recenzje / ESEJE

Polska – albo „melanchujnia”

Marta Koronkiewicz

Szkic Marty Koronkiewicz o poezji Jakobe Mansztajna. Prezentacja w ramach cyklu tekstów zapowiadających antologię Zebrało się śliny. Nowe głosy z Polski, która ukaże się w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jako­be Mansz­tajn na sce­nę poetyc­ką wszedł w 2009 roku książ­ką Wie­deń­ski high­li­fe, nomi­no­wa­ną do Nagro­dy Lite­rac­kiej Gdy­nia i nagro­dzo­ną Sile­siu­sem za debiut. Za dru­gi tomik – Stu­dium przy­pad­ku z 2014 – nomi­no­wa­no go do Nagro­dy im. Wisła­wy Szym­bor­skiej. Jest jed­nym z naj­zdol­niej­szych poetów rocz­ni­ków 80. – cze­go dowo­dzi­li, cie­ka­wie opi­su­jąc jego twór­czość, kry­ty­cy z tego same­go poko­le­nia [1]. Czy jed­nak moż­na powie­dzieć, że Mansz­tajn pisze wier­sze zaan­ga­żo­wa­ne?

Wyda­je się, że taka teza idzie pod prąd samym dekla­ra­cjom i auto­in­ter­pre­ta­cjom auto­ra, któ­ry w jed­nym z wywia­dów powie­dział:

Żyję dość typo­wym życiem, nie­spe­cjal­nie się wyróż­niam. Kogo inte­re­su­ją emo­cjo­nal­ne wyciecz­ki ano­ni­mo­we­go kole­sia z Gdań­ska? Każ­de­mu ktoś kie­dyś prze­cież umarł, każ­dy miał przy­naj­mniej raz ser­ce pęk­nię­te z miło­ści, wszy­scy mie­wa­my gor­sze dni. Ale jeśli na te moje powsze­dnie doświad­cze­nia nało­żyć nakład­kę nar­ra­cyj­ną, dodać boha­te­rów, akcję, poba­wić się struk­tu­rą histo­rii, to czy­tel­nik prze­sta­je mieć do czy­nie­nia jedy­nie z głod­nym bia­do­le­niem chłop­ca, któ­re­mu zachcia­ło się pisać. Wiersz – w sen­sie lite­rac­kim – jest wte­dy cie­kaw­szy, zysku­je dodat­ko­we kon­tek­sty, a maski są jedy­nie ele­men­tem przed­sta­wie­nia. W dal­szym cią­gu nie jest to repor­taż, nie zaj­mu­ję się sytu­acją Syryj­czy­ków na uchodź­stwie, nie poru­szam pro­ble­mu eks­mi­sji w Pol­sce. Pomi­mo masek – wciąż mówię o swo­im małym, nie­cie­ka­wym, prze­klę­tym życiu. [2]

Nie mamy więc co liczyć na odnie­sie­nia o cha­rak­te­rze glo­bal­nym. Ale co z sytu­acją lokal­ną? Przy­znaj­my od razu – dodat­ko­wym powo­dem, by zasta­na­wiać się nad zaan­ga­żo­wa­niem Mansz­taj­na, jest jego twór­czość poza­po­etyc­ka. To w zasa­dzie nie­rzad­ka sytu­acja: Kon­rad Góra czy Szcze­pan Kopyt uspój­nia­ją swój upo­li­tycz­nio­ny poetyc­ki pod­miot poza­po­etyc­kim akty­wi­zmem; ale Mansz­tajn nie jest akty­wi­stą – pozo­sta­je, było nie było, jed­nak saty­ry­kiem, jako poło­wa duetu two­rzą­ce­go blog Make Life Har­der. Choć auto­rzy blo­ga dłu­go utrzy­my­wa­li ano­ni­mo­wość, kry­jąc się za pseu­do­ni­ma­mi, od jakie­goś już cza­su tajem­ni­cą poli­szy­ne­la (przy­naj­mniej w śro­do­wi­sku lite­rac­kim) był udział Mansz­taj­na w tym przed­się­wzię­ciu. Osta­tecz­nie poeta przy­znał się do tej dru­giej gałę­zi swo­jej twór­czo­ści nie­dłu­go po publi­ka­cji tomu Stu­dium przy­pad­ku. Przy­pa­dek?

„Ujaw­nie­nie się” Mansz­taj­na spro­wo­ko­wa­ło licz­ne pyta­nia, naj­cie­kaw­sze wyda­je się  jed­nak, cze­go za jego przy­czy­ną dowie­dzie­li­śmy się o tym, jak poetów widzą media głów­ne­go nur­tu. Owszem, z punk­tu widze­nia regu­lar­ne­go czy­tel­ni­ka poezji naj­now­szej Mansz­tajn oka­zał się  auto­rem poczyt­ne­go blo­ga (214 tysię­cy laj­ków); ale dla więk­szej gru­py odbior­ców – Lucjan lub Maciej (pod taki­mi pseu­do­ni­ma­mi wystę­po­wa­li bowiem wcze­śniej blo­ge­rzy) – oka­zał się przy oka­zji poetą. Poeta w Mansz­taj­nie jak w koniu tro­jań­skim dostał się do Dzień Dobry TVN czy kolo­ro­wych cza­so­pism dla kobiet. Może – jak zarzu­ca­ją mu nie­któ­rzy – nie wyko­rzy­stał tej sytu­acji, by nagło­śnić jakiś istot­ny pro­blem spo­łecz­ny? Na pew­no wyostrzył jed­nak pro­blem, jaki media mają z „oswo­je­niem” poezji; poka­zał, że poeta dzi­siaj to ktoś, kto wyda­je się ogól­nie jakoś „waż­ny”, ale nie bar­dzo wia­do­mo, dla­cze­go – na czym wła­ści­wie się zna? W jakiej spra­wie mógł­by się wypo­wie­dzieć? Mansz­tajn-poeta oka­zał się dla śnia­da­nio­wej tele­wi­zji trud­ny do dookre­śle­nia czy zlo­ka­li­zo­wa­nia – co budzi nadzie­ję, że funk­cja i rola poety nie zosta­ły jesz­cze na dobre przez main­stre­am spa­cy­fi­ko­wa­ne.

To jed­nak wszyst­ko roz­wa­ża­nia z zakre­su socjo­lo­gii obie­gu lite­rac­kie­go i mediów. Wróć­my do poezji – o nią nam tu idzie. Czy zatem wie­dza, że Mansz­tajn stoi za Make Life Har­der, spra­wia, że czy­ta się ina­czej jego wier­sze? Tak i nie. Nie – bo to wier­sze nadal tak samo dobre, tech­nicz­nie dopra­co­wa­ne, inspi­ro­wa­ne współ­cze­sny­mi dyk­cja­mi (Świe­tlic­kim, Dyc­kim). Tak – bo rze­czy­wi­stość w nich przed­sta­wia­na pod­da­wa­na jest kry­ty­ce bli­skiej tej zna­nej z MLH.

Debiu­tanc­ki tomik trój­miej­skie­go poety podzie­lo­ny był na trzy  sty­li­stycz­nie róż­ne czę­ści: Kole­dzy z podwór­ka nie­śmier­tel­ność, Clue tego zda­nia to trup i Różo­wy kró­li­czek Dura­cel­la, a więc w rady­kal­nym skró­cie: pie­śni nie­win­no­ści, pie­śni doświad­cze­nia, a potem zaba­wa w sam­plo­wa­nie. Tema­ty zatem z tych uni­wer­sal­nych i  osta­tecz­nych, sce­ne­ria zaś i zwy­kła, i w tej zwy­kło­ści nie­po­ko­ją­ca: blo­ko­wi­ska z  podwór­ka­mi, kio­ska­mi, mur­ka­mi, ale i bal­ko­na­mi, dzie­sią­ty­mi pię­tra­mi, dacha­mi, z któ­rych rów­nie dziw­nie patrzeć jest w górę, co w dół.

Część pierw­sza, „dzie­cin­na” i „chło­pac­ka”, przy­po­mi­na uryw­ki fil­mów, opar­ta jest na poje­dyn­czych kadrach i krót­kich scen­kach, znie­kształ­co­nych jed­nak przez pamięć, a przede wszyst­kim – przez  podo­bień­stwo do tylu innych „wspo­mnień z dzie­ciń­stwa”. Chłop­cy wyko­nu­ją  dobrze zna­ne z podwór­ko­wej kon­wen­cji gesty: „na koń­cu odbez­pie­cza się schło­dzo­ny skwar/ wycie­ra buzię w koszul­kę i roz­glą­da za czymś nowym/ po lewej domy ule­pio­ne z gli­ny po pra­wej też coś” [Kap­sle], puen­ty roz­mów i roz­wa­żań wygła­sza podwór­ko­wy myśli­ciel Siwy. Kli­sza zaś sta­le ule­ga prze­świe­tle­niu, tonie w jasno­ści, bo „słoń­ce to wielki,/ czer­wo­ny lizak, nie do zli­za­nia z hory­zon­tu” [Dru­gi wiersz o wcho­dze­niu do wody]. Sło­wo kli­sza zna­czy tu wię­cej – wszak wszy­scy, ską­deś, z tak wie­lu źró­deł zna­my te chwy­ty i  sce­ny.

Mansz­tajn krą­ży wokół tema­tu dzie­ciń­stwa tak­że w dru­giej książ­ce, przy­wo­łu­jąc te same sce­ny: „z góry widać było bur­del, pla­mę boiska// i oce­an zie­le­ni, po któ­rym dry­fo­wa­ło się/ od blo­ku do blo­ku, od klat­ki do klat­ki, aż/ któ­ryś otwo­rzył” [Suita bal­ko­no­wa]; „ na począt­ku była przestrzeń,// cie­pły, beto­no­wy murek i my jak na grzę­dzie” [Kadr z nocy]. Jak zauwa­ży­ła Okul­ska – uni­ka jed­nak pierw­szej oso­by. Jeśli już mówi pierw­szo­oso­bo­wo, to prę­dzej w licz­bie mno­giej niż poje­dyn­czej, włą­cza­jąc mówią­ce­go w pew­ną wspól­no­tę, a może odwrot­nie: wska­zu­jąc, że pod­miot sta­no­wi synek­do­chę czy elip­sę więk­sze­go zbio­ru, że w pew­nym sen­sie jest wypad­ko­wą ogól­niej­sze­go zja­wi­ska.

Jeśli cho­dzi więc o samą mate­rię wspo­mnień, nie­wie­le tu kon­kre­tu – zgod­nie ze sło­wa­mi poety, to nie repor­taż. Podob­nie rzecz ma się z dru­gim naczel­nym tema­tem tej poezji: samo­bój­stwem.  Stu­dium przy­pad­ku to wła­śnie stu­dium samo­bój­stwa – poka­zy­wa­ne­go tu z wie­lu stron, w róż­nych uję­ciach, róż­nych języ­kach, któ­re poeta nie­ja­ko testu­je, wypró­bo­wu­je: któ­ry udźwi­gnie  cię­żar tema­tu? Do tego tomu Mansz­tajn wpro­wa­dza róż­nych samo­bój­ców: Pau­la Cela­na, Kur­ta Coba­ina, Sylvię Plath, Sán­do­ra Márai. Cen­tral­ny jest jed­nak wątek zna­ny już z Wie­deń­skie­go highlife’u – samo­bój­stwa przez z skok z dzie­sią­te­go pię­tra.

„Dzie­sią­te pię­tro, takich wyso­ko­ści się nie mar­nu­je” – pisze w jed­nym z wier­szy Mansz­tajn, przy­wo­łu­jąc rodzaj gro­zy na sta­łe zwią­za­nej z blo­ko­wi­skiem: powszech­no­ści zagro­że­nia, dostęp­no­ści nie­bez­pie­czeń­stwa. Coś jak strzel­ba na ścia­nie – w ostat­nim akcie musi wypa­lić. W nie­zbyt pory­wa­ją­cej skąd­inąd powie­ści Pia­sko­wa Góra Joan­ny Bator, któ­rej boha­te­rem – oprócz posta­ci – jest wał­brzy­skie blo­ko­wi­sko zwa­ne Babe­lem, skok z dzie­sią­te­go pię­tra poja­wia się jako dostęp­na opcja wraz z wybu­do­wa­niem blo­ku; blo­ko­wi­sko ma lep­sze (1–2 sko­ki rocz­nie) i gor­sze (3–4) okre­sy, zazwy­czaj sko­re­lo­wa­ne z lep­szy­mi i gor­szy­mi okre­sa­mi gospo­dar­ki. Skok z okna – tak giną poeci blo­ko­wisk, rape­rzy. Siła wier­szy Mansz­taj­na nie leży w uni­kal­no­ści przy­wo­ły­wa­nych wspo­mnień ani w samym zwro­cie ku dzie­ciń­stwu jako okre­so­wi, w któ­rym „wszyst­ko co naj­waż­niej­sze już się wyda­rzy­ło”. Gdy­by tu leża­ło ich clou – nawet tech­nicz­ny kunszt by ich nie ura­to­wał. To, co cie­ka­we, ujaw­nia się w nich mimo­cho­dem, jako tło, sce­no­gra­fia. Jak mawia inny „oli­gar­cha inter­ne­tu”, Łukasz Naj­der: „za okna­mi Pol­ska”. Zdol­ność pisa­nia „obraz­ka­mi z Pol­ski” sta­no­wi o istot­no­ści i wia­ry­god­no­ści Mansz­taj­na-poety.

Zaan­ga­żo­wa­nie Mansz­taj­na wyda­je się zatem jakoś mimo­wol­ne, jak­by nie do unik­nię­cia. Sam brak wyj­ścia – nie­moż­ność pisa­nia ina­czej, albo o czymś innym – poeta tema­ty­zu­je w wier­szach:

(…) nie wyro­śniesz z tego
domu, co ota­cza cie­bie gęsto, choć­byś
wykuł w ścia­nie dziu­rę, choć­byś zna­lazł
klucz i pomysł na wypra­wę poza gło­wę

[Zapi­jaw­szy]

Roz­wa­ża­nia o zaan­ga­żo­wa­niu Mansz­taj­na – wie­lo­krot­nie poda­wa­nym w wąt­pli­wość przez nie­go same­go i przez innych poetów – para­dok­sal­nie przy­wo­dzą na myśl nie­któ­re wier­sze zaan­ga­żo­wa­ne­go „mode­lo­wo” Tom­ka Bąka. To on dowiódł, jak poli­tycz­ne mogą być wier­sze o pogo­dzie, to u nie­go w Kana­dzie pro­blem z Pol­ską to mię­dzy inny­mi pro­blem z dłu­go­ścią okre­su jesien­no-zimo­we­go („ Autor z miej­sca poda­je się do dymisji,/ bo ileż moż­na pisać o poto­pach i o tym, że spadł śnieg, tyle śniegu,// że nawet dzie­ci nie wie­dzą co z nim zro­bić. Wobec zimy zwy­kły chuj/ wydra­pa­ny na szy­bie sta­re­go, źle zapar­ko­wa­ne­go for­da escorta// wyda­je się być żar­tem w sty­lu angiel­skim. W butach i kurt­kach, /nie w Pol­sce i zadu­mie”); w GY!BE zaś ogól­ny stan kra­ju łączy się jakoś z bra­kiem słoń­ca.

To, co u Bąka two­rzy tło domi­nu­ją­ce­go w kolej­nych książ­kach wkur­wu – otwar­te­go, gło­śno wyar­ty­ku­ło­wa­ne­go – u Mansz­taj­na sta­je się skła­do­wą pew­ne­go pod­kur­wie­nia, zwa­ne­go – za cyto­wa­ną w wier­szu Julią Szy­cho­wiak – „melan­chuj­nią”:

a więc była pol­ska, gdzieś pomię­dzy
zimą a jesz­cze jesie­nią, to zna­czy śro­dek
gdań­ska, na przy­stan­ku znów sta­wia­ją
robo­ci­ka z bile­ta­mi, dwa poprzed­nie

ukra­dzio­no. pier­do­lo­na pol­ska. to nie
wszyst­ko: jesz­cze jest wariat­ka z ryn­ku.
robi kół­ko, obwą­chu­je nas i pro­si
aby cza­sem zaj­rzeć na jej grób, sło­wem –

sza­leń­stwo, tyle ruchu w jed­no popo­łu­dnie,
że nie­ła­two się pozbie­rać, a więc od począt­ku:
była jesień, gdzieś pomię­dzy gdań­skiem
a obłę­dem, samo cen­trum wszech­świa­ta,

i tutaj sto­imy, na skrzy­żo­wa­niu ulic i nic
dosłow­nie nas nie powstrzy­mu­je, aby
wyje­chać, zosta­wić tę chu­jo­wą aurę,
wszyst­kie skrzyw­dzo­ne budyn­ki i złe

sko­ja­rze­nia wszyst­kie. a dzień istot­nie
był ponu­ry, nic tu do kocha­nia: tyl­ko deszcz,
pizga­wa oraz wiatr od morza tęgi, skąd podob­no
idzie nowe. (…)

[Cze­ka­jąc na auto­bus linii 117]

Prze­sy­co­ne świa­tłem obraz­ki z codzien­ne­go wysia­dy­wa­nia na mur­ku w tle mają wła­śnie tę gro­zę, tę byle­ja­kość, nie­po­strze­żo­ne ruchy tek­to­nicz­ne rze­czy­wi­sto­ści (zni­ka­ją kio­ski, otwie­ra się tesco, jak w wier­szu Nar­ra­cja III). Kolej­ne wer­sje histo­rii o samo­bój­stwie mogły­by się dziać w kolej­nych miesz­ka­niach blo­ku – gdy­by  wyobra­zić go sobie jak u Pere­ca, bez fron­to­wej ścia­ny.

Tyl­ko jed­na ze zna­nych mi recen­zji dru­gie­go tomu Mansz­taj­na [3] zwró­ci­ła uwa­gę na gra­fi­kę na okład­ce: zakap­tu­rzo­ne­go mło­de­go męż­czy­znę w czer­wo­nej blu­zie, zapar­te­go łok­cia­mi o opar­cie krze­sła, na któ­rym sie­dzi ze sple­cio­ny­mi dłoń­mi i spusz­czo­nym wzro­kiem. Ten dre­siar­ski stań­czyk  ilu­stru­je rodzaj spo­łecz­nej wraż­li­wo­ści, na któ­rej opar­te są obser­wa­cje Mansz­taj­na.


Przy­pi­sy:
[1] Por. I. Okul­ska, Naj­lep­sza impre­za w mie­ście, „Dwu­ty­go­dnik” 2015, nr 4; J. Skur­tys, Auten­tycz­ność i pozór: apo­kry­fy Dariu­sza, „Odra” 2015, nr 11.
[2] Pisa­nie to nie mecz siat­ków­ki z przy­ja­ciół­mi, raczej samot­na wyciecz­ka po Rosji. Z Jako­be Mansz­taj­nem roz­ma­wia Beata Kli­mo­wicz (http://www.literackapolska.pl/rozmowy/jakobe-mansztajn-pisanie-to-nie-mecz-siatkowki-z-przyjaciolmi-na-plazy-raczej-samotna-wycieczka-po-rosji/).
[3] N. Giem­za, Bła­zen czy nowe wcie­le­nie wiesz­cza? (https://xiegarnia.pl/wideo/blazen-czy-nowe-wcielenie-wieszcza/).

O autorze

Marta Koronkiewicz

Urodzona w 1987, krytyczka literacka, asystent w Instytucie Filologii Polskiej UWr. Współredaguje 8. Arkusz „Odry”, „Przerzutnię. Magazyn literatury i badań nad codziennością” (www.przerzutnia.pl) oraz „WIDMA. A Journal of American and Polish Verse”. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania