recenzje / IMPRESJE

Ponieważnienie Ckliwy Paradoks Profesji

Marta Podgórnik

Czyżby więc moje życie nabrało rozpędu? Och nie, nic z tych rzeczy, może jedynie staję się, nareszcie, nieco bardziej uważna? Refleksyjna zgoła?

(1.?)

Ponie­waż (nie) powsta­wa­ło kil­ka rów­no­upraw­nio­nych wer­sji niniej­sze­go felie­to­nu.

Ponie­waż piszę go i (nie) kre­ślę suk­ce­syw­nie (jak sobie w nie­naj­gor­szej wie­rze powta­rzam), od listo­pa­da ubie­głe­go w mię­dzy­cza­sie roku.

Ponie­waż gdy już dobie­gam fini­szu z któ­rąś z owych wer­sji, wnet wyda­rza się coś, co ową bru­tal­nie i nie­odwo­łal­nie unie­waż­nia; i tak w kół­ko gra­nia­ste.

Czyż­by więc moje życie nabra­ło roz­pę­du? Och nie; nic z tych rze­czy; może jedy­nie sta­ję się, naresz­cie, nie­co bar­dziej uważ­na? Reflek­syj­na zgo­ła?

2.

Siód­ma rano. Już koń­czy się luty. O tej porze zwy­kłam się ostat­nio kłaść; nie żeby zaraz zasy­piać, raczej żeby już nie grzać stoł­ka w mojej ohyd­nej gar­so­nie­rze na jede­na­stym pię­trze. Nie odkry­ję pra­wa powszech­ne­go cią­że­nia, stwier­dza­jąc, że rów­nie źle, jak w domu, potra­fię się poczuć tyl­ko w mojej tzw. fir­mie; do nama­cal­ne­go doświad­cza­nia wpły­wu fir­my na moje wątłe zdro­wie zosta­łam skąd­inąd zmu­szo­na /ach, te bra­ki kadro­we – chło­pa­ki, łącz­nie z moim wspól­ni­kiem, na mon­ta­żu w Tarnowie…/. Brzyd­kie są, nie­skoń­cze­nie prze­brzy­dłe, odra­pa­ne ścia­ny.

A i tak nikt tu nie przyj­dzie, cho­ciaż drzwi otwar­te. Nikt tu nie zadzwo­ni, cho­ciaż tele­fon włą­czo­ny. No, chy­ba, że pan komor­nik. Zim­no tu jak w ser­cu kla­sy­cy­sty. Kawy się chcia­ła­bym napić, być może, ale gdzie tam. Kawy nie ma. Sklep na dole czyn­ny jest od ósmej. A czaj­nik u sąsiad­ki – fry­zjer­ki, co przyj­dzie o dzie­sią­tej. Roz­pacz. Jestem w roz­pa­czy. Pozo­sta­wio­na samej sobie, i swo­im roz­pacz­li­wym myślom. Roz­glą­dam się. Kur­wa mać, nasza sie­dzi­ba sypie się zewsząd, doku­ment­nie. I to tę ruinę mam spła­cać wid­mo­we­mu ban­ko­wi przez jesz­cze osiem lat?! Zachcia­ło­by mi się rzy­gać, ale klucz od kibla zagi­nął w mezo­zo­iku mniej wię­cej; zresz­tą, tu nie ma cze­go żało­wać. Patrzę z odra­zą na uchy­lo­ne prze­śmiew­czo drzwicz­ki pomiesz­cze­nia warsz­ta­to­we­go (bo aku­rat sie­dzę, grze­jąc dupę, w szum­nie zwa­nym: ‘biu­rem’, przed­po­ko­ju). Cze­ka ban­ner dla Keba­ba. Plo­ter mru­czy, rów­nie entu­zja­stycz­nie nasta­wio­ny do rze­czy­wi­sto­ści. Mru­czy, że ni chu­ja. W folii ora­cal ciął nie będzie. Szu­kam żyle­tek. Po raz pierw­szy w życiu w zboż­nym celu. Ale nie ma nawet żyle­tek (sznu­ra też nie widzę). Zna­la­złam za to „Roz­mo­wy w kate­drze” z notat­ka­mi moje­go wspól­ni­ka. Solid­ne wyda­nie. Dosta­łam dwa mej­le od rana (rano! bo prze­cież niby teraz rano jest), a jeden lep­szy od dru­gie­go:

Pani Mar­to,

chcia­ła­bym Panią zapro­sić do udzia­łu w

Świe­cie, dla­cze­go? Fry­de­ryk N. powia­da, iż jeśli komuś usta­wicz­nie przy­tra­fia­ją się rze­czy strasz­ne, nale­ży powziąć podej­rze­nie, że ten ktoś sam jest być może czymś strasz­nym. Ser­ce mnie roz­bo­la­ło (a mówi­łam, jak mój nota bene ser­decz­ny przy­ja­ciel, kar­dio­log, mach­nął oneg­daj ręką na moje bóle ser­ca, kwi­tu­jąc je sar­ka­stycz­ną dia­gno­zą: „To bóle fan­to­mo­we”?).

Pani Orga­ni­za­tor­ce Wie­czor­ku z Kądś-Tam – moje sta­now­cze Nie. Kur­wa mać. Kobie­ce wie­czor­ki w Gdzieś-Tam. Z jaki­miś inny­mi kobie­ta­mi, w dodat­ku. No ile ja mam lat. Oraz czy powin­nam jej odpi­sać: „Kpisz, czy o dro­gę pytasz?”, czy też raczej: „Sza­now­na Pani, nie­ste­ty pro­mo­cja obej­mu­je wyłącz­nie żywych!” … ?

3.(październik)

Ponie­waż wcze­sną jesie­nią mia­łam przy­jem­ność uczest­ni­czyć w Tar­gach Książ­ki we Lwo­wie, m.in. dla­te­go, choć nie tyl­ko dla­te­go, póź­niej­szą nie­co jesie­nią pisa­łam:

Jed­nak w pew­nych oko­licz­no­ściach, trud­no nie przed­ło­żyć nad sub­tel­ność poezji lub innej pro­zy, dobre­go, publi­cy­stycz­ne­go, i w dodat­ku głę­bo­ko zaan­ga­żo­wa­ne­go dia­lo­gu, jak np. ten, któ­ry, ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem, pole­cam, cytu­jąc:

Rado­sław Wiśniew­ski: nie chcę nic wyty­kać ale jak jechać do Lwo­wa na impre­zę to BL było pierw­sze a tutaj cisza na ich stro­nach. hyhy. czy się mylę? Czy w momen­cie jak napi­sa­łem, lub napi­szę, to nagle się oży­wi?
Ane­ta Kamiń­ska: Bo to są za  d o b r z y  poeci dla  j a k i c h ś Ukra­iń­ców.:-))))
Rado­sław Wiśniew­ski: Mówi Dobra Księ­ga tak: „Po owo­cach ich pozna­cie” a w innym miej­scu tak: „Komu wie­le dano, od tego wie­le wyma­gać się będzie” Jak na moż­li­wo­ści, takie włą­cze­nie się w cokol­wiek po sze­ściu dniach i w momen­cie kie­dy w zasa­dzie nie nie­sie to żad­ne­go ryzy­ka… O czym my mówi­my.

4.(nad ranem)

Słu­cham pięk­nej, na wpół-impro­wi­zo­wa­nej etiud­ki być może nawet np. Gou­l­da, opar­tej na kla­sycz­nym wode­wi­lo­wym szwun­gu, „Just A Gigo­lo”…

Just a gigo­lo / eve­ry­whe­re I go / people know the part / I’m play­ing
Paid for eve­ry dan­ce / sel­ling each roman­ce / eve­ry night some heart
betray­ing

The­re will come a day youth will pass away then what will they say abo­ut me

When the end comes I know they­’ll say just a gigo­lo / as life goes on witho­ut me

‘Cau­se I aint got nobo­dy / nobo­dy nobo­dy cares for me / I’m so sad and lone­ly
sad and lone­ly sad and lone­ly / Won’t some swe­et mama come and take a chan­ce with me
cau­se I aint so bad

Get along with me babe, been sin­gin love songs / All of the time / Even only be,
honey only, only be [Bop boza­dee boza­dee bop zit­ty bop]

I ain’t got nobo­dy ‘cept love songs in love [Hum­ma­la bebhuh­la zeebuh­la boobuh­la
hum­ma­la bebhuh­la zeebuh­la bop]

5.(z minu­ta­mi)

Ha, mój Legen­dar­ny Narze­czo­ny! śpie­wał to z jed­ną ze swo­ich legen­dar­nych kapel (a opo­wia­da­łam, jak wyle­ciał z mju­zi­ka­lu Metro? Dopraw­dy, nie opo­wia­da­łam jesz­cze o tym publicz­nie?!), a ja, 18-let­nia głu­pia cipa, nie zna­ją­ca naon­czas nawet na tyle angiel­skie­go, ani męż­czyzn, żeby się w Nim móc nie zako­chać…

Plo­ter wziął się w garść. Fur­czy i lek­ko drży. Jestem w eks­ta­zie; wcią­gnął ora­ca­low­skie folie. Kebab oca­lo­ny. Gli­wi­ce mogą nie spać nie­spo­koj­nie. Ale gdzie zawie­ru­szy­łam (jak­to ja?? ci debi­le, któ­rych rze­ko­mo /rzekomo, wszak pra­wie nigdy ich tu nie widu­ję… hmm./ zatrud­niam!), spry­ski­wacz? Bez nie­go nie ruszę dziś ani o mili­metr z napra­wą świa­ta. Na pla­sti­ko­wym ban­ne­rze nie podej­mę się kle­je­nia z folii na sucho. To nie są zaję­cia prak­tycz­no-tech­nicz­ne na dru­gim roku biblio­te­ko­znaw­stwa. Pier­do­lę to. Zapa­lę sobie. W nie­szczel­nym oknie, żeby było nie­co dra­ma­tycz­nie.

A Narze­czo­na Moje­go Kuzy­na (inży­nie­ra budow­lań­ca) stu­diu­je, na dru­gim roku polo­ni­sty­ki. Pro­si­ła mnie o pomoc w zin­ter­pre­to­wa­niu wier­sza. I co sobie wybra­ła?! „Fugę” Rafa­ła Wojacz­ka. Cyc­ki opa­da­ją. Co nie? Inter­pre­tu­je­my ostro. Czy Rafał Woja­czek czy­tał Aude­na? Etc.

6.(People, they ain’t no good.)

Jeśli naj­dzie mnie tutaj dzi­siaj (przed pierw­szym piwem) ocho­ta na następ­ne, lub też (co bar­dziej praw­do­po­dob­ne) Mon­sieur K., nasz nie­bo­ski Lan­dlord, chy­ba wezmę i mu opo­wiem, co tak w głę­bi duszy, sądzę o zasta­nej rze­czy­wi­sto­ści. Dwa mie­sią­ce temu scze­sał wszyst­kie pod­mio­ty z podwór­ka (tzn. nas, knaj­pę pod nami, fry­zjer­kę, dru­ka­rza, chłop­ców-opo­now­ców i kafej­kę neto­wą) na poczet zamon­to­wa­nia latar­ni (mie­li­śmy kil­ka wła­mań); jed­nak­że w ramach skner­stwa sam ją ze swo­imi syna­mi imbe­cy­la­mi zamon­to­wał, przez co spa­li­ła się cała obwo­do­wa insta­la­cja; a mi już trze­ci raz dzi­siaj wypier­da­la kor­ki. Plo­ter ma bez­piecz­nik, i sia­da. I robo­ta od zara­nia. Ktoś komuś za to odpo­wie. Nie­chyb­nie.

A tym­cza­sem (…) Michał Cha­ciń­ski [Gaze­ta Wybor­cza] pisze, że „odpo­wiedź zabra­ła spo­ro cza­su i jest bez­li­to­sna (…) [Lyn­cha] nie inte­re­so­wał ani zro­zu­mia­ły prze­kaz, ani zro­zu­mia­ła fabu­ła, ani jed­no­li­ta inter­pre­ta­cja. Przede wszyst­kim inte­re­so­wa­ło go wra­że­nie. (…) Dla­te­go tka swo­je fil­my ze ści­śle prze­my­śla­nych dźwię­ków i obra­zów, igno­ru­jąc to, czy dla widza skła­da­ją się one w logicz­ną całość. To komu­ni­ka­cja poprzez sty­li­sty­kę.

Wiersz, któ­ry napi­sa­łam i wkle­iłam na inter­ne­to­wym forum poświę­co­nym roje­niom o liry­ce, wier­szem dla Edwar­da będą­cy (bo się dopra­szał nachal­nie, no to teraz ma!), jest gniew­ny. Jest to gniew­ny wiersz opar­ty na fak­tach auten­tycz­nych. Czło­wie­kiem Zie­mi G. (plus sta­tu­et­ka G(…)go Lwa) został prze­chuj, dyrek­tor szpi­ta­la sły­ną­ce­go ze świet­nych wyni­ków w nie­ludz­kim trak­to­wa­niu pacjen­tów. W sumie mam to w piź­dzie, kto dosta­je jakie lizy od kogo, ale tym razem prze­gię­li. To jest jaw­nok­pi­na. Chuj umiał wyrzu­cić przed szpi­tal, dosłow­nie, cięż­ko cho­re­go eks-tre­ne­ra Dru­ży­ny Pił­kar­skiej G. (któ­ra, nota bene po osiem­na­stu latach wró­ci­ła dwa czy trzy lata temu do dru­giej ligi, och, co to był za mecz, a jaki festyn!), pod pozo­rem bra­ku ubez­pie­cze­nia. Mia­sto zna­la­zło się dzię­ki temu w ogól­no­pol­skim wyda­niu „Wybor­czej”. Ech, szko­da gadać, że też to życie jest takie pięk­ne. Kebab spusz­czo­ny na wiecz­ne jutro; dzwo­ni­ła jakaś bli­żej mi nie zna­na kobie­ta (o nie, mój wspól­nik znów ma dupę na boku! Co ja tu prze­ży­wa­łam z jego ex żona­mi i symul­ta­nicz­nie krę­co­ny­mi dupa­mi, do tego nasto­let­nia cór­ka, sodo­mia i gomo­ria…); zby­łam ją zdaw­ko­wy­mi alu­zja­mi, a co mi tam,

Mój diler potrze­bu­je wizy­tó­wek. Na już. Ech, muszę aż usiąść do takiej robo­ty. Potem odpa­lę magicz­ną mikrę de domo nis­san, i fru­uu, do cho­rzo­wa, popę­dzić kota tym chuj­kom dru­ka­rzy­kom. W kul­ki nor­mal­nie lecą. Nigdy już w tym kra­ju nie będzie dobrze, powia­dam (dopa­da­ją mnie po dro­dze lite­rac­kie spraw­ki, któ­re zby­wam szla­chet­nym mil­cze­niem peł­nym wynio­słej rezer­wy i dys­tyn­go­wa­nej odra­zy).

Dla­te­go, gdyż słu­cham zespo­łu Abba, utwo­ru „Dan­cing Queen”. Ina­czej się tu i teraz nie da, wierz­cie mi.

7. (obyś cudze książ­ki czy­tał!)

No. I wita­my w nowym chu­jo­wym dniu. Mede­mo­isel­le bez Matu­ry, oczy­wi­ście chuj ten listo­nosz zło­śli­wie na ślad po wycie­racz­ce naniósł ulo­tek z jakiejś szko­ły dla opóź­nio­nych. Poszczu­ła­bym chu­ja psem, ale nie mamy psa, bo nie zno­szę psów, i takich tam.

Poni­żej wiersz.

Zdawkowe pożegnanie

zdej­mie­my od drzwi kaba­ret­ki, kop­nie­my w gra­mo­fon z
orkie­stro­wym ogłu­sze­niem ciszy, nie chcę, mała syren­ko,
okop się w poście­lach, hor­ro­ru nie matu­je filtr, w zastaw

zabierz­my gnoj­kom cukier­ki, wyką­piesz się w wodzie po
mnie, mojej, nie na cie­bie cze­kał, sta­ry żal, a ty to nie ona?
lądu­ją z syre­ną kie­dy pęka ser­ce; minę­łaś się mi o deka­dę

do oschłe­go por­tu jak po omac­ku po co oczy nic już nigdy
nie wło­żę w ogień dłoń i spły­nę brud­nym śnie­giem i odre­agu­ję,
przy żalu­zjach zacią­gnię­tych na bar­dzo nie­re­al­ne mia­sto.

8. (paź­dzier­nik, c.d.)

Ponie­waż w trak­cie minio­nej szczę­śli­wie jesie­ni mia­łam honor i radość gościć w Kra­ko­wie w ramach mini-festi­wa­lu nie­miec­ko­ję­zycz­nej i pol­skiej poezji, oraz warsz­ta­tów trans­la­tor­skich, zapi­sa­łam co nastę­pu­je:

Nie chcąc tłu­ma­czyć wier­szy nie­miec­kich na pol­ski, a może i chcąc; acz­kol­wiek ta cała Wil­la Decju­sza, fan­ta­stycz­ny nie­praw­do­po­dob­nie event! Och, such a set of such events! Prze­mil­cze­li­śmy wte­dy, w Pozna­niu, tak wie­le, więc i zabra­ło mi tro­chę, by ana­li­tycz­nie – nie­zwy­kle ulgo­wo, a wszak nie­po­trzeb­nie… A ostat­nio, i tutaj Cię, być może, zadzi­wię, mnie tak­że odmó­wio­no czu­ło­ści poprzez korek­tę, gdy ponie­wcza­sie swo­je kon­ge­nial­ne tezy ogło­si­łam, niby żyw­cem z „Wie­ży ciśnień”, w pew­nym liście.*

*) (wyba­czy­cie mi, jak sądzę, aby samą zostać osą­dzo­ną, jeśli powyż­szy frag­ment listu, któ­ry chce być felie­to­nem, wsa­dzę do felie­to­nu, gdyż go wręcz, macha­jąc machi­nal­nie mu na poże­gna­nie, upo­mnę, by oczy­wi­ście zatarł wszel­kie podo­bień­stwa, mogą­ce być jedy­nie przy­pad­ko­wy­mi)

(*8 i jed­na dru­ga)

Nie chcąc nicze­go, a być może żąda­jąc po pro­stu zbyt wie­le – ale posłu­chał­byś, posłu­chał­byś jak to brzmi: e‑egzistezen inm cwisz­paltt – du werzuhst fo’ de’ lii­pe apzu­loj­zien. Werziś niś’ . Daa lej­sień / dea cwa­je­’ej­hej­ge Hankst yntlo­uft alz gry­waj­ze zer­k­nisz­te Tafyl Bej-/ ‑naje unt waj­ten wimen ir ojś dem farsz­tu­men. Far­kloj­men.

Bo wiesz, jeden z dru­gim, Moni­ka Rinck oka­za­ła się cudow­ną! oso­bą (już mówi­łam o tym pod­czas dys­ku­sji koń­czą­cej nasze wspól­ne spo­tka­nie trans­la­tor­sko-autor­skie – że mia­no­wi­cie począt­ki bywa­ją trud­ne (ponie­waż języ­ki bywa­ją obce), lecz koniec koń­ców (języ­ka) zawsze wszy­scy oka­zu­ją się być cudow­ny­mi oso­ba­mi (oraz – że jest wię­cej do wygra­nia, niż do spa­le­nia, zawsze!)

Posłu­chał­byś: Y‑nde caj-ten­fol­ge we’de me’ge­n’ret­ten bela­zort ałflojsz­tejn. One eng­ste, Ilu­mi­na­cjo­nee. Froj­de’ menusz­tad ajne tro­fe­’s werhajt. Fuk­czjo­na­l’l formular‑e.

9. 10 lat minę­ło jak jeden dzień (paź­dzier­nik)

Pro­sto z Kra­ko­wa, rezy­gnu­jąc (z żalem) z pod­su­mo­wu­ją­ce­go warsz­ta­ty trans­la­tor­skie wspól­ne­go wie­czo­ru autor­skie­go wszyst­kich auto­rów i tłu­ma­czy, pogna­łam do Kato­wic, na impre­zę, któ­ra ze wszech miar była dla mnie naj­bar­dziej waż­na; 10-cio lecie powsta­nia ślą­skiej gru­py poetyc­kiej „Na Dzi­ko” zyska­ło mate­rial­ny wymiar dzię­ki wyda­nej (i to prze­pięk­nie!) sta­ra­niem Ars Came­ra­lis Sile­siae Supe­rio­ris, pew­nej szcze­gól­nej książ­ki: „Mar­twe punk­ty. Anto­lo­gia poezji „Na Dzi­ko” (1994–2003)” (wybór, opra­co­wa­nie i komen­tarz Dariu­sza Pawel­ca).
Pocią­gi swo­im nie­pi­sa­nym zwy­cza­jem zawio­dły; i spóź­ni­łam się szka­rad­nie na występ, lecz zali­czy­łam przy­kład­nie impre­zy część mniej-ofi­cjal­ną. A może i nie­mniej.

Więc zaraz, żeby jed­nak nie było tak oble­śnie lukro­wo; jakaś oso­ba pisze (mniej­sza o to gdzie), że „pra­wo do ako­lic­twa Na Dzi­ko uzur­po­wa­ła sobie też nie­ja­ka Pod­gór­nik” (oraz, m.in., że „nie­ja­ki Kuczok … był podob­no…” etc., na cały ten wywód szko­da czcion­ki, wierz­cie mi Pań­stwo).

(…)_

Jeśli już zeszli­śmy na tema­ty ślą­skie; pozdra­wiam z tego miej­sca Redak­to­rów Cza­so­pi­sma, wyra­ża­jąc im ser­decz­ną wdzięcz­ność we wszyst­kich dostęp­nych odcie­niach mod­ne­go beżu, za opu­bli­ko­wa­nie Recen­zji pió­ra pani. Ser­ce mi się kra­je, ale dla PT Czy­tel­ni­ków, spe­cjal­nie, solid­na (bo pra­wie cało­ścio­wa) prób­ka (zacho­wa­na ory­gi­nal­na pisow­nia) była­by tok­sycz­na; daruj­cie.

Nie­mniej! ser­decz­nie dzię­ku­ję pani za dogłęb­ną ana­li­zę już nie tyle mojej jak­że skrom­nej twór­czo­ści, co ubo­giej aż nad­to oso­bo­wo­ści, i nawy­ków. Z sukien­ka­mi jest jed­nak kanał; przy 163 cm wzro­stu, 46 kg wagi, i wymia­rach 88–60-86, nie jest tak zno­wu łatwo dobie­rać ubra­nia. Wie­le ciu­chów muszę prze­ra­biać. W dodat­ku jakoś nie­spe­cjal­nie krę­ci mnie wizja dzie­le­nia gar­de­ro­by z obcą kobie­tą. Wobec cze­go, jak sądzę, tema­ty bab­skie mamy odfaj­ko­wa­ne? Jest jesz­cze co praw­da palą­ca kwe­stia szmin­ki; a więc jest tak: uży­wam w zasa­dzie dwóch rodza­jów szmin­ki: 238 Max Fac­tor z linii Lasting Colo­ur, i L’O­re­alow­skiej 176 z linii Clas­sic / któ­rą nota bene zapo­dzia­łam… pew­nie po pija­ne­mu w łóż­ku jakie­goś gacha /, oraz kon­tu­ró­wek ana­lo­gicz­nych do szmi­nek, oraz, od nie­daw­na, błysz­czy­ku 305 Max Fac­tor Silk Gloss; i żeby spra­wę zamknąć – kosme­ty­ka­mi też nie lubię się dzie­lić z obcy­mi kobie­ta­mi).

Ależ sobie Pań­stwo pomy­ślą, że sobie w naj­lep­sze kpię, nie­praw­daż? Że się tanio wyzło­śli­wiam, powiedz­my. Może i tak. Nie­mniej, jest to przy­kre, po pro­stu, zwy­czaj­nie, i po ludz­ku, przy­kre, dla auto­ra książ­ki, jaka­kol­wiek kiep­ska, niszo­wa czy po pro­stu nud­na­wa by ta książ­ka nie była; zostać potrak­to­wa­nym. W cza­so­pi­śmie, któ­re się mimo­cho­dem zna i ści­cha­pęk czy­tu­je, reda­go­wa­nym przez kole­gów, któ­rych uwa­ża się za kom­pe­tent­nych. Z góry paro­wa­ła­bym nor­mal­nie teraz zarzu­ty o krę­ce­nie nosem na kry­ty­kę, lecz że „kry­ty­ki” nie­ste­ty nie dostrze­głam, więc tyl­ko się smu­cę, i smu­cę.

10. 10 lat minę­ło jak jeden dzień (gru­dzień)

Osiem spo­tkań w trzy dni; Wro­cław i oko­li­ce. Mia­łam honor odbyć zwy­cza­jo­we u moje­go Wydaw­cy „pro­mo­cyj­ne tour­nee”, pospo­łu z Mariu­szem Grze­bal­skim; ja czy­ta­łam „Dłu­gi maj”, Mariusz „Słyn­ne i świet­ne”. Ta ostat­nia książ­ka jest, moim zda­niem, kamie­niem u szyi main­stre­amo­wo poj­mo­wa­ne­go poezjopisarstwa/ poezjo­czy­tel­nic­twa, i win­na stać się co naj­mniej w ska­li roku wydaw­ni­cze­go 2004/2005, języcz­kiem u wagi. Tyle moje zda­nie. Jesz­cze to, że cie­szę się, że mogłam uczest­ni­czyć w spo­tka­niach poświę­co­nych m.in. tej książ­ce; a i w ogó­le nie spo­sób prze­ce­nić naszych trzech inten­syw­nych jak dia­bli dni na Dol­nym Ślą­sku.

Zmę­czo­na i szczę­śli­wa, wprost z Wro­cła­wia poje­cha­łam do Łodzi, na finał jubi­le­uszo­wej, dzie­sią­tej edy­cji Ogól­no­pol­skie­go Kon­kur­su Poetyc­kie­go im. Jac­ka Bie­re­zi­na. Debiu­to­wa­łam w 1996 roku, wygry­wa­jąc II edy­cję tego kon­kur­su, w rok po zwy­cię­stwie i książ­ko­wym debiu­cie Krzyś­ka Siw­czy­ka. Dla eki­py orga­ni­zu­ją­cej kon­kurs, dla samej Łodzi, żywię zatem jak naj­cie­plej­sze uczu­cia. Tym razem wystą­pić przy­szło nam, lau­re­atom poprzed­nich edy­cji, w nie­wdzięcz­nej, jak się oka­za­ło, roli juro­rów. Wer­dykt, któ­ry osta­tecz­nie Krzy­siek, jako lau­re­at pierw­szej edy­cji Bie­re­zi­na, odczy­tał publicz­no­ści i nomi­no­wa­nym auto­rom, nie zapadł jed­no­gło­śnie. Burz­li­we posie­dze­nie jury wkle­jam sobie do albu­mu z naj­lep­szy­mi migaw­ka­mi z tzw. życia lite­rac­kie­go w Pol­sce prze­ło­mu XX i XXI wie­ku. Radość wyróż­nio­nych i zwy­cięz­ców, mam nadzie­ję, pozo­sta­ła nie­zmą­co­na. Moją, jako juror­ki i daw­nej lau­ret­ki, nie­co naru­szy­ły towa­rzy­szą­ce wer­dyk­to­wi, i samej impre­zie, komen­ta­rze.

Otóż, pro­szę Pań­stwa, z nie­ja­kim co praw­da zawo­dem, muszę oświad­czyć – Kon­kurs im. Jac­ka Bie­re­zi­na nie jest, i nigdy nie był, „usta­wia­ny”. Jak sądzę pro­tek­cje, mani­pu­la­cje czy inne­go rodza­ju świń­stwa nie doty­czą tak­że w naj­mniej­szym stop­niu pozo­sta­łych kil­ku jesz­cze cokol­wiek zna­czą­cych kon­kur­sów na debiut książ­ko­wy w tym kra­ju. Roz­po­wszech­nia­nie podob­nych opi­nii, plo­tek, czy mię­dzy nami a praw­dą, mówiąc – zwy­kłych oszczerstw – jest policz­kiem wymie­rzo­nym mnie, moim kole­gom Juro­rom, Orga­ni­za­to­rom, Spon­so­rom, oraz Uczest­ni­kom, a przede wszyst­kim Lau­re­atom kolej­nych edy­cji tego (i każ­de­go inne­go) Kon­kur­su.

Ale mia­ło być sen­ty­men­tal­ne port­fo­lio; Łódź sprzed nie­mal dzie­się­ciu lat, kli­ma­ty pra­wie jak z wciąż utrzy­mu­ją­cej się na pierw­szym miej­scu trój­ko­wej listy prze­bo­jów pio­sen­ki „Cho­mi­czów­ka”. Dziw­ne myśli nacho­dzą czło­wie­ka, kie­dy trzy­ma w dło­ni egzem­plarz wzno­wie­nia swo­jej debiu­tanc­kiej książ­ki.

11. Wzo­ry listów bel­gij­skich

Zamie­rza­łem już daw­no napi­sać Jak wspa­nia­łym prze­ży­ciem była moja wizy­ta
Wspa­nia­łe pió­ro wiecz­ne, któ­re mi poda­ro­wa­łeś Inte­re­su­ją­ce znacz­ki nale­pio­ne
na koper­cie Spę­dzi­łem cały wie­czór oglą­da­jąc je Wyso­kie czer­wo­ne świe­ce
(Koszy­czek jest uro­czy) cho­wam Ponie­waż nigdy ich nie uży­wa­my, z wyjąt­kiem
oka­zji, gdy mamy mieć gości

Jestem Ci bar­dzo wdzięcz­na, że prze­sła­łeś Stresz­cze­nie wykła­dów wygło­szo­nych
przez Tego, któ­re­go nam pole­ci­li­ście Musiał nam wystar­czyć Bar­dzo sma­ko­wa­ła
nam wód­ka! Będzie mi bar­dzo pomoc­na Kie­dy tutaj przy­je­dzie War­to było­by
prze­tłu­ma­czyć Poprzed­nie wyda­nia Nie widzę tu dla Cie­bie szcze­gó­ło­wej robo­ty
Przy­kro mi, że Cię faty­go­wa­łam Pra­wie wszyst­kie zdję­cia wyszły dobrze

Bar­dzo jestem wdzięcz­na za gościn­ność Było mi bar­dzo miło spę­dzić week­end
z Wami Żywi­my nadzie­ję, że w nie­dłu­gim cza­sie będzie nam dane przy­jąć Cię
w podob­ny spo­sób Świet­nie zor­ga­ni­zo­wać pobyt Tego, któ­re­go nam pole­ci­li­ście
Po jego przy­jeź­dzie To tak dużo zna­czy Świa­do­mość, że jest ktoś do kogo on może
pójść Gościn­ny dla nie­go

Jesz­cze nie napi­sa­łem listu z podzię­ko­wa­niem za nie­za­po­mnia­ny wie­czór Kie­dy
ludzie pozna­ją się nawza­jem lepiej Dosko­na­ły posi­łek Wyda­rze­nie któ­re będzie­my
pamię­tać dłu­go z wdzięcz­no­ścią Pro­szę pozdro­wić od nas swo­ją cza­ru­ją­cą żonę

Wła­śnie roz­ma­wia­my o tym, jak wspa­nia­le nas ugo­ści­li­ście Stwier­dzam, że za każ­dym
poby­tem coraz bar­dziej mi się podo­ba Tym listem chce­my podzię­ko­wać Wam oboj­gu
za gościn­ność dla całej naszej trój­ki Zor­ga­ni­zo­wa­nie nam takich przy­jem­nych waka­cji

Prze­mi­ły wie­czór Bar­dzo sma­ko­wa­ła nam wód­ka Koszy­czek jest uro­czy Umie­ści­li­śmy
go na spe­cjal­nym miej­scu

Nie mia­łam dosyć cza­su, aby podzię­ko­wać jak nale­ży Szcze­gól­ne wra­że­nie zro­bi­ły na nas
Wyso­kie czer­wo­ne świe­ce Nie mogę się docze­kać na roz­pa­ko­wa­nie ich Koszy­czek jest uro­czy W uży­ciu Uwa­żam, że jest poży­tecz­ny Kie­dy przy­je­dziesz tutaj war­to było­by
Prze­tłu­ma­czyć Poprzed­nie wyda­nia Spę­dzi­łem cały wie­czór oglą­da­jąc je To tak dużo zna­czy
W ogó­le to był przy­jem­ny wie­czór Mamy nadzie­je, że wkrót­ce napi­sze­cie do nas

Wszyst­ko idzie dobrze Ogrom­nie sobie cenię, kie­dy ludzie pozna­ją się nawza­jem lepiej Jestem szcze­ry w tym, co mówię W tej spra­wie nie mógł­bym być bar­dziej szcze­ry
Mógł­bym tak jesz­cze dłu­go pisać Ogrom­na burza z pio­ru­na­mi sza­le­je na dwo­rze Sły­szę
jak deszcz ude­rza o dach i szy­by okien­ne Leje jak z cebra Jest mroź­no Sta­rze­nie się nie jest przy­jem­ne

Nie ma porów­na­nia

12.

Oka­zu­je się, że jed­nak nicze­go w życiu nie da się zapla­no­wać. I speł­nia się nie­ustan­nie ta ele­men­tar­na poznaw­cza nie­spra­wie­dli­wość, że np. taka roz­pacz odby­wa się w cza­sie rze­czy­wi­stym, zaś rzad­kie miłe chwi­le są nam dostęp­ne dopie­ro w for­mie wspo­mnień; nie dla­te­go, żeby­śmy nie byli w sta­nie ich doce­nić, gdy się odby­wa­ją; po pro­stu jeste­śmy wte­dy zwy­kle zaję­ci pie­lę­gno­wa­niem mrzo­nek.

Zaję­ta pie­lę­gno­wa­niem mrzo­nek omal bym nie zapo­mnia­ła o nowo­rocz­nych pod­su­mo­wa­niach i posta­no­wie­niach. Jeśli cho­dzi o pod­su­mo­wa­nia, nie róż­nią się spe­cjal­nie od poprzed­nich, co moż­na tak­że powie­dzieć o posta­no­wie­niach. Kil­ku oso­bom z tego miej­sca nale­żą się solid­ne podzię­ko­wa­nia, wie­lu wię­cej oso­bom nale­ży się po buzi, ale że znaj­du­je­my się w kul­tu­ral­nej próż­ni, daru­je­my – i sobie, i im. Eve­ry day ano­ther mirac­le, co nawet jako frag­ment pio­sen­ki trzy­ma jakoś przy opty­miź­mie. Ostroż­ny opty­mizm nigdy nie zaszko­dzi, w każ­dym bądź razie nie bar­dziej, niż zacho­waw­czy realizm. To żaden wyczyn być sfru­stro­wa­nym; zwłasz­cza, że wła­ści­wie nie ma się na co uskar­żać. Złe uczyn­ki wra­ca­ją w posta­ci nie­zak­się­go­wa­nych fak­tur, dobre się po pro­stu msz­czą.

Ist­nie­je nadzie­ja, że poła­pie­my się w roz­kła­dzie jaz­dy na cho­ciaż­by ten kwa­drans przed jego sezo­no­wą zmia­ną. Że prze­sta­nie się mylić kie­ru­nek Gli­wi­ce z kie­run­kiem Czę­sto­cho­wa; że wyj­dzie kolej­nych kil­ka­dzie­siąt poetyc­kich ksią­żek, w tym kil­ka takich, dla któ­rych lek­tu­ry war­to prze­bo­leć cały kolej­ny rok. Że wyda­rzy się parę scen żyw­cem wyję­tych z Casa­blan­ki; i, co naj­istot­niej­sze, nie zorien­tu­je­my się, co jest napraw­dę waż­ne i zno­wu spie­przy­my wszyst­ko, a „wszyst­ko” zmar­twych­wsta­nie rado­śnie, nie żywiąc naj­mniej­szej ura­zy.

13. (a long good fri­day)

… i każ­dą, nawet sym­bo­licz­ną, kata­stro­fę, powin­no się nazy­wać pozy­tyw­ną dez­in­te­gra­cją. Z każ­dej z kata­strof bowiem wycho­dzi­my para­dok­sal­nie cało, cza­sem nawet gwiż­dżąc „gwiz­dan­kę” z Mostu na rze­ce Kwai. Oćwi­cze­ni jak nale­ży latek­so­wym pej­czy­kiem bie­żą­ce­go dnia, lichym mru­gnię­ciem kwi­tu­je­my sza­le­ją­cy roz­kład. Jeśli pęka nam ser­ce, to ta jego spe­cy­ficz­na funk­cja nigdy nie prze­cho­dzi w fazę doko­na­ną; jeśli coś poszło nie po naszej myśli, naj­wi­docz­niej jak zwy­kle roili­śmy sobie nie wia­do­mo co po kil­ku głęb­szych (lub, co gor­sza, płyt­szych), a tym­cza­sem słoń­ce towa­rzy­szy­ło nam przez cały gru­dzień, cały sty­czeń, i tak­że teraz nie cho­wa łba w pia­sek. To była, czy ktoś raczy zauwa­żyć? – bar­dzo sło­necz­na zima.

Nawet zda­rzy­ło mi się tak napi­sać.

14.

A jed­nak, Sza­now­ni Pań­stwo, to Michał Cha­ciń­ski jest tym, któ­ry w puen­cie coś udo­wad­nia: [David Lynch] poka­zu­je, że czło­wiek czło­wie­ko­wi pozo­sta­je obcy, i wra­że­nie, że jest ina­czej, to tyl­ko chwi­lo­we zachwia­nie.

14, gdy wystę­pu­je w funk­cji sche­rzo plus fina­le

No to ja – że tak powiem – ude­rzam; w moją ciem­ną nie­miec­ką noc. Prze­no­śnie. Chy­ba z tej roz­pa­czy zjem wie­deń­skie śnia­da­nie. Cze­go i Wam życzę, wyrwa­na z natu­ral­ne­go ryt­mu dobo­we­go sur­ma­mi poczu­cia obo­wiąz­ku i lojal­no­ści (muszę pamię­tać, żeby je wypier­do­lić na strych),

Mar­ta A. Pod­gór­nik

15. (zabaw­ne post scrip­tum)

Na koniec chciał­bym jesz­cze wspo­mnieć, że może pew­nym kom­pro­mi­sem pomię­dzy psy­cho­lo­gią twór­czo­ści a pato­lo­gicz­ną psy­cho­ana­li­zą jest to, że gdy­by wśród nor­mal­nych ludzi poszu­kać takich dzi­wactw jak wśród twór­ców, to by może nawet wię­cej się ich znalazło.(Sołowiej) Może być w tym spo­ro racji, bo ludzie lubią na ogół rze­czy nie­sa­mo­wi­te, spek­ta­ku­lar­ne i być może dla­te­go bar­dziej dostrze­ga­my tych arty­stów, któ­rzy są bar­dziej nie­zwy­kli i dopusz­cza­ją się więk­szych wybry­ków, a tych któ­rzy nie są wca­le mniej kre­atyw­ni od tych sza­lo­nych, pozo­sta­wia­my do doce­nie­nia jedy­nie kry­ty­ce.


SAMPLES FROM:

Forum ser­wi­su Nieszuflada.pl
Michał Cha­ciń­ski; Gaze­ta Tele­wi­zyj­na
Woj­ciech Kacza­now­ski; CZY OSOBOWOŚĆ ARTYSTY, TWÓRCY MA COŚ WSPÓLNEGO Z PSYCHOPATIĄ?

O autorze

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania