„Połów” – flagowy konkurs Biura Literackiego. Konkurs z tradycją, co roku wyczekiwany, orientujący najważniejsze głosy poetyckie autorów przed debiutem. Od kilku lat ta gałąź działalności Biura rozrosła się również o prozę, a w tym roku po raz pierwszy w ręce czytelników trafia almanach nie – jak do tej pory – poetycki, ale poetycko-prozatorski, skupiający twórców młodego pokolenia piszących tak lirykę, jak i epikę.
Podkreślmy na wstępie, że należy docenić samą wartość tak zrealizowanego projektu. Książki skupiające uwagę na dwóch bardzo różnych przecież sposobach wypowiedzi tekstowej są niewątpliwie rzadkością. Zresztą – rynek wydawniczy poezji to zupełnie inna bajka, która właściwie niemal nigdy nie spotyka się z prozą, wyłączając może szczególne, pojedyncze przypadki prozy poetyckiej czy eksperymentalnej. Tu mamy do czynienia ze wspólnym gestem poetów i prozaików, którzy pewnie idą trochę obok siebie, nie zawsze w tym samym kierunku i tymi samymi drogami, ale jednak ramię w ramię. Na styku rodzajów i gatunków rodzi się nowa jakość, której w tym szkicu pewnie nie uda mi się ująć, ale którą samemu trzeba – nomen omen – wyłowić w procesie lektury. Tropienie tych zależności, relacji i aktywnych dyskusji pozostawiam czytelnikom, oferując jednak wszystkim zainteresowanym kilka tropów, które mogą okazać się przydatne. Łówmy!
1. Iwona Bassa, Głodni
Proza dynamiczna, działająca mocno na poziomie języka, złożona z urywków, fragmentów, kawałków. Patchwork, którego motyw przewodni, bardzo różnie rozumiany, autorka podpowiada w tytule zestawu. W samym centrum opowieści znajdujemy bohaterkę szamoczącą się ze światem, który – mówiąc głosami gości, przechodniów, intruzów – próbuje jej narzucić wymagania i ograniczenia, egzekwując je brutalnie, bezkompromisowo. Wartko przemierzamy tekst Bassy, napędzani przez nadzieję i pragnienie. Mama Chlebka, przyjaciółka Magdy, babica się nie poddaje, więc my też nie możemy. Chcemy z nią wykrzyczeć: „pierdolić rododendrony”!
2. Aleksandra Byrska, Kalcyt
Bardzo spójny zestaw wierszy o szkole. Brzmi banalnie, może nawet śmiesznie, ale zupełnie tak nie jest. Poezja nauczycielska, w której znajdziecie wszystko to, co właśnie przyszło wam na myśl: godziny wychowawcze, sprawdziany, pierwsze okresy, pierwsze miłości. Ale przede wszystkim znajdziecie tam bezradność, która właśnie w wierszu znalazła dla siebie ujście. „Fantomowe ruchy ust”, fantomowy ból dzielony z podmiotką – bo nawet jeśli wyszliśmy ze szkoły, to szkoła nie wyszła z nas. Porządna poetycka robota, która zostawia sporo goryczy i poczucia bezsilności. „odmień:/ ja nie działam. ty nie działasz. wszyscy nie działamy.”
3. Barbara Frączyk, Święto kobiet
Lidka i Kaśka. Wyobrażam sobie, że w zestawie zgłoszonym przez Frączyk mogły być jeszcze Anka, Monika i Misia. I Ola, Bogna, Domi. I może Wanda. Kobiety, które mijamy codziennie, w ogóle ich nie dostrzegając. Autorka wyłowiła je z anonimowego tłumu, ze zrozumieniem oraz empatią opowiedziała o ich błędach, wahaniach, trudnościach. Zrobiła to naprawdę dobrze, odpowiednio dozując napięcie. Udało jej się odnaleźć czułość tam, gdzie raczej szukalibyśmy winy. Proza wolna od osądów, zwykła i niezwykła równocześnie. Tak jak Adam Kaczanowski, „smutny i zachwycony”, ja też wierzę, że jeszcze nie raz o Barbarze Frączyk usłyszycie.
4. Bartosz Horyza, Część wierszy o jaraniu się
Poetycki eksperyment, korzystający z tego, co już się w poezji wydarzyło i przykładający to wydarzone do nowego, sprawdzający granice, możliwości, potencjał. Dawid Mateusz i Jakub Skurtys napisali o partyturowości tego projektu i na razie nie znalazłam lepszego określenia. Wiersze Horyzy to urywki, próbki, przymiarki. Z całą pewnością wyłania się z nich wielki rogaty niedźwiedź, ale co ponadto? Remiksy, sample, „ruchy” – dzieje się, ale trudno tego niedźwiedzia chwycić za rogi. Horyza jeszcze się wymyka, szuka, sprawdza. Trzeba mieć na niego oko, może odlecieć young ptakiem w słabo poznane rejony. Ale jeszcze nie teraz, na razie rozpostarł skrzydła.
Siuuu!
5. Zofia Kiljańska, chóry podziemne
Tym, co u Kiljańskiej urzeka najbardziej, jest nieposkromiona wyobraźnia, zabierająca czytelnika w naprawdę dziwne rejony. Jej wiersze wpasowują się mniej więcej w odnogę weird poetry, sięgając też po oniryzm i wprowadzając w pole tekstu przestrzeń: zarówno poprzez konkretne usytuowanie poszczególnych sytuacji litycznych, jak również wykorzystanie spacji i pauzy w wizualnej części utworu. Strach u Kiljańskiej bierze się z realnej sytuacji zewnętrznej, podyktowanej okolicznościami gospodarczymi, społecznymi, politycznymi oraz z pozbawionej zasad krainy koszmarów (czyli spod łóżka, z szafy, z piwnicy). Autorka zostawia czytelnika z wrażeniem permanentnego lęku. Czasem dobrze się bać.
6. Szymon Kowalski, ja i moja banda zdegradujemy wszystkie całuny
Ujmujący tytuł zestawu, lekko barokowy, bo też i autor pełnymi garściami czerpie z historii, religii, kultury. Archaiczna stylizacja, pół żartem, pół serio. Skurtys i Mateusz przywołują Marcina Sendeckiego i Darka Foksa jako punkty na poetyckiej mapie odniesienia; dla mnie Kowalski skręca w rejony, które umościł sobie Patryk Kosenda, choć jego styl bierze się skądinąd, do czego innego dąży. Sytuację liryczną napędza tu język, brzmienie jest dla poety niezwykle istotne, a czytelnik dzięki temu może delektować się takimi frazami jak choćby: „O, ciemnio!/ Muzeum. Mszanin.” Pełna rekonstrukcja tekstu w znacznej mierze należy do odbiorcy. Sporo frajdy i satysfakcji.
7. Mirosław Kulisz, Wesołe miasteczko
Kulisz postawił przed sobą niełatwe zadanie, próbując opisać życie dorastającej nastolatki. Dodajmy: w małym miasteczku. (A właściwie w żadnym miasteczku, bo ono „Ani małe. Ani duże. Ani w sam raz.”) Dodajmy: z problemowej rodziny. Dodajmy: lesbijki. Grunt grząski i niebezpieczny. Ryzyko twórczych klisz, nadużyć, literackiego banału. Autor z tej opresji wychodzi cało, proponując prozę uczciwą, nieroszczącą sobie praw do oceny, wyważoną emocjonalnie. Jak słusznie zauważył Adam Kaczanowski, u Kulisza „dzieciaki to po prostu ludzie”. Popełniają błędy, uczą się na nich (lub nie), cierpią, kochają, walczą. Do tego wesołego miasteczka zdecydowanie warto się wybrać.
8. Patryk Kulpa, Flash fiction
Jedna z najciekawszych propozycji tegorocznego „Połowu”. Prozatorskie miniatury pełne niepokoju i wątpliwości. Kulpa wyłapuje drobiazgi, wskakuje razem z czytelnikiem w sam środek akcji po to, by już za chwilę zostawić swoich bohaterów w niemal tym samym miejscu. „Takie dziwactwo, mógłby ktoś powiedzieć”. W tych urywkach rzeczywistości dzieje się niewiele; środek ciężkości przenosi się z akcji na samo napięcie. Wyobraźmy sobie skrzyżowanie: pieszy zaraz wyłoni się zza niego, nieświadom nadchodzącego zderzenia z rowerzystą. Zwykle koncentrujemy się na tym zderzeniu, momencie traumy, przełomu. Kulpę interesuje to, co przed, cichy głos z tyłu głowy, który wysyła nam – zdawałoby się bezpodstawne – ostrzeżenie. Więc ostrzegam: czyta się szybko, wrażenia zostają na długo.
9. Patryk Leftwich, O°DLL
Niezwykle interesujący zestaw, poemat właściwie (jak chcą Mateusz i Skurtys – „poemat modułowy”). Poezja z przyszłości o przeszłości, czarna skrzynka wierszem, dziennik posthumanizmu pełen błędów systemu, anomalii i zakłóceń. Leftwich za pomocą poezji rejestruje fakty, rozmywając granice (nawet wizualne) między tym, co realne, a tym, co jedynie zakodowane, przy czym rzeczywistość raczej należy wziąć tu w cudzysłów (albo nawias). Wypuszczony komunikat, pełen szumów i trzasków, leci w eter. Odbiorca nasłuchuje, dekoduje, w równym stopniu odbiera sensy i pojawiające się przeszkody. Ten, zdawałoby się, suchy zapis aż kipi od emocji pomieszczonych raczej w znakach niż literach. Lektura tych tekstów jest prawdziwym czytelniczym doświadczeniem.
10. Ola Lewandowska, jesteśmy pierwszą ciemnością tego lata
Dorastanie ujęte w ramy zwięzłych wierszy, co zdecydowanie działa na korzyść autorki. Na pierwszym miejscu dojrzewające ciało i dotykające je zmiany. Poezja niezwykle sensualna, bazująca na fizycznym napięciu i erotyce. Kobiecość jako siła sprawcza oparta na relacjach oraz wzajemnym wsparciu. Tym, co urzeka w poezji Lewandowskiej, jest umiejętne granie nastrojem. Te wiersze nie tyle czytamy, ile czujemy: w rozkwicie wiosny, w buchającym żarze lata, w sutkach sztywniejących z zimna. Podmiotka jest każdą kobietą na skraju dorosłości; mną, tobą, naszymi mamami, babciami. Wpadamy i czujemy się mile widziane. Wpadamy i czujemy się jak u siebie.
11. Marta Lipowicz, O Hance
Na pierwszym planie Hanka, na drugim Stara, a gdzieś z tyłu Mietek. Trio „żona, teściowa, mąż”. Relacje, która nie łączą, a więżą, a z tych więzów wcale nie tak prosto się wyzwolić. Historia jakich wiele, opowiedziana z prostotą i szacunkiem i dla bohaterki, i dla czytelników. Kibicujemy Hance od pierwszej chwili, cenimy jej odwagę, upór, siłę. Nie ma tu prostych rozwiązań ani wielu dróg ewakuacyjnych, „jest tylko kolejny dzień, w którym trzeba być człowiekiem”. Ujmująca proza, która w centrum stawia właśnie człowieka. A może nawet bardziej człowieczeństwo. Do lektury przygotujcie cały stos wiśni. I niech sok ścieka wam po brodzie.
12. Alicja Sawicka, Światłoczułe
U Sawickiej najważniejsze jest to, co dzieje się na styku, bo w centrum jej prozy znajdują się relacje. Nieoczywiste, pełne napięć i trudnych pytań. Pozornie między bohaterami dzieje się niewiele, nie zawsze nawet dochodzi do bezpośrednich konfrontacji, a jednak ślady, które pozostawiają postaci w sobie nawzajem, są bardzo wyraźne. Proza, która wyłapuje drobiazgi – ukradkowe spojrzenia, gęsią skórkę, zapomniane pocztówki – i tworzy z nich opowieść. Niepokoimy się o bohaterów, ciekawi nas dalszy ciąg ich historii, a to wyraźny znak, że autorka wykonała dobrą robotę. Sawicka jest pisarką niezwykle uważną; to niewątpliwie największy atut tej prozy.
Jak zwykle przy okazji „Połowu”, otrzymaliśmy mapę pełną punktów tworzących jeden krajobraz, ale bardzo różnorodny, taki z morzem, górami, a nawet lasem. Tym razem jeszcze bardziej zróżnicowany niż zwykle, bo przecież – podkreślmy raz jeszcze – poezja zderza się tu z prozą i to nie tylko przez bezpośrednio sąsiedztwo. Nie poważyłabym się o stwierdzenie, że są to głosy dla młodej poezji i prozy reprezentatywne, ale jeśli miałabym te punkty na mapie jakoś połączyć, to almanach ubiegłorocznego „Połowu” pokazuje, że najnowsza poezja zdecydowanie skręca w stronę eksperymentu i posthumanistycznych form wyrazu, podczas gdy proza – przeciwnie – sytuuje się blisko człowieka, obserwując go w mikroskali i w sieci relacji. Oczywiście jest to duże uproszczenie i uogólnienie nawet na poziomie tej książki, nie wspominając o szerszym kontekście, tym niemniej odmienność tych dróg zdaje się interesująca.
To pierwszy almanach uwzględniający debiuty prozą. Początek bardzo obiecujący, bo zdecydowanie silniej wybrzmiewają tu głosy prozaików – już ułożone, przepracowane, nie tak awangardowe jak głosy poetów. Ci jeszcze szukają, próbują, przymierzają się; i nic dziwnego, biorąc pod uwagę naturę eksperymentu, istotę etapu prób i błędów dla dalszych działań. Summa summarum bardzo ciekawa i zróżnicowana publikacja, wiele interesujących głosów, ciekawych propozycji, obiecujących autorów. Połów udany, teraz czas na nowy narybek.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego