recenzje / ESEJE

Powiedzenie Ashbery’ego. O roz-czytywaniu siebie w „Trzech poematach” Johna Ashbery’ego.

Paweł Paszek

Recenzja Pawła Paszka z książki Cztery poematy Johna Ashbery'ego, która ukazała się w portalu Wywrota.pl.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pano­wie cesa­rze i kró­lo­wie, ksią­żę­ta i diu­ko­wie, gra­fo­wie i baro­no­wie, ryce­rze i wasa­le, oby­wa­te­le i wszy­scy zacni tego świa­ta, któ­rzy znaj­du­je­cie upodo­ba­nie w opo­wie­ściach rycer­skich, weź­mij­cie ten romans i każ­cie go prze­czy­tać od począt­ku do koń­ca. A znaj­dzie­cie w nim wszyst­kie wiel­kie przy­go­dy…
Rusti­ciaus z Pizy

Pano­wie cesa­rze i kró­lo­wie, ksią­żę­ta i mar­ki­zy, woje­wo­do­wie, ryce­rze i oby­wa­te­le oraz wszy­scy ludzie, któ­rzy pra­gnie­cie poznać róż­ne nacje i oso­bli­wo­ści róż­nych czę­ści świa­ta, weź­mij­cie tę księ­gę i każ­cie z niej czy­tać. A znaj­dzie­cie w niej wszyst­kie naj­więk­sze cuda i róż­no­rod­ne dzi­wy Wiel­kiej i Małej Arme­nii i Per­sji, Tur­cji, i Tata­rii, i Indii, i wie­lu innych ziem ota­cza­ją­cych Azję środ­ko­wą i część Euro­py, idąc w kie­run­ku pół­noc­ne­go wscho­du i pół­no­cy, o któ­rych nasza księ­ga wam opo­wie po porząd­ku…
Mar­co Polo

Ten chło­piec ma umysł, któ­ry żyje, i n t e r e s u j ą c  s i ę świa­tem.
Kac­per Bart­czak

Moż­li­we, że już same reak­cje lęko­we są dosta­tecz­nym powo­dem, aby spró­bo­wać tej kom­pli­ka­cji, któ­rą się odkry­wa na samym wstę­pie1. Jed­no­cze­śnie pra­gnę zauwa­żyć, że to, co nazy­wam wstę­pem w pisa­niu Joh­na Ashbery’ego moż­na okre­ślić w bar­dzo wie­lu miej­scach, albo nawet w każ­dym miej­scu kon­ty­nu­acji roz­po­czę­tej pierw­szym sło­wem, a zakoń­czo­nej sło­wem ostat­nim. Ale rów­nież moż­na powie­dzieć, że Ash­be­ry nie zapi­su­je pierw­szych słów, nie zapi­su­je rów­nież słów ostat­nich – zapi­su­je sło­wa, ot i to cała spra­wa tego pisa­nia. W żad­nym razie nie jest to stwier­dze­nie pochop­ne. Ale gdy był­bym tyl­ko w sta­nie wymknąć się jakiej­kol­wiek ewen­tu­al­no­ści stwier­dzeń na rzecz czy­stej kon­sta­ta­cji, to ręczę, że z całą rado­ścią zro­bił­bym to, jed­nak nie dość zosta­łem obda­rzo­ny i mniej­sza jest moja zręcz­ność. Dla­te­go muszę od razu się przy­znać, że wystę­pu­ję tu wyłącz­nie z pró­bą zre­ali­zo­wa­nia krót­kie­go przy­pi­su do tego, czym jest dzie­ło poetyc­kie Joh­na Ashbery’ego. Mówiąc bar­dziej kon­kret­nie – wystę­pu­ję tu z pró­bą opi­sa­nia momen­tu – albo raczej momen­tów – czy­ta­nia dwóch utwo­rów ame­ry­kań­skie­go poety: „Trzy poema­ty” („Three Poems”, 1972) i „Fala” („A Wave”, 1984), któ­re zosta­ły wyda­ne w prze­kła­dzie Andrze­ja Sosnow­skie­go przez Biu­ro Lite­rac­kie w książ­ce Czte­ry poema­ty (2012). Słusz­nie, idąc za tytu­łem nada­nym przez wro­cław­skie wydaw­nic­two moż­na powie­dzieć, że w rze­czy­wi­sto­ści są to czte­ry utwo­ry, czte­ry poema­ty. Jed­nak­że podą­ża­jąc za zamy­słem Ashbery’ego wcze­śniej uży­łem liczeb­ni­ka dwa, sam autor bowiem pierw­sze trzy poema­ty sko­ja­rzył w całość i ozna­czył tytu­łem „Three Poems” („Trzy poema­ty”). Były to pierw­sze dłuż­sze utwo­ry poetyc­kie pisa­ne pro­zą w twór­czo­ści ame­ry­kań­skie­go poety. Nato­miast wyda­na ponad dzie­sięć lat póź­niej „Fala” jest dłu­gim poema­tem już kla­sycz­nie skon­stru­owa­nym z wer­sów.

Jesz­cze chciał­bym dodać kil­ka słów na począt­ku o moim zamia­rze. Mia­no­wi­cie nie chce pozo­wać na histo­ry­ka lite­ra­tu­ry ame­ry­kań­skiej. Nie zamie­rzam opi­sy­wać dro­gi, któ­rą John Ash­be­ry prze­był, aby natra­fić na ów wła­sny spo­sób wyra­zu. Nie chcę opi­sy­wać kwe­stii, jakie otwie­ra przed sobą cała opo­wieść o szko­le nowo­jor­skiej. Nie jestem w sta­nie rów­nież wska­zać wie­lu głę­bo­ko się­ga­ją­cych konek­sji, jakie tkwią w dzie­le poetyc­kim Ashbery’ego, ani nie mam zamia­ru otwie­rać kata­lo­gu tych wszyst­kich fan­ta­stycz­nych impli­ka­cji, z któ­rych moż­na ukła­dać skom­pli­ko­wa­ne kon­ste­la­cje obej­mu­ją­ce bez mała pół świa­ta, któ­re się­ga­ją okcy­den­tu, orien­tu, pół­no­cy i połu­dnia. Poza tym wyda­je mi się to bez­ce­lo­we, a że zosta­ło to opi­sa­ne dość grun­tow­nie przez o wie­le bar­dziej kom­pe­tent­ne oso­by, wspo­mi­nać tak­że nie muszę. Mogę za to, z tego miej­sca skie­ro­wać choć­by do wiel­kie­go Harol­da Blo­oma­czy też do prac Davi­da Sha­pi­ro2 lub Mar­jo­rie Per­loff3. Nie trze­ba jed­nak dale­ko wybie­gać – wystar­czy wska­zać mozol­ną pra­cę Pio­tra Som­me­ra4 czy świet­ne tek­sty Kac­pra Bart­cza­ka5. Nato­miast to, co mogę zro­bić ja, zamy­ka się w pra­gnie­niu wska­za­nia jedy­nie pew­nych moż­li­wo­ści, jakie się zaczy­na­ją przy oka­zji „Trzech poema­tów” i „Fali”. Chcę wska­zać na to szcze­gól­ne otwar­cie, któ­re rów­no­le­gle towa­rzy­szy czy­ta­niu, albo ina­czej mówiąc roz-czy­ty­wa­niu sie­bie w tych wier­szach, a co następ­nie sta­ję się jak­by odkry­ciem, odna­le­zie­niem życia, czy­li takie­go wła­śnie pisa­nia, któ­re już jako pro­po­zy­cję wysu­wa John Ash­be­ry.

Moment, któ­ry oka­zu­je się w pisa­niu auto­ra „Fali” jest może przede wszyst­kim momen­tem języ­ka, ale rozu­mie­nie tego stwier­dze­nia jest inne, z pew­no­ścią wyż­sze i szer­sze, ani­że­li typo­we dla obec­nej huma­ni­sty­ki rozu­mie­nie tak posta­wio­nej kwe­stii. Jed­nak posta­wie­nie pro­ble­mu w ten spo­sób zmu­sza oczy­wi­ście do pew­ne­go wytłu­ma­cze­nia się. Ash­be­ry owszem docie­ra do dzi­siej­szej pie­śni samot­no­ści, obej­mu­je dzi­siej­sze rozu­mie­nie całej spra­wy. Mam na myśli to, że czy­ta­jąc Ashbery’ego natra­fia­my na to, co nie­sie słyn­na eks­kla­ma­cja any­thing goes, nie jest prze­cież ina­czej. Jed­nak to nie jest ostat­nie sło­wo „Trzech poema­tów”, nie jest to tak­że naj­waż­niej­szy pro­blem „Fali”. Bar­dzo zubo­ża­ją­ce i zra­zu ubo­gie są kla­sy­fi­ka­cje auto­ra „As We Know” jako twór­cy post­mo­der­ny i wyczer­pa­nia jej oraz wszel­kich innych, w swej nazwie wiesz­czą­cych zmierzch, ide­olo­gii i anty-ide­olo­gii.

Jed­nym z bar­dziej traf­nych okre­śleń, któ­re zosta­ły przy­ło­żo­ne do twór­czo­ści Joh­na Ashbery’ego jest kate­go­ria poety­ki total­nej, któ­rą w tytu­le i tre­ści świet­ne­go ese­ju doty­czą­ce­go twór­czo­ści poety, zawarł wspo­mnia­ny wyżej Kac­per Bart­czak6. Może wła­śnie owo stwier­dze­nie, że wiersz Ashbery’ego jest pró­bą zapi­su cał­ko­wi­te­go, czy­li takie­go, któ­ry rów­nież jako sens oka­zu­je wła­śnie zerwa­nie kon­ty­nu­acji bez­względ­ne­go odnie­sie­nia, wyja­skra­wia­ją­ce­go wewnątrz same­go sen­su poprzez jego kol­laps. To nic inne­go jak oka­za­nie w bez­po­śred­ni spo­sób nie­moż­li­wość tej­że total­no­ści zawar­tej na wła­snym wstę­pie. A dalej jed­no­cze­śnie odkry­wa zawrot­ne pra­gnie­nie odzy­sku, usil­ne sta­ra­nie, któ­re nie obie­ra cało­ści jako celu, ale jako życie, mie­nią­ce się życie, mie­nią­ce się rów­nież, a gdy cho­dzi o wiersz, to przede wszyst­kim, w języ­ku. To jed­nak tyl­ko jed­na rela­cja, jeden frag­ment, i to być może wca­le błęd­nie wypi­sa­ny z pró­by for­mu­ły, z takiej pró­by doświad­cze­nia języ­ka, któ­re zaczy­na się przy oka­zji poezji Joh­na Ashbery’ego.

Pró­ba cał­ko­wi­te­go opi­sa­nia życia jest pró­bą zgo­ła ska­za­ną na poraż­kę za każ­dym razem. Jed­nak cał­ko­wi­ty opis życia nie jest opi­sem całe­go życia. Tu docie­ram to odkry­cia róż­ni­cy, któ­ra tkwi mię­dzy cał­ko­wi­tym opi­sem, zbie­ra­ją­cym w sobie opacz­nie nie­rów­ną sekwen­cję pora­żek, a tym, co mogło zna­czyć kie­dyś porząd­ko­wa­nie świa­ta i doświad­cze­nia, co mogło kie­dyś zna­czyć rosz­cze­nie daw­no już odsą­dzo­ne­go od czci reali­zmu. To odkry­cie róż­ni­cy mię­dzy tym, czym jest żywe życie, a tym, czym jest kon­struk­cja wie­dzy mają­ca oczy­wi­ście rów­nież swo­je słusz­ne racje, ale daw­no już obna­żo­na, oskar­żo­na o petry­fi­ka­cję, tak­że petry­fi­ka­cję języ­ka.

Stąd ryzy­ku­ję i powiem o auto­rze „Trzech poema­tów” jako o poecie może przede wszyst­kim mowy, a więc o poecie życia. Jest to w jakimś stop­niu bli­skie temu, co sam o sobie mówił Ash­be­ry w roz­mo­wie z Pio­trem Som­me­rem [7] po raz pierw­szy opu­bli­ko­wa­nej w nie­bie­skim nume­rze „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie” z roku 1986.

Odkry­cie życia, albo raczej odkry­wa­nie życia, jest naj­waż­niej­sze w tych wier­szach. Odkry­cie życia jako moż­li­wo­ści i to moż­li­wo­ści języ­ka same­go jest zasa­dą tkwią­cą wewnątrz gło­su Czte­rech poema­tów. To towa­rzy­szy­ło od począt­ku dro­gi Joh­na Ashbery’ego, nie tyl­ko jako poety, ale może przede wszyst­kim jako czło­wie­ka zda­ne­go na doświad­cze­nie i czło­wie­ka doświad­cze­niem obda­ro­wa­ne­go. Począw­szy od cza­su doj­rze­wa­nia na ame­ry­kań­skiej wsi, przez pro­ble­my rodzin­ne, poprzez dal­sze doj­rze­wa­nie w Nowym Jor­ku, czer­pa­nie wszech­stron­nej wie­dzy, żar­li­we przy­jaź­nie, żar­li­we miło­ści – to wszyst­ko jako temat i jako życie sta­no­wi każ­dą wypo­wiedź czy­nią­cą wiersz.

Oczy­wi­ście moż­na się zgo­dzić z każ­dym, kto zarzu­ci Ashbery’emu nie­czy­stość wypo­wie­dzi, nie­zro­zu­mia­łość, ale to wła­śnie te zarzu­ty sta­no­wią wyłącz­nie potwier­dze­nie tej kar­ko­łom­nej pró­by utwo­rze­nia nowe­go, nie­pre­ten­du­ją­ce­go prze­cież do uni­wer­sa­li­zmu gło­su. Gło­su, któ­ry za każ­dym razem usi­łu­je zna­leźć dro­gę zbli­że­nia do tego, co rze­czy­wi­ste, roz­cią­ga­ją­ce się jako życie.

Już we wcze­snych tek­stach kry­tycz­nych z cza­sów stu­diów, któ­re doty­czy­ły dzieł i auto­rów, któ­rzy byli jakoś waż­ni dla Ashbery’ego moż­na zna­leźć wystar­cza­ją­co jasno oka­za­ny powód dla takiej kom­pli­ka­cji opi­su już i tak skom­pli­ko­wa­ne­go prze­cież nie­zmier­nie życia:

nie­mal fizycz­ny ból, któ­ry towa­rzy­szy pró­bom dotrzy­ma­nia kro­ku ewo­lu­ują­cym myślom któ­rejś z posta­ci Jame­sa lub Ger­tru­dy Ste­in, odpo­wia­da bólo­wi nie­koń­czą­ce­go się nigdy pro­ce­su, w któ­rym jed­nost­ka prze­rzu­ca się w życie8.

Podob­nie zapis wier­sza Ashbery’ego może sta­no­wić szcze­gól­ną kon­ty­nu­ację tego, co zawar­te w powyż­szym cyta­cie, a na któ­ry uwa­gę zwra­ca rów­nież Bart­czak9. Zapis tego, zawsze raz wyda­rza­ją­ce­go się momen­tu par­ty­cy­pa­cji w ist­nie­nie – oto czym mogą być wier­sze auto­ra „Some Tre­es”.

Odcho­dząc nie­co dalej, trze­ba powie­dzieć, że ów moment jako zapis jest może przede wszyst­kim zapi­sem moż­li­wo­ści, jest odkry­ciem moż­li­wo­ści jako reali­za­cji poetyc­kiej. Ta moż­li­wość to roz­bieg pomię­dzy sepa­ra­cją i dia­lo­giem, i na odwrót. Nie wie­le słusz­no­ści ma stwier­dze­nie, że każ­dy wiersz Ashbery’ego jest aktem sepa­ra­cji jakie­goś fan­ta­stycz­ne­go „ja”. Podob­nie nie wie­le słusz­no­ści ma stwier­dze­nie, że jest roz­pacz­li­wa pró­ba poro­zu­mie­nia się. Owa logi­ka dziw­ne­go usta­wie­nia ma osią­gać wsze­la­kie sta­ny pomię­dzy, pro­po­no­wać przed­po­le dla szcze­gól­ne­go odkry­cia jaź­ni, odkry­cia, któ­re zosta­je zauwa­żo­ne zawsze nie w porę, zawsze ina­czej i gdzie indziej. Bli­skie jest to temu, co Frak O’Hara nazwał kie­dyś dyna­mi­ką nie­cier­pli­wo­ści10. Nie­sie to ze sobą oczy­wi­ście słyn­ny już moment utra­ty świa­ta11, ale rów­nież w pew­nym sen­sie pew­ne ludz­kie zaufa­nie do dobre­go roz­wią­za­nia, rów­nie szcze­gól­ny rodzaj odsu­nię­tej, choć prze­czu­wa­nej i w jakiś spo­sób zaklę­tej w tajem­ni­cy języ­ka afir­ma­cji. Ten dziw­ny stan pomię­dzy to sam moment moż­li­wo­ści, to przede wszyst­kim moment otwar­te­go życia. Nie wią­że się to z nie­ustan­ną lau­da­cją na cześć ist­nie­nia. Jest to raczej zapi­sem glo­rii wyda­rza­ją­ce­go się życia rów­nież jako bra­ku, stra­chu, bólu, tak­że poja­wia­ją­cej się miło­ści, chwi­lo­wych unie­sień nagle zbu­dzo­ne­go umy­słu, chwi­lo­wych rado­ści.

Tam, gdzie moż­li­wość jest waż­niej­sza od sta­bil­no­ści, a praw­dy i usta­wie­nia języ­ko­we pod­le­ga­ją cią­głe­mu prze­pi­sy­wa­niu, może nastą­pić chwi­la kry­zy­su, zagu­bie­nia. Takie głę­bo­ko scep­tycz­ne doświad­cze­nie jest jed­nym z zasad­ni­czych prze­żyć poetyc­kich jaź­ni Ashbery’ego12.

Odkry­cie moż­li­wo­ści, o któ­rym mówię, jest odkry­ciem w grun­cie rze­czy języ­ka jako takie­go. Oka­zu­ją­ce­go się w posta­ci nie­prze­rwa­nej sub­skryp­cji w wyda­rze­nie życia. To odkry­cie jest odna­le­zie­niem opa­li­zu­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści w wyłącz­nie rucho­mym, roz­pa­da­ją­cym się frag­men­cie, odda­la­ją­cym się sta­le i to rów­nież odda­la­ją­cym się przez natra­fie­nie na nowy temat, nowy błąd, nowe recit jak­by powie­dział Blan­chot. To momen­tal­ne odna­le­zie­nie rze­czy­wi­sto­ści roz­po­star­te jest pomię­dzy utra­tą, a postę­pu­ją­cym nur­tem ist­nie­nia. Odna­le­zie­nie tego żywe­go inte­rio­ru pomię­dzy jest wła­śnie prze­rzu­ca­ne w zapis, podob­nie świa­do­mość prze­rzu­ca się w życie. Jest to, jak pisze Bart­czak, poezja, któ­ra nicze­go nie wyja­śnia – ona umoż­li­wia13.

Samo to odna­le­zie­nie wła­śnie jest tak nobi­li­to­wa­ną przez Ashbery’ego moż­li­wo­ścią, czy­li jest takim doświad­cze­niem rze­czy­wi­ste­go, któ­re nie nastę­pu­je poprzez wyra­fi­no­wa­ną teo­rię, nie poprzez meto­dycz­ne szu­ka­nie będą­ce celo­wym kumu­lo­wa­niem spo­strze­żeń w sekwen­cję skon­stru­owa­nej wie­dzy epi­ste­mo­lo­gicz­nej – Ash­be­ry po pro­stu pod­łą­cza się w życie i to pod­łą­cze­nie w życie poprzez język zda­rza się jako wiersz.

Co moż­na jesz­cze zro­bić z dzie­łem, mając świa­do­mość, że każ­dy opis dzie­ła jest ska­żo­ny suge­stią, któ­ra zuba­ża nie tyl­ko dzie­ło, ale rów­nież życie dzie­ła? Tu tak­że chcę poskar­żyć się na sie­bie, że wszyst­ko, cze­go tyl­ko bym nie powie­dział, stoi wyłącz­nie i bez­na­dziej­nie zara­zem obok dzie­ła. Jedy­ne co moż­na jesz­cze zro­bić, to podać cytat, zastrze­ga­jąc, że w żad­nym wypad­ku nie jest to pre­pa­ra­cja, tyl­ko oka­za­nie frag­men­tu w jego całej szczel­no­ści i auto­no­mii. Pierw­sza część „Trzech poema­tów”, noszą­ca tytuł „Nowy duch” („The New Spi­rit”) zaczy­na się tak oto:

Myśla­łem, że gdy­by to wszyst­ko dało się zapi­sać, był­by to pewien spo­sób. A potem przy­szło mi na myśl, że gdy­bym wszyst­ko opu­ścił, był­by to inny, i praw­dziw­szy spo­sób.
wypra­ne morze
Kwia­ty były.

To są przy­kła­dy opu­stek. Ale było, nie było, wkrót­ce coś zaj­mu­je ich miej­sce. Nie sama praw­da, być może, tyl­ko – ty. Ty to uczy­ni­łeś, dla­te­go jesteś praw­dzi­wy. Lecz praw­da nio­sła się dalej,

by roz­dzie­lić wszyst­ko.

Ten wstęp obno­si bar­dzo wie­le. Przede wszyst­kim obno­si pewien szcze­gól­ny spo­sób. Nie jest to wyłącz­nie spo­sób pisa­nia. Jest to może przede wszyst­kim spo­sób ist­nie­nia. Ten wstęp do eks­po­zy­cji tego, co oka­zu­je się języ­kiem. A zara­zem poja­wia się zna­cze­nie opust­ki – język, któ­ry nie ma miej­sca, nie poja­wia się jako kon­kret­ne wska­za­nie umiesz­czo­ne poprzez zda­nie. Poja­wia się jako język wszę­dzie. W innym miej­scu tego same­go poema­tu:

Tak więc zna­cze­nie to się wyło­ni­ło
Góru­jąc nad całą resz­tą
Z zacho­wa­niem miejsc dla wszyst­kich człon­ków rodzi­ny
A jesz­cze wyżej w hie­rar­chii
Dla każ­dej myśli i każ­de­go uczu­cia, któ­re minę­ły lub mia­ły prze­mi­nąć
W skoń­czo­nym wszech­świe­cie okre­śla­nym przez sta­da pta­ków.
Jed­no­cze­śnie dawa­ło się prze­nik­nąć
I speł­nia­ło się już w samym kie­run­ku podró­ży, któ­ry musi­my obrać
Gdyż jest ona czymś, co mamy przed sobą, co bez­rad­nie cze­ka:
Musi ist­nieć, sko­ro ist­nie­je takie poję­cie.
I tak zna­cze­nie zosta­je ścią­gnię­te w dół
Aby być razem z nami, już zawsze inne niż kie­dyś.

Ścią­gnię­te zna­cze­nie jest jed­no­cze­śnie wypo­wie­dzią, któ­ra zawsze mówi co inne­go. Wier­sze mówią zawsze o czymś innym, są w rów­nej mie­rze para­dok­sem i oksy­mo­ro­nem. Podob­nie jak we frag­men­cie z czę­ści „Sys­tem” – dru­giej czę­ści tej samej cało­ści „Trzy poema­ty”:

Trud­niej pojąć dru­gi rodzaj, szczę­ście latent­ne, ina­czej: uśpio­ne. Wszy­scy zna­my bło­gą aurę wcze­sno­wio­sen­nych chwil, cza­sem nawet jesz­cze przed ofi­cjal­nym począt­kiem wio­sny: pogo­dę dni, nie­kie­dy zale­d­wie kil­ku godzin, kie­dy powie­trze zda­je się tonąć w jakiejś nie­ziem­skiej tkli­wo­ści, jak gdy­by miłość mia­ła wyru­szyć wła­śnie teraz, w tym momen­cie, w swo­ją nie­skoń­czo­ną podróż, odwle­ka­ną od począt­ku cza­su. W tej roman­tycz­nej atmos­fe­rze wystar­czy parę kro­ków, aby zaznać cza­ro­dziej­skiej, lecz wyci­szo­nej szczę­śli­wo­ści, jak­by pochod­nia życia mia­ła wnet poja­wić się w naszych rękach: sko­ro wycze­ki­wa­li­śmy jej od tak daw­na, cóż mamy teraz uczy­nić?

Laten­cja jest cza­sem inku­ba­cji. Zawsze jest też pró­ba opi­su tajem­ni­cy, któ­ra prze­su­wa się sta­le po linii zawsze nie­co odda­lo­nej od punk­tu obser­wa­cji, led­wie prze­czu­ta, nie­śmia­ło zna­czo­na przez wiersz. Zawsze przez mowę wier­sza nie­do­po­wie­dzia­na tak jak stoi we frag­men­cie czę­ści trze­ciej, „Reci­tal”:

A ponie­waż dzi­siej­szy dzień, któ­ry jest napraw­dę cał­kiem chłod­ny, pomi­mo oszu­kań­cze­go pozo­ru świa­tła sło­necz­ne­go na rze­czach rze­czy­wi­ście ma wyzna­czać punkt, kie­dy wszyst­ko zmie­ni się na lep­sze lub na gor­sze, to może czymś dobrym było­by go zba­dać zoba­czyć jak dale­ko uda się mu się zajść sko­ro odle­głe zakąt­ki snu mają być bez­ter­mi­no­wo opóź­nio­ne.

Bez­ter­mi­no­we opóź­nie­nie jest też spra­wą każ­dej wypo­wie­dzi, ale prze­cież cią­gle zda­rza się dzień, cią­gle przy­cho­dzi noc, nawet jeśli przede wszyst­kim uświad­cza tego ten, któ­ry jest tak dosko­na­le inny, daw­ny lub ten, któ­ry jesz­cze się nie wyda­rzył.

Spo­sób, któ­ry zosta­je przed­sta­wio­ny przez Joh­na Ashbery’ego jest spo­so­bem życia prze­cież ema­nu­ją­ce­go i roz­la­tu­ją­ce­go się we wszyst­kich kie­run­kach. Ale nie zna­czy to, że wier­sze auto­ra „Some Tre­es”, a w szcze­gól­no­ści „Trzy poema­ty” są roz­szar­pa­nym tru­chłem zapi­sa­ne­go życia.

Wiersz Ashbery’ego nie rezy­gnu­je z idei spój­no­ści, a więc z jakie­goś „ja”, lecz wyco­fu­je ją na dystans, z któ­re­go idea sta­je się tajem­ni­cą. Jego poezja to cią­gła gra mię­dzy bez­po­śred­nio­ścią świa­ta, będą­ce­go tu, w swo­jej zwy­kło­ści nie­wy­ja­śnio­nej, więc pięk­nej, a hipo­te­zą porząd­ku wyja­śnia­ją­ce­go14.

Moment wier­sza jest tak­że momen­tem pew­nej roz­pię­to­ści. Tą roz­pię­to­ścią jest mniej wię­cej takie czy inne doświad­cze­nie ogól­ne w całej zło­żo­no­ści rela­cji kon­kret­nych i takich, któ­re osią­ga­ją sta­ny naj­bar­dziej wer­ty­kal­ne­go spo­strze­że­nia zapi­sa­ne­go jako inna tęsk­no­ta za inno­ścią zupeł­ną wzglę­dem tego świa­ta. Ash­be­ry doko­nu­je dywer­sji a zara­zem inten­syw­nie wni­ka w życie i to stoi w całej oka­za­ło­ści w „Trzech poema­tach” i „Fali”.

Zbli­ża się to wszyst­ko do pew­nej rewe­la­cji wska­za­nej przez Heideg­ge­ra w jed­nym z jego póź­niej­szych tek­stów. Mam na myśli tekst Isto­ta języ­ka15, któ­ry powstał na kan­wie wykła­dów wygło­szo­nych w latach 1957–1958 na uni­wer­sy­te­cie w Fry­bur­gu Bry­zgo­wij­skim. Heideg­ger mówi o robie­niu doświad­cze­nia z języ­kiem, któ­re prze­kra­cza wszel­kie sta­no­wie­nie nauko­we, wyda­rza­jąc się jako żywy język, któ­rym podej­mu­je­my sie­bie w samym wyda­rze­niu (Ere­ignis) bycia.

Robić doświad­cze­nie z języ­kiem, zna­czy następ­nie: spe­cjal­nie pozwo­lić, by dotknę­ła nas namo­wa języ­ka, godząc się na to, pod­da­jąc temu. Jeże­li to praw­da, że wła­ści­wym miej­scem poby­tu ludz­kie­go byto­wa­nia jest język, nie­za­leż­nie od tego, czy czło­wiek o tym wie, czy nie, to doświad­cze­nie, jakie robi­my z języ­kiem, dotknie naj­głęb­szych struk­tur nasze­go byto­wa­nia. My, któ­rzy mówi­my języ­kiem, może­my tedy dzię­ki takie­mu doświad­cze­niu zmie­nić się – w jed­nej chwi­li albo z cza­sem16.

Heideg­ger przed­sta­wia języ­kiem filo­zo­fii jak­by ów moment, któ­ry stoi w samych cen­trach pisa­nia Ashbery’ego – robić doświad­cze­nie z języ­kiem zna­czy doświad­czać życia w samym języ­ku i języ­ka w samym życiu. Wyobra­że­niem upra­gnio­nym przez twór­cę było­by zre­ali­zo­wać taką kon­ty­nu­ację języ­ko­wą, któ­ra zeszła by się ze świa­tem, ale sam pro­ces pisa­nia oka­zu­je to pra­gnie­nie jako nigdy nie­moż­li­we do zaspo­ko­je­nia. Wię­cej – każ­dy kolej­ny wers „Fali”, któ­ra oka­zu­je pró­bę spi­sa­nia takie­go con­ti­nu­um rów­no­cze­śnie dosko­na­le odda­la bez­brzeż­ny cel. Odu­rze­nie języ­kiem rów­na się odu­rze­niu powie­trzem, świa­tłem, porą roku i innym czło­wie­kiem jak to jest w „Trzech poema­tach”. Wej­ście w to pisa­nie wła­ści­wie może mieć miej­sce wszę­dzie. Moż­na czy­tać line­ar­nie, ale i moż­na czy­tać naj­bar­dziej frag­men­ta­rycz­nie jak tyl­ko się da. To jest podob­ne temu, co zna­czy sło­wo życie. Ten nie­zmie­rzo­ny zestrój wszyst­kie­go, co się wyda­rza. To urze­cze­nie nie ma wytłu­ma­cze­nia, nie ma jed­nej solid­nej for­mu­ły. Moż­li­wość, któ­rą wypo­wia­da Ash­be­ry jest moż­li­wo­ścią wybo­ru tak­że. To wła­śnie kodu­ją osta­nie sło­wa pierw­szej czę­ści „Trzech poema­tów” („Nowy duch”):

I to też potwier­dza się w gwiaz­dach: sama ich obec­ność, łagod­na, bez pytań, dowo­dzi, że musisz zacząć od wybo­ru jed­nej z form odpo­wie­dzi na owo pyta­nie, ponie­waż gdy­by ich nie było, pyta­nie ist­nia­ło­by nie po to, aby na nie odpo­wie­dzieć, ale wyłącz­nie jako pyta­nie reto­rycz­ne w obo­jęt­nej gra­ma­ty­ce kosmicz­nych roz­wią­zań wszel­kie­go rodza­ju, takie, któ­re moż­na wysu­nąć, lecz nie da się go sfor­mu­ło­wać.

Przede wszyst­kim jesz­cze powi­nie­nem prze­pro­sić, że odwa­ży­łem się pod­jąć pró­bę opi­sa­nia moje­go urze­cze­nia. Waga wystą­pie­nia Joh­na Ashbery’ego nie musi pod­le­gać niczy­jej oce­nie, podob­nie jak życie nie ule­ga niczy­jej namo­wie, tak po pro­stu jest i nic nie zapo­wia­da, aby mia­ło się to zmie­nić. Dzię­ki Bogu za Ashbery’ego i za życie.


Przy­pi­sy:
[1] Por. J. Lan­dwehr, Post­struk­tu­ra­lizm jako wyzwa­nie, „Tek­sty Dru­gie” 2, 1990, s.21.
[2] D. Saphi­ro, John Ash­be­ry: An Intro­duc­tion to the Poetry, Colum­bia Uni­ver­si­ty Press, 1979.
[3] Mar­jo­rie Per­loff napi­sa­ła wie­le tek­stów poświę­co­nych twór­czo­ści poetów z krę­gu nowo­jor­skiej szko­ły poetów, w tym wie­le tek­stów doty­czy twór­czo­ści auto­ra Fali (wie­le tek­stów znaj­du­je się w dar­mo­wym dostę­pie na autor­skiej stro­nie Mar­jo­rie Per­loff: [http://marjorieperloff.com]).
[4] Tutaj przede wszyst­kim mam na myśli nie­bie­ski numer „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie” 7/1986, a tak­że póź­niej­szy numer tego cza­so­pi­sma w cało­ści poświę­co­ny Ash­be­re­mu („Lite­ra­tu­ra na Świe­ce” 7–8/2006). Rów­nież P. Som­mer, Po sty­kach, Gdańsk 2005.
[5] Zob. K. Bart­czak, Świat nie sca­lo­ny, Wro­cław 2009.
[6] K. Bart­czak, Poety­ka total­na Joh­na Ash­be­re­go, w: Świat nie sca­lo­ny, Wro­cław 2009, s.83–100.
[7] Zob. P. Som­mer, Ame­ry­ka­nin w War­sza­wie – wywiad z Joh­nem Ash­be­rym, w: Po sty­kach, Gdańsk 2005, s. 183–215.
[8] J. Ash­be­ry, Nie­wy­ko­nal­ne: Ger­tu­de Ste­in, przeł. Kac­per Bar­ta­czak, „Lite­ra­tu­ra na Świe­cie” nr 7–8/2006, s.
[9] K. Bart­czak, op. cit., s. 87.
[10] E. Lucie-Smith, Wywiad z Fran­kiem O’Harą, „Lite­ra­tu­ra na Świe­cie” 7/1986, s.119.
[11] Por. K. Bart­czak, op. cit., s. 88.
[12] K. Bart­czak, op. cit., s. 88.
[13] Idem, s. 93.
[14] Idem, s. 93–94.
[15] M. Heideg­ger, Isto­ta języ­ka, w: W dro­dze do języ­ka, War­sza­wa 2007, s.141–196.
[16] Idem, s. 141.

Arty­kuł uka­zał się w por­ta­lu Wywrota.pl. Dzię­ku­je­my Redak­cji za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

O autorze

Paweł Paszek

Urodzony w 1988 roku. Krytyk literacki. Asystent w Instytucie Nauk o Kulturze i Studiów Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Śląskiego. Mieszka w Czechowicach-Dziedzicach.

Powiązania

Zapis i porozumienie

recenzje / ESEJE Paweł Paszek

Recen­zja Paw­ła Pasz­ka z książ­ki Błam (1985–2011) Mar­ci­na Sen­dec­kie­go, któ­ra uka­za­ła się w por­ta­lu Wywrota.pl.

Więcej

Osobne milczenie. Wobec Radości Grzegorza Kwiatkowskiego

recenzje / IMPRESJE Paweł Paszek

Esej Paw­ła Pasz­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Rado­ści Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go.

Więcej

Laura (Riding) Jackson, czyli taki pościg za obecnością

recenzje / ESEJE Paweł Paszek

Recen­zja Paw­ła Pasz­ka z ksią­żek Koro­na dla Han­sa Ander­se­na i Obro­ty cudów Lau­ry Riding Jack­son, któ­ra uka­za­ła się 9 lip­ca 2012 roku na ser­wi­sie wywrota.pl.

Więcej

Rzeczy potrzebne do życia

recenzje / ESEJE Paweł Paszek

Recen­zja Paw­ła Pasz­ka z książ­ki Od kwiet­nia do kwiet­nia Micha­ela Lon­gleya.

Więcej

Hej, Farsz, Sendecki, Shall we?

recenzje / ESEJE Paweł Paszek

Recen­zja Paw­ła Pasz­ka z książ­ki Farsz Mar­ci­na Sen­dec­kie­go.

Więcej

Gottfried Benn: gen śmierci i gen rozkoszy

recenzje / IMPRESJE Paweł Paszek

Recen­zja Paw­ła Pasz­ka z książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze (1912–1955) Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej

Zdania pod prąd – Cztery poematy Johna Ashbery’ego.

recenzje / ESEJE Mateusz Kotwica

Recen­zja Mate­usza Kotwi­cy z książ­ki Czte­ry poema­ty Joh­na Ash­be­ry­’e­go.

Więcej