Wojna jest zmianą – zmianą totalną, zmianą na wielu poziomach, zmianą w prywatnej codzienności i zmianą w historii państw oraz narodów. Jest też zmianą w sposobie myślenia, zmianą paradygmatów i narracji. To właśnie myśl o dokonującej się dziś zmianie towarzyszyła mi w czasie czytania zbioru tekstów Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny.
Na ten polifoniczny dziennik składa się kilkadziesiąt esejów, szkiców, felietonów oraz pamiętnikarskich zapisków ukraińskich autorek i autorów – jest Taras Prochaśko i Sofija Andruchowycz, jest Jurij Andruchowycz i Kateryna Babkina, jest Andrij Bondar i Jurij Wynnyczuk, a także wielu innych. Teksty ułożone (mniej więcej) chronologicznie obejmują okres od lipca 2019 do czerwca 2022 roku.
Dla mnie, reportera, Piszą, więc żyją to przede wszystkim książka non-fiction – dokument, zapis stanu ducha i świadomości ukraińskiej inteligencji u progu inwazji z 24 lutego 2022 roku, która zapoczątkowała kolejny etap trwającej już od ośmiu lat wojny ukraińsko-rosyjskiej, oraz swoisty dziennik, pisany na wiele głosów, prowadzony już po lutowym ataku. Co ważne, jest to dla mnie zapis świata, którego już nie ma.
Tak jak napisałem na początku – wojna jest zmianą – nie tylko zmianą totalną, zachodzącą na wielu poziomach, ale także zmianą bardzo gwałtowną. Atak z 24 lutego sprawił, że zamieszczone w Piszą, więc żyją teksty, które zostały napisane przed zmasowanym atakiem Rosji, czytamy dziś w kontekście wojny toczonej bardzo blisko – bliżej nas niż jeszcze niedawno moglibyśmy się spodziewać. Czytamy je więc bogatsi o wiedzę, którą dostarczyły nam ostatnie miesiące. Czytamy je, mając w pamięci to, co wydarzyło się w Buczy czy Irpieniu, myśląc o tym, co działo się i dzieje w Charkowie oraz wielu innych miastach i wsiach Ukrainy.
Z tym naszym naddatkiem wiedzy czytamy teksty z tego tomu, które były pisane już po inwazji rosyjskiej, które na bieżącą ją opisywały, w których autorzy i autorki dzielili się swoimi refleksjami na gorąco. My natomiast wiemy więcej, więc aż chce nam się krzyczeć: „Uciekaj!”, kiedy czytamy w notatce Ołeksandra Irwanecia z 28 lutego: „A teraz piszę notatki z Irpienia, gdzie przebywam z żoną Oksaną, jej dziewięćdziesięciojednoletnią matką i trzyletnim kotem Bashō”.
My o wojnie, którą opisuje Irwaneć, nie tylko wiemy więcej, nam tę wojnę już opowiedziano wiele razy, nieskończenie wiele razy, a z tych opowieści – telewizyjnych, radiowych, internetowych – już zaczął wyłaniać się mit, jeden, drugi, już zaprzęgnięto wojenne opowieści w służbę jednej czy drugiej narracji. Im dłużej wojna będzie trwała, tym jaskrawsze, bardziej czarno-białe będą jej mity. A kiedy wojna się skończy, mity zasilą wojenną narrację – tę, która zostanie uznana za obowiązującą.
Dlatego tak wartościowe są zebrane w Piszą, więc żyją teksty, które są zapisem stanu ducha i świadomości ukraińskiej inteligencji i które pokazują wojenną codzienność, często boleśnie intymną. Wszystko to, o czym piszą w tym zbiorze ukraińscy autorzy i ukraińskie autorki, wolne jest (i zawsze będzie) od powstających już dziś mitów i narracji o wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Jest jeszcze rzeczywistością przed zmianą, którą niesie wojna (lub w jest najwcześniejszym stadium) – zmianą w sposobie myślenia, zmianą paradygmatów i narracji.
Takich właśnie materiałów szuka reporter, który chce odtworzyć przebieg wydarzeń i w miarę obiektywnie o nich opowiedzieć. To właśnie takie teksty, pisane na gorąco, najlepiej pokazują codzienność wojny, jej paradoksy, jej bezsens – jej istotę.
Mają wartość, która wzrasta wraz z upływem czasu. Często zawierają szczegóły, dziś pomijane, niezauważane, a po latach uznawane za cenne, nie tylko jako ciekawostki, ale elementy, dzięki którym lepiej rozumiemy zmianę, którą przyniosła wojna.
Dlatego pozwolę sobie stwierdzić, że dziś nie znamy prawdziwej wartości zbioru Piszą, więc żyją. Chociaż jestem pewien, że z każdym rokiem będzie ona rosła.
Tym, co bez wątpienia ta książka daje nam już dziś, jest możliwość lepszego zrozumienia, czym wojna była i jest dla zwykłych Ukraińców. Autorzy i autorki, których teksty znalazły się w tym tomie, pokazując szczegóły swojego codziennego wojennego życia, wprowadzają nas w swój świat o wiele głębiej niż newsy, relacje na Instagramie czy TikToku, analizy geopolityczne czy nawet długie reportaże licznych korespondentów pracujących w Ukrainie. Opis wojennej rzeczywistości (ale też tużprzedwojennej) wzbogacony jest często w Piszą, więc żyją refleksją nadającą wydarzeniom zaskakujące konteksty, prezentującą ciekawe perspektywy omawianych tematów.
Ten polifoniczny dziennik mógłbym przecież także nazwać polifonicznym esejem o wojnie. Jak już napisałem, jest to w dużej mierze relacja tworzona na gorąco, ale dzięki szczególnym umiejętnościom autorów i autorek zamieszczonych w tomie tekstów ten doraźny opis rzeczywistości, powstający z dnia na dzień, często zawiera w sobie dużo eseistycznego namysłu, jakby pisany był jednocześnie z dystansu, ale i z samego jądra wydarzeń. Niejednokrotnie zadziwiał mnie ten miks temperatur.
Choć być może najmocniej działy konkretne obrazy – chciałoby się powiedzieć: działał reporterski szczegół. Dojmujące poczucie więzi – tak nazwałbym uczucie, które wywołał we mnie ten fragment napisany przez Andrija Lubkę: „W pierwsze dni wojny jednym z najtrudniejszych momentów było przebudzenie się po krótkim, niespokojnym śnie. Strach było wziąć do ręki smartfon i wyświetlić wiadomości, bo mogło się okazać, że przez tych kilka godzin Kijów upadł”.
Przecież robiłem dokładnie to samo!