Pęd pogoni, pęd ucieczki, debiut Ryszarda Krynickiego, jednego z najwybitniejszych polskich poetów, ukazał się w grudniu 1968 roku w formie znacząco odbiegającej od zamierzeń twórcy i dlatego przez wiele lat był przez niego, twórcę, nieuznawany. Dopiero dziś, po niespełna półwieczu, dostajemy do rąk tę książkę w formie niewybrakowanej, nieokaleczonej, pozbawionej krzywdzących kompilacji i przede wszystkim uzupełnionej rysunkami przyjaciela poety, konceptualisty, Andrzeja Bereziańskiego. Tym samym, choć Ryszard Krynicki kojarzony jest jako ktoś, kto rzadko publikuje i nieustannie doprecyzowuje swoje poprzednie wiersze, dopełnia się jego obraz jako poety, dla którego każdy z tekstów jest nieprzerwanie odżywającym na nowo wyrazem olśnienia i intymnego wglądu w świat.
Pęd pogoni, pęd ucieczki to wielowątkowa opowieść o poszukiwaniu sensu w świecie pogrążonym w chaosie „centralnie sterowanym” przez antyhumanistyczne ideologie. Dzięki temu, czytając tę książkę, nie tyle przyswajamy sobie realia ówczesnego „porządku” i wraz z poetą wyrażamy wobec nich pełen bezradności sprzeciw, ile przede wszystkim unaoczniamy sobie, jak realność roku 1968, przez swe ufundowanie na przekłamaniach, skutecznie – wydawałoby się – utemperowała wrażliwość na to, co jednostkowe, delikatne i wymagające troski. Obserwując w pełnej krasie pierwszą odsłonę poetyckiego talentu Ryszarda Krynickiego, jesteśmy zarówno wybrani, jak i skazani na podróż, która równocześnie zakłada dwie, ściśle ze sobą współgrające i sprzeczne względem siebie aktywności – ucieczkę i poszukiwanie. W efekcie, będąc rozdartymi, w przedziwny sposób pozostajemy w punkcie wyjścia i ani na krok nie ruszamy się z miejsca właśnie po to, aby zderzyć się z rzeczywistością, paradoksalnie wymknąć się z jej „uścisku”, bezgranicznie do niej przywrzeć i – być może – za jej ruchomą granicą odnaleźć prawdziwą, nieuwikłaną wersję siebie. W tym wszystkim dominująca jest świadomość, że rzadko kiedy można te idealistyczne wyobrażenia urzeczywistnić. O wiele częściej poezja, a więc wypadkowa istnienia, powstaje na styku kilku nieszczęść i upadków, które zaświadczają o podległości człowieka i uniemożliwiają mu wyłonienie się w formie autentycznej, wzbudzającej ufność i zdolnej do tego, aby pokazać innym, że fałsz jest czymś zupełnie rozbieżnym z prawdą, a im coś intensywniej domaga się uznania za prawdę, tym bardziej powinno wywoływać naszą czujność na mistyfikację. Wiersz nigdy bowiem nie jest dla Ryszarda Krynickiego zwieńczeniem triumfu, dowodem na zastąpienie relatywnej prawdy świata prywatnym jego odczytaniem, ponieważ literatura rodzi się z cierpienia, które po akcie ekspresji powinno przynosić ukojenie lub, w sensie Miłoszowskim, „ocalenie”. Pytanie o to, czy rezultat poetyckiej refleksji jest rzeczywiście tym, czego się od niego a priori oczekuje jest w Pędzie pogoni, pędzie ucieczki pozostawionymi dla każdego czytelnika drzwiami do własnego rozumienia tej książki i zawartych w niej przesłań.
Zarysowane tu wątki metapoetyckie współtworzy refleksja nad miejscem Polski we (wszech)świecie. Podmioty tych wierszy zdają się poszukiwać pierwopisu naszej ojczyzny, pierwotnego obrazu, czy nawet „esencji” polskości. Problem jednak w tym, że nie jest to możliwe, gdyż to, co wspólne i ponadindywidualne jest tutaj dwuznaczne, zbyt dychotomiczne i niejasne, w przeciwieństwie do tego, co w danej chwili gloryfikowane i efemerycznie zasługujące na uznanie. Ryszard Krynicki pokazuje, że jednym z największych przekleństw jego generacji było budowanie „pomników” i sakralizacja tego, co musiało stać się tylko niechlubnym i przemijalnym znakiem czasów, pozbawionym jakiegokolwiek wymiaru metafizycznego. Wobec zabójczej polityki kulturalnej ciało stało się jedynym gwarantem odrębności i indywidualizmu, które nawet pomimo fizycznego uwięzienia czy sprowadzenia do „ciemnej masy” tłumu zaświadczało o możliwości nadejścia takiego snu, po którym nie nastąpiłby kolejny pożar, lecz upragnione wyzwolenie. Tego rodzaju hipotezy doprowadzają nas do uznania, że tytułowa ucieczka ma swe źródło w wygnaniu i swego rodzaju poczuciu niedopasowania do świata rządzonego przez negatywne siły, co kryje za sobą daleko idącą samokrytykę. Wychodząc od dorobku obu Awangard, w przejmującym wierszu Akt urodzenia, Ryszard Krynicki nie tyle inicjuje kosmogoniczny namysł nad swoim „wszechświatem” poetyckim, ile nade wszystko pokazuje, jakie było źródło jego wyobcowania i jaki prapoczątek miało, obecne u niego zresztą do dzisiaj, przezwyciężanie paraliżu rzeczywistości, a więc także permanentnego ożywiania jej w poezji. Taka artystyczna droga nie była dla niego rzecz jasna wymysłem czy wytworem chwili, lecz wyrazistą odpowiedzią na potrzebę realności, która choć ze swej natury dobra i prawdziwa stała się ideologicznie podejrzana, podawana w wątpliwość lub nawet wprost, jako „siedlisko” Wielkiego Brata, stawała się w zakłamany sposób centrum całego systemu „donosicielstwa”. Dlatego, czytając ten tomik po latach, mimowolnie odczytujemy go jako opowieść o intelektualnym przejściu od „narodzin” do samoświadomości swej roli, od jawy do snu, od dostrzeżenia, jak zmistyfikowana i w niemożliwy sposób jednoznaczna rzeczywistość „donosi” na niewinnego człowieka, aż po uzmysłowienie sobie, że zło kryje się w źle rozumianych ideach, a dobro wyzwolić można tylko słowem i dobrym uczynkiem.
Podróż w Pędzie pogoni, pędzie ucieczki jest ambiwalentnym i autodestrukcyjnym impulsem, który najczęściej w metaforyczny sposób utożsamiany jest z widzeniem i mową, a więc wędrówką w głąb kolejnych warstw rzeczywistości lub języka. Prawie nigdy nie jest celem samym w sobie i kończy się dotarciem donikąd lub w otchłań rozpaczy, gdyż tak jak przedstawiane tu życie, będące przecież wędrówką, podróż konstytuowana jest nie przez swój upływ, lecz to, co się w niej i dzięki niej wydarza. Doprowadza to do tego, że zadawanie pytań światu (kim naprawdę jesteś?), czy też uznanie jego nieoczywistości prowadzi do skrajnego niebezpieczeństwa, postrzegania siebie i swojego wizerunku za „wrogów” własnej autonomiczności i możliwości samostanowienia. Choć mimo to nie brakuje tutaj także momentów, w których podróż uznawana jest za na wpół uduchowioną, niemożliwą do zdezaktualizowania i prowadzącą do przestrzeni niemalże świętej – świata poezji, zawierającego w sobie każdy inny świat. Podobnie rzecz się ma z kontaktami międzyludzkimi – w świecie poetyckim Pędu pogoni, pędu ucieczki każdy jest w jakiś przedziwny sposób znany, rodzimy i bliski, lecz prawdziwe porozumienie rzadko kiedy staje się możliwe. Zwieńczeniem tych wątków stanowi u Krynickiego tworzenie, jako stan ciągłej gotowości na demistyfikację, co w roku 1968 nieuchronnie przybierało formę wcielania się w Syzyfa, przechodzenia od biegu / pod stromość myśli do spadania ze szczytu na moment przed jego zdobyciem.
Podróż jest dla Krynickiego istotna również dlatego, że będąc w ruchu wymykamy się tym, którzy być może chcieliby nas uwięzić, zaetykietować i zabronić bycia sobą. Stąd jego język i poetyka odznaczają się wysoce zaawansowaną zdolnością magiczną – stwarzają to, co dotąd nieistniejące, kojarzą ze sobą kolejne opozycje, a na dodatek stają się czymś niezależnym od tego, kto wykorzystuje jego możliwości, zaczynają żyć własnym życiem. Z tego powodu, poza idiomatycznym dla Krynickiego piętnowaniem narracji fałszywych, degradujących czasoprzestrzeń i instrumentalizujących „nazywanie”, równie wiele poświęca się tutaj miejsca biologicznemu wymiarowi istnienia, lękowi przed rozpadem ciała, czy przede wszystkim uznania cielesności za coś zupełnie niepotrzebnego, niezgodnego z kolejnym „planem pięcioletnim”. Podróżując w poetyckim świecie Pędu pogoni, pędu ucieczki napotykamy kolejne tropy, rozumiane tu nie tylko jako ślady po wielu innych wędrówkach, lecz także retoryczne chwyty, które sprawiają, że wiersze Krynickiego są dalekie od homogeniczności i integralności, bo już same w sobie są siatką znaczeń, rezonującą na całą twórczość autora Magnetycznego punktu i współtworzącą jej punkty wspólne. Skoncentrowanie na wieloznaczności słów jest tutaj więc odpowiedzią na socrealizm i opresyjny charakter władzy. Jednym z najbardziej znamiennych przykładów tego są frenetyczne wizje drukowania prasy (prasy prasy) codziennej, która „miażdży” wszystko, sprowadzając świat do frazesów i nowomowy. Dlatego podmioty tych wierszy, jakby w duchu Peiperowskich poematów rozkwitających, myślą o współczesnym sobie świecie jak o konstrukcji zdeprawowanej, podszytej zakłamaniem i na poły amorficznej, co w prostej linii prowadzi do ich wyciszenia się na zewnętrzność i natychmiastowy zwrot w stronę tego, co intymne.
Pęd pogoni, pęd ucieczki to także strategia rekonstrukcji przeszłości z pamięci. Z tej perspektywy podróż to też pozostawanie w miejscu, mierzenie się z zachodzącymi w jej trakcie utratami, poronieniami tego, co najcenniejsze. W świecie zachwaszczonym, wyzbytym z czystych intencji nikt nie jest niewinny, nawet nienarodzone dziecko, które już za chwilę w łonie matki dosięgną zaborcze macki systemu. Dlatego w swym debiucie Krynicki daje wyraz swej przemożnej ufności w to, że poezja przetrwa każdą zawieruchę Historii, nawet pomimo tego, iż rzeczywistość roku 1968 przez swe „zaczarowanie” socjalizmem oscylowała wyłącznie wokół trzech nici przewodnich: śledztwa, spisku i podejrzliwości. Problem z nowoczesnością zaprezentowaną w Pędzie pogoni, pędzie ucieczki jest więc taki, że nawet człowieka, który swą teraźniejszość traktuje poważnie i uczciwie, rzeczywistość zaatakuje bez zastanowienia i z najwyższą agresywnością. Stąd prosty wniosek: nie można ufać żadnej „odwilży” i tym samym przeceniać jawiącej się na horyzoncie wolności. Wciąż trzeba walczyć o przyszpilenie chwili oszczepem umysłu i jak najskuteczniej uciekać od stania się przeciętym na wylot, jak zwierzyna łowna, aż do momentu, w którym historia zatoczy koło i chwila wieczności przeciągnie się w nieskończoność. Zbiega się to znów z refleksją o poecie i poezji. Podmiot tych wierszy, tożsamy z artystą, lecz nie z samym Ryszardem Krynickim, jest swego rodzaju wygnańcem, który z braku miasta autentycznego i nieprzeklętego, a więc zdrowego serca w organizmie społeczeństwa, w akcie pozytywnego eskapizmu i idealistycznego niepodporządkowania buduje własne światy, co prawda bezludne, lecz otwarte na to, co na zewnątrz zgodne z przyświecającymi mu założeniami. Tym samym cały Pęd ucieczki, pęd pogoni wpisuje się w rejestr wrażeń, który zakłada porzucenie przestrzeni posiadającej jedną wykładnię na rzecz niezorganizowanego, opuszczonego i rozszczepionego na „małe ojczyzny” świata wrażeń, później przetransponowanego na wiersz.
To, że z Pędu pogoni, pędu ucieczki emanuje aura genialnego poety nie jest frazesem, ale faktem mającym odzwierciedlenie w rzeczywistości. W fascynujący i pociągający sposób lektura tej książki rozbiega się niekiedy z dzisiejszymi wyobrażeniami na temat twórczości Ryszarda Krynickiego i w znaczący sposób ją oświetla. Ten spóźniony debiut okazuje wreszcie w możliwie najpełniejszej formie kolejne miejsca krystalizowania się jego światopoglądu artystycznego i przede wszystkim unaocznia wewnętrzną logikę, jaką rządziły się kolejne modulacje jego dykcji – od twórcy żywiołowego i zaangażowanego do postawy ascetycznej, medytacyjnej i skoncentrowanej na tym, co uniwersalne. Jednak z jakiejkolwiek strony nie spojrzelibyśmy na Pęd pogoni, pęd ucieczki to za każdym razem widzimy potwierdzenie tego, co było mu właściwe od zawsze i co także tutaj znajduje swój wyraz – ogromnego talentu do dostrzegania w świecie paradoksów i dążenia do wydobycia z nich nie tylko siebie, ale przede wszystkim czytelnika, którego w każdym swym wierszu zaprasza do rozmowy.