
Moje likwidacje
dzwieki / WYDARZENIA Krzysztof Siwczyk Marta Podgórnik Roman HonetZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Romana Honeta, Marty Podgórnik i Krzysztof Siwczyk podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejCzyżby więc moje życie nabrało rozpędu? Och nie, nic z tych rzeczy, może jedynie staję się, nareszcie, nieco bardziej uważna? Refleksyjna zgoła?
(1.?)
Ponieważ (nie) powstawało kilka równouprawnionych wersji niniejszego felietonu.
Ponieważ piszę go i (nie) kreślę sukcesywnie (jak sobie w nienajgorszej wierze powtarzam), od listopada ubiegłego w międzyczasie roku.
Ponieważ gdy już dobiegam finiszu z którąś z owych wersji, wnet wydarza się coś, co ową brutalnie i nieodwołalnie unieważnia; i tak w kółko graniaste.
Czyżby więc moje życie nabrało rozpędu? Och nie; nic z tych rzeczy; może jedynie staję się, nareszcie, nieco bardziej uważna? Refleksyjna zgoła?
2.
Siódma rano. Już kończy się luty. O tej porze zwykłam się ostatnio kłaść; nie żeby zaraz zasypiać, raczej żeby już nie grzać stołka w mojej ohydnej garsonierze na jedenastym piętrze. Nie odkryję prawa powszechnego ciążenia, stwierdzając, że równie źle, jak w domu, potrafię się poczuć tylko w mojej tzw. firmie; do namacalnego doświadczania wpływu firmy na moje wątłe zdrowie zostałam skądinąd zmuszona /ach, te braki kadrowe – chłopaki, łącznie z moim wspólnikiem, na montażu w Tarnowie…/. Brzydkie są, nieskończenie przebrzydłe, odrapane ściany.
A i tak nikt tu nie przyjdzie, chociaż drzwi otwarte. Nikt tu nie zadzwoni, chociaż telefon włączony. No, chyba, że pan komornik. Zimno tu jak w sercu klasycysty. Kawy się chciałabym napić, być może, ale gdzie tam. Kawy nie ma. Sklep na dole czynny jest od ósmej. A czajnik u sąsiadki – fryzjerki, co przyjdzie o dziesiątej. Rozpacz. Jestem w rozpaczy. Pozostawiona samej sobie, i swoim rozpaczliwym myślom. Rozglądam się. Kurwa mać, nasza siedziba sypie się zewsząd, dokumentnie. I to tę ruinę mam spłacać widmowemu bankowi przez jeszcze osiem lat?! Zachciałoby mi się rzygać, ale klucz od kibla zaginął w mezozoiku mniej więcej; zresztą, tu nie ma czego żałować. Patrzę z odrazą na uchylone prześmiewczo drzwiczki pomieszczenia warsztatowego (bo akurat siedzę, grzejąc dupę, w szumnie zwanym: ‘biurem’, przedpokoju). Czeka banner dla Kebaba. Ploter mruczy, równie entuzjastycznie nastawiony do rzeczywistości. Mruczy, że ni chuja. W folii oracal ciął nie będzie. Szukam żyletek. Po raz pierwszy w życiu w zbożnym celu. Ale nie ma nawet żyletek (sznura też nie widzę). Znalazłam za to „Rozmowy w katedrze” z notatkami mojego wspólnika. Solidne wydanie. Dostałam dwa mejle od rana (rano! bo przecież niby teraz rano jest), a jeden lepszy od drugiego:
Pani Marto,
chciałabym Panią zaprosić do udziału w
Świecie, dlaczego? Fryderyk N. powiada, iż jeśli komuś ustawicznie przytrafiają się rzeczy straszne, należy powziąć podejrzenie, że ten ktoś sam jest być może czymś strasznym. Serce mnie rozbolało (a mówiłam, jak mój nota bene serdeczny przyjaciel, kardiolog, machnął onegdaj ręką na moje bóle serca, kwitując je sarkastyczną diagnozą: „To bóle fantomowe”?).
Pani Organizatorce Wieczorku z Kądś-Tam – moje stanowcze Nie. Kurwa mać. Kobiece wieczorki w Gdzieś-Tam. Z jakimiś innymi kobietami, w dodatku. No ile ja mam lat. Oraz czy powinnam jej odpisać: „Kpisz, czy o drogę pytasz?”, czy też raczej: „Szanowna Pani, niestety promocja obejmuje wyłącznie żywych!” … ?
3.(październik)
Ponieważ wczesną jesienią miałam przyjemność uczestniczyć w Targach Książki we Lwowie, m.in. dlatego, choć nie tylko dlatego, późniejszą nieco jesienią pisałam:
Jednak w pewnych okolicznościach, trudno nie przedłożyć nad subtelność poezji lub innej prozy, dobrego, publicystycznego, i w dodatku głęboko zaangażowanego dialogu, jak np. ten, który, ze szczególnym okrucieństwem, polecam, cytując:
Radosław Wiśniewski: nie chcę nic wytykać ale jak jechać do Lwowa na imprezę to BL było pierwsze a tutaj cisza na ich stronach. hyhy. czy się mylę? Czy w momencie jak napisałem, lub napiszę, to nagle się ożywi?
Aneta Kamińska: Bo to są za d o b r z y poeci dla j a k i c h ś Ukraińców.:-))))
Radosław Wiśniewski: Mówi Dobra Księga tak: „Po owocach ich poznacie” a w innym miejscu tak: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” Jak na możliwości, takie włączenie się w cokolwiek po sześciu dniach i w momencie kiedy w zasadzie nie niesie to żadnego ryzyka… O czym my mówimy.
4.(nad ranem)
Słucham pięknej, na wpół-improwizowanej etiudki być może nawet np. Goulda, opartej na klasycznym wodewilowym szwungu, „Just A Gigolo”…
Just a gigolo / everywhere I go / people know the part / I’m playing
Paid for every dance / selling each romance / every night some heart
betraying
There will come a day youth will pass away then what will they say about me
When the end comes I know they’ll say just a gigolo / as life goes on without me
‘Cause I aint got nobody / nobody nobody cares for me / I’m so sad and lonely
sad and lonely sad and lonely / Won’t some sweet mama come and take a chance with me
cause I aint so bad
Get along with me babe, been singin love songs / All of the time / Even only be,
honey only, only be [Bop bozadee bozadee bop zitty bop]
I ain’t got nobody ‘cept love songs in love [Hummala bebhuhla zeebuhla boobuhla
hummala bebhuhla zeebuhla bop]
5.(z minutami)
Ha, mój Legendarny Narzeczony! śpiewał to z jedną ze swoich legendarnych kapel (a opowiadałam, jak wyleciał z mjuzikalu Metro? Doprawdy, nie opowiadałam jeszcze o tym publicznie?!), a ja, 18-letnia głupia cipa, nie znająca naonczas nawet na tyle angielskiego, ani mężczyzn, żeby się w Nim móc nie zakochać…
Ploter wziął się w garść. Furczy i lekko drży. Jestem w ekstazie; wciągnął oracalowskie folie. Kebab ocalony. Gliwice mogą nie spać niespokojnie. Ale gdzie zawieruszyłam (jakto ja?? ci debile, których rzekomo /rzekomo, wszak prawie nigdy ich tu nie widuję… hmm./ zatrudniam!), spryskiwacz? Bez niego nie ruszę dziś ani o milimetr z naprawą świata. Na plastikowym bannerze nie podejmę się klejenia z folii na sucho. To nie są zajęcia praktyczno-techniczne na drugim roku bibliotekoznawstwa. Pierdolę to. Zapalę sobie. W nieszczelnym oknie, żeby było nieco dramatycznie.
A Narzeczona Mojego Kuzyna (inżyniera budowlańca) studiuje, na drugim roku polonistyki. Prosiła mnie o pomoc w zinterpretowaniu wiersza. I co sobie wybrała?! „Fugę” Rafała Wojaczka. Cycki opadają. Co nie? Interpretujemy ostro. Czy Rafał Wojaczek czytał Audena? Etc.
6.(People, they ain’t no good.)
Jeśli najdzie mnie tutaj dzisiaj (przed pierwszym piwem) ochota na następne, lub też (co bardziej prawdopodobne) Monsieur K., nasz nieboski Landlord, chyba wezmę i mu opowiem, co tak w głębi duszy, sądzę o zastanej rzeczywistości. Dwa miesiące temu sczesał wszystkie podmioty z podwórka (tzn. nas, knajpę pod nami, fryzjerkę, drukarza, chłopców-oponowców i kafejkę netową) na poczet zamontowania latarni (mieliśmy kilka włamań); jednakże w ramach sknerstwa sam ją ze swoimi synami imbecylami zamontował, przez co spaliła się cała obwodowa instalacja; a mi już trzeci raz dzisiaj wypierdala korki. Ploter ma bezpiecznik, i siada. I robota od zarania. Ktoś komuś za to odpowie. Niechybnie.
A tymczasem (…) Michał Chaciński [Gazeta Wyborcza] pisze, że „odpowiedź zabrała sporo czasu i jest bezlitosna (…) [Lyncha] nie interesował ani zrozumiały przekaz, ani zrozumiała fabuła, ani jednolita interpretacja. Przede wszystkim interesowało go wrażenie. (…) Dlatego tka swoje filmy ze ściśle przemyślanych dźwięków i obrazów, ignorując to, czy dla widza składają się one w logiczną całość. To komunikacja poprzez stylistykę.”
Wiersz, który napisałam i wkleiłam na internetowym forum poświęconym rojeniom o liryce, wierszem dla Edwarda będący (bo się dopraszał nachalnie, no to teraz ma!), jest gniewny. Jest to gniewny wiersz oparty na faktach autentycznych. Człowiekiem Ziemi G. (plus statuetka G(…)go Lwa) został przechuj, dyrektor szpitala słynącego ze świetnych wyników w nieludzkim traktowaniu pacjentów. W sumie mam to w piździe, kto dostaje jakie lizy od kogo, ale tym razem przegięli. To jest jawnokpina. Chuj umiał wyrzucić przed szpital, dosłownie, ciężko chorego eks-trenera Drużyny Piłkarskiej G. (która, nota bene po osiemnastu latach wróciła dwa czy trzy lata temu do drugiej ligi, och, co to był za mecz, a jaki festyn!), pod pozorem braku ubezpieczenia. Miasto znalazło się dzięki temu w ogólnopolskim wydaniu „Wyborczej”. Ech, szkoda gadać, że też to życie jest takie piękne. Kebab spuszczony na wieczne jutro; dzwoniła jakaś bliżej mi nie znana kobieta (o nie, mój wspólnik znów ma dupę na boku! Co ja tu przeżywałam z jego ex żonami i symultanicznie kręconymi dupami, do tego nastoletnia córka, sodomia i gomoria…); zbyłam ją zdawkowymi aluzjami, a co mi tam,
Mój diler potrzebuje wizytówek. Na już. Ech, muszę aż usiąść do takiej roboty. Potem odpalę magiczną mikrę de domo nissan, i fruuu, do chorzowa, popędzić kota tym chujkom drukarzykom. W kulki normalnie lecą. Nigdy już w tym kraju nie będzie dobrze, powiadam (dopadają mnie po drodze literackie sprawki, które zbywam szlachetnym milczeniem pełnym wyniosłej rezerwy i dystyngowanej odrazy).
Dlatego, gdyż słucham zespołu Abba, utworu „Dancing Queen”. Inaczej się tu i teraz nie da, wierzcie mi.
7. (obyś cudze książki czytał!)
No. I witamy w nowym chujowym dniu. Medemoiselle bez Matury, oczywiście chuj ten listonosz złośliwie na ślad po wycieraczce naniósł ulotek z jakiejś szkoły dla opóźnionych. Poszczułabym chuja psem, ale nie mamy psa, bo nie znoszę psów, i takich tam.
Poniżej wiersz.
zdejmiemy od drzwi kabaretki, kopniemy w gramofon z
orkiestrowym ogłuszeniem ciszy, nie chcę, mała syrenko,
okop się w pościelach, horroru nie matuje filtr, w zastaw
zabierzmy gnojkom cukierki, wykąpiesz się w wodzie po
mnie, mojej, nie na ciebie czekał, stary żal, a ty to nie ona?
lądują z syreną kiedy pęka serce; minęłaś się mi o dekadę
do oschłego portu jak po omacku po co oczy nic już nigdy
nie włożę w ogień dłoń i spłynę brudnym śniegiem i odreaguję,
przy żaluzjach zaciągniętych na bardzo nierealne miasto.
8. (październik, c.d.)
Ponieważ w trakcie minionej szczęśliwie jesieni miałam honor i radość gościć w Krakowie w ramach mini-festiwalu niemieckojęzycznej i polskiej poezji, oraz warsztatów translatorskich, zapisałam co następuje:
Nie chcąc tłumaczyć wierszy niemieckich na polski, a może i chcąc; aczkolwiek ta cała Willa Decjusza, fantastyczny nieprawdopodobnie event! Och, such a set of such events! Przemilczeliśmy wtedy, w Poznaniu, tak wiele, więc i zabrało mi trochę, by analitycznie – niezwykle ulgowo, a wszak niepotrzebnie… A ostatnio, i tutaj Cię, być może, zadziwię, mnie także odmówiono czułości poprzez korektę, gdy poniewczasie swoje kongenialne tezy ogłosiłam, niby żywcem z „Wieży ciśnień”, w pewnym liście.*
*) (wybaczycie mi, jak sądzę, aby samą zostać osądzoną, jeśli powyższy fragment listu, który chce być felietonem, wsadzę do felietonu, gdyż go wręcz, machając machinalnie mu na pożegnanie, upomnę, by oczywiście zatarł wszelkie podobieństwa, mogące być jedynie przypadkowymi)
(*8 i jedna druga)
Nie chcąc niczego, a być może żądając po prostu zbyt wiele – ale posłuchałbyś, posłuchałbyś jak to brzmi: e‑egzistezen inm cwiszpaltt – du werzuhst fo’ de’ liipe apzulojzien. Werziś niś’ . Daa lejsień / dea cwaje’ejhejge Hankst yntlouft alz grywajze zerkniszte Tafyl Bej-/ ‑naje unt wajten wimen ir ojś dem farsztumen. Farklojmen.
Bo wiesz, jeden z drugim, Monika Rinck okazała się cudowną! osobą (już mówiłam o tym podczas dyskusji kończącej nasze wspólne spotkanie translatorsko-autorskie – że mianowicie początki bywają trudne (ponieważ języki bywają obce), lecz koniec końców (języka) zawsze wszyscy okazują się być cudownymi osobami (oraz – że jest więcej do wygrania, niż do spalenia, zawsze!)
Posłuchałbyś: Y‑nde caj-tenfolge we’de me’gen’retten belazort ałflojsztejn. One engste, Iluminacjonee. Frojde’ menusztad ajne trofe’s werhajt. Fukczjonal’l formular‑e.
9. 10 lat minęło jak jeden dzień (październik)
Prosto z Krakowa, rezygnując (z żalem) z podsumowującego warsztaty translatorskie wspólnego wieczoru autorskiego wszystkich autorów i tłumaczy, pognałam do Katowic, na imprezę, która ze wszech miar była dla mnie najbardziej ważna; 10-cio lecie powstania śląskiej grupy poetyckiej „Na Dziko” zyskało materialny wymiar dzięki wydanej (i to przepięknie!) staraniem Ars Cameralis Silesiae Superioris, pewnej szczególnej książki: „Martwe punkty. Antologia poezji „Na Dziko” (1994–2003)” (wybór, opracowanie i komentarz Dariusza Pawelca).
Pociągi swoim niepisanym zwyczajem zawiodły; i spóźniłam się szkaradnie na występ, lecz zaliczyłam przykładnie imprezy część mniej-oficjalną. A może i niemniej.
Więc zaraz, żeby jednak nie było tak obleśnie lukrowo; jakaś osoba pisze (mniejsza o to gdzie), że „prawo do akolictwa Na Dziko uzurpowała sobie też niejaka Podgórnik” (oraz, m.in., że „niejaki Kuczok … był podobno…” etc., na cały ten wywód szkoda czcionki, wierzcie mi Państwo).
(…)_
Jeśli już zeszliśmy na tematy śląskie; pozdrawiam z tego miejsca Redaktorów Czasopisma, wyrażając im serdeczną wdzięczność we wszystkich dostępnych odcieniach modnego beżu, za opublikowanie Recenzji pióra pani. Serce mi się kraje, ale dla PT Czytelników, specjalnie, solidna (bo prawie całościowa) próbka (zachowana oryginalna pisownia) byłaby toksyczna; darujcie.
Niemniej! serdecznie dziękuję pani za dogłębną analizę już nie tyle mojej jakże skromnej twórczości, co ubogiej aż nadto osobowości, i nawyków. Z sukienkami jest jednak kanał; przy 163 cm wzrostu, 46 kg wagi, i wymiarach 88–60-86, nie jest tak znowu łatwo dobierać ubrania. Wiele ciuchów muszę przerabiać. W dodatku jakoś niespecjalnie kręci mnie wizja dzielenia garderoby z obcą kobietą. Wobec czego, jak sądzę, tematy babskie mamy odfajkowane? Jest jeszcze co prawda paląca kwestia szminki; a więc jest tak: używam w zasadzie dwóch rodzajów szminki: 238 Max Factor z linii Lasting Colour, i L’Orealowskiej 176 z linii Classic / którą nota bene zapodziałam… pewnie po pijanemu w łóżku jakiegoś gacha /, oraz konturówek analogicznych do szminek, oraz, od niedawna, błyszczyku 305 Max Factor Silk Gloss; i żeby sprawę zamknąć – kosmetykami też nie lubię się dzielić z obcymi kobietami).
Ależ sobie Państwo pomyślą, że sobie w najlepsze kpię, nieprawdaż? Że się tanio wyzłośliwiam, powiedzmy. Może i tak. Niemniej, jest to przykre, po prostu, zwyczajnie, i po ludzku, przykre, dla autora książki, jakakolwiek kiepska, niszowa czy po prostu nudnawa by ta książka nie była; zostać potraktowanym. W czasopiśmie, które się mimochodem zna i ścichapęk czytuje, redagowanym przez kolegów, których uważa się za kompetentnych. Z góry parowałabym normalnie teraz zarzuty o kręcenie nosem na krytykę, lecz że „krytyki” niestety nie dostrzegłam, więc tylko się smucę, i smucę.
10. 10 lat minęło jak jeden dzień (grudzień)
Osiem spotkań w trzy dni; Wrocław i okolice. Miałam honor odbyć zwyczajowe u mojego Wydawcy „promocyjne tournee”, pospołu z Mariuszem Grzebalskim; ja czytałam „Długi maj”, Mariusz „Słynne i świetne”. Ta ostatnia książka jest, moim zdaniem, kamieniem u szyi mainstreamowo pojmowanego poezjopisarstwa/ poezjoczytelnictwa, i winna stać się co najmniej w skali roku wydawniczego 2004/2005, języczkiem u wagi. Tyle moje zdanie. Jeszcze to, że cieszę się, że mogłam uczestniczyć w spotkaniach poświęconych m.in. tej książce; a i w ogóle nie sposób przecenić naszych trzech intensywnych jak diabli dni na Dolnym Śląsku.
Zmęczona i szczęśliwa, wprost z Wrocławia pojechałam do Łodzi, na finał jubileuszowej, dziesiątej edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Debiutowałam w 1996 roku, wygrywając II edycję tego konkursu, w rok po zwycięstwie i książkowym debiucie Krzyśka Siwczyka. Dla ekipy organizującej konkurs, dla samej Łodzi, żywię zatem jak najcieplejsze uczucia. Tym razem wystąpić przyszło nam, laureatom poprzednich edycji, w niewdzięcznej, jak się okazało, roli jurorów. Werdykt, który ostatecznie Krzysiek, jako laureat pierwszej edycji Bierezina, odczytał publiczności i nominowanym autorom, nie zapadł jednogłośnie. Burzliwe posiedzenie jury wklejam sobie do albumu z najlepszymi migawkami z tzw. życia literackiego w Polsce przełomu XX i XXI wieku. Radość wyróżnionych i zwycięzców, mam nadzieję, pozostała niezmącona. Moją, jako jurorki i dawnej lauretki, nieco naruszyły towarzyszące werdyktowi, i samej imprezie, komentarze.
Otóż, proszę Państwa, z niejakim co prawda zawodem, muszę oświadczyć – Konkurs im. Jacka Bierezina nie jest, i nigdy nie był, „ustawiany”. Jak sądzę protekcje, manipulacje czy innego rodzaju świństwa nie dotyczą także w najmniejszym stopniu pozostałych kilku jeszcze cokolwiek znaczących konkursów na debiut książkowy w tym kraju. Rozpowszechnianie podobnych opinii, plotek, czy między nami a prawdą, mówiąc – zwykłych oszczerstw – jest policzkiem wymierzonym mnie, moim kolegom Jurorom, Organizatorom, Sponsorom, oraz Uczestnikom, a przede wszystkim Laureatom kolejnych edycji tego (i każdego innego) Konkursu.
Ale miało być sentymentalne portfolio; Łódź sprzed niemal dziesięciu lat, klimaty prawie jak z wciąż utrzymującej się na pierwszym miejscu trójkowej listy przebojów piosenki „Chomiczówka”. Dziwne myśli nachodzą człowieka, kiedy trzyma w dłoni egzemplarz wznowienia swojej debiutanckiej książki.
11. Wzory listów belgijskich
Zamierzałem już dawno napisać Jak wspaniałym przeżyciem była moja wizyta
Wspaniałe pióro wieczne, które mi podarowałeś Interesujące znaczki nalepione
na kopercie Spędziłem cały wieczór oglądając je Wysokie czerwone świece
(Koszyczek jest uroczy) chowam Ponieważ nigdy ich nie używamy, z wyjątkiem
okazji, gdy mamy mieć gości
Jestem Ci bardzo wdzięczna, że przesłałeś Streszczenie wykładów wygłoszonych
przez Tego, którego nam poleciliście Musiał nam wystarczyć Bardzo smakowała
nam wódka! Będzie mi bardzo pomocna Kiedy tutaj przyjedzie Warto byłoby
przetłumaczyć Poprzednie wydania Nie widzę tu dla Ciebie szczegółowej roboty
Przykro mi, że Cię fatygowałam Prawie wszystkie zdjęcia wyszły dobrze
Bardzo jestem wdzięczna za gościnność Było mi bardzo miło spędzić weekend
z Wami Żywimy nadzieję, że w niedługim czasie będzie nam dane przyjąć Cię
w podobny sposób Świetnie zorganizować pobyt Tego, którego nam poleciliście
Po jego przyjeździe To tak dużo znaczy Świadomość, że jest ktoś do kogo on może
pójść Gościnny dla niego
Jeszcze nie napisałem listu z podziękowaniem za niezapomniany wieczór Kiedy
ludzie poznają się nawzajem lepiej Doskonały posiłek Wydarzenie które będziemy
pamiętać długo z wdzięcznością Proszę pozdrowić od nas swoją czarującą żonę
Właśnie rozmawiamy o tym, jak wspaniale nas ugościliście Stwierdzam, że za każdym
pobytem coraz bardziej mi się podoba Tym listem chcemy podziękować Wam obojgu
za gościnność dla całej naszej trójki Zorganizowanie nam takich przyjemnych wakacji
Przemiły wieczór Bardzo smakowała nam wódka Koszyczek jest uroczy Umieściliśmy
go na specjalnym miejscu
Nie miałam dosyć czasu, aby podziękować jak należy Szczególne wrażenie zrobiły na nas
Wysokie czerwone świece Nie mogę się doczekać na rozpakowanie ich Koszyczek jest uroczy W użyciu Uważam, że jest pożyteczny Kiedy przyjedziesz tutaj warto byłoby
Przetłumaczyć Poprzednie wydania Spędziłem cały wieczór oglądając je To tak dużo znaczy
W ogóle to był przyjemny wieczór Mamy nadzieje, że wkrótce napiszecie do nas
Wszystko idzie dobrze Ogromnie sobie cenię, kiedy ludzie poznają się nawzajem lepiej Jestem szczery w tym, co mówię W tej sprawie nie mógłbym być bardziej szczery
Mógłbym tak jeszcze długo pisać Ogromna burza z piorunami szaleje na dworze Słyszę
jak deszcz uderza o dach i szyby okienne Leje jak z cebra Jest mroźno Starzenie się nie jest przyjemne
Nie ma porównania
12.
Okazuje się, że jednak niczego w życiu nie da się zaplanować. I spełnia się nieustannie ta elementarna poznawcza niesprawiedliwość, że np. taka rozpacz odbywa się w czasie rzeczywistym, zaś rzadkie miłe chwile są nam dostępne dopiero w formie wspomnień; nie dlatego, żebyśmy nie byli w stanie ich docenić, gdy się odbywają; po prostu jesteśmy wtedy zwykle zajęci pielęgnowaniem mrzonek.
Zajęta pielęgnowaniem mrzonek omal bym nie zapomniała o noworocznych podsumowaniach i postanowieniach. Jeśli chodzi o podsumowania, nie różnią się specjalnie od poprzednich, co można także powiedzieć o postanowieniach. Kilku osobom z tego miejsca należą się solidne podziękowania, wielu więcej osobom należy się po buzi, ale że znajdujemy się w kulturalnej próżni, darujemy – i sobie, i im. Every day another miracle, co nawet jako fragment piosenki trzyma jakoś przy optymiźmie. Ostrożny optymizm nigdy nie zaszkodzi, w każdym bądź razie nie bardziej, niż zachowawczy realizm. To żaden wyczyn być sfrustrowanym; zwłaszcza, że właściwie nie ma się na co uskarżać. Złe uczynki wracają w postaci niezaksięgowanych faktur, dobre się po prostu mszczą.
Istnieje nadzieja, że połapiemy się w rozkładzie jazdy na chociażby ten kwadrans przed jego sezonową zmianą. Że przestanie się mylić kierunek Gliwice z kierunkiem Częstochowa; że wyjdzie kolejnych kilkadziesiąt poetyckich książek, w tym kilka takich, dla których lektury warto przeboleć cały kolejny rok. Że wydarzy się parę scen żywcem wyjętych z Casablanki; i, co najistotniejsze, nie zorientujemy się, co jest naprawdę ważne i znowu spieprzymy wszystko, a „wszystko” zmartwychwstanie radośnie, nie żywiąc najmniejszej urazy.
13. (a long good friday)
… i każdą, nawet symboliczną, katastrofę, powinno się nazywać pozytywną dezintegracją. Z każdej z katastrof bowiem wychodzimy paradoksalnie cało, czasem nawet gwiżdżąc „gwizdankę” z Mostu na rzece Kwai. Oćwiczeni jak należy lateksowym pejczykiem bieżącego dnia, lichym mrugnięciem kwitujemy szalejący rozkład. Jeśli pęka nam serce, to ta jego specyficzna funkcja nigdy nie przechodzi w fazę dokonaną; jeśli coś poszło nie po naszej myśli, najwidoczniej jak zwykle roiliśmy sobie nie wiadomo co po kilku głębszych (lub, co gorsza, płytszych), a tymczasem słońce towarzyszyło nam przez cały grudzień, cały styczeń, i także teraz nie chowa łba w piasek. To była, czy ktoś raczy zauważyć? – bardzo słoneczna zima.
Nawet zdarzyło mi się tak napisać.
14.
A jednak, Szanowni Państwo, to Michał Chaciński jest tym, który w puencie coś udowadnia: [David Lynch] pokazuje, że człowiek człowiekowi pozostaje obcy, i wrażenie, że jest inaczej, to tylko chwilowe zachwianie.
14, gdy występuje w funkcji scherzo plus finale
No to ja – że tak powiem – uderzam; w moją ciemną niemiecką noc. Przenośnie. Chyba z tej rozpaczy zjem wiedeńskie śniadanie. Czego i Wam życzę, wyrwana z naturalnego rytmu dobowego surmami poczucia obowiązku i lojalności (muszę pamiętać, żeby je wypierdolić na strych),
Marta A. Podgórnik
15. (zabawne post scriptum)
Na koniec chciałbym jeszcze wspomnieć, że może pewnym kompromisem pomiędzy psychologią twórczości a patologiczną psychoanalizą jest to, że gdyby wśród normalnych ludzi poszukać takich dziwactw jak wśród twórców, to by może nawet więcej się ich znalazło.(Sołowiej) Może być w tym sporo racji, bo ludzie lubią na ogół rzeczy niesamowite, spektakularne i być może dlatego bardziej dostrzegamy tych artystów, którzy są bardziej niezwykli i dopuszczają się większych wybryków, a tych którzy nie są wcale mniej kreatywni od tych szalonych, pozostawiamy do docenienia jedynie krytyce.
SAMPLES FROM:
Forum serwisu Nieszuflada.pl
Michał Chaciński; Gazeta Telewizyjna
Wojciech Kaczanowski; CZY OSOBOWOŚĆ ARTYSTY, TWÓRCY MA COŚ WSPÓLNEGO Z PSYCHOPATIĄ?
Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.