
Kanapeczka, Ogień
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejKomentarz Jacka Dehnela do dwóch wierszy Philipa Larkina, towarzyszący premierze książki Zebrane, wydanej w Biurze Literackim 21 lipca 2008 roku.
Jadąc przez Anglię trasą inną niż normalnie,
Na początku nowego roku, jeszcze w zimie,
Stanęliśmy i – patrząc jak tłum z bagażami
Pomyka peronami ku znajomej hali -
„To Coventry!” – krzyknąłem – „Tu się urodziłem”.
Wychylony, zmrużywszy oczy, wyglądałem
Znaku, że to jest miasto niegdyś „moje”, ale
Nie byłem nawet pewien stron świata. Lecz czy nie
Stamtąd, gdzie te stojaki na rowery, mali,
Jechaliśmy z rodziną rok w rok na lipcowe
Wakacje? …Pociąg gwizdnął: całość się ruszyła.
Powróciłem na swoje miejsce, po czym w buty
Wlepiłem wzrok. „Chwileczkę, czy nie właśnie tu, w tym
Miejscu masz swe korzenie?” – kolega zapytał
Z uśmiechem. Nie, to tutaj – chciałem zripostować -
Nie spędziłem dzieciństwa, zacząłem się. W głowie
Mam precyzyjną mapę wszystkiego. Na przykład
Nasz ogród: to w nim właśnie nie odkryłem cudnych,
Świetlistych teologii kwiatów i owoców,
Tam do mnie nie przemówił szacowny pradziadek.
A tu mamy wspaniałą rodzinę, do której
Nigdy nie uciekałem, gdy byłem ponury:
Chłopcy cali z bicepsów, dziewczyny cycate,
Ich śmieszny ford i farma, gdzie „mogłem być sobą
Naprawdę”. Może jeszcze pokażę ci ową
Paproć, pod którą nigdy, drżący, nie siedziałem,
Przekonany, że trzeba przez to przejść; gdzie „chmury
Okryły nas płomienne”, gdy ona się kładła
Na plecy. W tamtych biurach mojej pisaniny
Nie złożono koślawym petitem; a potem
Nie czytał jej burmistrza wybitny pociotek,
Nie szepnął memu ojcu, że Oto widzimy
Dar, który kiedyś może… „Co za mina! Chciałbyś
Chyba to miejsce – rzekł mój kumpel – posłać w diabły.”
„Cóż – odparłem – to chyba nie wina mieściny.
Nic, tak jak i coś, może zdarzyć się gdziekolwiek.”
Jerzy Jarniewicz w szkicu o Wysokich oknach z tomu Larkin. Odsłuchiwanie wierszy znakomicie pokazuje jeden z ulubionych chwytów literackich poety: skonstruowanie tekstu w taki sposób, że prezentuje dwa przeciwne stanowiska w jakimś sporze, wspiera dwie przeciwne tezy, na poparcie których przytacza subtelne, głęboko ukryte argumenty, które stają się widoczne dopiero przy wnikliwej analizie. Taki tekst nie ma morału, nie wymachuje jakimś ustalonym poglądem czy „prawdą objawioną”, ale stanowi raczej zapis intelektualnego fermentu, dyskusji, w której nie padają ostateczne rozstrzygnięcia.
„Pomnę, pomnę” wydaje się wierszem stosunkowo prostym: ot, używając (prawdziwej lub zmyślonej) historyjki o rozmowie w pociągu, Larkin pisze o nudnym dzieciństwie w Coventry; mamy tu cały asortyment Larkinowskich pomysłów. Po pierwsze zakorzenienie w angielskiej tradycji, i to podwójne: dzięki oczywistemu dla angielskiego czytelnika odwołaniu do wiersza pod tym samym tytułem, w którym dziewiętnastowieczny poeta Thomas Hood opiewał sielskie dzieciństwo (to trochę tak, jakby Dariusz Foks czy Dariusz Suska napisał posępny wiersz o wyprawie sześciolatka do lasu pod tytułem „Na jagody”), ale i dzięki całemu katalogowi uroków dzieciństwa rodem z powieści dla młodzieży. Przewija się tam i szacowny pradziadek-mędrzec, podobny wielkim przyrodnikom, którzy w ewolucji i bogactwie fauny i flory odnajdują jakiś świecki odpowiednik teologii, i równe chłopaki i dziewczęta, i dom za miastem, gdzie dzieją się sprawy magiczne, i pierwsze wtajemniczenia seksualne, i zaczątki przyszłej sławy, kiełkujące na razie w rozmowach miejscowej elity. Wszystko to (i to również chwyt dla Larkina typowy) zanegowane: uroki, istniejące w świecie wyobrażeń społecznych, w katalogu oczekiwanych dóbr, które jednak nigdy się nie ziściły; cóż bardziej Larkinowskiego niż to poczucie pozbawienia i wykluczenia?
Ale „Pomnę, pomnę” mówi również o sprawach głębszych i bardziej uniwersalnych niż czyjeś prywatne niespełnienie. Po pierwsze o tym, że pamięć zawiera nie tylko to, co się wydarzyło, ale i to, co się nie wydarzyło; że mapa naszych niespełnionych pragnień jest równie wyraźna, a może nawet wyraźniejsza niż mapa rzeczywistych przeżyć. Że niezdarzenie się czegoś jest równie istotne, jak zdarzenie się.
Do czego nas prowadzi taka konstatacja? Spróbujmy uznać dwóch rozmówców z pociągu za uosobienie dwóch toków rozumowania. Pierwszy z nich mówi o wściekłości. I rzeczywiście, być może powinniśmy być wściekli, że zestaw społecznych wyobrażeń o „życiu jakim być winno” („Istota piękna”) wpędza nas w niczym niezawinioną frustrację, ponieważ znakomita większość ludzi (a może w ogóle nikt) nie jest w stanie dogonić wpajanych ideałów. Drugi jednak odpowiada ze spokojem: „Cóż (…) to nie wina mieściny. / Nic, tak jak i coś, może zdarzyć się gdziekolwiek”. Dlaczego z taką łatwością wybacza dzieciństwu w Coventry jego miałkość i nieatrakcyjność?
Ha, jeśli rzeczywiście większości z nas nie będzie dane doświadczenie „pełni życia”, świat wyobrażeń staje się nie tyle nieosiągalnym celem, źródłem cierpienia, ale ukojeniem: ponieważ to, co nie było nam dane, zapisuje się w naszej pamięci z taką samą (bądź większą) intensywnością jak to, co dane nam zostało. Po latach wszyscy dysponujemy równie wspaniałymi wspomnieniami, ukształtowanymi przez młodzieżowe powieści i reklamy pożądanych dóbr. To, czego doświadczyliśmy naprawdę, po latach staje się nieistotne. Wszyscy bowiem mamy dostęp do idealnego dzieciństwa.
Był dzień wybuchu; hałda spała w słońcu,
A cienie kładły się w kierunku sztolni.
Ścieżką nadeszli mężczyźni w buciorach,
Wykasływali fajczany dym z gadką
Twardą od przekleństw, odświeżoną ciszę
Spychając na bok ramionami. Któryś
Gonił królika, lecz stracił go z oczu;
Powrócił z gniazdkiem pełnym jaj skowronka.
Pokazał innym, umościł je w trawach.
I przeszli, w brodach i kombinezonach
Ojcowie, bracia, przekleństwa i śmiechy,
Przez wielkie bramy, otwarte na oścież.
W południe wstrząsy. Krowy na chwileczkę
Przerwały żucie; coś przyćmiło słońce,
Opatulone w lekką mgiełkę skwaru.
Zmarli przed nami postępują, oto
W przestronnym domu Pana zasiadają
I twarzą w twarz ich będziemy oglądać -
Brzmiało to prosto jak wielkie litery
Na ścianach kaplic – i przez krótki moment
Żony ujrzały tych mężczyzn z wybuchu
Większych, niż kiedy zmagali się z życiem,
Złotych, jak z monet, jak gdyby w ich stronę
Od strony słońca szli wolno, a jeden
Niósł w ręku jajka skowronka, nietknięte.
Spytany o wyznanie, Larkin odpowiedział: „Sądzę, że jestem agnostykiem. Ale agnostykiem anglikańskim, co oczywiste”. Pobieżna lektura Larkina przywołuje postać zgryźliwego ironisty, którego ulubionym zajęciem jest rozwiewanie naszych naiwnych wyobrażeń i przekonań; kwestionowanie wiary, ba, nie wiary nawet, ale wiarki. A jednak, zaszufladkowanie go jako pesymisty i nihilisty byłoby olbrzymim uproszczeniem.
Wiadomo, że Larkin pisał niewiele, wydawał rzadko i przykładał olbrzymią wagę do uważnego konstruowania tomów poetyckich. Trudno zatem przypuszczać, by „Wybuch” znalazł się na końcu Wysokich okien przypadkiem. Oto Larkin po raz trzeci w swym dojrzałym życiu literackim decyduje się na wydanie tomu wierszy i kończy go potężną eksplozją.
Prosty obrazek: górnicy w drodze do pracy zatrzymują się na łące, odpoczywają, palą, jeden z nich przynosi gniazdo skowronka, które zaraz „mości w trawach”. W chwilę potem wchodzą do kopalni, gdzie wszyscy giną od wybuchu. Tu następuje cięcie – i zaraz słowa kazania o tym, że w domu Pana będziemy oglądali zmarłych twarzą w twarz. I kobiety, które za sprawą słów pastora widzą tych, którzy zginęli, opromienionych blaskiem, większych niż za życia.
Oczywiście, można traktować „Eksplozję” jako wiersz o sile słowa: że religia ze swoimi łatwymi („brzmiało to prosto jak wielkie litery / na ścianach kaplic”) pocieszeniami to kolejna – obok chociażby reklam z „Istoty piękna”, seksualnego spełnienia ze „Złudzeń”, wizji idealnego dzieciństwa z „Pomnę, pomnę” czy idealnej miłości z „Pieśni miłosnych na starość” – złuda, którą się karmimy, by ulżyć sobie w życiu. Kult religijny i gładkie formuły kazań służą stwarzaniu widm, które mają nas pocieszyć po utracie bliskich.
A jednak, nie jest chyba przypadkiem, że na przedzie idzie akurat ten, który znalezione gniazdo skowronka umościł z powrotem w trawach, „gniazda na gruszy nie popsował bocianiego”. I nie jest przypadkiem, że ostatnim słowem wiersza (i całego tomu zarazem) jest unbroken, nietknięte: oto jest krucha cząstka, którą możemy unieść ze straszliwej katastrofy i z nią „[przejść] przez wielkie bramy, otwarte na oścież”.
„Wybuch” to nie tylko wybuch metanu w kopalnianym chodniku, ale prawdziwa eksplozja światła i nadziei, której trudno spodziewać się po kimś, kto raptem parę stron wcześniej umieścił „To może taki wierszyk”. Jeśli mielibyśmy oceniać światopogląd Larkina, mistrza point, według point kolejnych tomów, ułożą nam się w taką całość: stare konie, galopujące „dla czystej – jak się wydaje – radości” z „U trawy”, „tylko miłość z nas zostanie” z „Grobowca w Arundel” i „niósł w ręku jajka skowronka, nietknięte” z „Wybuchu”; całość, zaiste, nieoczekiwaną.
Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.