recenzje / IMPRESJE

Poza drzewa, poza języki

Jacek Gutorow

Esej Jacka Gutorowa towarzyszący premierze książki Dzieła zebrane, tom 2 Tymoteusza Karpowicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Poemat „Odwró­co­ne świa­tło” był dla poety logicz­nym roz­wi­nię­ciem wcze­śniej­szych utwo­rów. Poezja Kar­po­wi­cza od same­go począt­ku cią­ży­ła ku for­mom moż­li­wie jak naj­bar­dziej otwar­tym i roz­po­star­tym. Cho­dzi­ło przy tym nie tyle o Miło­szo­wą „for­mę bar­dziej pojem­ną” – choć o nią zapew­ne cho­dzi­ło rów­nież – lecz o for­mę nie­jed­no­rod­ną, syl­wicz­ną, do pew­ne­go stop­nia zakal­co­wa­tą i ska­żo­ną: taką, któ­ra była­by zapi­sem poetyc­kim, a jed­no­cze­śnie odzwier­cie­dla­ła­by pro­ces powsta­wa­nia takie­go zapi­su. Takie „podwój­ne widze­nie” jest naj­wy­raź­niej­sze w utwo­rach dłuż­szych i bar­dziej roz­bu­do­wa­nych, two­rzą­cych swe­go rodza­ju seman­tycz­ny kosmos, któ­ry moż­na wie­lo­krot­nie prze­kształ­cać i rekon­stru­ować. Podob­ny cel posta­wił przed sobą Witold Wirp­sza, któ­ry od koń­ca lat sześć­dzie­sią­tych pra­co­wał nad poema­tem „Faeton” (wyda­nym dopie­ro w 1988 roku). W obu przy­pad­kach cho­dzi­ło o stwo­rze­nie nowe­go typu poema­tu – alo­gicz­ne­go, opar­te­go na zasa­dzie para­tak­sy, meto­ni­micz­ne­go raczej niż meta­fo­rycz­ne­go bądź ale­go­rycz­ne­go, roz­wi­ja­ją­ce­go się w wie­lu kie­run­kach i na wie­lu pozio­mach, ale­ato­rycz­ne­go i iro­nicz­ne­go.

Na mar­gi­ne­sie: poemat „Odwró­co­ne świa­tło” dość dobrze wpi­su­je się, moim zda­niem, w tra­dy­cję roman­tycz­ne­go i moder­ni­stycz­ne­go „poema­tu medy­ta­cyj­ne­go” wypra­co­wa­ne­go przez angiel­skich poetów roman­tycz­nych, zwłasz­cza Word­swor­tha i Shel­leya, a następ­nie roz­wi­nię­te­go przez takich poetów wyso­kie­go moder­ni­zmu jak Eliot czy Ste­vens. Jak świet­nie i prze­ko­nu­ją­co poka­zał Harold Blo­om (a u nas Aga­ta Bie­lik-Rob­son)1, roman­tycz­ny i poro­man­tycz­ny poemat medy­ta­cyj­ny toro­wał dro­gę dwu­dzie­sto­wiecz­nej poezji moder­ni­stycz­nej i pono­wo­cze­snej (Ash­be­ry, Ammons, Jorie Gra­ham, aby wymie­nić tyl­ko kil­ka przy­kła­dów). Podob­ną rolę przy­pi­sał­bym poema­tom Wirp­szy, Kar­po­wi­cza, a do pew­ne­go stop­nia i roz­bu­do­wa­nym medy­ta­cjom Alek­san­dra Wata: anty­cy­po­wa­ły one poetyc­ką stra­te­gię i wraż­li­wość obec­ne u takich poetów jak Andrzej Sosnow­ski, Tade­usz Pió­ro czy Andrzej Nie­wia­dom­ski. Jest to war­te pod kre­śle­nia tym bar­dziej, że w pol­skiej poezji roman­tycz­nej kon­wen­cja „poema­tu medy­ta­cyj­ne­go” wła­ści­wie się nie poja­wi­ła.

Zapro­po­no­wa­ny przez Word­swor­tha „poemat medy­ta­cyj­ny” – dro­bia­zgo­wy i iro­nicz­ny zapis naj­drob­niej­szych poru­szeń umy­słu, bar­dzo czę­sto wyraz kry­zy­su świa­do­mo­ści – przy­bie­ra naj­czę­ściej postać zagęsz­czo­nej medy­ta­cji snu­tej na moty­wach zaczerp­nię­tych ze świa­ta przy­ro­dy. To taka post­kan­tow­ska i post­kier­ke­ga­ar­dow­ska sie­lan­ka: moc­no reto­ry­zo­wa­na i iro­nicz­na, świa­do­ma wła­snych kon­wen­cji i z pre­me­dy­ta­cją je kwe­stio­nu­ją­ca, pozwa­la­ją­ca sobie na szer­szy oddech – zry­wa­ją­ca z gor­se­tem ryt­micz­nym, pole­ga­ją­ca na dłuż­szej i bar­dziej kolo­kwial­nej fra­zie, dopusz­cza­ją­ca do gry róż­ne języ­ki – wresz­cie kie­ru­ją­ca się ku zja­wi­skom natu­ral­nym, zara­zem jed­nak wplą­tu­ją­ca je w nie­okre­ślo­ną i apo­re­tycz­ną grę świa­do­mo­ści.

„Odwró­co­ne świa­tło” jest dosko­na­łym przy­kła­dem takie­go poema­tu. A wła­ści­wie kontr­przy­kła­dem, gdyż pol­skie­go poetę naj­bar­dziej inte­re­su­je ukry­ta reto­ry­ka for­my medy­ta­cyj­nej. Kar­po­wicz – podob­nie zresz­tą jak jego ame­ry­kań­scy kole­dzy z Joh­nem Ash­be­rym na cze­le – sta­wia kon­wen­cję na gło­wie. Jeśli więc moż­na mówić o wymia­rze medy­ta­cyj­nym „Odwró­co­ne­go świa­tła”, to chy­ba raczej w takim zna­cze­niu, że były­by to medy­ta­cje odwra­ca­ją­ce się od sie­bie, medy­ta­cje dru­gie­go stop­nia. Oto momen­ty per­cep­cji zde­rza­ją się z momen­ta­mi zawie­szo­nej kon­tem­pla­cji, a struk­tu­ral­na logi­ka poema­tu (narzu­co­na przez autor­ski układ wier­szy) raz po raz ule­ga roz­pro­sze­niu i zakwe­stio­no­wa­niu, aby wresz­cie przy­brać cha­rak­ter para­lo­gicz­ny2.

Trze­ba pamię­tać o tym, że Kar­po­wicz pisze swój poemat w poczu­ciu schył­ko­wo­ści cza­su, i że ciem­ność zapa­da­ją­ca nad wie­lu jego wier­sza­mi jest ciem­no­ścią apo­ka­lip­tycz­ną. Odbi­ja się to na for­mie poema­tu, któ­ry z jed­nej stro­ny – był­by to prze­krój hory­zon­tal­ny – odzwier­cie­dla nowo­te­sta­men­to­wą histo­rię zwia­sto­wa­nia, naro­dze­nia, ukrzy­żo­wa­nia i zmar­twych­wsta­nia3, z dru­giej zaś stro­ny – nie­chaj będzie to prze­krój wer­ty­kal­ny – roz­pa­da się na „kopie arty­stycz­ne” i „kal­ki logicz­ne”, a więc swe­go rodza­ju symu­la­cje nie­ist­nie­ją­ce­go wier­sza źró­dło­we­go (pod hasłem „ory­gi­nał” poeta umiesz­cza jedy­nie „pusty” tytuł). Schył­ko­wość pole­ga tutaj na świa­do­mo­ści wyczer­pa­nia (się) wszel­kich ory­gi­nal­nych i źró­dło­wych nar­ra­cji. Gesty są nie­uchron­nie powta­rza­ne; sło­wa odbi­ja­ją się w jakimś zwa­rio­wa­nym „gabi­ne­cie luster”; kolej­ne wier­sze nakła­da­ją się na sie­bie jak gigan­tycz­ny palimp­sest. Wtó­ru­jąc Leśmia­no­wi, Kar­po­wicz pisze w jed­nym z wier­szy: „nace­lo­wu­jesz dwa lustra na lustro” („Poran­ny dia­log”)4.

Brzmi to pesy­mi­stycz­nie. Koniec poezji? Poezja jako tau­to­lo­gicz­ne powta­rza­nie tych samych fraz i for­muł?

Otóż nie­zu­peł­nie. A jeśli nawet upie­rać się przy sło­wie „koniec”, to nale­ża­ło­by chy­ba mówić o koń­cu poezji rozu­mia­nej jako pew­na insty­tu­cja gatun­ko­wa i świa­do­mość kul­tu­ro­wa, jako swe­go rodza­ju ide­olo­gia wspar­ta histo­rią lite­ra­tu­ry (kano­ny, hie­rar­chie, „nie­wzru­szal­ne war­to­ści” itp.), poli­ty­ką kul­tu­ral­ną (kur­sy aka­de­mic­kie, pod­ręcz­ni­ki, nagro­dy i festi­wa­le lite­rac­kie itp.), wresz­cie ryn­kiem lite­ra­tu­ry (domi­nu­ją­ce szko­ły i nur­ty poetyc­kie itp.). Taka „poezja” – cudzy­słów jest nie­odzow­ny – z całą pew­no­ścią Kar­po­wi­cza nie inte­re­so­wa­ła. Mówił o tym wie­lo­krot­nie i z god­ną podzi­wu kon­se­kwen­cją sta­wiał się na ubo­czu histo­rii lite­ra­tu­ry. Poezja we wła­ści­wym zna­cze­niu tego sło­wa była dla Kar­po­wi­cza pew­nym dyna­mi­zmem myśli, rze­czą nie­pod­le­ga­ją­cą zade­kre­to­wa­niu i zde­fi­nio­wa­niu, gestem nie­skoń­cze­nie dys­kret­nym w swej nie­zgo­dzie na „osta­tecz­ne for­mu­ły” i „nie­pod­wa­żal­ne war­to­ści”. Nawet samo sło­wo „poezja” jest tutaj mylą­ce – Kar­po­wi­czo­wi cho­dzi bowiem o prze­kro­cze­nie wszel­kich gra­nic gatun­ko­wych i este­tycz­nych, o trak­to­wa­nie poezji jako ćwi­cze­nia egzy­sten­cjal­ne­go, a nie tyl­ko czy­tel­ni­cze­go.

Jeśli więc mówić o koń­cu poezji, to raczej z myślą o poezji przy­cho­dzą­cej skąd­inąd i sta­no­wią­cej wezwa­nie do przy­ję­cia jakiejś innej posta­wy wobec wier­sza. O jaką posta­wę mogło­by cho­dzić? W zna­nym szki­cu „Koniec filo­zo­fii i zada­nie myśle­nia” Mar­tin Heideg­ger pisał: „powyż­szy tytuł jest nazwą pew­nej pró­by namy­słu, namy­słu, co trwa w pyta­niu. Pyta­nia pro­wa­dzą do jakiejś odpo­wie­dzi. Odpo­wiedź, o któ­rą tu cho­dzi – o ile zosta­ła­by kie­dyś udzie­lo­na – musia­ła­by pole­gać na prze­mia­nie myśli, nie na wypo­wie­dzi o jakimś sta­nie rze­czy„5. Pas­sus ten mógł­by rów­nie dobrze odno­sić się do „Odwró­co­ne­go świa­tła” – Kar­po­wi­czow­skie medy­ta­cje nie tyle sta­ra­ją się coś powie­dzieć, co skie­ro­wać świa­do­mość na inne tory. Her­me­neu­ty­ka zastą­pio­na zosta­je poetyc­ką topo­gra­fią. A mapę czy­ta się ina­czej – ze świa­do­mo­ścią wła­sne­go umiej­sco­wie­nia.

[…]

Otóż nie­wąt­pli­wie poezja Kar­po­wi­cza to prze­strzeń prze­świ­tów, nagłych usko­ków, trans­gre­sji. To jak­by poezja (u) kre­su poezji, nie­ustan­nie wymy­ka­ją­ca się, wyśli­zgu­ją­ca czy­tel­ni­ko­wi. Kra­ina i pora eks­ce­su: „może więc pew­ne­go dnia myśl nie cof­nie się przed pyta­niem, czy prze­świt, wol­na i otwar­ta prze­strzeń, nie jest miej­scem czy­stej prze­strze­ni i eks­ta­tycz­ne­go cza­su, i wszyst­kie­go, co w nich poja­wia się i zni­ka – miej­scem, któ­re wszyst­ko w sobie sku­pia i zawie­ra„6. Bez­kom­pro­mi­so­wość, z jaką Kar­po­wicz łamie logi­kę poetyc­kie­go wywo­du – a jest to bez­kom­pro­mi­so­wość rady­kal­na i tak gwał­tow­na, że nie­rzad­ko sta­je się dla poety celem samym w sobie – wyni­ka z jego dąże­nia do uchwy­ce­nia rze­czy­wi­sto­ści w jej sta­wa­niu się, kie­dy nic nie jest jesz­cze usta­lo­ne, za to wszyst­ko jest chy­bo­tli­we i ułom­ne.

Jest to tyleż koniec, co począ­tek. Co naj­dziw­niej­sze, przy całej swo­jej wid­mo­wo­ści i swo­istej deka­den­cji tom „Odwró­co­ne świa­tło” jest przede wszyst­kim zbio­rem wier­szy o nie­prze­ni­kal­nych, nie­przej­rzy­stych przed­mio­tach. Ale na tym wła­śnie zasa­dza się, myślę, wiel­kość tej książ­ki. Z całą pew­no­ścią nie pole­ga ona na zdol­no­ści poety do abs­tra­ho­wa­nia od świa­ta i kon­stru­owa­nia poezji rze­ko­mo inte­lek­tu­al­nej, chłod­nej, aka­de­mic­kiej. Bynaj­mniej. Kolej­ne wier­sze cią­żą ku rze­czom, doko­nu­ją ich obry­su, zwra­ca­ją się ku ich fak­tu­rze. Wbrew pozo­rom nie­wie­lu jest w pol­skiej poezji poetów tak wyczu­lo­nych na mate­rial­ność i mię­si­stość świa­ta. Kar­po­wicz dąży do uchwy­ce­nia momen­tu per­cep­cji i poka­zu­je, jak dale­ce to, co nazy­wa­my bez­po­śred­nim widze­niem, jest w isto­cie widze­niem zafał­szo­wa­nym. I jeśli jest to koniec pew­nej poezji – bo poezja nie mówi już nic pew­ne­go, bo nicze­go nas nie nauczy, bo nie da się z niej wycią­gnąć żad­nych pożyt­ków, bo jest może nawet szko­dli­wa z uwa­gi na nie­okre­ślo­ność prze­ka­zu i rela­tyw­ność wie­lu sądów – to zara­zem może to być począ­tek widze­nia i myśle­nia poza poezją, a może wła­ści­wie przed poezją, tam, gdzie rze­czy dopie­ro się sta­ją.

„Odwró­co­ne świa­tło” jest w dużej mie­rze książ­ką o widze­niu i patrze­niu. Nie­omal wszyst­ko jest w tej książ­ce zawar­te w spoj­rze­niu: poza, w głąb, na wskroś, do środ­ka. To wła­śnie spoj­rze­nie, zda­je się mówić Kar­po­wicz, otwie­ra egzy­sten­cję na świat. Choć może i zamy­kać, co poeta suge­ru­je w kil­ku przy­naj­mniej wier­szach:

zna wła­sny obraz
tyl­ko z widze­nia
innych zapi­sa­ny jest
a con­to lustra któ­rym
sie­bie na obcych wyno­si

(„Zbiór odli­czo­ny”).

Ale (wbrew pozo­rom) opi­sa­na w tym wier­szu sytu­acja nie jest dla tego poety typo­wa. Choć wie­le jego wier­szy zda­je się wyra­stać ze skraj­ne­go solip­sy­zmu, to nie sądzę, aby poeta pod­pi­sał się pod Ber­ke­ley­ow­skim rów­na­niem esse = per­ci­pi („ist­nieć” zna­czy „być postrze­ga­nym”). Wręcz prze­ciw­nie, czło­wiek Kar­po­wi­cza – „czło­wiek innej serii”, jak czy­ta­my w wier­szu będą­cym kal­ką logicz­ną nie­ist­nie­ją­ce­go wier­sza „Syn­te­tycz­ne der­by” – jest isto­tą wycho­dzą­cą poza widze­nie. Tyle tyl­ko, że czy­ni to nie­ja­ko „w ramach” widze­nia. Poeta odwra­ca spoj­rze­nie i kie­ru­je je ku sobie, ale cała sce­na – uję­ta w kadrze i zatrzy­ma­na – ma w sobie coś uro­czy­ste­go, tak jak­by­śmy byli świad­ka­mi waż­nej ini­cja­cji:

wyni­ka jasno z ciem­nych ujęć żeber
świe­cą­ce nam pod nogi ser­ce
a kto za pro­mień wypro­wa­dza
pie­szy przy­sta­nek podej­mu­je
po pro­stu pró­bę zapa­trze­nia

(„Orzecz­nik ini­cja­cyj­ny”).

„Zapa­trze­nie”: jakie wspa­nia­łe sło­wo! Kono­tu­je nie tyl­ko moment inten­syw­ne­go wypa­try­wa­nia i wpa­try­wa­nia się, ale rów­nież impe­ra­tyw wyj­ścia poza patrze­nie. Ku cze­mu? Przede wszyst­kim ku płod­ne­mu otwar­ciu myśli, ku rze­czy myśle­nia, ku myśle­niu o byciu rze­czy. W jed­nej z kalek logicz­nych Kar­po­wicz zauwa­ża: „prze­chwy­tu­ją­ce otwar­cie jest jedy­nym / wyj­ściem z zamknię­cia” („Naprze­mian­le­głość”). Pierw­sze dwa sło­wa inter­pre­tu­ję jako odno­szą­ce się do świa­do­mo­ści i per­cep­cji otwar­cia. Cho­dzi więc o waż­ność i zdol­ność myśle­nia rze­czy w ich dyna­mi­ce, ich urze­czo­wia­niu. James Joy­ce pisał: „Only con­nect!” – „Wystar­czy połą­czyć!”. To pomoc­na wska­zów­ka dla począt­ku­ją­ce­go czy­tel­ni­ka wier­szy Kar­po­wi­cza. Lek­tu­ra tego poety pole­ga nie tyl­ko na rozu­mie­niu, lecz – być może przede wszyst­kim – na chę­ci i zdol­no­ści do łącze­nia róż­nych frag­men­tów, róż­nych punk­tów widze­nia czy róż­nych pozio­mów wypo­wie­dzi:

blask pod­szew­ki na zewnątrz
po jodeł­ce świa­ta pną się
wzo­ry gar­ścia­mi

(„Pra­wo sym­pli­fi­ka­cji”).

Podob­nie jak Wirp­sza, Kar­po­wicz to mistrz poezji waria­cyj­nej, krą­żą­cej wokół kil­ku pod­sta­wo­wych obra­zów i meta­for, i czy­nią­cej z nich nie­wy­czer­pa­ne źró­dło poezji. Poje­dyn­cze sło­wa i wzo­ry łączą się „ponad” wier­sza­mi i skła­da­ją w nowe, znacz­nie trud­niej czy­tel­ne tek­sty. Nie cho­dzi przy tym o zna­cze­nia sym­bo­licz­ne czy domi­nan­ty seman­tycz­ne. Kar­po­wi­czow­skie repe­ty­to­ria mają cha­rak­ter para­tak­sycz­ny – powra­ca­ją­ce sło­wa i obra­zy nie dopeł­nia­ją się, lecz przy kolej­nych powtó­rze­niach roz­ry­wa­ją przy­pi­sy­wa­ne im związ­ki fra­ze­olo­gicz­ne i logicz­ne. Przy­po­mi­na to tro­chę stra­te­gię zasto­so­wa­ną przez Nie­tz­sche­go w książ­kach afo­ry­stycz­nych: afo­ry­zmy burzą logi­kę wywo­du, ale zara­zem pod­su­wa­ją moż­li­wość wie­lu innych odczy­tań (w tym odczy­tań jak naj­bar­dziej filo­zo­ficz­nych i logicz­nych) i dają się czy­tać „po sty­kach”, a więc dro­gą wie­lo­krot­ne­go skła­da­nia tych samych zwro­tów.

W „Odwró­co­nym świe­tle” stra­te­gia ana­fo­rycz­na jest dość łatwo zauwa­żal­na. Do naj­czę­ściej powra­ca­ją­cych obra­zów nale­żą na przy­kład obra­zy świa­tła, prze­świ­tu, prze­świ­ty­wa­nia, czy też meta­fo­ry­ka (choć moim zda­niem nale­ża­ło­by tu mówić raczej o meto­ni­micz­no­ści) wnę­trza i zewnę­trza, wycho­dze­nia i wni­ka­nia, otwar­cia i zamknię­cia. Jak już zauwa­ży­łem, klu­czo­we są figu­ry drze­wa i lasu. Czę­sto powra­ca­ją też momen­ty cię­cia, prze­ci­na­nia, kro­je­nia, wdzie­ra­nia się, roz­ry­wa­nia. Nale­ży wszak­że pamię­tać, że wszyst­kie te powtó­rze­nia pozo­sta­ją w związ­ku z postrze­ga­ją­cą świa­do­mo­ścią. Inny­mi sło­wy, nabie­ra­ją one sen­su w polu per­cep­cji; poza nim są tyl­ko i wyłącz­nie przy­pad­ko­wy­mi zbie­ga­mi oko­licz­no­ści.

Bodaj naj­zwięź­lej poeta scha­rak­te­ry­zo­wał wła­sny pro­jekt w tytu­ło­wym wier­szu z „Odwró­co­ne­go świa­tła” – to istot­nie poezja powsta­ją­ca „w poszu­ki­wa­niu for­mu­ły otwar­te­go życia”. Cały dra­mat Kar­po­wi­czow­skiej wizji bie­rze się z para­dok­sal­no­ści tego stwier­dze­nia: czy moż­na bowiem zamknąć otwar­te życie w jakiej­kol­wiek for­mu­le? A prze­cież trze­ba pró­bo­wać, i nie­wy­klu­czo­ne, że sens otwar­tej egzy­sten­cji mie­ści się wła­śnie w tych pró­bach. Jest w „Odwró­co­nym świe­tle” wie­le pięk­nych wier­szy mówią­cych wła­śnie o nie­moż­no­ści osta­tecz­ne­go zamknię­cia i zade­kre­to­wa­nia świa­ta. Zna­mien­ne, że bar­dzo czę­sto poja­wia się w nich ktoś jesz­cze, jakiś „inny”, dru­gi, ktoś spo­za pola mojej per­cep­cji, mówią­cy innym języ­kiem, będą­cy jakimś nie­pla­no­wa­nym nad­dat­kiem, gościem bez doku­men­tów toż­sa­mo­ści. W świe­cie Kar­po­wi­czow­skiej poezji – a jest to świat zde­cy­do­wa­nie, cza­sem osten­ta­cyj­nie pierw­szo­so­bo­wy – ktoś inny jest zawsze wyło­mem, moż­li­wo­ścią nie­obli­czal­nej zmia­ny pla­nów. Ale chy­ba wła­śnie dla­te­go są to wier­sze tak poru­sza­ją­ce:

gdy­byś był we mnie a ja w tobie będą­ce
było­by nami zamy­kaj za sobą każ­de drzwi
kie­dy wcho­dzę rów­nież te odwia­ne
dale­ko od pra­gnie­nia w nich być może
zapar­ło się roz­war­cie mów lecz niszcz lite­ry

(„Aksjo­mat eks­ten­sjo­nal­no­ści”).

[…]


Przy­pi­sy:
[1] Myślę tu zwłasz­cza o książ­kach opu­bli­ko­wa­nych przez H. Blo­oma w latach sześć­dzie­sią­tych i sie­dem­dzie­sią­tych (po pol­sku uka­zał się jedy­nie tom Lęk przed wpły­wem, wyda­ny ory­gi­nal­nie w 1973 roku). Zna­ko­mi­tym wpro­wa­dze­niem do tema­tu jest też książ­ka A. Bie­lik-Rob­son pt. Duch powierzch­ni. Rewi­zja roman­tycz­na i filo­zo­fia, Kra­ków 2004.
[2] Sło­wo to poja­wia się u Lyotar­da, któ­ry w „Kon­dy­cji pono­wo­cze­snej” prze­ciw­sta­wia frag­men­ty para­lo­gicz­ne Wiel­kim Nar­ra­cjom. Myślę, że „Odwró­co­ne świa­tło” speł­nia w dzie­le Kar­po­wi­cza podob­ną rolę – jest wyra­zem utra­ty wia­ry w sens wiel­kich nar­ra­cji roman­tycz­nych i post­ro­man­tycz­nych.
[3] Ści­śle rzecz bio­rąc, poemat skła­da się z 10 czę­ści: „Przed każ­dą chwi­lą”, „Zwia­sto­wa­nie”, „Nawie­dze­nie”, „Naro­dze­nie”, „Nauka”, „Naucza­nie”, „Kana Gali­lej­ska”, „Poj­ma­nie”, „Ukrzy­żo­wa­nie”, „Zmar­twych­wsta­nie”. Poszcze­gól­ne wier­sze nawią­zu­ją do tych tema­tów w spo­sób nader luź­ny i na tyle nie­ja­sny, że zapro­po­no­wa­ny układ tre­ści ma cha­rak­ter nie­le­d­wie dekla­ra­tyw­ny.
[4] Myślę oczy­wi­ście o Leśmia­now­skim „Pro­lo­gu” do „Księ­gi prze­czuć”: „Dwa zwier­cia­dła… / Jed­no prze­ciw dru­gie­mu usta­wiam z pośpie­chem / I widzę sze­reg odbić, zasu­nię­tych w wiecz­ność…”.
[5] M. Heideg­ger, „Koniec filo­zo­fii i zada­nie myśle­nia (wykład z 1964 roku)”, [w:] tegoż, Ku rze­czy myśle­nia, przeł. K. Michal­ski, War­sza­wa 1999, s. 77.
[6] Tam­że, s. 91.

Frag­ment ese­ju „Przez chwi­lę, w zawie­szo­nym śpie­wie” z książ­ki Pod­ziem­ne wnie­bo­wstą­pie­nie. Szki­ce o twór­czo­ści Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

O autorze

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Powiązania