recenzje / KOMENTARZE

Pomnę, pomnę, Wybuch

Jacek Dehnel

Komentarz Jacka Dehnela do dwóch wierszy Philipa Larkina, towarzyszący premierze książki Zebrane, wydanej w Biurze Literackim 21 lipca 2008 roku.

Biuro Literackie

Pomnę, pomnę

Jadąc przez Anglię tra­są inną niż nor­mal­nie,
Na począt­ku nowe­go roku, jesz­cze w zimie,
Sta­nę­li­śmy i – patrząc jak tłum z baga­ża­mi
Pomy­ka pero­na­mi ku zna­jo­mej hali -
„To Coven­try!” – krzyk­ną­łem – „Tu się uro­dzi­łem”.

Wychy­lo­ny, zmru­żyw­szy oczy, wyglą­da­łem
Zna­ku, że to jest mia­sto nie­gdyś „moje”, ale
Nie byłem nawet pewien stron świa­ta. Lecz czy nie
Stam­tąd, gdzie te sto­ja­ki na rowe­ry, mali,
Jecha­li­śmy z rodzi­ną rok w rok na lip­co­we

Waka­cje? …Pociąg gwizd­nął: całość się ruszy­ła.
Powró­ci­łem na swo­je miej­sce, po czym w buty
Wle­pi­łem wzrok. „Chwi­lecz­kę, czy nie wła­śnie tu, w tym
Miej­scu masz swe korze­nie?” – kole­ga zapy­tał
Z uśmie­chem. Nie, to tutaj – chcia­łem zri­po­sto­wać -

Nie spę­dzi­łem dzie­ciń­stwa, zaczą­łem się. W gło­wie
Mam pre­cy­zyj­ną mapę wszyst­kie­go. Na przy­kład
Nasz ogród: to w nim wła­śnie nie odkry­łem cud­nych,
Świe­tli­stych teo­lo­gii kwia­tów i owo­ców,
Tam do mnie nie prze­mó­wił sza­cow­ny pra­dzia­dek.

A tu mamy wspa­nia­łą rodzi­nę, do któ­rej
Nigdy nie ucie­ka­łem, gdy byłem ponu­ry:
Chłop­cy cali z bicep­sów, dziew­czy­ny cyca­te,
Ich śmiesz­ny ford i far­ma, gdzie „mogłem być sobą
Napraw­dę”. Może jesz­cze poka­żę ci ową

Paproć, pod któ­rą nigdy, drżą­cy, nie sie­dzia­łem,
Prze­ko­na­ny, że trze­ba przez to przejść; gdzie „chmu­ry
Okry­ły nas pło­mien­ne”, gdy ona się kła­dła
Na ple­cy. W tam­tych biu­rach mojej pisa­ni­ny
Nie zło­żo­no kośla­wym peti­tem; a potem

Nie czy­tał jej bur­mi­strza wybit­ny pocio­tek,
Nie szep­nął memu ojcu, że Oto widzi­my
Dar, któ­ry kie­dyś może…
„Co za mina! Chciał­byś
Chy­ba to miej­sce – rzekł mój kum­pel – posłać w dia­bły.”
„Cóż – odpar­łem – to chy­ba nie wina mie­ści­ny.

Nic, tak jak i coś, może zda­rzyć się gdzie­kol­wiek.”


Jerzy Jar­nie­wicz w szki­cu o Wyso­kich oknach z tomu Lar­kin. Odsłu­chi­wa­nie wier­szy zna­ko­mi­cie poka­zu­je jeden z ulu­bio­nych chwy­tów lite­rac­kich poety: skon­stru­owa­nie tek­stu w taki spo­sób, że pre­zen­tu­je dwa prze­ciw­ne sta­no­wi­ska w jakimś spo­rze, wspie­ra dwie prze­ciw­ne tezy, na popar­cie któ­rych przy­ta­cza sub­tel­ne, głę­bo­ko ukry­te argu­men­ty, któ­re sta­ją się widocz­ne dopie­ro przy wni­kli­wej ana­li­zie. Taki tekst nie ma mora­łu, nie wyma­chu­je jakimś usta­lo­nym poglą­dem czy „praw­dą obja­wio­ną”, ale sta­no­wi raczej zapis inte­lek­tu­al­ne­go fer­men­tu, dys­ku­sji, w któ­rej nie pada­ją osta­tecz­ne roz­strzy­gnię­cia.

„Pomnę, pomnę” wyda­je się wier­szem sto­sun­ko­wo pro­stym: ot, uży­wa­jąc (praw­dzi­wej lub zmy­ślo­nej) histo­ryj­ki o roz­mo­wie w pocią­gu, Lar­kin pisze o nud­nym dzie­ciń­stwie w Coven­try; mamy tu cały asor­ty­ment Lar­ki­now­skich pomy­słów. Po pierw­sze zako­rze­nie­nie w angiel­skiej tra­dy­cji, i to podwój­ne: dzię­ki oczy­wi­ste­mu dla angiel­skie­go czy­tel­ni­ka odwo­ła­niu do wier­sza pod tym samym tytu­łem, w któ­rym dzie­więt­na­sto­wiecz­ny poeta Tho­mas Hood opie­wał siel­skie dzie­ciń­stwo (to tro­chę tak, jak­by Dariusz Foks czy Dariusz Suska napi­sał posęp­ny wiersz o wypra­wie sze­ścio­lat­ka do lasu pod tytu­łem „Na jago­dy”), ale i dzię­ki całe­mu kata­lo­go­wi uro­ków dzie­ciń­stwa rodem z powie­ści dla mło­dzie­ży. Prze­wi­ja się tam i sza­cow­ny pra­dzia­dek-mędrzec, podob­ny wiel­kim przy­rod­ni­kom, któ­rzy w ewo­lu­cji i bogac­twie fau­ny i flo­ry odnaj­du­ją jakiś świec­ki odpo­wied­nik teo­lo­gii, i rów­ne chło­pa­ki i dziew­czę­ta, i dom za mia­stem, gdzie dzie­ją się spra­wy magicz­ne, i pierw­sze wta­jem­ni­cze­nia sek­su­al­ne, i zacząt­ki przy­szłej sła­wy, kieł­ku­ją­ce na razie w roz­mo­wach miej­sco­wej eli­ty. Wszyst­ko to (i to rów­nież chwyt dla Lar­ki­na typo­wy) zane­go­wa­ne: uro­ki, ist­nie­ją­ce w świe­cie wyobra­żeń spo­łecz­nych, w kata­lo­gu ocze­ki­wa­nych dóbr, któ­re jed­nak nigdy się nie ziści­ły; cóż bar­dziej Lar­ki­now­skie­go niż to poczu­cie pozba­wie­nia i wyklu­cze­nia?

Ale „Pomnę, pomnę” mówi rów­nież o spra­wach głęb­szych i bar­dziej uni­wer­sal­nych niż czy­jeś pry­wat­ne nie­speł­nie­nie. Po pierw­sze o tym, że pamięć zawie­ra nie tyl­ko to, co się wyda­rzy­ło, ale i to, co się nie wyda­rzy­ło; że mapa naszych nie­speł­nio­nych pra­gnień jest rów­nie wyraź­na, a może nawet wyraź­niej­sza niż mapa rze­czy­wi­stych prze­żyć. Że nie­zda­rze­nie się cze­goś jest rów­nie istot­ne, jak zda­rze­nie się.

Do cze­go nas pro­wa­dzi taka kon­sta­ta­cja? Spró­buj­my uznać dwóch roz­mów­ców z pocią­gu za uoso­bie­nie dwóch toków rozu­mo­wa­nia. Pierw­szy z nich mówi o wście­kło­ści. I rze­czy­wi­ście, być może powin­ni­śmy być wście­kli, że zestaw spo­łecz­nych wyobra­żeń o „życiu jakim być win­no” („Isto­ta pięk­na”) wpę­dza nas w niczym nie­za­wi­nio­ną fru­stra­cję, ponie­waż zna­ko­mi­ta więk­szość ludzi (a może w ogó­le nikt) nie jest w sta­nie dogo­nić wpa­ja­nych ide­ałów. Dru­gi jed­nak odpo­wia­da ze spo­ko­jem: „Cóż (…) to nie wina mie­ści­ny. / Nic, tak jak i coś, może zda­rzyć się gdzie­kol­wiek”. Dla­cze­go z taką łatwo­ścią wyba­cza dzie­ciń­stwu w Coven­try jego miał­kość i nie­atrak­cyj­ność?

Ha, jeśli rze­czy­wi­ście więk­szo­ści z nas nie będzie dane doświad­cze­nie „peł­ni życia”, świat wyobra­żeń sta­je się nie tyle nie­osią­gal­nym celem, źró­dłem cier­pie­nia, ale uko­je­niem: ponie­waż to, co nie było nam dane, zapi­su­je się w naszej pamię­ci z taką samą (bądź więk­szą) inten­syw­no­ścią jak to, co dane nam zosta­ło. Po latach wszy­scy dys­po­nu­je­my rów­nie wspa­nia­ły­mi wspo­mnie­nia­mi, ukształ­to­wa­ny­mi przez mło­dzie­żo­we powie­ści i rekla­my pożą­da­nych dóbr. To, cze­go doświad­czy­li­śmy napraw­dę, po latach sta­je się nie­istot­ne. Wszy­scy bowiem mamy dostęp do ide­al­ne­go dzie­ciń­stwa.


Wybuch

Był dzień wybu­chu; hał­da spa­ła w słoń­cu,
A cie­nie kła­dły się w kie­run­ku sztol­ni.
Ścież­ką nade­szli męż­czyź­ni w bucio­rach,

Wyka­sły­wa­li faj­cza­ny dym z gad­ką
Twar­dą od prze­kleństw, odświe­żo­ną ciszę
Spy­cha­jąc na bok ramio­na­mi. Któ­ryś

Gonił kró­li­ka, lecz stra­cił go z oczu;
Powró­cił z gniazd­kiem peł­nym jaj skow­ron­ka.
Poka­zał innym, umo­ścił je w tra­wach.

I prze­szli, w bro­dach i kom­bi­ne­zo­nach
Ojco­wie, bra­cia, prze­kleń­stwa i śmie­chy,
Przez wiel­kie bra­my, otwar­te na oścież.

W połu­dnie wstrzą­sy. Kro­wy na chwi­lecz­kę
Prze­rwa­ły żucie; coś przy­ćmi­ło słoń­ce,
Opa­tu­lo­ne w lek­ką mgieł­kę skwa­ru.

Zmar­li przed nami postę­pu­ją, oto
W prze­stron­nym domu Pana zasia­da­ją
I twa­rzą w twarz ich będzie­my oglą­dać
-

Brzmia­ło to pro­sto jak wiel­kie lite­ry
Na ścia­nach kaplic – i przez krót­ki moment
Żony ujrza­ły tych męż­czyzn z wybu­chu

Więk­szych, niż kie­dy zma­ga­li się z życiem,
Zło­tych, jak z monet, jak gdy­by w ich stro­nę
Od stro­ny słoń­ca szli wol­no, a jeden

Niósł w ręku jaj­ka skow­ron­ka, nie­tknię­te.


Spy­ta­ny o wyzna­nie, Lar­kin odpo­wie­dział: „Sądzę, że jestem agno­sty­kiem. Ale agno­sty­kiem angli­kań­skim, co oczy­wi­ste”. Pobież­na lek­tu­ra Lar­ki­na przy­wo­łu­je postać zgryź­li­we­go iro­ni­sty, któ­re­go ulu­bio­nym zaję­ciem jest roz­wie­wa­nie naszych naiw­nych wyobra­żeń i prze­ko­nań; kwe­stio­no­wa­nie wia­ry, ba, nie wia­ry nawet, ale wiar­ki. A jed­nak, zaszu­flad­ko­wa­nie go jako pesy­mi­sty i nihi­li­sty było­by olbrzy­mim uprosz­cze­niem.

Wia­do­mo, że Lar­kin pisał nie­wie­le, wyda­wał rzad­ko i przy­kła­dał olbrzy­mią wagę do uważ­ne­go kon­stru­owa­nia tomów poetyc­kich. Trud­no zatem przy­pusz­czać, by „Wybuch” zna­lazł się na koń­cu Wyso­kich okien przy­pad­kiem. Oto Lar­kin po raz trze­ci w swym doj­rza­łym życiu lite­rac­kim decy­du­je się na wyda­nie tomu wier­szy i koń­czy go potęż­ną eks­plo­zją.

Pro­sty obra­zek: gór­ni­cy w dro­dze do pra­cy zatrzy­mu­ją się na łące, odpo­czy­wa­ją, palą, jeden z nich przy­no­si gniaz­do skow­ron­ka, któ­re zaraz „mości w tra­wach”. W chwi­lę potem wcho­dzą do kopal­ni, gdzie wszy­scy giną od wybu­chu. Tu nastę­pu­je cię­cie – i zaraz sło­wa kaza­nia o tym, że w domu Pana będzie­my oglą­da­li zmar­łych twa­rzą w twarz. I kobie­ty, któ­re za spra­wą słów pasto­ra widzą tych, któ­rzy zgi­nę­li, opro­mie­nio­nych bla­skiem, więk­szych niż za życia.

Oczy­wi­ście, moż­na trak­to­wać „Eks­plo­zję” jako wiersz o sile sło­wa: że reli­gia ze swo­imi łatwy­mi („brzmia­ło to pro­sto jak wiel­kie lite­ry / na ścia­nach kaplic”) pocie­sze­nia­mi to kolej­na – obok cho­ciaż­by reklam z „Isto­ty pięk­na”, sek­su­al­ne­go speł­nie­nia ze „Złu­dzeń”, wizji ide­al­ne­go dzie­ciń­stwa z „Pomnę, pomnę” czy ide­al­nej miło­ści z „Pie­śni miło­snych na sta­rość” – złu­da, któ­rą się kar­mi­my, by ulżyć sobie w życiu. Kult reli­gij­ny i gład­kie for­mu­ły kazań słu­żą stwa­rza­niu widm, któ­re mają nas pocie­szyć po utra­cie bli­skich.

A jed­nak, nie jest chy­ba przy­pad­kiem, że na prze­dzie idzie aku­rat ten, któ­ry zna­le­zio­ne gniaz­do skow­ron­ka umo­ścił z powro­tem w tra­wach, „gniaz­da na gru­szy nie popso­wał bocia­nie­go”. I nie jest przy­pad­kiem, że ostat­nim sło­wem wier­sza (i całe­go tomu zara­zem) jest unbro­ken, nie­tknię­te: oto jest kru­cha cząst­ka, któ­rą może­my unieść ze strasz­li­wej kata­stro­fy i z nią „[przejść] przez wiel­kie bra­my, otwar­te na oścież”.

„Wybuch” to nie tyl­ko wybuch meta­nu w kopal­nia­nym chod­ni­ku, ale praw­dzi­wa eks­plo­zja świa­tła i nadziei, któ­rej trud­no spo­dzie­wać się po kimś, kto rap­tem parę stron wcze­śniej umie­ścił „To może taki wier­szyk”. Jeśli mie­li­by­śmy oce­niać świa­to­po­gląd Lar­ki­na, mistrza point, według point kolej­nych tomów, uło­żą nam się w taką całość: sta­re konie, galo­pu­ją­ce „dla czy­stej – jak się wyda­je – rado­ści” z „U tra­wy”, „tyl­ko miłość z nas zosta­nie” z „Gro­bow­ca w Arun­del” i „niósł w ręku jaj­ka skow­ron­ka, nie­tknię­te” z „Wybu­chu”; całość, zaiste, nie­ocze­ki­wa­ną.

O autorze

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Powiązania