recenzje / ESEJE

Pośmiertna maska poezji

Piotr Bratkowski

Recenzja Piotra Bratkowskiego z książki Kup kota w worku (work in progress) Tadeusza Różewicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Czy­tel­nik naj­now­sze­go tomu wier­szy Tade­usza Róże­wi­cza nie będzie miał łatwo, bo 87-let­ni twór­ca, zamiast – jak przy­sta­ło na żywe­go kla­sy­ka poezji pol­skiej – odci­nać kupo­ny od wcze­śniej­szych doko­nań, już na samym wstę­pie wpra­wia w zakło­po­ta­nie i naka­zu­je zwięk­szo­ną czuj­ność pod­czas lek­tu­ry. Zaty­tu­ło­wał swój tomik Kup kota w wor­ku i natych­miast narzu­cił czy­tel­ni­ko­wi pyta­nie, co ów tytuł wła­ści­wie zna­czy.

Gdzie jest mia­no­wi­cie ów kot? Czy w poczci­wym pol­skim wor­ku ze zna­ne­go powie­dzon­ka? Czy też zupeł­nie gdzie indziej: w wor­ku anglo­sa­skim? To wca­le nie jest wydu­ma­ne pyta­nie. Bo Róże­wicz dał tomi­ko­wi pod­ty­tuł work in pro­gress (co moż­na prze­tłu­ma­czyć jako dzie­ło w trak­cie powsta­wa­nia). Ponad­to w pierw­szych sło­wach książ­ki napi­sał: „W suwe­ren­nym kra­ju, któ­ry odzy­skał wol­ność w roku 1989, (…) zaczął zani­kać panu­ją­cy język polan (…) na rzecz języ­ka angiel­skie­go jako języ­ka glo­bal­ne­go”. Czy zatem tytuł Kup kota w wor­ku ozna­cza wywie­sze­nie bia­łej fla­gi i bez­sil­ność wobec tej języ­ko­znaw­czej dia­gno­zy, czy też prze­ciw­nie – bez­li­to­sną z niej kpi­nę?

Nowy tom Róże­wi­cza sta­wia wię­cej trud­nych pytań. I to bodaj waż­niej­szych niż wykład­nia zna­cze­nia jego tytu­łu. Czy jest to dobra książ­ka poetyc­ka? Nie wiem. Mam podej­rze­nie, że kate­go­rie dobrej i złej poezji mają nie­wiel­kie zasto­so­wa­nie do opu­bli­ko­wa­nych tutaj utwo­rów. Czy jest to książ­ka waż­na? Z całą pew­no­ścią. Ale czy dla­te­go, że o współ­cze­snym świe­cie mówi coś nie­zna­ne­go? Nie jestem pewien; więk­szość dia­gnoz kul­tu­ro­wo-cywi­li­za­cyj­nych Róże­wi­cza jest mi bar­dzo dobrze zna­na z tek­stów publi­cy­stycz­nych. Zna­cze­nie Kota w wor­ku nie wyni­ka jed­nak tyl­ko z tego, co te wier­sze (a czę­sto, chcia­ło­by się powie­dzieć, para-wier­sze) mówią o świe­cie. Bodaj waż­niej­sze jest to, co mówią o samym Róże­wi­czu i jego postrze­ga­niu świa­ta oraz jaką sta­wia­ją dia­gno­zę o współ­cze­snej poezji. Bo dla moje­go poko­le­nia nazwi­sko Róże­wicz i zwrot „współ­cze­sna poezja pol­ska” od od kil­ku­dzie­się­ciu lat nie­mal syno­ni­my.

Bli­sko 40 lat temu, chy­ba w dru­giej kla­sie liceum, zało­ży­li­śmy z kil­ko­ma kole­ga­mi gazet­kę ścien­ną. Dziś, w cza­sach powszech­nie dostęp­nych kom­pu­te­rów, dru­ka­rek i kse­ro­ko­pia­rek, to brzmi egzo­tycz­nie. Ale nasza gazet­ka, szyb­ko zresz­tą zli­kwi­do­wa­na przez dyrek­cję szko­ły (z powo­du kpin z nauczy­cie­li), była egzo­tycz­na rów­nież jak na począ­tek lat 70. ubie­głe­go stu­le­cia. Stwo­rzy­li­śmy ją bowiem do pre­zen­to­wa­nia naszych wier­szy, a raczej – mówiąc bez ogró­dek – gra­fo­mań­skich wier­szy­deł. Ktoś jed­nak to czy­tał: już po pierw­szym nume­rze dosta­łem liścik od pew­nej kole­żan­ki. Napi­sa­ła, że moje wier­sze dosyć jej się podo­ba­ją, tyle że „za bar­dzo są ścią­gnię­te z Róże­wi­cza”. Pamię­tam dobrze moje zdu­mie­nie, gdy to prze­czy­ta­łem. Bo dla mnie wów­czas było oczy­wi­ste, że jeśli ktoś chce upra­wiać nowo­cze­sną poezję, to musi ścią­gać z Róże­wi­cza. Autor „Spa­da­nia” odgry­wał wte­dy w pol­skiej poezji nie­ba­ga­tel­na rolę. Owszem, wie­dzia­ło się o Her­ber­cie, Szym­bor­skiej, Gro­cho­wia­ku, popu­lar­nym poetą był też Jerzy Hara­sy­mo­wicz. A co ambit­niej­si już zaraz mie­li się­gnąć po wier­sze Wojacz­ka, Lip­skiej i ich rówie­śni­ków z poko­le­nia ’68. Ale to w Róże­wi­czu dostrze­ga­no poetę, któ­ry – mówiąc języ­kiem, jakie­go wte­dy jesz­cze nie zna­li­śmy – zła­mał tra­dy­cyj­ny para­dyg­mat poezji pol­skiej i prze­pro­wa­dził ją w cza­sy nam współ­cze­sne.

Dobrze mieć tę świa­do­mość, się­ga­jąc po Kup kota w wor­ku – bez niej lek­tu­ra naj­now­sze­go tomu Róże­wi­cza jest zaję­ciem tro­chę jało­wym. Te utwo­ry bowiem to nie­ustan­ny dia­log z daw­ny­mi dia­gno­za­mi poety. Cza­sem poprzez wycią­gnię­cie z nich wnio­sków osta­tecz­nych, nie­kie­dy poprzez ukry­tą pole­mi­kę.

Autor „recyc­lin­gu” czę­sto – zwłasz­cza w ostat­nich latach – kon­stru­uje poetyc­kie książ­ki na zasa­dzie swo­istej asy­me­trii. Pole­ga ona na tym, że obszer­ne­mu poema­to­wi, któ­ry sta­no­wi rdzeń tomu, towa­rzy­szą utwo­ry drob­niej­sze, tro­chę ukry­te w jego cie­niu. Tak jest i w jego naj­now­szej książ­ce – wpraw­dzie znaj­dzie­my w tym tomie kil­ka wier­szy obszer­nych i lite­rac­ko cie­kaw­szych (a może tyl­ko łatwiej straw­nych), ale nie spo­sób ich nie czy­tać jako swo­istych przy­pi­sów do otwie­ra­ją­ce­go książ­kę cze­goś zaty­tu­ło­wa­ne­go przez Róże­wi­cza „przyj, dziew­czę, przyj”.

Celo­wo nazwa­łem ten tekst „czymś”. Ten napi­sa­ny na kobie­cy głos mono­log (a raczej sło­wo­tok), kary­ka­tu­ral­ny por­tret dzi­siej­szej ducho­wo­ści, nie pod­da­je się bowiem kla­sy­fi­ka­cjom gatun­ko­wym. Owszem, Róże­wicz zapro­po­no­wał przed laty for­mu­łę poema­tu otwar­te­go. Czy jed­nak da się te for­mu­łę roz­sze­rzyć aż tak bar­dzo, by zmie­ścić w niej coś, co moż­na czy­tać jako jed­no­li­ty tekst lub jako cykl utwo­rów, prze­pla­ta­nych roz­ma­ity­mi cyta­ta­mi i wtrę­ta­mi? Coś, co nie tyl­ko – w efek­cie świa­do­me­go zamy­słu autor­skie­go – nie ma począt­ku, środ­ka, ani koń­ca, a we frag­men­tach jest nawet roz­pi­sa­ne na poetyc­kie wer­sy, w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści zaś pisa­ne pro­zą? Pro­zą nie­gra­ma­tycz­ną i miej­sca­mi nie­orto­gra­ficz­ną, cha­otycz­nie prze­ska­ku­ją­cą z tema­tu na temat, od Bacha po pta­sią gry­pę, od Hegla, Mark­sa i Wałę­sy po pił­kę noż­ną i wyrzu­co­ne na śmiet­nik zamar­z­nię­te plem­ni­ki?

Oczy­wi­ście – w tym cha­osie jest meto­da. Klu­cza do jej odczy­ta­nia nie znaj­dzie­my jed­nak w tomie Kup kota w wor­ku, lecz w znacz­nie wcze­śniej­szych fra­zach poetyc­kich Róże­wi­cza.

Wyznał daw­no temu Róże­wicz: „Poeta śmiet­ni­ków jest mi bliż­szy niż poeta chmur”. Ale to było w cza­sach, gdy „poezja chmur” – zda­niem Róże­wi­cza zdra­dza­ją­ca praw­dę na rzecz ana­chro­nicz­ne­go pięk­na – napraw­dę ist­nia­ła i opo­wie­dze­nie się po stro­nie „poezji śmiet­ni­ków” było prze­my­śla­nym, pole­micz­nym wybo­rem este­tycz­nym. W oma­wia­ny tomie – nie tyl­ko w „Przyj, dziew­czę, przyj”, lecz tak­że w zja­dli­wym cyklu „Nowa dra­ma­tur­gia” czy w wier­szach, jak np. „hio­bo­we wie­ści z wszyst­kich fron­tów” – ducho­wym śmiet­ni­kiem stał się cały świat i pró­bu­ją­ca go opi­sać sztu­ka. W „przyj, dziew­czę, przyj” moż­na – poza wszyst­kim – prze­czy­tać zamie­rzo­ną kpi­nę z pro­zy Doro­ty Masłow­skiej. Nie­zbyt zresz­tą cel­ną, bo poeta na bar­ki autor­ki prze­rzu­ca cechy opi­sy­wa­ne­go przez nią świa­ta, uczy­niw­szy to samo, co nie­udol­ni lek­to­rzy nie­chęt­ni Róże­wi­czo­wi czy­ni­li jemu, odczy­tu­jąc jego kry­ty­kę nihi­li­zmu jako wyzna­nie nihi­li­sty.

Jed­nak ta pole­mi­ka nie wzię­ła się tyl­ko ze zło­śli­wo­ści Sta­re­go Poety wobec odno­szą­cej suk­ce­sy mło­dej pisar­ki, lecz i z prze­ko­na­nia, że w zamie­nio­nym w śmiet­ni­sko świe­cie to wła­śnie „poezja śmiet­ni­ka” jest for­mą zdra­dy. Zdra­dy cze­go? Może sztu­ki, nazy­wa­nej nie­gdyś przez Róże­wi­cza „wal­ką o oddech” na rzecz wszech­obec­ne­go bana­łu. Tyle że z dru­giej stro­ny poeta zda­je się w nowym tomi­ku kon­sta­to­wać, iż w dzi­siej­szym świe­cie nie ma już inne­go two­rzy­wa dla sztu­ki niż to wygrze­ba­ne z wir­tu­al­ne­go śmiet­ni­ka.

Czy zatem Kup kota w wor­ku to obwiesz­cze­nie klę­ski? Z całą pew­no­ścią nie jest to kapi­tu­la­cja bez­wa­run­ko­wa. Pisząc przed ponad 40 laty poemat „Spa­da­nie”, Róże­wicz zakoń­czył go sło­wa­mi: „Daw­niej spa­da­no i wzno­szo­no się pio­no­wo obec­nie spa­da się pozio­mo”. Była to dia­gno­za przede wszyst­kim etycz­na, bo w „Spa­da­niu” poeta obna­żył kon­se­kwen­cje tego, co dziś nazy­wa­my rela­ty­wi­zmem moral­nym.

Cóż jed­nak począć, gdy spa­da­nie pozio­me doty­czy nie tyl­ko ety­ki, lecz tak­że ducho­wo­ści? Gdy po rewo­lu­cji infor­ma­tycz­nej pomie­sza­ły się języ­ki? Z takim świa­tem nawet kłó­cić się nie spo­sób.

Róże­wicz przez lata powta­rzał swo­ją dia­gno­zę o śmier­ci poezji. Tak czę­sto, że dla wie­lu czy­tel­ni­ków sta­ła się nie­wie­le war­tą i tro­chę kokie­te­ryj­ną reto­ry­ką. To wła­śnie im naj­now­szym tomi­kiem Róże­wicz poka­zu­je: nie dowie­rza­li­ście, no to macie! Ale w tym speł­nio­nym pro­roc­twie wię­cej jest gory­czy niż satys­fak­cji. Poezję zastą­pi­ły jej pośmiert­ne maski.

Minę­ło prze­szło 60 lat od cza­su, gdy mło­dy pisarz zasta­na­wiał się, jak jest moż­li­wa poezja po Oświę­ci­miu. Pyta­nie brzmia­ło: jak zmie­rzyć się ze świa­tem, przez któ­ry prze­to­czy­ła się tra­ge­dia tak strasz­li­wa, że w tra­dy­cyj­nym języ­ku poezji brak słów mogą­cych go opi­sać. Róże­wicz stwo­rzył taką poezję – odtwo­rzył bra­ku­jąc sło­wa. Nie wie­dział wte­dy, że po pół wie­ku zada sobie odwrot­ne pyta­nie: jak pisać poezję w świe­cie, w któ­rym tra­gicz­ność zosta­ła głę­bo­ko ukry­ta, w świe­cie, o któ­rym nie daje się już poważ­nie roz­ma­wiać.

Poezja po Oświę­ci­miu? To nie był pro­blem. Pro­ble­mem oka­za­ła się poezja po Inter­ne­cie i wysła­niu pierw­sze­go SMS‑a.


Tekst po raz pierw­szy uka­zał się w „New­swe­eku” (nr 36, R. 2008). Dzię­ku­je­my za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Piotr Bratkowski

Urodzony w 1955 wroku. Poeta, krytyk literacki i publicysta. Redaktor "Newsweeka". Mieszka w Warszawie.

Powiązania