recenzje / IMPRESJE

Poezja od-wiecznych przestrzeni. Cztery przymiarki do szkicu o Piotrze Matywieckim

Jakub Skurtys

Recenzja Jakuba Skurtysa z książki Zdarte okładki (1965-2009) Piotra Matywieckiego, wydanej w Biurze Literackim 14 września 2009 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go uka­zu­je się wła­śnie monu­men­tal­ny zbiór (pra­wie 700 stron) więk­szo­ści utwo­rów Pio­tra Maty­wiec­kie­go Zdar­te okład­ki (1965–2009) , któ­ry wycho­dzi jako kolej­ny pro­jekt poetyc­kiej serii pod­su­mo­wań „Dożyn­ki”. Dla­cze­go wybór padł wła­śnie na Maty­wiec­kie­go, nie wiem, cho­ciaż przy­znać muszę, że to dobry kie­ru­nek, posze­rza­ją­cy per­spek­ty­wę całej serii oraz nie­koń­czą­ce się poszu­ki­wa­nia wydaw­nic­twa o nadal sil­ny, choć nie­co zapo­mnia­ny ostat­nio, kla­sy­cy­zu­ją­cy nurt naszej poezji. Maty­wiec­ki od lat two­rzy na ubo­czu, nie poja­wia się nachal­nie ani w mediach, ani w szki­cach naj­bar­dziej popu­lar­nych kry­ty­ków. Zna­mien­ne, że naj­żar­liw­sze momen­ty zain­te­re­so­wa­nia poetą wybu­cha­ły po wyda­niu prze­zeń ksią­żek pro­za­tor­skich (Kamień gra­nicz­ny 1994, Twarz Tuwi­ma 2007) oraz anto­lo­gii poezji pol­skiej, a i przy tym zapo­mi­na­no zwy­kle zwró­cić uwa­gę na autor­skie wier­sze Maty­wiec­kie­go. Sytu­acji nie zmie­ni­ła nawet nomi­na­cja tomi­ku Ta chmu­ra powra­ca do nagro­dy Nike (2006).

O Pio­trze Maty­wiec­kim nadal nie jest gło­śno, cho­ciaż wyda­je się, że zajął już swo­je miej­sce na pol­skiej sce­nie, wybie­ra­jąc kon­se­kwent­nie spój­ną wizję poetyc­ką i przez całe lata nie pod­da­jąc się panu­ją­cym modom. Zmie­rze­nie się z całym jego dorob­kiem nie jest łatwe, mamy bowiem do czy­nie­nia z poetą uczo­nym, u któ­re­go świa­ty sztu­ki, kul­tu­ry oraz tra­dy­cji jude­ochrze­ści­jań­skiej nazna­czo­ne są sil­nym sto­sun­kiem oso­bi­stym, a przy tym poetą skłon­nym do swo­iste­go manie­ry­zmu i obse­syj­ne­go prze­twa­rza­nia kil­ku zale­d­wie moty­wów. Sta­jąc wobec całe­go dorob­ku, moż­na for­mu­ło­wać tezy o jego jed­no­li­to­ści lub cał­ko­wi­tym nie­przy­sta­wa­niu wier­szy z róż­nych okre­sów. Moż­na podą­żać tro­pem poszcze­gól­nych tek­stów lub ewo­lu­cji zna­czeń i poetyk. Jakiej dro­gi by jed­nak nie wybrać, zawsze będzie się ona pro­sić o uogól­nia­ją­ce syn­te­zy, o rzut oka z powietrz­nej per­spek­ty­wy, choć­by miał on być roz­my­ty i zatra­cać szcze­gół. Pozo­sta­je mi więc zapro­po­no­wać kil­ka takich per­spek­tyw, pamię­ta­jąc oczy­wi­ście o wpi­sa­nym w to podej­ście para­dok­sie. Tym samym, któ­ry roz­ry­wa wewnętrz­nie i wzmac­nia wier­sze Maty­wiec­kie­go: para­dok­sie pomię­dzy obser­wa­cją pozor­nie obiek­ty­wi­zu­ją­cą a indy­wi­du­al­nym doświad­cze­niem rze­czy­wi­sto­ści, przed­mio­tu, tek­stu.

W krę­gu śmier­ci

Dosko­na­łym zapro­sze­niem do lek­tu­ry, wyda­je się giną­cy w ogrom­nym zbio­rze, ale bar­dzo waż­ny frag­ment syl­wicz­nej for­my z tomu Impro­wi­za­cje i świa­ty z 1997 roku:

„Świa­ty” powta­rza­ją swo­imi zawęź­le­nia­mi regu­lar­ne wzo­ry życio­wej
mate­rii, typicz­ne splo­ty idei, dzieł, cha­rak­te­rów. Są czte­ry: świat
miło­ści, świat gene­zis i krzy­ża, świat histo­rii, świat pośmiert­ny.
(„Po piśmie – kan­wa”)

Te zme­ta­fo­ry­zo­wa­ne prze­strze­nie czte­rech świa­tów, funk­cjo­nu­ją­cych tutaj jako idee, ale czer­pią­cych soki z życio­we­go doświad­cze­nia, od począt­ku absor­bo­wa­ły wła­ści­wie całą uwa­gę poety. Z pasją, prze­ra­dza­ją­cą się nie­mal­że w obse­sję, powra­ca w jego utwo­rach Śmierć, choć jej natę­że­nie i zna­cze­nie zmie­nia się w mia­rę doj­rze­wa­nia auto­ra. Od wier­szy głę­bo­ko kla­sycz­nych, ale popa­da­ją­cych nie­kie­dy w baro­ko­wą wizu­al­ność i kon­cep­tu­alizm z pierw­szych tomów, zebra­nych teraz pod jed­nym tytu­łem Nawró­ce­nie Maxa Jaco­ba, prze­cho­dzi ona aż do wyci­szo­nych, kon­tem­pla­cyj­nych, ale przy tym „do krwi życia zazna­nych” utwo­rów z naj­now­szych wydań: Ta chmu­ra powra­ca oraz Powie­trze i czerń.

Doświad­cza­nie i zara­zem osta­tecz­ne „nie-doświad­cze­nie” śmier­ci spa­ja prze­róż­ne moty­wy w wier­szach Maty­wiec­kie­go, peł­niąc czę­sto funk­cję wywo­ław­czą. Orga­ni­zu­je nie tyl­ko for­mę, któ­rą poeta wie­lo­krot­nie wyzy­sku­je wła­śnie w celu przy­wo­ła­nia czy zasy­gna­li­zo­wa­nia poczu­cia escha­to­lo­gicz­ne­go koń­ca, ale przede wszyst­kim oka­zu­je się zapro­sze­niem do filo­zo­ficz­nych roz­wa­żań na temat pro­ble­mów real­no­ści świa­ta, fał­szu doświad­cza­nia, prze­mi­jal­no­ści mate­rial­nej i men­tal­nej. Umysł, cia­ło i dusza spla­ta­ją się w obco­wa­niu ze śmier­cią, Maty­wiec­ki zaś przez cią­głe jej zgłę­bia­nie dąży do prze­war­to­ścio­wa­nia tych ele­men­tów, zmie­rze­nia się z ewen­tu­al­ny­mi moż­li­wo­ścia­mi i posta­wie­nia ludz­kie­go bytu w sytu­acji wyj­ścio­wej-osta­tecz­nej. Wyda­je się to para­dok­sal­ne wedle tra­dy­cyj­nych praw logi­ki, ale wier­sze dosko­na­le uza­sad­nia­ją tę tra­gicz­ną z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy wizję „wyj­ścia-poza” zarów­no nauko­wo („Nie ma sprzecz­no­ści mię­dzy fał­szem a praw­dą, sko­ro naj­waż­niej­sze zda­nie ludz­kiej mowy: ‘Jestem śmier­tel­ny’ – jest fał­szem i praw­dą” z cyklu „Lata Abra­mo­we”), jak i reli­gij­nie, choć­by w poświę­co­nym Jano­wi Śpie­wa­ko­wi utwo­rze „[Przed star­tem sku­pie­nie ciem­no­ści]”:

Noc prze­ry­wa taśmę prze­strze­ni i cza­su.
Już nie ści­ga się ser­ce ze słoń­cem -
w Dniu Pań­skim sto­isz bez począt­ku i koń­ca.

Świat śmier­ci wią­że się nie­ro­ze­rwal­nie z poję­ciem cza­su, ale śmierć i życie to u Maty­wiec­kie­go tyl­ko awers i rewers tej samej mone­ty. Od momen­tu „wrzu­ce­nia w świat”, czło­wiek jest ska­żo­ny aktem stwo­rze­nia, a potem rów­nież grze­chem pier­wo­rod­nym. Pobrzmie­wa ten poszu­ku­ją­cy kato­li­cyzm, cią­gle kon­fron­tu­ją­cy się z wła­snym cre­do, mani­chej­skim podej­ściem do bytu. Życie to z jed­nej stro­ny moż­li­wość kon­tem­pla­cji róż­no­rod­no­ści, a z dru­giej pozor­ny tyl­ko pro­ces ocze­ki­wa­nia nie­uchron­ne­go.

Cytu­jąc Ryszar­da Przy­byl­skie­go, moż­na auto­ra Powie­trza i czer­ni wpi­sać w odwiecz­ną for­mu­łę samo­uświa­do­mie­nia wobec życia: „Cha­rak­ter każ­de­go bytu i kształt jego koń­ca zawar­ty jest w struk­tu­rze jego począt­ku. Jaka arché, taki éscha­ton”. Pro­ces mozol­ne­go mie­rze­nia się ze śmier­cią, tak­że tą naj­do­tkliw­szą – śmier­cią pamię­ci, a więc zacie­ra­niem się (i zacie­ra­niem celo­wym) śla­dów po ist­nie­niu, został wpi­sa­ny w natu­rę stwo­rze­nia. Świat Gene­zis i zwią­za­ne z nim zda­rze­nia roz­po­czę­ły wszyst­ko w boskim akcie cre­atio ex nihi­lo, Świat Krzy­ża zaś jest wypeł­nie­niem i zara­zem, wraz z Nowym Testa­men­tem, roz­wią­za­niem. Śmierć to jedy­ny sub­sty­tut sen­su, rodzaj har­mo­nii w mani­chej­skim wymia­rze opo­zy­cji:

Grzech pier­wo­rod­ny: każ­dy stwo­rzo­ny
two­rzy sie­bie. Dla­te­go śmierć
musi przyjść aby ist­nia­ło
coś istot­ne­go -
nie cień, nie podwo­je­nie,
nie naśla­dow­nic­two.
(„Drzwi” z tomu Świa­tło jed­no­myśl­ne)

Gene­zis i Krzyż

W mia­rę prze­mi­ja­nia kolej­nych poko­leń, mię­dzy Świa­tem a Bogiem wyra­sta nie dają­ca się zbu­rzyć ścia­na: mate­rii, pozo­rów, doznań, słów i gestów zale­d­wie powta­rza­ją­cych gene­zyj­ski akt stwo­rze­nia z Nicze­go. Przej­mu­ją­ca jest u Maty­wiec­kie­go obse­sja prze­kro­cze­nia owej ścia­ny, prze­bi­cia się przez zasło­nę, spoj­rze­nia poza. Nasze zmy­sły nie­uchron­nie złą­czy­ły się jed­nak z rze­cza­mi, biblij­na wykła­da­nia wie­lu zna­nych nam powszech­nie świa­dectw przy­mie­rza jest dla poety histo­rią podzia­łu, jak choć­by w histo­rii o Arce Noego:

Weszli do arki.
Bóg zamknął za nimi, żeby nie widzie­li.
Nie będzie już takich drzwi – do koń­ca świa­ta.
Kie­dy zie­mia wyschła
Noe obej­rzał drew­nia­ne bur­ty.
Wię­cej na nich było zamknię­cia świa­ta niż upu­stu wód.
(„Wyobra­że­nie” z tomu Poema­ty biblij­ne)

Odzie­dzi­czy­li­śmy gene­zyj­skie „wpi­sa­nie w świat” oraz rolę jedy­nych jego inter­pre­ta­to­rów. Namiast­ka two­rze­nia i orga­ni­zo­wa­nia ele­men­tów jest naszym nad­rzęd­nym i wspól­nym losem. Na cię­żar nazy­wa­nia rze­czy, a więc na woli­tyw­ną inno­wa­cyj­ność zosta­li­śmy ska­za­ni (ska­za­li­śmy się?) jesz­cze na pozio­mie idei:

Tyl­ko imię Adam – jak dziec­ko -
nie­cier­pli­wi­ło się
mię­dzy zna­cze­niem a nie­śmier­tel­no­ścią.
Temu Bóg ofia­ro­wał świat -
wie­czy­ste nie­upil­no­wa­nie.
(„Fik­cja pier­wo­rod­na” z tomu Świa­tło jed­no­myśl­ne)

Tra­gizm tej sytu­acji prze­no­si się w naj­więk­szym stop­niu na arty­stów, któ­rych dzia­ła­nie wyda­je się zbli­żać do boskie­go, ale nie jest w sta­nie mu dorów­nać. Ofia­rą złu­dy, połą­czo­nej z jedy­ną wła­ści­wie moż­li­wo­ścią prze­bi­cia, prze­kro­cze­nia Muru, pada­ją wszy­scy wprzę­gnię­ci w two­rze­nie na zmy­słach. Mala­rze, pisa­rze i muzy­cy za pomo­cą Obra­zu, Sło­wa i Dźwię­ku sta­ra­ją się oddać (a więc imi­to­wać – Maty­wiec­ki wyda­je się zauwa­żać nie­uchron­ność obo­wią­zy­wa­nia kla­sycz­nej teo­rii mime­sis wobec wszech­ogar­nia­ją­ce­go aktu stwo­rze­nia) świat. Nie­ste­ty peł­nia każ­de­go z tych dzia­łań przy­na­le­ży jedy­nie Bogu. Widze­nie repre­zen­tu­je Boskie Oko, Sło­wo jest ema­na­cją imie­nia Pana, zaś Dźwięk spla­ta się z pita­go­rej­ski­mi poję­cia­mi har­mo­nii i muzy­ki wszech­świa­ta. To kul­tu­ro­wo oswo­jo­ne atry­bu­ty Abso­lu­tu, w jego demiur­gicz­nej posta­ci. Na tym nie koniec, bowiem poeta z wiel­ką pre­cy­zją wyko­rzy­stu­je jesz­cze inne moż­li­wo­ści, jak choć­by pier­wia­stek rzeź­bie­nia czy wypla­ta­nia tka­ni­ny, któ­ry sta­je się powra­ca­ją­cym moty­wem od tomu Impro­wi­za­cje i świa­ty.

Trze­ba oddać jed­nak kunszt Maty­wiec­kie­go w inter­pre­to­wa­niu sztu­ki. Potra­fi on doko­nać nie­zwy­kłe­go sto­pie­nia się ze sty­lem wywo­ły­wa­ne­go auto­ra (bez wzglę­du jaką gałąź arty­stycz­ną repre­zen­to­wał wcze­śniej), a przy tym zacho­wać wła­sną myśl i spoj­rze­nie. Dosko­na­łe una­ocz­nie­nie tego znaj­du­je­my w kolej­nym zgłę­bia­ją­cym tajem­ni­cę stwo­rze­nia poema­cie „Świat dla Mes­sia­ena”, gdzie rytm i powta­rzal­ność nie­któ­rych czę­ści naśla­du­je jak­by kom­po­zy­tor­ską manie­rę arty­sty: powra­ca­ją­cych moty­wów, syme­trycz­nych har­mo­nii i spe­cy­ficz­nych skal.

- Moje cia­ło to oczy świa­ta, wię­cej wpa­trze­nia niż oczu,
wzrok macie­rzyń­ski i ojcow­ski, oczy świa­ta to moje lędź­wie,
moje lędź­wie to pamięć świa­ta, dzie­ci bie­gną­ce w zaświat
roz­szar­pu­ją zie­mię, pamięć świa­ta to mój ból,
mój ból to dotyk świa­ta, pal­ce są gli­ną, czy gli­na pal­ca­mi?
– pyta­nie bez­fo­rem­ne! dotyk świa­ta to moje płu­ca,
moje płu­ca to ser­ce świa­ta, mia­ra doży­wa­ją­ca gra­ni­cy
(„Świat dla Mes­sia­ena” z tomu Impro­wi­za­cje i świa­ty)

Siłą tej poezji jest jed­nak nie arty­stow­skie wkra­cza­nie w sfe­rę kul­tu­ry, ale jej prze­kra­cza­nie poprzez para­doks. To głów­na broń poety, for­mal­ny śro­dek (choć­by w posta­ci anty­tez czy wyklu­cza­ją­cych się wier­szy zesta­wio­nych ze sobą), ale zara­zem esen­cja. Bóg osta­tecz­nie nie mówi, lecz Mil­czy (samo sło­wo zosta­je wywo­ła­ne przez Maty­wiec­kie­go pra­wie 100 razy!). To nie widze­nie, tyl­ko oślep­nię­cie jest wyj­ściem poza for­mę i mate­rię, uwol­nie­niem się ze stwo­rze­nia, a zara­zem zaak­cep­to­wa­niem nie­do­sko­na­ło­ści. Tyl­ko dzię­ki nie­do­stat­kom moż­li­we jest życie tego świa­ta:

Siód­me­go dnia Bóg był źre­ni­cą i unie­waż­nił się.
(…)
Bło­go­sła­wio­ny zmysł prze­ocze­nia.
(„źre­ni­ca” z tomu Anioł z ognia i lodu)

Lek­cja histo­rii

Życie u Maty­wiec­kie­go ma wymiar prze­strzen­ny i cza­so­wy, pod­da­ne jest pra­wom prze­mi­ja­nia, a więc tak­że pamię­ci i zapo­mnie­nia („Z tka­ni­ny wzro­ku i doty­ku / cia­ło szy­je czas i prze­strzeń, i rze­czy” – „Obrzą­dek” z tomu Ta chmu­ra powra­ca). Dzie­je się na pla­nie histo­rycz­nym, jako cią­głe zma­ga­nie się z nie­moż­li­wym wszak przy­wró­ce­niem czy też zacho­wa­niem prze­mi­ja­ją­cych czę­ści. Ten aspekt jest odczu­wal­ny jed­nak­że tyl­ko dla istot śmier­tel­nych, a czło­wie­ka w filo­zo­fii Maty­wiec­kie­go to byt duali­stycz­ny, roze­rwa­ny para­dok­sem przy­wią­za­nia do mate­rii i tęsk­no­ty za trans­cen­den­cją.

Z histo­rią swo­ją i innych trze­ba się nie­ustan­nie mie­rzyć, bo jest to praw­da życia prze­ciw­sta­wio­na zapo­mnie­niu, obo­jęt­no­ści wszech­rze­czy:

wymrze­my
czy wte­dy jakieś oko zauwa­ży
że nic się nie zga­dza?
(…)
ale wła­ści­wie będzie się zga­dza­ło
bo kto po ludziach zwró­ci uwa­gę
na zmy­le­nie prze­strze­ni i wymie­sza­nie cza­su -
prze­cież oka nie będzie
(„Wymrze­my” z tomu Powie­trze i czerń)

Na tym grun­cie zasa­dza się kil­ka istot­nych retro­spek­tyw prze­pro­wa­dza­nych cią­gle przez Maty­wiec­kie­go, z któ­rych naj­waż­niej­szą wyda­je się „wskrze­sza­na” w wier­szach histo­ria biblij­na, a wła­ści­wie histo­rie, jed­nost­ko­we losy. Pod­miot, utoż­sa­mia­jąc się z nimi, zmu­sza nas do współ­od­czu­wa­nia, ale ani na chwi­lę nie umy­ka jego spoj­rze­niu plan cało­ścio­wy, filo­zo­ficz­ny i reli­gij­ny wymiar zna­nych nam prze­cież zda­rzeń.

Nie moż­na jed­nak powie­dzieć, że Maty­wiec­ki, doko­nu­jąc swo­jej wykład­ni Biblii, zwy­czaj­nie oży­wia tam­tą rze­czy­wi­stość. To było­by znacz­ne prze­kro­cze­nie tre­ści samych wier­szy. Ich nama­cal­ność tkwi w innym punk­cie. Pod­miot rekon­stru­uje, sta­je się popio­ła­mi życia, śla­da­mi pamię­ci i nie pró­bu­je nam wmó­wić ich real­no­ści. Obser­wa­cja w cza­sie teraź­niej­szym nie jest bez­po­śred­nią rela­cją ze zda­rze­nia – to raczej owo „teraz” jest po pro­stu „wiecz­ne”. Znaj­du­je się, niczym na pra­wo­sław­nych iko­nach, poza cza­sem. Spo­strze­że­nia opo­wia­da­ją­ce­go siłą woli prze­ku­wa­ne są więc w idee, poję­cia i pra­wa, a ich treść uni­wer­sa­li­zu­je się. Jak wyzna­je pod­miot w poema­cie „Syrinx”:

piszę jak­bym brał sło­wo do ręki i opu­ki­wał inne sło­wo
jak­bym się umar­ły zwa­lił na sie­bie żywe­go
i nie miał siły ani powstrzy­mać cię­ża­ru ani się ulot­nić

Na czym w takim razie pole­ga nie­zwy­kłość podej­ścia Maty­wiec­kie­go? Otóż poprzez wni­kli­wą obser­wa­cję, wie­lo­krot­ną ana­li­zę moty­wu, poeta otwie­ra go na nowe moż­li­wo­ści i uwy­pu­kla jego filo­zo­ficz­ny, czę­sto nie­do­strze­ga­ny przez nas wcze­śniej prze­kaz. Doko­nu­je więc swo­istej egze­ge­zy Biblii, w któ­rej zde­rza plan ludz­kiej egzy­sten­cji w świe­cie wobec wiecz­no­ści pla­nu boże­go. Dla­te­go bar­dzo dra­ma­tycz­nie brzmią w tej poezji psal­my Kaina i Noego, prze­two­rzo­ny moment śmier­ci Ada­ma:

Wędro­wa­łem. Wró­ci­łem.
Widzę rów­ni­nę porwa­ną spod domu.
Wzbu­rzo­na desz­cza­mi
zie­mia się roz­my­wa.

Śni mi się potop.
(„Adam umie­ra” z tomu Poema­ty biblij­ne)

czy też modli­twa Hio­ba:

Wszyst­ko jest dla mnie tak złud­ne
jak te nowe sta­da, któ­reś mi przy­go­to­wał
po wytra­ce­niu stad sta­rych – przy­go­to­wa­łeś
ale jesz­cześ nie zesłał! Chy­ba, że to już jest to…
(„Hiob” z tomu Poema­ty biblij­ne)

Histo­ria to jed­nak nie tyl­ko prze­szłość, ale tak­że teraź­niej­szość, któ­ra wkrót­ce prze­mi­nie. W ostat­nich tomi­kach Maty­wiec­ki bar­dzo zbli­ża się do kon­tem­pla­cji indy­wi­du­al­ne­go prze­ży­cia. Wyczu­wal­ne jest wresz­cie oso­bi­ste doświad­cze­nie. For­my wier­szy są znacz­nie skrom­niej­sze, domi­nu­je oszczęd­ność słów. Zwy­cię­ża intym­ność i bli­skość rela­cji pod­mio­tu z opi­sy­wa­nym, mię­dzy inny­mi zmie­nia się rela­cja z Bogiem – „ja” mówi naresz­cie w swo­im imie­niu, rezy­gnu­je w dużej mie­rze z liry­ki maski i zada­je pyta­nia, któ­re bez­po­śred­nio go doty­czą.

Innym, wpi­sa­nym w histo­rycz­ność, a wyma­ga­ją­cym oddziel­ne­go, głę­bo­kie­go roz­wa­że­nia ele­men­tem jest sto­su­nek Maty­wiec­kie­go do zie­mi. Repre­zen­tu­je ona zarów­no docze­sność, jak i wiecz­ność. Wobec cię­ża­ru żywio­łu, któ­ry prze­ni­ka na wskroś filo­zo­fię poety, ujaw­nia­ją się ponow­nie wszyst­kie fascy­na­cje i lęki. Docho­dzi do nie­unik­nio­nej kon­fron­ta­cji ze śmier­cią w oso­bie umar­łe­go, ale tak­że z życiem, dla któ­re­go jest ona pokar­mem i jedy­ną prze­strze­nią:

Szu­kam losów bar­dziej przy­pad­ko­wych
ryso­wa­nych na zie­mi
praw­dzi­wych pokręt­nych pyta­ją­cych.
(„Astro­log” z tomu Nawró­ce­niu Maxa Jaco­ba)

Poeta odgry­wa rolę wysłan­ni­ka, media­to­ra pomię­dzy świa­ta­mi, pozo­sta­jąc po czę­ści zawsze umar­łym, po czę­ści zawsze żywym:

W tej samej chwi­li kie­dy z głę­bin oce­anu rodzi­ła się wyspa pod­pły­nął do niej nowy okręt. Nagły wiatr podarł żagle i poszu­kał na wyspie nowej zało­gi.
Mil­czą­cy­mi szczę­ka­mi poże­ra­jąc zie­mię wyko­pa­li­śmy sta­ry okręt. Od rana cień masz­tu zaczął uwi­jać się wokół nas, roz­rzu­cał spróch­nia­łe deski pokła­du aż zaczę­li­śmy tonąć.
Poeta patrzył w zie­mię. Nale­żał do obu załóg i wsty­dził się oca­le­nia.
(„Uto­pia i anty­uto­pia” z tomu Anioł z ognia i lodu)

Ten poeta-wysłan­nik, zawie­szo­ny pomię­dzy świa­ta­mi i obcu­ją­cy nie­mal fizycz­nie z umar­ły­mi, musi udzie­lić nam rów­nież bole­snej lek­cji Pamię­ci. Kon­fron­tu­je się ponow­nie (naj­bar­dziej wymow­nie w ese­istycz­nej książ­ce Kamień gra­nicz­ny) z ist­nie­niem Wiel­kiej Zagła­dy, z poję­ciem Holo­kau­stu, któ­ry zale­d­wie szki­cu­je, niczym Pri­mo Levi zary­so­wu­jąc jedy­nie gra­ni­ce onto­lo­gicz­nej i etycz­nej klę­ski czło­wie­ka:

Chry­ste,
nie­pa­mięć o Tobie zmie­sza­na z Two­ją krwią
zaka­ża uli­ce. Wiel­kie mia­sto
idzie umie­rać
i spo­ty­ka oświę­cim­ski popiół:
ten banał i ten popiół.
Nie ma kosmicz­ne­go krzy­ża,
jest zawie­si­na upodle­nia w próż­ni.
(„Żydow­ska twarz” z tomu Świa­tło jed­no­myśl­ne)

Pobrzmie­wa w tej poezji naj­bar­dziej przej­mu­ją­cy głos peł­nej współ­od­po­wie­dzial­no­ści wobec praw­dy, z któ­rą nadal nie może­my się zmie­rzyć. Wypa­da bowiem uznać nie­uzna­wal­ne, oddać się we wła­dzę tra­gicz­ne­go para­dok­su, sta­nąć twa­rzą w twarz z czymś bez twa­rzy, bez ludz­kie­go obli­cza – zoba­czyć Agam­be­now­ską kate­go­rię „mil­czą­ce­go świad­ka” i wła­śnie ją przy­jąć za świa­dec­two. Dosko­na­le rozu­mie to Maty­wiec­ki, któ­ry z Mil­cze­nia uczy­nił prze­cież jed­ną z filo­zo­ficz­nych osi swo­jej twór­czo­ści. Sta­je więc wobec klę­ski uni­żo­ny i bez­rad­ny, ska­za­ny jedy­nie na powierz­chow­ne pamię­ta­nie, bo:

Żeby to rozu­mieć, nie moż­na mieć rozu­mu.
trze­ba mieć nie­wi­dzą­ce spoj­rze­nie.
(…)
Trze­ba nie ist­nieć.
(„[Wywle­cze­ni na słoń­ce, usta­wie­ni w rzę­dzie]” z tomu Ta chmu­ra powra­ca)

Bez odpo­wie­dzi

Nasu­wa się jed­no jesz­cze fun­da­men­tal­ne pyta­nie, któ­re wobec ogro­mu i filo­zo­ficz­nej głę­bi pozo­sta­łych świa­tów, trwa wła­ści­wie nie­me. Gdzie w twór­czo­ści Pio­tra Maty­wiec­kie­go miej­sce na miłość, czym ona jest i w jaki spo­sób prze­ni­ka do wier­szy?

Sekun­da świa­ta po mojej śmier­ci.

Kocham cie­bie.
Nikt nie wie, kto
kocha i kogo.

Tyl­ko miłość wie.
(„[Sekun­da świa­ta po mojej śmier­ci]” z tomu Ta chmu­ra powra­ca)

Tyl­ko miłość zna odpo­wiedź, ale miłość spe­cy­ficz­na. Miłość Ide­al­na prze­ciw­sta­wio­na ziem­skiej, zaśle­pia­ją­cej, zamy­ka­ją­cej oczy. Maty­wiec­ki uni­ka jed­nak osta­tecz­ne­go prze­war­to­ścio­wa­nia, bo cho­ciaż sta­wia nas wobec miło­ści toż­sa­mej z sen­sem ist­nie­nia, wymy­ka­ją­cej się nasze­mu rozu­mie­niu, w póź­niej­szych tomach sens ten zle­wa się w jed­no ze świa­tem. Nie­roz­łącz­na, para­dok­sal­na koniecz­ność bycia jest tak­że koniecz­no­ścią bycia w miło­ści, bycia wobec dowo­du Ist­nie­nia, zaak­cep­to­wa­nia ewan­ge­licz­ne­go świa­dec­twa Chry­stu­sa:

zasta­na­wiasz się czy ist­niał
nie zasta­na­wiaj się
jesteś
(„Wier­sze pod krzy­żem” z tomu Poema­ty biblij­ne)

I wymy­ka­ją­ce­go się nasze­mu rozu­mie­niu porząd­ku rze­czy:
„Wiatr przy­pę­dził świa­tło” -
to nie­praw­dzi­we i nie­moż­li­we.
Nie dla­te­go wiatr przy­pę­dził świa­tło,
że to praw­dzi­we i moż­li­we.
(„Popiół” z tomu Świa­tło jed­no­myśl­ne)

Wie­le spo­ty­ka­my u Maty­wiec­kie­go utwo­rów bar­dzo krót­kich, afo­ry­zmów, gnom, poja­wia­ją się for­my bazu­ją­ce na haiku, sen­ten­cjach, ale tak­że myśli zupeł­nie otwar­te. Roz­po­ście­ra się ta prze­strzeń pomię­dzy wiel­ki­mi poję­cia­mi, któ­re zgłę­bia a zna­ka­mi, z któ­rych się poczy­na. Drob­ne for­my, jak­że kon­tra­stu­ją­ce z donio­sło­ścią poema­tów i pro­zy poetyc­kiej, tak czę­sto wyko­rzy­sty­wa­nej przez poetę, wyzy­sku­ją medy­ta­cyj­ne­go ducha kali­gra­fii, zapo­mnia­ne­go nie­co w naszej kul­tu­rze. Trak­tu­ją zna­ki nama­cal­nie, w nich bowiem zawie­ra się ów bole­sny para­doks powtór­ne­go stwa­rza­nia. Maty­wiec­ki tymi for­ma­mi przy­wra­ca Sło­wu jego bli­skość i zmu­sza do powol­nej kon­tem­pla­cji, obco­wa­nia z myślą, sen­su­al­ne­go nie­mal­że doświad­cza­nia tajem­ni­cy.

Inny kla­sy­cyzm?

Twór­czo­ścią auto­ra Powie­trza i czer­ni powin­no się nasią­kać powo­li, sta­nąć przed nią przy­go­to­wa­nym zarów­no do inte­lek­tu­al­nej przy­go­dy jak i do medy­ta­cyj­ne­go obco­wa­nia z tajem­ni­cą, meta­fi­zy­ką wpi­sa­ną w indy­wi­du­al­ną for­mę wier­sza. Maty­wiec­ki wyma­ga cier­pli­wej lek­tu­ry, a zbyt pobież­ne spoj­rze­nie może nie­po­trzeb­nie znie­chę­cić do jego tek­stów.

Po pro­gra­mo­wym kla­sy­cy­ście spo­dzie­wa­li­by­śmy się wciąż „her­ber­ty­zmów” lub „rym­kie­wi­czo­stwa”. Autor dosko­na­łej Twa­rzy Tuwi­ma pro­po­nu­je nam jed­nak wizję na pogra­ni­czu, pomię­dzy życiem a ideą życia, po czę­ści baro­ko­wą, po czę­ści ste­ryl­nie wyczysz­czo­ną z mię­sa i krwi. Ta wizja jest jed­nak nie­zwy­kle spój­na, głę­bo­ka i osob­na, co zmu­sza do powol­ne­go poszu­ki­wa­nia i roz­po­zna­wa­nia. Dys­po­nu­ją­cy świet­nym warsz­ta­tem, eru­dy­cyj­ny, a ostat­nio coraz bar­dziej wyczu­lo­ny na spra­wy codzien­ne poeta daw­no już stwo­rzył świat kom­plet­ny i intry­gu­ją­cy. Wpi­sał w swo­je utwo­ry rys uni­wer­sal­ny i prze­plótł go z dra­ma­tycz­nym, miste­ryj­nym wręcz zma­ga­niem się poje­dyn­cze­go czło­wie­ka z wła­snym losem (niech potwier­dzą to choć­by róż­ne dra­ma­tycz­ne, jak soli­lo­kwium w utwo­rze Teatr Anty­chry­sta czy powra­ca­ją­cy dia­log Pła­net­ni­ka ze Śmier­cią).

Maty­wiec­ki to poeta kom­plet­ny w każ­dej mie­rze, doj­rza­ły, cho­ciaż cały czas dosko­na­lą­cy się. Pozo­sta­je pyta­nie, czy speł­nio­ny w oczach czy­tel­ni­ków? Wyda­nie dzieł zebra­nych jest dosko­na­łą oka­zją do przy­po­mnie­nia sobie po latach tomi­ków, któ­re nie­co zaku­rzy­ły się już na pół­kach lub zagi­nę­ły w biblio­tecz­nych cze­lu­ściach. Roz­pro­szo­na na prze­strze­ni lat twór­czość pozo­sta­wa­ła trud­na do zebra­nia, a przez to sta­wa­ła się her­me­tycz­na i dale­ka od poten­cjal­ne­go odbior­cy. Być może wyda­ny przez BL zbiór zmie­ni ten stan rze­czy, pozwa­la­jąc dotrzeć zasłu­żo­ne­mu już poecie do kolej­nych poko­leń, a przy tym uła­twi nam śle­dze­nie zmian i wyła­py­wa­nie niu­an­sów tej twór­czo­ści.

Teraz bar­dziej zasta­na­wia mnie jed­nak, czy nowe wydaw­nic­two Biu­ra jest w sta­nie roz­po­cząć kon­struk­tyw­ną dys­ku­sję kry­ty­ków nad tą poezją i przy­wró­cić zasłu­żo­ne miej­sce Maty­wiec­kie­mu, czy też musi ona jesz­cze zacze­kać na swój czas? To pyta­nie chciał­bym pozo­sta­wić otwar­te…

O autorze

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania