Czytelnik najnowszego tomu wierszy Tadeusza Różewicza nie będzie miał łatwo, bo 87-letni twórca, zamiast – jak przystało na żywego klasyka poezji polskiej – odcinać kupony od wcześniejszych dokonań, już na samym wstępie wprawia w zakłopotanie i nakazuje zwiększoną czujność podczas lektury. Zatytułował swój tomik Kup kota w worku i natychmiast narzucił czytelnikowi pytanie, co ów tytuł właściwie znaczy.
Gdzie jest mianowicie ów kot? Czy w poczciwym polskim worku ze znanego powiedzonka? Czy też zupełnie gdzie indziej: w worku anglosaskim? To wcale nie jest wydumane pytanie. Bo Różewicz dał tomikowi podtytuł work in progress (co można przetłumaczyć jako dzieło w trakcie powstawania). Ponadto w pierwszych słowach książki napisał: „W suwerennym kraju, który odzyskał wolność w roku 1989, (…) zaczął zanikać panujący język polan (…) na rzecz języka angielskiego jako języka globalnego”. Czy zatem tytuł Kup kota w worku oznacza wywieszenie białej flagi i bezsilność wobec tej językoznawczej diagnozy, czy też przeciwnie – bezlitosną z niej kpinę?
Nowy tom Różewicza stawia więcej trudnych pytań. I to bodaj ważniejszych niż wykładnia znaczenia jego tytułu. Czy jest to dobra książka poetycka? Nie wiem. Mam podejrzenie, że kategorie dobrej i złej poezji mają niewielkie zastosowanie do opublikowanych tutaj utworów. Czy jest to książka ważna? Z całą pewnością. Ale czy dlatego, że o współczesnym świecie mówi coś nieznanego? Nie jestem pewien; większość diagnoz kulturowo-cywilizacyjnych Różewicza jest mi bardzo dobrze znana z tekstów publicystycznych. Znaczenie Kota w worku nie wynika jednak tylko z tego, co te wiersze (a często, chciałoby się powiedzieć, para-wiersze) mówią o świecie. Bodaj ważniejsze jest to, co mówią o samym Różewiczu i jego postrzeganiu świata oraz jaką stawiają diagnozę o współczesnej poezji. Bo dla mojego pokolenia nazwisko Różewicz i zwrot „współczesna poezja polska” od od kilkudziesięciu lat niemal synonimy.
Blisko 40 lat temu, chyba w drugiej klasie liceum, założyliśmy z kilkoma kolegami gazetkę ścienną. Dziś, w czasach powszechnie dostępnych komputerów, drukarek i kserokopiarek, to brzmi egzotycznie. Ale nasza gazetka, szybko zresztą zlikwidowana przez dyrekcję szkoły (z powodu kpin z nauczycieli), była egzotyczna również jak na początek lat 70. ubiegłego stulecia. Stworzyliśmy ją bowiem do prezentowania naszych wierszy, a raczej – mówiąc bez ogródek – grafomańskich wierszydeł. Ktoś jednak to czytał: już po pierwszym numerze dostałem liścik od pewnej koleżanki. Napisała, że moje wiersze dosyć jej się podobają, tyle że „za bardzo są ściągnięte z Różewicza”. Pamiętam dobrze moje zdumienie, gdy to przeczytałem. Bo dla mnie wówczas było oczywiste, że jeśli ktoś chce uprawiać nowoczesną poezję, to musi ściągać z Różewicza. Autor „Spadania” odgrywał wtedy w polskiej poezji niebagatelna rolę. Owszem, wiedziało się o Herbercie, Szymborskiej, Grochowiaku, popularnym poetą był też Jerzy Harasymowicz. A co ambitniejsi już zaraz mieli sięgnąć po wiersze Wojaczka, Lipskiej i ich rówieśników z pokolenia ’68. Ale to w Różewiczu dostrzegano poetę, który – mówiąc językiem, jakiego wtedy jeszcze nie znaliśmy – złamał tradycyjny paradygmat poezji polskiej i przeprowadził ją w czasy nam współczesne.
Dobrze mieć tę świadomość, sięgając po Kup kota w worku – bez niej lektura najnowszego tomu Różewicza jest zajęciem trochę jałowym. Te utwory bowiem to nieustanny dialog z dawnymi diagnozami poety. Czasem poprzez wyciągnięcie z nich wniosków ostatecznych, niekiedy poprzez ukrytą polemikę.
Autor „recyclingu” często – zwłaszcza w ostatnich latach – konstruuje poetyckie książki na zasadzie swoistej asymetrii. Polega ona na tym, że obszernemu poematowi, który stanowi rdzeń tomu, towarzyszą utwory drobniejsze, trochę ukryte w jego cieniu. Tak jest i w jego najnowszej książce – wprawdzie znajdziemy w tym tomie kilka wierszy obszernych i literacko ciekawszych (a może tylko łatwiej strawnych), ale nie sposób ich nie czytać jako swoistych przypisów do otwierającego książkę czegoś zatytułowanego przez Różewicza „przyj, dziewczę, przyj”.
Celowo nazwałem ten tekst „czymś”. Ten napisany na kobiecy głos monolog (a raczej słowotok), karykaturalny portret dzisiejszej duchowości, nie poddaje się bowiem klasyfikacjom gatunkowym. Owszem, Różewicz zaproponował przed laty formułę poematu otwartego. Czy jednak da się te formułę rozszerzyć aż tak bardzo, by zmieścić w niej coś, co można czytać jako jednolity tekst lub jako cykl utworów, przeplatanych rozmaitymi cytatami i wtrętami? Coś, co nie tylko – w efekcie świadomego zamysłu autorskiego – nie ma początku, środka, ani końca, a we fragmentach jest nawet rozpisane na poetyckie wersy, w przeważającej większości zaś pisane prozą? Prozą niegramatyczną i miejscami nieortograficzną, chaotycznie przeskakującą z tematu na temat, od Bacha po ptasią grypę, od Hegla, Marksa i Wałęsy po piłkę nożną i wyrzucone na śmietnik zamarznięte plemniki?
Oczywiście – w tym chaosie jest metoda. Klucza do jej odczytania nie znajdziemy jednak w tomie Kup kota w worku, lecz w znacznie wcześniejszych frazach poetyckich Różewicza.
Wyznał dawno temu Różewicz: „Poeta śmietników jest mi bliższy niż poeta chmur”. Ale to było w czasach, gdy „poezja chmur” – zdaniem Różewicza zdradzająca prawdę na rzecz anachronicznego piękna – naprawdę istniała i opowiedzenie się po stronie „poezji śmietników” było przemyślanym, polemicznym wyborem estetycznym. W omawiany tomie – nie tylko w „Przyj, dziewczę, przyj”, lecz także w zjadliwym cyklu „Nowa dramaturgia” czy w wierszach, jak np. „hiobowe wieści z wszystkich frontów” – duchowym śmietnikiem stał się cały świat i próbująca go opisać sztuka. W „przyj, dziewczę, przyj” można – poza wszystkim – przeczytać zamierzoną kpinę z prozy Doroty Masłowskiej. Niezbyt zresztą celną, bo poeta na barki autorki przerzuca cechy opisywanego przez nią świata, uczyniwszy to samo, co nieudolni lektorzy niechętni Różewiczowi czynili jemu, odczytując jego krytykę nihilizmu jako wyznanie nihilisty.
Jednak ta polemika nie wzięła się tylko ze złośliwości Starego Poety wobec odnoszącej sukcesy młodej pisarki, lecz i z przekonania, że w zamienionym w śmietnisko świecie to właśnie „poezja śmietnika” jest formą zdrady. Zdrady czego? Może sztuki, nazywanej niegdyś przez Różewicza „walką o oddech” na rzecz wszechobecnego banału. Tyle że z drugiej strony poeta zdaje się w nowym tomiku konstatować, iż w dzisiejszym świecie nie ma już innego tworzywa dla sztuki niż to wygrzebane z wirtualnego śmietnika.
Czy zatem Kup kota w worku to obwieszczenie klęski? Z całą pewnością nie jest to kapitulacja bezwarunkowa. Pisząc przed ponad 40 laty poemat „Spadanie”, Różewicz zakończył go słowami: „Dawniej spadano i wznoszono się pionowo obecnie spada się poziomo”. Była to diagnoza przede wszystkim etyczna, bo w „Spadaniu” poeta obnażył konsekwencje tego, co dziś nazywamy relatywizmem moralnym.
Cóż jednak począć, gdy spadanie poziome dotyczy nie tylko etyki, lecz także duchowości? Gdy po rewolucji informatycznej pomieszały się języki? Z takim światem nawet kłócić się nie sposób.
Różewicz przez lata powtarzał swoją diagnozę o śmierci poezji. Tak często, że dla wielu czytelników stała się niewiele wartą i trochę kokieteryjną retoryką. To właśnie im najnowszym tomikiem Różewicz pokazuje: nie dowierzaliście, no to macie! Ale w tym spełnionym proroctwie więcej jest goryczy niż satysfakcji. Poezję zastąpiły jej pośmiertne maski.
Minęło przeszło 60 lat od czasu, gdy młody pisarz zastanawiał się, jak jest możliwa poezja po Oświęcimiu. Pytanie brzmiało: jak zmierzyć się ze światem, przez który przetoczyła się tragedia tak straszliwa, że w tradycyjnym języku poezji brak słów mogących go opisać. Różewicz stworzył taką poezję – odtworzył brakując słowa. Nie wiedział wtedy, że po pół wieku zada sobie odwrotne pytanie: jak pisać poezję w świecie, w którym tragiczność została głęboko ukryta, w świecie, o którym nie daje się już poważnie rozmawiać.
Poezja po Oświęcimiu? To nie był problem. Problemem okazała się poezja po Internecie i wysłaniu pierwszego SMS‑a.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w „Newsweeku” (nr 36, R. 2008). Dziękujemy za udostępnienie materiału.