recenzje / ESEJE

Posłowie: O nadziei

Jakub Skurtys

Szkic Jakuba Skurtysa, towarzyszący wydaniu almanachu Wiersze i opowiadania doraźne 2020, który ukazał się w Biurze Literackim 8 października 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Poprzed­nia anto­lo­gia wier­szy i opo­wia­dań doraź­nych, sta­no­wią­ca efekt pro­jek­tu „Naro­do­we­go pisa­nia wier­szy i opo­wia­dań” zaini­cjo­wa­ne­go przez Biu­ro Lite­rac­kie w 2018 roku, była dość skrom­ną ksią­żecz­ką, z krót­kim posło­wiem Artu­ra Bursz­ty zda­ją­cym rela­cję z cha­rak­te­ru przed­się­wzię­cia. Liczy­ło się wów­czas co inne­go: dzia­ła­nie tek­stem tu i teraz oraz per­for­ma­tyw­ne aspek­ty zwią­za­ne z jego wyko­na­niem, z obec­no­ścią i poczu­ciem wspól­no­ty, jaka zawią­za­ła się póź­niej pod­czas wie­czor­nych lek­tur w Stro­niu Ślą­skim. Dość powie­dzieć, że feno­me­nal­ne wyko­na­nie bar­dzo dobre­go prze­cież wier­sza, przy­ję­te z wiel­ką apro­ba­tą publicz­no­ści, otwo­rzy­ło Kata­rzy­nie Szau­liń­skiej dro­gę do szyb­kie­go debiu­tu tomem Dru­ga oso­ba. Anto­lo­gia za rok 2019, zbu­do­wa­ła wokół fra­zy „Nie gódź się” z „Radia Bag­dad” Pat­ti Smith, mia­ła lep­sze i gor­sze momen­ty, ale na pierw­szy plan wysu­wał się jej aspekt kon­so­li­da­cyj­no-wspól­no­to­wy. Tek­sty mia­ły się odno­sić – a więc zako­rze­niać, nawią­zy­wać, oscy­lo­wać wokół – do kon­kret­nej daty: od 24 do 26 maja. W ten spo­sób wyeks­po­no­wa­no nie tyl­ko ich aktu­al­ność, ale też wprost nakie­ro­wa­no na wymo­wę poli­tycz­ną oraz inter­wen­cyj­ny cha­rak­ter. Powta­rza­ją­ce się moty­wy i cyta­ty two­rzy­ły poetyc­ko-pro­za­tor­ską anto­lo­gię nie­zgo­dy (jak chcie­li redak­to­rzy), ale przede wszyst­kim kro­ni­kę tych kil­ku loso­wych dni w Pol­sce i w Euro­pie.

Z przed­kła­da­ną tu książ­ką jest nie­co ina­czej. Choć w zapro­sze­niu redak­cja Biu­ra Lite­rac­kie­go nadal dekla­ro­wa­ła: „chce­my prze­ko­nać się, na ile wier­sze i krót­kie pro­zy mogą w real­ny spo­sób opi­sy­wać oraz komen­to­wać rze­czy­wi­stość”, for­mu­ła oka­za­ła się bar­dziej otwar­ta, a może po pro­stu lepiej uda­ło się ją nagiąć piszą­cym. Tym razem „naro­do­we­go pisa­nia” nie popro­wa­dzi­ło żad­ne hasło wywo­ław­cze z pio­sen­ki tego czy inne­go bar­da. Za to, aby „tekst był bra­ny pod uwa­gę, musi[ał] zna­leźć się w nim cytat, news albo powszech­nie zna­ny fakt, któ­ry zaistni[ał] wyłącz­nie 25 wrze­śnia 2019 roku”. Taki był waru­nek na począt­ku. Potem zmie­nił się on w każ­dy kolej­ny 25. dzień mie­sią­ca i tak od wrze­śnia 2019 aż do sierp­nia 2020 roku, na moment przed odda­niem tomu do dru­ku. W książ­ce każ­dy z mie­się­cy zapo­wia­da jesz­cze zdję­cie Elż­bie­ty Lempp, współ­pra­cu­ją­cej z Biu­rem już od dwu­dzie­stu lat. Wydo­by­to na nim jakiś frag­ment, okruch lub odpad rze­czy­wi­sto­ści – pla­kat, ogło­sze­nie, ulot­kę, opa­ko­wa­nie z datą waż­no­ści – pra­wem sygna­tu­ry łączą­ce się bez­po­śred­nio z chwi­lą wyko­na­nia zdję­cia. A może jest na odwrót, może to wła­śnie data, tyl­ko i wyłącz­nie ona, wią­że te wszyst­kie ele­men­ty w reszt­ko­wą, ulot­ną całość.

U począt­ku mamy więc jeden zwy­czaj­ny dzień minio­ne­go roku, jesz­cze przed wiel­ki­mi poża­ra­mi lasów w Austra­lii, kil­ka mie­się­cy przed wybu­chem pan­de­mii, któ­ra trwa­le przede­fi­nio­wa­ła nasze spo­so­by bycia razem, przed Bre­xi­tem, eska­la­cją rzą­do­wej i poli­cyj­nej nagon­ki na ruchy LGBTQ+, mniej wię­cej w środ­ku straj­ków kli­ma­tycz­nych. 25 wrze­śnia 2019. Była to śro­da, imie­ni­ny Aure­lii i Kle­ofa­sa oraz – jak cel­nie zauwa­ża Mar­ta Pod­gór­nik – Mię­dzy­na­ro­do­wy Dzień Budow­lań­ca. Wła­ści­wie nie wyda­rzy­ło się nic wyjąt­ko­we­go: plot­ki, bzdu­ry, nowe nomi­na­cje poli­tycz­ne i prze­py­chan­ki rzą­do­we. „Gaze­ta Wybor­cza”, pió­rem Pio­tra Cie­śliń­skie­go, ostrze­ga­ła przed szó­stym wymie­ra­niem, a „Rzecz­po­spo­li­ta” opi­sy­wa­ła spo­ry w Hisz­pa­nii wokół eks­hu­ma­cji gene­ra­ła Fran­co. Każ­dy kolej­ny mie­siąc pro­wa­dzi nas jed­nak w głąb kata­stro­fal­ne­go jak na razie roku 2020, co widać dosko­na­le w samej anto­lo­gii, bo i ta robi się coraz bar­dziej ponu­ra (z drob­ny­mi prze­bły­ska­mi), sta­jąc się świa­dec­twem poli­tycz­ne­go, egzy­sten­cjal­ne­go i etycz­ne­go kry­zy­su, przez jaki prze­cho­dzi­my w ostat­nich mie­sią­cach.

Na wezwa­nie wydaw­cy piszą­cy odpo­wie­dzie­li tłum­nie, prze­sy­ła­jąc pra­wie 300 zgło­szeń, a mimo to książ­ka nie prze­kra­cza roz­mia­ru stan­dar­do­we­go tomu poetyc­kie­go. O to bowiem cho­dzi­ło: żeby uło­żyć opo­wieść, a nie kolej­ną poka­zo­wo-inter­wen­cyj­ną anto­lo­gię tema­tycz­ną. Pomiesz­czo­no w niej 34 tek­sty, zarów­no doświad­czo­nych oraz nagra­dza­nych już auto­rów (Kacza­now­ski, Korn­hau­ser, Machej, Muel­ler, Pod­gór­nik), jak i tych wyło­nio­nych z otwar­tych zgło­szeń, począt­ku­ją­cych lub będą­cych świe­żo po debiu­cie (jak Rosiń­ski, Sęczyk, Tosiek czy Puwal­ska). Tym razem, o czym już wspo­mnia­łem, dzię­ki cza­so­wej roz­pię­to­ści pro­jek­tu, lepiej uda­ło się zatrzeć wra­że­nie, że wier­sze ogra­ni­cza kon­kret­na data, bar­dziej spo­łecz­no-poli­tycz­na niż oso­bi­sta zresz­tą, a cytat lub zasły­sza­ny news ste­ru­ją tek­stem. Nad medial­ną doraź­no­ścią prze­wa­ża per­spek­ty­wa oso­bi­sta.

Gdy podej­mu­je się lek­tu­rę tego tomu, trze­ba oczy­wi­ście zapy­tać, czym w ogó­le jest „doraź­ność” wier­sza i pro­zy? Poprzed­nie edy­cje dość kla­row­nie pro­wa­dzi­ły w stro­nę dwóch tra­dy­cji, suge­ru­jąc bądź to bli­ski zwią­zek z teraź­niej­szo­ścią, z jej ele­men­ta­mi, któ­re prze­pa­da­ją lub roz­my­wa­ją się w cza­sie, a któ­re lite­ra­tu­ra może zacho­wać i zwią­zać w miej­scu, bądź też ści­słą rela­cję z poli­tycz­ny­mi wezwa­nia­mi do dzia­ła­nia, do inter­we­nio­wa­nia i zabie­ra­nia gło­su w spra­wach klu­czo­wych w danym momen­cie. Ta pierw­sza jest typo­wą cechą poprze­ło­mo­wej poezji i pro­zy poetyc­kiej, gdy pod pió­ra­mi Pio­tra Som­me­ra, Boh­da­na Zadu­ry, a potem całe­go „bru­lio­nu” i ich nowo­nur­to­wych następ­ców doszło do ponow­ne­go odwró­ce­nia wek­to­ra zain­te­re­so­wań – ku bana­ło­wi codzien­no­ści i życiu w deta­lach. Ta dru­ga cecho­wa­ła raczej prze­łom ostat­nich dekad, pod­su­mo­wa­ny zgrab­nym hasłem „zwro­tu poli­tycz­ne­go” i cha­rak­te­ry­zu­ją­cy się powro­tem do tra­dy­cji (neo)awangardy, do poety­ki mani­fe­stów i etycz­no-poli­tycz­nych żądań wobec lite­ra­tu­ry i świa­ta. Obie te tra­dy­cje w spo­sób bez­po­śred­ni łączą się zresz­tą z histo­rią Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Podą­ża­jąc za tą pierw­szą, prze­czy­ta­my, że „cały internet/ jest mi teraz duchem” – jak pisze Karol Mali­szew­ski, któ­ry dwo­ru­je sobie przy oka­zji ze Sło­wac­kie­go i naszych naro­do­wych cią­got do para­dyg­ma­tu roman­tycz­ne­go. Na codzien­ność ostat­nie­go roku zło­ży­ło się bowiem doświad­cze­nie pogłę­bia­ją­cej się immer­sji spo­wo­do­wa­nej spo­łecz­ną izo­la­cją. Stro­ny świa­ta i stro­ny inter­ne­to­we coraz bar­dziej się prze­ni­ka­ły i coraz trud­niej było oddzie­lić stru­mień wła­snych myśli od stru­mie­nia danych.

W duchu tej dru­giej: już na począt­ku książ­ki Bre­xit kola­żo­wo zmon­to­wa­ny zosta­je z pocho­dem nazi­zmu u Mariu­sza Sam­bo­ra. Dalej jest gwałt i jego kon­se­kwen­cje, są Jaro­sław Jaki­mo­wicz i Jaro­sław Kaczyń­ski, jest wycho­wa­nie jako pro­ces ujarzmia­nia, kłót­nie małe i duże, domo­we i sąsiedz­kie, ale przede wszyst­kim prze­moc: wobec bli­skich i obcych, dzie­ci, doro­słych i zwie­rząt. Aż nad­cho­dzi sty­czeń, wraz z wier­szem Łuka­sza Gam­ro­ta „Żer”: „Dzi­siej­sze wia­do­mo­ści chciał­bym zacząć od histo­rii wymierania,/ od ciem­nej plam­ki gło­du w pro­win­cji Hubei/ od sła­be­go męż­czy­zny z mia­sta Wuhan”. I wła­ści­wie tego tema­tu już nie opusz­cza­my. Ma on bar­dziej i mniej oczy­wi­ste warian­ty, ale we wszyst­kich przy­pad­kach uświa­do­mio­na sobie nagle bez­bron­ność i kru­chość życia zde­rza się z reflek­sją o wyzy­sku i nad­uży­ciu natu­ry, o hiper­kon­sump­cji i absur­dzie zwią­za­nym z naszym kapi­ta­li­stycz­nym poczu­ciem pano­wa­nia nad sytu­acją.

Co inne­go mnie jed­nak zasta­na­wia w tych wier­szach i opo­wia­da­niach, czy­ta­nych nie­co nas ukos, jak codzien­ną gaze­tę, bez szcze­gól­ne­go wni­ka­nia w każ­de z osob­na. Są to wzo­ry nie­oczy­wi­ste i smut­ne. Według pierw­sze­go, bez wzglę­du na narzę­dzia teo­re­tycz­ne, jaki­mi dys­po­nu­je­my (cza­sem nie mamy żad­nych, bo nie każ­dy śle­dził filo­zo­ficz­ną deba­tę oko­ło­wi­ru­so­wą, w któ­rej poję­cia sta­nu wyjąt­ko­we­go i immu­ni­za­cji wymie­nia­ły się z pyta­niem o pre­kar­ne życie w wiecz­nej nie­uf­no­ści), bio­po­li­ty­ka wdar­ła się do nasze­go codzien­ne­go języ­ka. Nawie­dza nas ze stron inter­ne­to­wych i w nie­zo­bo­wią­zu­ją­cych roz­mo­wach. Lock­down. Izo­la­cja. Sta­ty­sty­ka. Orga­nizm zdrowy/chory. Nosi­ciel. Stu nosi­cie­li. Sto tysię­cy nosi­cie­li. Lęk. Maska. Dystans. „W swo­im cie­le inku­bo­wał nie­po­żą­da­ne zaraz­ki. Mimo to chcia­no go kupić na tar­gu. Inni twier­dzą, że to nie­praw­da” – pisze w krót­kiej pro­zie poetyc­kiej Jakub Korn­hau­ser i wydo­by­wa rzecz rów­no­le­głą do pan­de­micz­nych lęków: kwe­stię życia w cza­sach post­praw­dy, z roz­re­gu­lo­wa­nym kom­pa­sem, w świe­cie, w któ­rym plot­ka, infor­ma­cja, fakt, legen­da i teo­ria spi­sko­wa mie­sza­ją się w zależ­no­ści od zapo­trze­bo­wa­nia ryn­ku. Ten rodzaj skon­fun­do­wa­nia, zwią­za­ne­go z nie­pew­no­ścią orze­ka­ją­cych – co do swo­jej wie­dzy, co do natu­ry fak­tów i moż­li­wo­ści ich selek­cji – to dru­gi wzór, któ­ry nie daje w tej kro­ni­ce wytchnie­nia i nie uła­twia jej lek­tu­ry.

Wie­lo­krot­nie pisa­ło się w histo­rii lite­ra­tu­ry nowo­cze­snej, że nad­mier­na ide­olo­gi­za­cja ska­zu­je na krót­kie trwa­nie – że nazwi­ska i pro­ble­my dziś zaj­mu­ją­ce umysł pisa­rza jutro będą tyl­ko odle­gły­mi wspo­mnie­nia­mi, wyma­ga­ją­cy­mi roz­bu­do­wa­ne­go komen­ta­rza w przy­pi­sach. W ten spo­sób lite­ra­tu­ra nowo­cze­sna wytwo­rzy­ła sobie arcy­dziel­ność, rozu­mia­ną jako zdol­ność prze­kro­cze­nia przez utwór swo­je­go cza­su histo­rycz­ne­go i trwa­nia poza nim. W tym sen­sie żaden z pre­zen­to­wa­nych w książ­ce tek­stów nie jest arcy­dziel­ny. Żaden nie pre­ten­du­je do tak rozu­mia­nej wiecz­no­ści. Wyeks­po­no­wał­bym raczej trze­cie zna­cze­nie doraź­no­ści, któ­re nie wią­że się ści­śle ani z poli­tycz­ną inter­wen­cyj­no­ścią, ani z refe­ren­cjal­nym, słu­żeb­no-kro­ni­kar­skim cha­rak­te­rem. W tym zna­cze­niu cho­dzi­ło­by o momen­tal­ność doświad­cza­nia lite­ra­tu­ry, o jej nagłość i prze­świe­ca­nie pozo­ru w ulot­nej teraź­niej­szo­ści.

„Nie wie­rzy­my już w to, że praw­da jesz­cze praw­dą pozo­sta­je, jeśli z niej pością­ga­my zasło­ny; żyli­śmy dosyć, by w to nie wie­rzyć. Dziś uwa­ża­my za rzecz przy­zwo­ito­ści, by nie wszyst­ko chcieć widzieć nago, nie przy wszyst­kim być obec­nym, nie wszyst­ko rozu­mieć i «wie­dzieć»” (Wie­dza rado­sna, przeł. L. Staff). Tymi sło­wa­mi Frie­drich Nie­tz­sche odbie­rał nadzie­ję i pod­wa­żał tra­dy­cję lite­ra­tu­ry pięk­nej oraz kla­sycz­ne­go kano­nu. Pro­po­no­wał tym­cza­sem odmien­ne, arcy­no­wo­cze­sne myśle­nie o war­to­ści dzie­ła, porzu­ca­ją­ce ści­sły zwią­zek z praw­dą na rzecz oddzia­ły­wa­nia „este­tycz­ne­go pozo­ru”. Chwi­lo­wość, rozu­mia­na jako efekt, zwią­za­na z wyzwo­le­niem lite­rac­kiej mocy i inten­sy­fi­ka­cją jej spo­so­bów uobec­nia­nia się (gro­zy i olśnie­nia), z dala od szkół, nauczy­cie­li i straż­ni­ków pra­wi­dło­wej wykład­ni, towa­rzy­szy­ła całej wła­ści­wie awan­gar­dzie tak samo, jak towa­rzy­szy więk­szo­ści się­ga­ją­cych po tę tra­dy­cję auto­rów wier­szy i opo­wia­dań z anto­lo­gii. „Rozum jest spo­koj­nym sumie­niem nauki i władz, któ­re i tak sta­ły się już jed­nym i tym samym” – pisał Karl Heinz Boh­rer w swo­jej Nagło­ści, podej­mu­jąc roman­tycz­ny, nie­tz­sche­ań­ski wątek wymknię­cia się gwał­tem temu, co rozum­ne, i poszu­ku­jąc chwi­li este­tycz­nej inten­syw­no­ści w Teraz. Roz­cza­ro­wa­nie – świa­ta i świa­tem – to jeden z pro­ce­sów, jakie towa­rzy­szą nowo­cze­snej lite­ra­tu­rze. Wpi­sa­no w nią dystans, samo­kry­ty­cyzm i wyrze­cze­nie się naiw­no­ści poprzez wszech­wład­ną iro­nię. Świet­nie wydo­by­ła to Nina Paśniew­ska w krót­kiej pro­za­tor­skiej fan­ta­zji „Szop­ki” – o sztu­ce wła­śnie, o jej moż­li­wo­ściach i gra­ni­cach oraz o zma­ga­ją­cych się w niej siłach samo­sta­no­wie­nia i samo­uni­ce­stwie­nia:

Arty­sta rzeź­biarz zgrab­nie usta­wił się przed kame­rą i zaczął mówić, że jego gru­bo cio­sa­na w drew­nie sztu­ka daje tym ludziom nadzie­ję, zwra­ca się ku eko­lo­gii, prze­ma­wia gło­sem uci­śnio­nych, i mu się marzy, tak, marzy mu się, żeby ludzie poprzez jego sztu­kę cele­bro­wa­li nadej­ście Jezu­ska, i niech każ­da z tych szo­pek drew­nia­nych, pocho­wa­nych tu, na skra­ju lasu, jak koszycz­ki wiel­ka­noc­ne, znaj­dzie swo­je­go nowe­go wła­ści­cie­la, niech wszyst­kie zosta­ną roz­kra­dzio­ne! Wte­dy, w unie­sie­niu tej eufo­rii, spe­cjal­nie czy nie, ktoś wyjął świecz­kę z lam­pio­nu i umie­ścił ją na szop­ce. I kolej­ny, i kolej­ny, aż ogniem zaję­ła się pierw­sza szop­ka, potem dru­ga, trze­cia, pięt­na­sta…

Jesz­cze raz, chro­no­lo­gicz­nie. 25 wrze­śnia 2019. Śro­da. Imie­ni­ny Kle­ofa­sa i Aure­lii. Ten pierw­szy, świę­ty z legend, zdaw­ko­wo wspo­mnia­ny w Nowym Testa­men­cie, powstał jako zle­pek kil­ku posta­ci, nad­in­ter­pre­ta­cji wokół nich i chrze­ści­jań­skiej woli tra­gi­zo­wa­nia. Ta dru­ga, zło­ci­sta (aure­olus), ma daw­niej­szą jesz­cze tra­dy­cję, się­ga­ją­cą rzym­skiej ary­sto­kra­cji. O jej świę­tej imien­nicz­ce – św. Aure­lii z Agna­ni, a może tej z Raty­zbo­ny – wia­do­mo na tyle nie­wie­le, że nawet nie war­to snuć opo­wie­ści. 25 paź­dzier­ni­ka. Zachmu­rze­nie umiar­ko­wa­ne, prze­lot­ne opa­dy desz­czu. Od 14ºC na Pomo­rzu do 21ºC na Pod­kar­pa­ciu. 25 listo­pa­da. „Impe­ach­ment Trum­pa – będzie czy nie?” Nic z tego. 25 grud­nia. „Bóg nie umarł/ Bóg umrze” – pisze w wier­szu „Tra­jek­to­ria krzy­ża zakła­da” Julek Rosiń­ski, wywo­łu­jąc nie­tz­sche­ań­skie­go ducha. 25 stycz­nia. Sobo­ta. Nawró­ce­nie św. Paw­ła. Podob­no. Moż­li­we, że tyl­ko na potrze­by lite­rac­kie, żeby dobrze brzmia­ło w listach i kaza­niach. Poża­ry w Austra­lii pochło­nę­ły już 10 milio­nów hek­ta­rów i oko­ło pół miliar­da zwie­rząt. Licz­by, któ­re prze­ra­sta­ją wyobraź­nię, będą rosnąć. 25 mar­ca. Bra­ku­je odczyn­ni­ków z labo­ra­to­riach. W kra­ju, po okre­sie cał­ko­wi­te­go cha­osu, zaczy­na się zdal­na nauka, któ­ra potrwa przy­naj­mniej do koń­ca seme­strów. Zni­ka­my z kamer. Zosta­ją nasze awa­ta­ry. 25 maja. „Kam­pa­nia Andrze­ja Dudy na wira­żu”. Licz­ba ofiar śmier­tel­nych koro­na­wi­ru­sa prze­kro­czy­ła 200 tysię­cy. Mój Word nadal nie roz­po­zna­je tego sło­wa. 25 lip­ca. „Wyjąt­ko­wa książ­ka Nadzie­ja już do kupie­nia w każ­dej Bie­dron­ce”. 25 sierp­nia. 120. rocz­ni­ca śmier­ci Nie­tz­sche­go, o któ­rej mało kto pamię­ta. W mediach żegna­my Marię Janion. Ale są też inne cyta­ty: „Zio­bro roz­grze­sza Szu­mow­skie­go”, „Ostat­nie tygo­dnie przy­zwy­cza­iły nas, że co kil­ka dni pobi­ja­ny jest kolej­ny rekord licz­by zacho­ro­wań”. Co dalej, w jaką przy­szłość? Jak pisze w poże­gnal­no-eks­ta­tycz­nej ele­gii „hotel arła­mów” Jakub Sęczyk: „odpal­my więc świe­tli­ste heloł w gasną­ce eko­sys­te­my”, „odpal­my więc świe­tli­ste heloł w mil­czą­ce egzo­pla­ne­ty”. I skan­duj­my z poko­rą: nadzie­ja jest mat­ką, jest mat­ką, jest mat­ką.

O autorze

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania