić do jego tekstów.
Po programowym klasycyście spodziewalibyśmy się wciąż „herbertyzmów” lub „rymkiewiczostwa”. Autor doskonałej Twarzy Tuwima proponuje nam jednak wizję na pograniczu, pomiędzy życiem a ideą życia, po części barokową, po części sterylnie wyczyszczoną z mięsa i krwi. Ta wizja jest jednak niezwykle spójna, głęboka i osobna, co zmusza do powolnego poszukiwania i rozpoznawania. Dysponujący świetnym warsztatem, erudycyjny, a ostatnio coraz bardziej wyczulony na sprawy codzienne poeta dawno już stworzył świat kompletny i intrygujący. Wpisał w swoje utwory rys uniwersalny i przeplótł go z dramatycznym, misteryjnym wręcz zmaganiem się pojedynczego człowieka z własnym losem (niech potwierdzą to choćby różne dramatyczne, jak solilokwium w utworze Teatr Antychrysta czy powracający dialog Płanetnika ze Śmiercią).
Matywiecki to poeta kompletny w każdej mierze, dojrzały, chociaż cały czas doskonalący się. Pozostaje pytanie, czy spełniony w oczach czytelników? Wydanie dzieł zebranych jest doskonałą okazją do przypomnienia sobie po latach tomików, które nieco zakurzyły się już na półkach lub zaginęły w bibliotecznych czeluściach. Rozproszona na przestrzeni lat twórczość pozostawała trudna do zebrania, a przez to stawała się hermetyczna i daleka od potencjalnego odbiorcy. Być może wydany przez BL zbiór zmieni ten stan rzeczy, pozwalając dotrzeć zasłużonemu już poecie do kolejnych pokoleń, a przy tym ułatwi nam śledzenie zmian i wyłapywanie niuansów tej twórczości.
Teraz bardziej zastanawia mnie jednak, czy nowe wydawnictwo Biura jest w stanie rozpocząć konstruktywną dyskusję krytyków nad tą poezją i przywrócić zasłużone miejsce Matywieckiemu, czy też musi ona jeszcze zaczekać na swój czas? To pytanie chciałbym pozostawić otwarte…