recenzje / IMPRESJE

Na pohybel obrazom – o wierszach Jana Rojewskiego

Impresja Joanny Mueller na temat zestawu wierszy Święte obrazy Jana Rojewskiego, laureata 12. edycji „Połowu”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Prze­ciw jakim przed­sta­wie­niom wystę­pu­je i jakie obra­zy nisz­czy Jan Rojew­ski w swo­ich Świę­tych obra­zach? Już pierw­szy tekst z zesta­wu napro­wa­dza na odpo­wiedź doty­czą­cą owe­go poetyc­kie­go obra­zo­bur­stwa. Poeta kon­fron­tu­je nas tutaj z dwo­ma mito­twór­czy­mi wize­run­ka­mi. Z jed­nej stro­ny w nie­co pate­tycz­nym – ni to biblij­nym, ni to antro­po­lo­gicz­nym – sty­lu (ale nie daj­my się zwieść tej uda­wa­nej wznio­sło­ści!) opi­su­je zbio­ro­wy mit zało­ży­ciel­ski: „pierw­szych ludzi” żyją­cych w doli­nie, któ­rą „gdy­by zna­li to sło­wo nazwa­li­by (…) Pol­ską”. Z dru­giej stro­ny nasze spoj­rze­nie szyb­ko jest wie­dzio­ne (zwo­dzo­ne?) od pre­hi­sto­rycz­nej iko­no­gra­fii (świę­te drze­wo, „wnę­trza domostw”, polo­wa­nia), czy wręcz „kosmo­go­nii tej kra­iny”, do znacz­nie skrom­niej­sze­go wnę­trza – domu bab­ci, w któ­rym zamiast nie­okre­ślo­ne­go „my” odzy­wa się chło­pię­ce „ja” (Ja-nka?), a źró­dło­we mity, „ziar­na” począt­ku, sta­ją się infan­tyl­ną pio­sen­ką z reli­gij­ne­go pro­gra­mu dla dzie­ci:

taka jest kosmo­go­nia tej kra­iny ale ja o tym nie wiem
myję z bab­cią naczy­nia w kuch­ni i śpie­wam pio­sen­ki z „Ziar­na”
kred­ka­mi rysu­ję po ścia­nie w salo­nie coś jak­by
czte­ry byki czar­ną kro­wę kil­ko­ro ludzi pod nimi
kościół i super­mar­ket

W tym swo­bod­nym, acz nie­zwy­kle suge­styw­nym prze­su­wa­niu per­spek­ty­wy z filo­ge­ne­zy na onto­ge­ne­zę, a póź­niej z powro­tem: od roz­wo­ju osob­ni­cze­go do gene­zy całych grup spo­łecz­nych i masy­wów kul­tu­ro­wych, upa­tru­ję naj­cie­kaw­szy zamysł poetyc­ki Jana Rojew­skie­go. W tym tkwi rów­nież siła jego – wymie­rzo­ne­go już w tytu­le – aktu obra­zo­bur­stwa. Poeta w każ­dym kolej­nym wier­szu rysu­je przed nami – jak chło­piec na skal­nej ścia­nie salo­nu – „świę­te i dro­gie” obra­zy, któ­re póź­niej, cza­sem z gory­czą, cza­sem ze zło­ścią, zawsze z poczu­ciem koniecz­no­ści, nisz­czy wedle „nie­świę­tej” regu­ły iko­no­kla­zmu.

W ten spo­sób, w nisz­czy­ciel­skim zapa­le poetyc­kim, kru­szą się jak słod­kie cia­stecz­ka nostal­gicz­ne obra­zy lat pacho­lę­cych. I nie­ko­niecz­nie cho­dzi tu o dzie­ciń­stwo same­go Rojew­skie­go, bo prze­cież jemu – uro­dzo­ne­mu w 1994 roku – do rado­ści z suk­ce­su Gaga­ri­na (z dru­gie­go wier­sza w zesta­wie) jest gene­ra­cyj­nie rów­nie dale­ko, jak owe­mu Gaga­ri­no­wi do nie­ba. To raczej mity, któ­rym był kar­mio­ny w dzie­ciń­stwie przez doro­słych, a któ­re teraz trze­ba obra­zo­bur­czo odrzu­cić, by wybić się na nie­pod­le­głość.

Wśród ikon rzu­ca­nych na stos znaj­dą się też wize­run­ki bliż­sze same­mu pod­mio­to­wi, takie, któ­ry­mi pew­nie kie­dyś obkle­jał – jak pla­ka­ta­mi – ścia­ny swo­jej nasto­lat­ko­wej jaski­ni. Są to cho­ciaż­by pierw­sze doświad­cze­nia ero­tycz­ne, będą­ce zara­zem ini­cja­cyj­nym wej­ściem w „sze­ro­ko­pa­smo­wy inter­net” („Swo­je pierw­sze doświad­cze­nia ero­tycz­ne prze­ży­wam z Moni­cą Bellucci/ a potem skrzęt­nie usu­wam histo­rię”).

Znaj­dzie­my w zesta­wie Rojew­skie­go histo­rie „chło­pac­kie”, któ­rych wie­le już w poezji korzen­nej widy­wa­li­śmy (jak męcze­nie kotów we wspo­mnia­nym już wier­szu o Gaga­ri­nie, rzu­ca­nie kamie­nia­mi we wro­gie ban­dy, tocze­nie beczek i obrę­czy, pod­glą­da­nie sika­ją­cych doro­słych, gry­zmo­le­nie spre­ja­mi po murach łódz­kich kamie­nic itd.). A jed­nak – dzię­ki wspo­mnia­nej już cią­głej zmia­nie per­spek­tyw z tego, co osob­ni­cze, na to, co gru­po­we (i na odwrót) – poezja Rojew­skie­go uni­ka zarów­no popad­nię­cia w ego­tycz­no-nostal­gicz­ny mono­dram, jak i zła­pa­nia się w pułap­kę publi­cy­stycz­ne­go odtwa­rza­nia zbio­ro­wych rytu­ałów (do cie­bie piję, poezjo „zbyt łatwo” zaan­ga­żo­wa­na).

Jest bowiem poezja Jana Rojew­skie­go „zaan­ga­żo­wa­na” – ale zaan­ga­żo­wa­na cwa­no i mądrze. A w dodat­ku – wia­ry­god­nie, bo poeta nawet gdy wypi­su­je bun­tow­ni­cze hasła „na pohy­bel mał­pim gajom/ zbio­ro­wej pamię­ci”, to jed­no­cze­śnie anga­żu­je w to wszyst­ko pry­wat­ną opo­wieść. Wcho­dzi w pisa­nie w spo­sób ryzy­kow­ny, bez try­bu inco­gni­to, za to z per­for­ma­tyw­nym „teraz” (któ­rym to sło­wem zaczy­na się nie­mal każ­dy wiersz zesta­wu) – nie usu­wa śla­dów aktyw­no­ści, nie czy­ści histo­rii prze­glą­dań, pró­bu­je odzy­skać z archi­wal­nych pli­ków nawet te wspo­mnie­nia, któ­re się nie zapi­sa­ły. A wte­dy powsta­ją tak przej­mu­ją­ce tek­sty jak ten oto ese­me­so­wy czte­ro­wiersz:

Teraz zosta­wiam wia­do­mość, mam na to sto czter­dzie­ści zna­ków

To za mało żeby napi­sać wiersz
napi­szę tyl­ko Star­bucks Brad Pitt
jagnię­ci­na na zio­ło­wym ryżu z figa­mi i z makiem
zmarł mi cho­mik zmar­ła mi mat

Pozo­sta­wiam czy­tel­ni­ków z tym urwa­nym wer­sem. Sama zaś cze­kam – cze­go Jan(k)owi bar­dzo życzę – na wypo­wie­dzia­ną peł­nym gło­sem jego pierw­szą obra­zo­bur­czą książ­kę.

Powiązania