Poprzednia antologia wierszy i opowiadań doraźnych, stanowiąca efekt projektu „Narodowego pisania wierszy i opowiadań” zainicjowanego przez Biuro Literackie w 2018 roku, była dość skromną książeczką, z krótkim posłowiem Artura Burszty zdającym relację z charakteru przedsięwzięcia. Liczyło się wówczas co innego: działanie tekstem tu i teraz oraz performatywne aspekty związane z jego wykonaniem, z obecnością i poczuciem wspólnoty, jaka zawiązała się później podczas wieczornych lektur w Stroniu Śląskim. Dość powiedzieć, że fenomenalne wykonanie bardzo dobrego przecież wiersza, przyjęte z wielką aprobatą publiczności, otworzyło Katarzynie Szaulińskiej drogę do szybkiego debiutu tomem Druga osoba. Antologia za rok 2019, zbudowała wokół frazy „Nie gódź się” z „Radia Bagdad” Patti Smith, miała lepsze i gorsze momenty, ale na pierwszy plan wysuwał się jej aspekt konsolidacyjno-wspólnotowy. Teksty miały się odnosić – a więc zakorzeniać, nawiązywać, oscylować wokół – do konkretnej daty: od 24 do 26 maja. W ten sposób wyeksponowano nie tylko ich aktualność, ale też wprost nakierowano na wymowę polityczną oraz interwencyjny charakter. Powtarzające się motywy i cytaty tworzyły poetycko-prozatorską antologię niezgody (jak chcieli redaktorzy), ale przede wszystkim kronikę tych kilku losowych dni w Polsce i w Europie.
Z przedkładaną tu książką jest nieco inaczej. Choć w zaproszeniu redakcja Biura Literackiego nadal deklarowała: „chcemy przekonać się, na ile wiersze i krótkie prozy mogą w realny sposób opisywać oraz komentować rzeczywistość”, formuła okazała się bardziej otwarta, a może po prostu lepiej udało się ją nagiąć piszącym. Tym razem „narodowego pisania” nie poprowadziło żadne hasło wywoławcze z piosenki tego czy innego barda. Za to, aby „tekst był brany pod uwagę, musi[ał] znaleźć się w nim cytat, news albo powszechnie znany fakt, który zaistni[ał] wyłącznie 25 września 2019 roku”. Taki był warunek na początku. Potem zmienił się on w każdy kolejny 25. dzień miesiąca i tak od września 2019 aż do sierpnia 2020 roku, na moment przed oddaniem tomu do druku. W książce każdy z miesięcy zapowiada jeszcze zdjęcie Elżbiety Lempp, współpracującej z Biurem już od dwudziestu lat. Wydobyto na nim jakiś fragment, okruch lub odpad rzeczywistości – plakat, ogłoszenie, ulotkę, opakowanie z datą ważności – prawem sygnatury łączące się bezpośrednio z chwilą wykonania zdjęcia. A może jest na odwrót, może to właśnie data, tylko i wyłącznie ona, wiąże te wszystkie elementy w resztkową, ulotną całość.
U początku mamy więc jeden zwyczajny dzień minionego roku, jeszcze przed wielkimi pożarami lasów w Australii, kilka miesięcy przed wybuchem pandemii, która trwale przedefiniowała nasze sposoby bycia razem, przed Brexitem, eskalacją rządowej i policyjnej nagonki na ruchy LGBTQ+, mniej więcej w środku strajków klimatycznych. 25 września 2019. Była to środa, imieniny Aurelii i Kleofasa oraz – jak celnie zauważa Marta Podgórnik – Międzynarodowy Dzień Budowlańca. Właściwie nie wydarzyło się nic wyjątkowego: plotki, bzdury, nowe nominacje polityczne i przepychanki rządowe. „Gazeta Wyborcza”, piórem Piotra Cieślińskiego, ostrzegała przed szóstym wymieraniem, a „Rzeczpospolita” opisywała spory w Hiszpanii wokół ekshumacji generała Franco. Każdy kolejny miesiąc prowadzi nas jednak w głąb katastrofalnego jak na razie roku 2020, co widać doskonale w samej antologii, bo i ta robi się coraz bardziej ponura (z drobnymi przebłyskami), stając się świadectwem politycznego, egzystencjalnego i etycznego kryzysu, przez jaki przechodzimy w ostatnich miesiącach.
Na wezwanie wydawcy piszący odpowiedzieli tłumnie, przesyłając prawie 300 zgłoszeń, a mimo to książka nie przekracza rozmiaru standardowego tomu poetyckiego. O to bowiem chodziło: żeby ułożyć opowieść, a nie kolejną pokazowo-interwencyjną antologię tematyczną. Pomieszczono w niej 34 teksty, zarówno doświadczonych oraz nagradzanych już autorów (Kaczanowski, Kornhauser, Machej, Mueller, Podgórnik), jak i tych wyłonionych z otwartych zgłoszeń, początkujących lub będących świeżo po debiucie (jak Rosiński, Sęczyk, Tosiek czy Puwalska). Tym razem, o czym już wspomniałem, dzięki czasowej rozpiętości projektu, lepiej udało się zatrzeć wrażenie, że wiersze ogranicza konkretna data, bardziej społeczno-polityczna niż osobista zresztą, a cytat lub zasłyszany news sterują tekstem. Nad medialną doraźnością przeważa perspektywa osobista.
Gdy podejmuje się lekturę tego tomu, trzeba oczywiście zapytać, czym w ogóle jest „doraźność” wiersza i prozy? Poprzednie edycje dość klarownie prowadziły w stronę dwóch tradycji, sugerując bądź to bliski związek z teraźniejszością, z jej elementami, które przepadają lub rozmywają się w czasie, a które literatura może zachować i związać w miejscu, bądź też ścisłą relację z politycznymi wezwaniami do działania, do interweniowania i zabierania głosu w sprawach kluczowych w danym momencie. Ta pierwsza jest typową cechą poprzełomowej poezji i prozy poetyckiej, gdy pod piórami Piotra Sommera, Bohdana Zadury, a potem całego „brulionu” i ich nowonurtowych następców doszło do ponownego odwrócenia wektora zainteresowań – ku banałowi codzienności i życiu w detalach. Ta druga cechowała raczej przełom ostatnich dekad, podsumowany zgrabnym hasłem „zwrotu politycznego” i charakteryzujący się powrotem do tradycji (neo)awangardy, do poetyki manifestów i etyczno-politycznych żądań wobec literatury i świata. Obie te tradycje w sposób bezpośredni łączą się zresztą z historią Biura Literackiego.
Podążając za tą pierwszą, przeczytamy, że „cały internet/ jest mi teraz duchem” – jak pisze Karol Maliszewski, który dworuje sobie przy okazji ze Słowackiego i naszych narodowych ciągot do paradygmatu romantycznego. Na codzienność ostatniego roku złożyło się bowiem doświadczenie pogłębiającej się immersji spowodowanej społeczną izolacją. Strony świata i strony internetowe coraz bardziej się przenikały i coraz trudniej było oddzielić strumień własnych myśli od strumienia danych.
W duchu tej drugiej: już na początku książki Brexit kolażowo zmontowany zostaje z pochodem nazizmu u Mariusza Sambora. Dalej jest gwałt i jego konsekwencje, są Jarosław Jakimowicz i Jarosław Kaczyński, jest wychowanie jako proces ujarzmiania, kłótnie małe i duże, domowe i sąsiedzkie, ale przede wszystkim przemoc: wobec bliskich i obcych, dzieci, dorosłych i zwierząt. Aż nadchodzi styczeń, wraz z wierszem Łukasza Gamrota „Żer”: „Dzisiejsze wiadomości chciałbym zacząć od historii wymierania,/ od ciemnej plamki głodu w prowincji Hubei/ od słabego mężczyzny z miasta Wuhan”. I właściwie tego tematu już nie opuszczamy. Ma on bardziej i mniej oczywiste warianty, ale we wszystkich przypadkach uświadomiona sobie nagle bezbronność i kruchość życia zderza się z refleksją o wyzysku i nadużyciu natury, o hiperkonsumpcji i absurdzie związanym z naszym kapitalistycznym poczuciem panowania nad sytuacją.
Co innego mnie jednak zastanawia w tych wierszach i opowiadaniach, czytanych nieco nas ukos, jak codzienną gazetę, bez szczególnego wnikania w każde z osobna. Są to wzory nieoczywiste i smutne. Według pierwszego, bez względu na narzędzia teoretyczne, jakimi dysponujemy (czasem nie mamy żadnych, bo nie każdy śledził filozoficzną debatę okołowirusową, w której pojęcia stanu wyjątkowego i immunizacji wymieniały się z pytaniem o prekarne życie w wiecznej nieufności), biopolityka wdarła się do naszego codziennego języka. Nawiedza nas ze stron internetowych i w niezobowiązujących rozmowach. Lockdown. Izolacja. Statystyka. Organizm zdrowy/chory. Nosiciel. Stu nosicieli. Sto tysięcy nosicieli. Lęk. Maska. Dystans. „W swoim ciele inkubował niepożądane zarazki. Mimo to chciano go kupić na targu. Inni twierdzą, że to nieprawda” – pisze w krótkiej prozie poetyckiej Jakub Kornhauser i wydobywa rzecz równoległą do pandemicznych lęków: kwestię życia w czasach postprawdy, z rozregulowanym kompasem, w świecie, w którym plotka, informacja, fakt, legenda i teoria spiskowa mieszają się w zależności od zapotrzebowania rynku. Ten rodzaj skonfundowania, związanego z niepewnością orzekających – co do swojej wiedzy, co do natury faktów i możliwości ich selekcji – to drugi wzór, który nie daje w tej kronice wytchnienia i nie ułatwia jej lektury.
Wielokrotnie pisało się w historii literatury nowoczesnej, że nadmierna ideologizacja skazuje na krótkie trwanie – że nazwiska i problemy dziś zajmujące umysł pisarza jutro będą tylko odległymi wspomnieniami, wymagającymi rozbudowanego komentarza w przypisach. W ten sposób literatura nowoczesna wytworzyła sobie arcydzielność, rozumianą jako zdolność przekroczenia przez utwór swojego czasu historycznego i trwania poza nim. W tym sensie żaden z prezentowanych w książce tekstów nie jest arcydzielny. Żaden nie pretenduje do tak rozumianej wieczności. Wyeksponowałbym raczej trzecie znaczenie doraźności, które nie wiąże się ściśle ani z polityczną interwencyjnością, ani z referencjalnym, służebno-kronikarskim charakterem. W tym znaczeniu chodziłoby o momentalność doświadczania literatury, o jej nagłość i przeświecanie pozoru w ulotnej teraźniejszości.
„Nie wierzymy już w to, że prawda jeszcze prawdą pozostaje, jeśli z niej pościągamy zasłony; żyliśmy dosyć, by w to nie wierzyć. Dziś uważamy za rzecz przyzwoitości, by nie wszystko chcieć widzieć nago, nie przy wszystkim być obecnym, nie wszystko rozumieć i «wiedzieć»” (Wiedza radosna, przeł. L. Staff). Tymi słowami Friedrich Nietzsche odbierał nadzieję i podważał tradycję literatury pięknej oraz klasycznego kanonu. Proponował tymczasem odmienne, arcynowoczesne myślenie o wartości dzieła, porzucające ścisły związek z prawdą na rzecz oddziaływania „estetycznego pozoru”. Chwilowość, rozumiana jako efekt, związana z wyzwoleniem literackiej mocy i intensyfikacją jej sposobów uobecniania się (grozy i olśnienia), z dala od szkół, nauczycieli i strażników prawidłowej wykładni, towarzyszyła całej właściwie awangardzie tak samo, jak towarzyszy większości sięgających po tę tradycję autorów wierszy i opowiadań z antologii. „Rozum jest spokojnym sumieniem nauki i władz, które i tak stały się już jednym i tym samym” – pisał Karl Heinz Bohrer w swojej Nagłości, podejmując romantyczny, nietzscheański wątek wymknięcia się gwałtem temu, co rozumne, i poszukując chwili estetycznej intensywności w Teraz. Rozczarowanie – świata i światem – to jeden z procesów, jakie towarzyszą nowoczesnej literaturze. Wpisano w nią dystans, samokrytycyzm i wyrzeczenie się naiwności poprzez wszechwładną ironię. Świetnie wydobyła to Nina Paśniewska w krótkiej prozatorskiej fantazji „Szopki” – o sztuce właśnie, o jej możliwościach i granicach oraz o zmagających się w niej siłach samostanowienia i samounicestwienia:
Artysta rzeźbiarz zgrabnie ustawił się przed kamerą i zaczął mówić, że jego grubo ciosana w drewnie sztuka daje tym ludziom nadzieję, zwraca się ku ekologii, przemawia głosem uciśnionych, i mu się marzy, tak, marzy mu się, żeby ludzie poprzez jego sztukę celebrowali nadejście Jezuska, i niech każda z tych szopek drewnianych, pochowanych tu, na skraju lasu, jak koszyczki wielkanocne, znajdzie swojego nowego właściciela, niech wszystkie zostaną rozkradzione! Wtedy, w uniesieniu tej euforii, specjalnie czy nie, ktoś wyjął świeczkę z lampionu i umieścił ją na szopce. I kolejny, i kolejny, aż ogniem zajęła się pierwsza szopka, potem druga, trzecia, piętnasta…
Jeszcze raz, chronologicznie. 25 września 2019. Środa. Imieniny Kleofasa i Aurelii. Ten pierwszy, święty z legend, zdawkowo wspomniany w Nowym Testamencie, powstał jako zlepek kilku postaci, nadinterpretacji wokół nich i chrześcijańskiej woli tragizowania. Ta druga, złocista (aureolus), ma dawniejszą jeszcze tradycję, sięgającą rzymskiej arystokracji. O jej świętej imienniczce – św. Aurelii z Agnani, a może tej z Ratyzbony – wiadomo na tyle niewiele, że nawet nie warto snuć opowieści. 25 października. Zachmurzenie umiarkowane, przelotne opady deszczu. Od 14ºC na Pomorzu do 21ºC na Podkarpaciu. 25 listopada. „Impeachment Trumpa – będzie czy nie?” Nic z tego. 25 grudnia. „Bóg nie umarł/ Bóg umrze” – pisze w wierszu „Trajektoria krzyża zakłada” Julek Rosiński, wywołując nietzscheańskiego ducha. 25 stycznia. Sobota. Nawrócenie św. Pawła. Podobno. Możliwe, że tylko na potrzeby literackie, żeby dobrze brzmiało w listach i kazaniach. Pożary w Australii pochłonęły już 10 milionów hektarów i około pół miliarda zwierząt. Liczby, które przerastają wyobraźnię, będą rosnąć. 25 marca. Brakuje odczynników z laboratoriach. W kraju, po okresie całkowitego chaosu, zaczyna się zdalna nauka, która potrwa przynajmniej do końca semestrów. Znikamy z kamer. Zostają nasze awatary. 25 maja. „Kampania Andrzeja Dudy na wirażu”. Liczba ofiar śmiertelnych koronawirusa przekroczyła 200 tysięcy. Mój Word nadal nie rozpoznaje tego słowa. 25 lipca. „Wyjątkowa książka Nadzieja już do kupienia w każdej Biedronce”. 25 sierpnia. 120. rocznica śmierci Nietzschego, o której mało kto pamięta. W mediach żegnamy Marię Janion. Ale są też inne cytaty: „Ziobro rozgrzesza Szumowskiego”, „Ostatnie tygodnie przyzwyczaiły nas, że co kilka dni pobijany jest kolejny rekord liczby zachorowań”. Co dalej, w jaką przyszłość? Jak pisze w pożegnalno-ekstatycznej elegii „hotel arłamów” Jakub Sęczyk: „odpalmy więc świetliste heloł w gasnące ekosystemy”, „odpalmy więc świetliste heloł w milczące egzoplanety”. I skandujmy z pokorą: nadzieja jest matką, jest matką, jest matką.