Zapis i porozumienie
recenzje / ESEJE Paweł PaszekRecenzja Pawła Paszka z książki Błam (1985–2011) Marcina Sendeckiego, która ukazała się w portalu Wywrota.pl.
WięcejRecenzja Pawła Paszka z książki Cztery poematy Johna Ashbery'ego, która ukazała się w portalu Wywrota.pl.
Panowie cesarze i królowie, książęta i diukowie, grafowie i baronowie, rycerze i wasale, obywatele i wszyscy zacni tego świata, którzy znajdujecie upodobanie w opowieściach rycerskich, weźmijcie ten romans i każcie go przeczytać od początku do końca. A znajdziecie w nim wszystkie wielkie przygody…
Rusticiaus z Pizy
Panowie cesarze i królowie, książęta i markizy, wojewodowie, rycerze i obywatele oraz wszyscy ludzie, którzy pragniecie poznać różne nacje i osobliwości różnych części świata, weźmijcie tę księgę i każcie z niej czytać. A znajdziecie w niej wszystkie największe cuda i różnorodne dziwy Wielkiej i Małej Armenii i Persji, Turcji, i Tatarii, i Indii, i wielu innych ziem otaczających Azję środkową i część Europy, idąc w kierunku północnego wschodu i północy, o których nasza księga wam opowie po porządku…
Marco Polo
Ten chłopiec ma umysł, który żyje, i n t e r e s u j ą c s i ę światem.
Kacper Bartczak
Możliwe, że już same reakcje lękowe są dostatecznym powodem, aby spróbować tej komplikacji, którą się odkrywa na samym wstępie1. Jednocześnie pragnę zauważyć, że to, co nazywam wstępem w pisaniu Johna Ashbery’ego można określić w bardzo wielu miejscach, albo nawet w każdym miejscu kontynuacji rozpoczętej pierwszym słowem, a zakończonej słowem ostatnim. Ale również można powiedzieć, że Ashbery nie zapisuje pierwszych słów, nie zapisuje również słów ostatnich – zapisuje słowa, ot i to cała sprawa tego pisania. W żadnym razie nie jest to stwierdzenie pochopne. Ale gdy byłbym tylko w stanie wymknąć się jakiejkolwiek ewentualności stwierdzeń na rzecz czystej konstatacji, to ręczę, że z całą radością zrobiłbym to, jednak nie dość zostałem obdarzony i mniejsza jest moja zręczność. Dlatego muszę od razu się przyznać, że występuję tu wyłącznie z próbą zrealizowania krótkiego przypisu do tego, czym jest dzieło poetyckie Johna Ashbery’ego. Mówiąc bardziej konkretnie – występuję tu z próbą opisania momentu – albo raczej momentów – czytania dwóch utworów amerykańskiego poety: „Trzy poematy” („Three Poems”, 1972) i „Fala” („A Wave”, 1984), które zostały wydane w przekładzie Andrzeja Sosnowskiego przez Biuro Literackie w książce Cztery poematy (2012). Słusznie, idąc za tytułem nadanym przez wrocławskie wydawnictwo można powiedzieć, że w rzeczywistości są to cztery utwory, cztery poematy. Jednakże podążając za zamysłem Ashbery’ego wcześniej użyłem liczebnika dwa, sam autor bowiem pierwsze trzy poematy skojarzył w całość i oznaczył tytułem „Three Poems” („Trzy poematy”). Były to pierwsze dłuższe utwory poetyckie pisane prozą w twórczości amerykańskiego poety. Natomiast wydana ponad dziesięć lat później „Fala” jest długim poematem już klasycznie skonstruowanym z wersów.
Jeszcze chciałbym dodać kilka słów na początku o moim zamiarze. Mianowicie nie chce pozować na historyka literatury amerykańskiej. Nie zamierzam opisywać drogi, którą John Ashbery przebył, aby natrafić na ów własny sposób wyrazu. Nie chcę opisywać kwestii, jakie otwiera przed sobą cała opowieść o szkole nowojorskiej. Nie jestem w stanie również wskazać wielu głęboko sięgających koneksji, jakie tkwią w dziele poetyckim Ashbery’ego, ani nie mam zamiaru otwierać katalogu tych wszystkich fantastycznych implikacji, z których można układać skomplikowane konstelacje obejmujące bez mała pół świata, które sięgają okcydentu, orientu, północy i południa. Poza tym wydaje mi się to bezcelowe, a że zostało to opisane dość gruntownie przez o wiele bardziej kompetentne osoby, wspominać także nie muszę. Mogę za to, z tego miejsca skierować choćby do wielkiego Harolda Bloomaczy też do prac Davida Shapiro2 lub Marjorie Perloff3. Nie trzeba jednak daleko wybiegać – wystarczy wskazać mozolną pracę Piotra Sommera4 czy świetne teksty Kacpra Bartczaka5. Natomiast to, co mogę zrobić ja, zamyka się w pragnieniu wskazania jedynie pewnych możliwości, jakie się zaczynają przy okazji „Trzech poematów” i „Fali”. Chcę wskazać na to szczególne otwarcie, które równolegle towarzyszy czytaniu, albo inaczej mówiąc roz-czytywaniu siebie w tych wierszach, a co następnie staję się jakby odkryciem, odnalezieniem życia, czyli takiego właśnie pisania, które już jako propozycję wysuwa John Ashbery.
Moment, który okazuje się w pisaniu autora „Fali” jest może przede wszystkim momentem języka, ale rozumienie tego stwierdzenia jest inne, z pewnością wyższe i szersze, aniżeli typowe dla obecnej humanistyki rozumienie tak postawionej kwestii. Jednak postawienie problemu w ten sposób zmusza oczywiście do pewnego wytłumaczenia się. Ashbery owszem dociera do dzisiejszej pieśni samotności, obejmuje dzisiejsze rozumienie całej sprawy. Mam na myśli to, że czytając Ashbery’ego natrafiamy na to, co niesie słynna eksklamacja anything goes, nie jest przecież inaczej. Jednak to nie jest ostatnie słowo „Trzech poematów”, nie jest to także najważniejszy problem „Fali”. Bardzo zubożające i zrazu ubogie są klasyfikacje autora „As We Know” jako twórcy postmoderny i wyczerpania jej oraz wszelkich innych, w swej nazwie wieszczących zmierzch, ideologii i anty-ideologii.
Jednym z bardziej trafnych określeń, które zostały przyłożone do twórczości Johna Ashbery’ego jest kategoria poetyki totalnej, którą w tytule i treści świetnego eseju dotyczącego twórczości poety, zawarł wspomniany wyżej Kacper Bartczak6. Może właśnie owo stwierdzenie, że wiersz Ashbery’ego jest próbą zapisu całkowitego, czyli takiego, który również jako sens okazuje właśnie zerwanie kontynuacji bezwzględnego odniesienia, wyjaskrawiającego wewnątrz samego sensu poprzez jego kollaps. To nic innego jak okazanie w bezpośredni sposób niemożliwość tejże totalności zawartej na własnym wstępie. A dalej jednocześnie odkrywa zawrotne pragnienie odzysku, usilne staranie, które nie obiera całości jako celu, ale jako życie, mieniące się życie, mieniące się również, a gdy chodzi o wiersz, to przede wszystkim, w języku. To jednak tylko jedna relacja, jeden fragment, i to być może wcale błędnie wypisany z próby formuły, z takiej próby doświadczenia języka, które zaczyna się przy okazji poezji Johna Ashbery’ego.
Próba całkowitego opisania życia jest próbą zgoła skazaną na porażkę za każdym razem. Jednak całkowity opis życia nie jest opisem całego życia. Tu docieram to odkrycia różnicy, która tkwi między całkowitym opisem, zbierającym w sobie opacznie nierówną sekwencję porażek, a tym, co mogło znaczyć kiedyś porządkowanie świata i doświadczenia, co mogło kiedyś znaczyć roszczenie dawno już odsądzonego od czci realizmu. To odkrycie różnicy między tym, czym jest żywe życie, a tym, czym jest konstrukcja wiedzy mająca oczywiście również swoje słuszne racje, ale dawno już obnażona, oskarżona o petryfikację, także petryfikację języka.
Stąd ryzykuję i powiem o autorze „Trzech poematów” jako o poecie może przede wszystkim mowy, a więc o poecie życia. Jest to w jakimś stopniu bliskie temu, co sam o sobie mówił Ashbery w rozmowie z Piotrem Sommerem [7] po raz pierwszy opublikowanej w niebieskim numerze „Literatury na Świecie” z roku 1986.
Odkrycie życia, albo raczej odkrywanie życia, jest najważniejsze w tych wierszach. Odkrycie życia jako możliwości i to możliwości języka samego jest zasadą tkwiącą wewnątrz głosu Czterech poematów. To towarzyszyło od początku drogi Johna Ashbery’ego, nie tylko jako poety, ale może przede wszystkim jako człowieka zdanego na doświadczenie i człowieka doświadczeniem obdarowanego. Począwszy od czasu dojrzewania na amerykańskiej wsi, przez problemy rodzinne, poprzez dalsze dojrzewanie w Nowym Jorku, czerpanie wszechstronnej wiedzy, żarliwe przyjaźnie, żarliwe miłości – to wszystko jako temat i jako życie stanowi każdą wypowiedź czyniącą wiersz.
Oczywiście można się zgodzić z każdym, kto zarzuci Ashbery’emu nieczystość wypowiedzi, niezrozumiałość, ale to właśnie te zarzuty stanowią wyłącznie potwierdzenie tej karkołomnej próby utworzenia nowego, niepretendującego przecież do uniwersalizmu głosu. Głosu, który za każdym razem usiłuje znaleźć drogę zbliżenia do tego, co rzeczywiste, rozciągające się jako życie.
Już we wczesnych tekstach krytycznych z czasów studiów, które dotyczyły dzieł i autorów, którzy byli jakoś ważni dla Ashbery’ego można znaleźć wystarczająco jasno okazany powód dla takiej komplikacji opisu już i tak skomplikowanego przecież niezmiernie życia:
niemal fizyczny ból, który towarzyszy próbom dotrzymania kroku ewoluującym myślom którejś z postaci Jamesa lub Gertrudy Stein, odpowiada bólowi niekończącego się nigdy procesu, w którym jednostka przerzuca się w życie8.
Podobnie zapis wiersza Ashbery’ego może stanowić szczególną kontynuację tego, co zawarte w powyższym cytacie, a na który uwagę zwraca również Bartczak9. Zapis tego, zawsze raz wydarzającego się momentu partycypacji w istnienie – oto czym mogą być wiersze autora „Some Trees”.
Odchodząc nieco dalej, trzeba powiedzieć, że ów moment jako zapis jest może przede wszystkim zapisem możliwości, jest odkryciem możliwości jako realizacji poetyckiej. Ta możliwość to rozbieg pomiędzy separacją i dialogiem, i na odwrót. Nie wiele słuszności ma stwierdzenie, że każdy wiersz Ashbery’ego jest aktem separacji jakiegoś fantastycznego „ja”. Podobnie nie wiele słuszności ma stwierdzenie, że jest rozpaczliwa próba porozumienia się. Owa logika dziwnego ustawienia ma osiągać wszelakie stany pomiędzy, proponować przedpole dla szczególnego odkrycia jaźni, odkrycia, które zostaje zauważone zawsze nie w porę, zawsze inaczej i gdzie indziej. Bliskie jest to temu, co Frak O’Hara nazwał kiedyś dynamiką niecierpliwości10. Niesie to ze sobą oczywiście słynny już moment utraty świata11, ale również w pewnym sensie pewne ludzkie zaufanie do dobrego rozwiązania, równie szczególny rodzaj odsuniętej, choć przeczuwanej i w jakiś sposób zaklętej w tajemnicy języka afirmacji. Ten dziwny stan pomiędzy to sam moment możliwości, to przede wszystkim moment otwartego życia. Nie wiąże się to z nieustanną laudacją na cześć istnienia. Jest to raczej zapisem glorii wydarzającego się życia również jako braku, strachu, bólu, także pojawiającej się miłości, chwilowych uniesień nagle zbudzonego umysłu, chwilowych radości.
Tam, gdzie możliwość jest ważniejsza od stabilności, a prawdy i ustawienia językowe podlegają ciągłemu przepisywaniu, może nastąpić chwila kryzysu, zagubienia. Takie głęboko sceptyczne doświadczenie jest jednym z zasadniczych przeżyć poetyckich jaźni Ashbery’ego12.
Odkrycie możliwości, o którym mówię, jest odkryciem w gruncie rzeczy języka jako takiego. Okazującego się w postaci nieprzerwanej subskrypcji w wydarzenie życia. To odkrycie jest odnalezieniem opalizującej rzeczywistości w wyłącznie ruchomym, rozpadającym się fragmencie, oddalającym się stale i to również oddalającym się przez natrafienie na nowy temat, nowy błąd, nowe recit jakby powiedział Blanchot. To momentalne odnalezienie rzeczywistości rozpostarte jest pomiędzy utratą, a postępującym nurtem istnienia. Odnalezienie tego żywego interioru pomiędzy jest właśnie przerzucane w zapis, podobnie świadomość przerzuca się w życie. Jest to, jak pisze Bartczak, poezja, która niczego nie wyjaśnia – ona umożliwia13.
Samo to odnalezienie właśnie jest tak nobilitowaną przez Ashbery’ego możliwością, czyli jest takim doświadczeniem rzeczywistego, które nie następuje poprzez wyrafinowaną teorię, nie poprzez metodyczne szukanie będące celowym kumulowaniem spostrzeżeń w sekwencję skonstruowanej wiedzy epistemologicznej – Ashbery po prostu podłącza się w życie i to podłączenie w życie poprzez język zdarza się jako wiersz.
Co można jeszcze zrobić z dziełem, mając świadomość, że każdy opis dzieła jest skażony sugestią, która zubaża nie tylko dzieło, ale również życie dzieła? Tu także chcę poskarżyć się na siebie, że wszystko, czego tylko bym nie powiedział, stoi wyłącznie i beznadziejnie zarazem obok dzieła. Jedyne co można jeszcze zrobić, to podać cytat, zastrzegając, że w żadnym wypadku nie jest to preparacja, tylko okazanie fragmentu w jego całej szczelności i autonomii. Pierwsza część „Trzech poematów”, nosząca tytuł „Nowy duch” („The New Spirit”) zaczyna się tak oto:
Myślałem, że gdyby to wszystko dało się zapisać, byłby to pewien sposób. A potem przyszło mi na myśl, że gdybym wszystko opuścił, byłby to inny, i prawdziwszy sposób.
wyprane morze
Kwiaty były.
To są przykłady opustek. Ale było, nie było, wkrótce coś zajmuje ich miejsce. Nie sama prawda, być może, tylko – ty. Ty to uczyniłeś, dlatego jesteś prawdziwy. Lecz prawda niosła się dalej,
by rozdzielić wszystko.
Ten wstęp obnosi bardzo wiele. Przede wszystkim obnosi pewien szczególny sposób. Nie jest to wyłącznie sposób pisania. Jest to może przede wszystkim sposób istnienia. Ten wstęp do ekspozycji tego, co okazuje się językiem. A zarazem pojawia się znaczenie opustki – język, który nie ma miejsca, nie pojawia się jako konkretne wskazanie umieszczone poprzez zdanie. Pojawia się jako język wszędzie. W innym miejscu tego samego poematu:
Tak więc znaczenie to się wyłoniło
Górując nad całą resztą
Z zachowaniem miejsc dla wszystkich członków rodziny
A jeszcze wyżej w hierarchii
Dla każdej myśli i każdego uczucia, które minęły lub miały przeminąć
W skończonym wszechświecie określanym przez stada ptaków.
Jednocześnie dawało się przeniknąć
I spełniało się już w samym kierunku podróży, który musimy obrać
Gdyż jest ona czymś, co mamy przed sobą, co bezradnie czeka:
Musi istnieć, skoro istnieje takie pojęcie.
I tak znaczenie zostaje ściągnięte w dół
Aby być razem z nami, już zawsze inne niż kiedyś.
Ściągnięte znaczenie jest jednocześnie wypowiedzią, która zawsze mówi co innego. Wiersze mówią zawsze o czymś innym, są w równej mierze paradoksem i oksymoronem. Podobnie jak we fragmencie z części „System” – drugiej części tej samej całości „Trzy poematy”:
Trudniej pojąć drugi rodzaj, szczęście latentne, inaczej: uśpione. Wszyscy znamy błogą aurę wczesnowiosennych chwil, czasem nawet jeszcze przed oficjalnym początkiem wiosny: pogodę dni, niekiedy zaledwie kilku godzin, kiedy powietrze zdaje się tonąć w jakiejś nieziemskiej tkliwości, jak gdyby miłość miała wyruszyć właśnie teraz, w tym momencie, w swoją nieskończoną podróż, odwlekaną od początku czasu. W tej romantycznej atmosferze wystarczy parę kroków, aby zaznać czarodziejskiej, lecz wyciszonej szczęśliwości, jakby pochodnia życia miała wnet pojawić się w naszych rękach: skoro wyczekiwaliśmy jej od tak dawna, cóż mamy teraz uczynić?
Latencja jest czasem inkubacji. Zawsze jest też próba opisu tajemnicy, która przesuwa się stale po linii zawsze nieco oddalonej od punktu obserwacji, ledwie przeczuta, nieśmiało znaczona przez wiersz. Zawsze przez mowę wiersza niedopowiedziana tak jak stoi we fragmencie części trzeciej, „Recital”:
A ponieważ dzisiejszy dzień, który jest naprawdę całkiem chłodny, pomimo oszukańczego pozoru światła słonecznego na rzeczach rzeczywiście ma wyznaczać punkt, kiedy wszystko zmieni się na lepsze lub na gorsze, to może czymś dobrym byłoby go zbadać zobaczyć jak daleko uda się mu się zajść skoro odległe zakątki snu mają być bezterminowo opóźnione.
Bezterminowe opóźnienie jest też sprawą każdej wypowiedzi, ale przecież ciągle zdarza się dzień, ciągle przychodzi noc, nawet jeśli przede wszystkim uświadcza tego ten, który jest tak doskonale inny, dawny lub ten, który jeszcze się nie wydarzył.
Sposób, który zostaje przedstawiony przez Johna Ashbery’ego jest sposobem życia przecież emanującego i rozlatującego się we wszystkich kierunkach. Ale nie znaczy to, że wiersze autora „Some Trees”, a w szczególności „Trzy poematy” są rozszarpanym truchłem zapisanego życia.
Wiersz Ashbery’ego nie rezygnuje z idei spójności, a więc z jakiegoś „ja”, lecz wycofuje ją na dystans, z którego idea staje się tajemnicą. Jego poezja to ciągła gra między bezpośredniością świata, będącego tu, w swojej zwykłości niewyjaśnionej, więc pięknej, a hipotezą porządku wyjaśniającego14.
Moment wiersza jest także momentem pewnej rozpiętości. Tą rozpiętością jest mniej więcej takie czy inne doświadczenie ogólne w całej złożoności relacji konkretnych i takich, które osiągają stany najbardziej wertykalnego spostrzeżenia zapisanego jako inna tęsknota za innością zupełną względem tego świata. Ashbery dokonuje dywersji a zarazem intensywnie wnika w życie i to stoi w całej okazałości w „Trzech poematach” i „Fali”.
Zbliża się to wszystko do pewnej rewelacji wskazanej przez Heideggera w jednym z jego późniejszych tekstów. Mam na myśli tekst Istota języka15, który powstał na kanwie wykładów wygłoszonych w latach 1957–1958 na uniwersytecie w Fryburgu Bryzgowijskim. Heidegger mówi o robieniu doświadczenia z językiem, które przekracza wszelkie stanowienie naukowe, wydarzając się jako żywy język, którym podejmujemy siebie w samym wydarzeniu (Ereignis) bycia.
Robić doświadczenie z językiem, znaczy następnie: specjalnie pozwolić, by dotknęła nas namowa języka, godząc się na to, poddając temu. Jeżeli to prawda, że właściwym miejscem pobytu ludzkiego bytowania jest język, niezależnie od tego, czy człowiek o tym wie, czy nie, to doświadczenie, jakie robimy z językiem, dotknie najgłębszych struktur naszego bytowania. My, którzy mówimy językiem, możemy tedy dzięki takiemu doświadczeniu zmienić się – w jednej chwili albo z czasem16.
Heidegger przedstawia językiem filozofii jakby ów moment, który stoi w samych centrach pisania Ashbery’ego – robić doświadczenie z językiem znaczy doświadczać życia w samym języku i języka w samym życiu. Wyobrażeniem upragnionym przez twórcę byłoby zrealizować taką kontynuację językową, która zeszła by się ze światem, ale sam proces pisania okazuje to pragnienie jako nigdy niemożliwe do zaspokojenia. Więcej – każdy kolejny wers „Fali”, która okazuje próbę spisania takiego continuum równocześnie doskonale oddala bezbrzeżny cel. Odurzenie językiem równa się odurzeniu powietrzem, światłem, porą roku i innym człowiekiem jak to jest w „Trzech poematach”. Wejście w to pisanie właściwie może mieć miejsce wszędzie. Można czytać linearnie, ale i można czytać najbardziej fragmentarycznie jak tylko się da. To jest podobne temu, co znaczy słowo życie. Ten niezmierzony zestrój wszystkiego, co się wydarza. To urzeczenie nie ma wytłumaczenia, nie ma jednej solidnej formuły. Możliwość, którą wypowiada Ashbery jest możliwością wyboru także. To właśnie kodują ostanie słowa pierwszej części „Trzech poematów” („Nowy duch”):
I to też potwierdza się w gwiazdach: sama ich obecność, łagodna, bez pytań, dowodzi, że musisz zacząć od wyboru jednej z form odpowiedzi na owo pytanie, ponieważ gdyby ich nie było, pytanie istniałoby nie po to, aby na nie odpowiedzieć, ale wyłącznie jako pytanie retoryczne w obojętnej gramatyce kosmicznych rozwiązań wszelkiego rodzaju, takie, które można wysunąć, lecz nie da się go sformułować.
Przede wszystkim jeszcze powinienem przeprosić, że odważyłem się podjąć próbę opisania mojego urzeczenia. Waga wystąpienia Johna Ashbery’ego nie musi podlegać niczyjej ocenie, podobnie jak życie nie ulega niczyjej namowie, tak po prostu jest i nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić. Dzięki Bogu za Ashbery’ego i za życie.
Urodzony w 1988 roku. Krytyk literacki. Asystent w Instytucie Nauk o Kulturze i Studiów Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Śląskiego. Mieszka w Czechowicach-Dziedzicach.
Recenzja Pawła Paszka z książki Błam (1985–2011) Marcina Sendeckiego, która ukazała się w portalu Wywrota.pl.
WięcejEsej Pawła Paszka towarzyszący premierze książki Radości Grzegorza Kwiatkowskiego.
WięcejRecenzja Pawła Paszka z książek Korona dla Hansa Andersena i Obroty cudów Laury Riding Jackson, która ukazała się 9 lipca 2012 roku na serwisie wywrota.pl.
WięcejRecenzja Pawła Paszka z książki Od kwietnia do kwietnia Michaela Longleya.
WięcejGłos Pawła Paszka w debacie „Biurowe książki 2011 roku”.
WięcejRecenzja Pawła Paszka z książki Farsz Marcina Sendeckiego.
WięcejRecenzja Pawła Paszka z książki Nigdy samotniej i inne wiersze (1912–1955) Gottfrieda Benna.
WięcejRecenzja Mateusza Kotwicy z książki Cztery poematy Johna Ashbery’ego.
Więcej