
Kanapeczka, Ogień
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejAutorski komentarz Jacka Dehnela, towarzyszący premierze książki Śnieg w kwietniową niedzielę. 44 wiersze Philipa Larkina w tłumaczeniu Jacka Dehnela, wydanej w Biurze Literackim 8 sierpnia 2022 roku.
„W Polsce Philip Larkin rozpoczął się w roku / Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym” – można by napisać, trawestując początek jednego z najsłynniejszych jego wierszy, „Annus Mirabilis”. Owszem, kilka pojedynczych utworów pojawiło się wcześniej w naszej prasie literackiej, jednak dopiero 44 wiersze w wyborze i tłumaczeniu Stanisława Barańczaka sprawiły, że trafił on na dobre do naszego obiegu literackiego.
Nie sposób przecenić tego gestu – jak i całej „Biblioteczki Poetów Języka Angielskiego pod redakcją Stanisława Barańczaka”, która tuż po przełomie 1989 roku zaczęła łatać luki w naszej recepcji poezji anglojęzycznej. Przez dekadę (1990–2000), najpierw w krakowskim wydawnictwie Arka, potem w Znaku ukazało się tam siedemnaście tomów. Czegóż tam nie było! Barokowi poeci metafizyczni (Donne, Herbert, Marvell), romantyk Keats i wiktoriańscy Hopkins i Hardy, zbiory monologów Szekspira i humoresek Leara czy Carrolla, Walijczyk Vaughan i Irlandczyk Heaney, wreszcie giganci amerykańscy: Auden, Bishop, Dickinson czy Frost. Była to biblioteczka klasyków, stąd trafił się w niej tylko jeden żyjący poeta, Seamus Heaney – i to jeszcze przed Noblem – ale i Larkin prawie się załapał, bo 44 wiersze ukazały się raptem sześć lat po jego przedwczesnej śmierci.
Zbiory przekładów Barańczaka, jakkolwiek zawsze istotne, doceniane – a czasem może i przeceniane – przez krytykę, nie zawsze były całkowicie prekursorskie; często stały w opozycji do poprzednich, dobrze zakorzenionych tłumaczeń danych autorek czy autorów, zmieniając ich widzenie w Polsce. W przypadku Larkina była to jednak książka fundamentalna – poeta, który w Anglii był gwiazdą pierwszej wielkości, u nas był niemal zupełnie nieznany. Nie załapał się ani do trzytomowego wyboru Poeci języka angielskiego Henryka Krzeczkowskiego (1969–1974), gdzie uwzględniono twórców urodzonych do 1914 roku, ani w mającej ogromne znaczenie dla polskiej poezji lat 90. Antologii nowej poezji brytyjskiej Piotra Sommera, która prezentowała autorów następujących po pokoleniu The Movement, do którego należał Larkin.
Tymczasem 44 wiersze stanowiły solidny i reprezentatywny wybór (co oczywiście nie jest aż tak trudne w przypadku autora, który zostawił po sobie raptem trzy kanoniczne tomy, zawierające w sumie osiemdziesiąt pięć utworów), a ich siłę rażenia wzmocniły jeszcze kolejne antologie, w których Barańczak uwzględniał wiersze poety. Na kilkanaście lat ustawiło to widzenie i dykcję poetycką Philipa Larkina w polszczyźnie.
*
Na pełną prezentację trzech wspomnianych tomów Larkina trzeba było poczekać do roku 2008, kiedy to w Biurze Literackim ukazały się Zebrane w moim przekładzie. Był to nie tylko większy korpus tekstów, ale i zupełnie nowa wizja tej twórczości. Nieprzypadkowo – pracę magisterską pisałem właśnie o zamieszczonych w 44 wierszachprzekładach utworów z The Whitsun Weddings (czyli najobszerniej reprezentowanego w tym wyborze tomiku), a jej istotną częścią były moje własne tłumaczenia, znacznie się od tamtych różniące. Jakkolwiek bowiem bardzo szanuję Barańczaka i jako poetę, i jako tłumacza, głęboko nie zgadzałem i nie zgadzam się z jego ujęciem Larkina. Obrane przez niego strategie translatorskie znacznie podwyższyły dykcję tej poezji, napompowały ją tak lubianymi przez Barańczaka grami słownymi, wreszcie bezpardonowo ureligijniły. „Mój” Larkin jest zdecydowanie bardziej chropawy, raczej w zwykłych półbutach niż na koturnach i oczyszczony z licznych bonusów – choć z pewnością nie zachowuje tak dokładnych rymów jak ten Barańczakowski (na temat różnic między tymi dwoma widzeniami powstało kilka szczegółowych artykułów, a nawet książka, do których odsyłam ewentualnych zainteresowanych[1]).
Nieco później „Literatura na Świecie” opublikowała również fragmenty prozy i kilka wierszy, napisanych pod pseudonimem Brunette Coleman (3–4/2011), a pięć lat temu w Biurze Literackim ukazała się pierwsza, jak dotąd, przełożona na polski powieść Larkina, Zimowe królestwo. Moglibyśmy uznać, że to bardzo dużo. Jednak problem w tym, że i Larkin od 1991 roku bardzo się zmienił.
*
Mówię tu zarówno o opiniach na jego temat, jak i o samym korpusie tekstów. I Barańczak, i ja pracowaliśmy w oparciu o te same Collected Poems pod redakcją Anthony’ego Thwaite’a, które ukazały się po śmierci poety w 1988 roku[2].Zebranym w początkowym zamyśle miał towarzyszyć drugi tom, obejmujący resztę pomieszczonych tam utworów: 32 wiersze z debiutanckiego The North Ship i 36 wierszy rozproszonych (plus może jakieś dodatki – na przykład wypowiedzi autora na różne tematy, które opublikowała „Literatura na Świecie” w tłumaczeniach Jerzego Jarniewicza).
W 2005 roku ukazały się Early Poems and Juvenilia (red. Arnold Trevor Tolley), a siedem lat później ogromna cegła The Complete Poems Archiego Burnetta. Prócz czterych wydanych za życia Larkina tomików i 38 innych wierszy opublikowanych w pismach, zawiera ona zawrotnych 393 (jeśli dobrze polczyłem) niepublikowanych tekstów, od głupawych rymowanek , układanych w szkole czy okraszających listy do znajomych, po wspaniałe wiersze, które byłyby ozdobą każdej z jego książek. Tym samym Zebrane zawierają – przynajmniej ilościowo rzecz biorąc – niecałą jedną szóstą poetyckiego dorobku Larkina.
Ale to nie wszystko. Już w latach 80. ukazały się zebrane recenzje jazzowe All What Jazz (1985) oraz luźne teksty Required Writing (1983), rozszerzone później o większy wybór wywiadów, recenzji itd. Further Requirements (2001). Wprawdzie nigdy nie poznamy najobszerniejszego z dzieł Larkina, czyli pisanych przez kilkadziesiąt lat dzienników (po śmierci poety wszystkie trzydzieści tomów zostało, na jego wyraźne życzenie, zniszczonych przez Betty Mackereth, jego wieloletnią sekretarkę i byłą kochankę; metodycznie, jeden za drugim, przepuściła je przez niszczarkę, a następnie spaliła resztki), jednak ukazały się dwa zredagowane przez Thwaite’a zbiory jego korespondencji: listy do różnych adresatów (1992) i do wykładowczyni literatury Moniki Jones (2010), z którą łączyła go trwająca kilkadziesiąt lat miłość i przyjaźń. W 2002 do dwóch młodzieńczych powieści dołączył tom wczesnych próz „Trouble at Willow Gables” and Other Fiction 1943–1953) pod redakcją Jamesa Bootha.
Wreszcie przez całe lata ukazywały się książki o Larkinie i jego twórczości – na czele z dwiema biografiami, Andrew Motiona Philip Larkin: A Writer’s Life (1993) i Jamesa Bootha Philip Larkin: Life, Art and Love (2014). Swoją cegiełkę dołożyła też Maeve Brennan, trzecia z kobiet, dzielących życie poety (na jego rysunkach, dołączanych do listów, Jones była przedstawiana jako królik, Brennan jako mysz, a Mackereth jako wieloryb) – tuż przed śmiercią opublikowała The Philip Larkin I Knew (2002), relację z ich związku, wzbogaconą o liczne listy. Żadna z tych książek nie ukazała się w Polsce, za to w 2006 Jerzy Jarniewicz opublikował Odsłuchiwanie Larkina, zbiór okołolarkinowskich esejów, który do dziś pozostaje najważniejszym bodaj polskim tekstem na temat tego poety.
*
Zmieniła się nasza wiedza o Larkinie, zmienił się też świat. Wiele z jego komentarzy, opinii, złośliwych wierszyków jest dziś nie do przyjęcia. Ujawnione zapiski przestawiały go jako mizogina, rasistę, antysemitę, który używał słów takich, jak „czarnuch”, „żydek” czy „ciapaty”. Syn zdeklarowanego nazisty za młodu plasował się po zupełnie przeciwnej stronie sceny politycznej, ale z wiekiem stał się konserwatywnym bigotem, który narzekał, że przestaje chodzić na mecze krykieta, bo jest tam „za dużo kurewskich czarnuchów i że z przyjemnością by patrzył jak szwadron południowoafrykańskiej policji robi z nimi porządek”. Nienawidził strajkujących robotników, oburzał się, że dzieciaki z klasy pracującej mają wstęp na uniwersytety, miał nadzieję, że Thatcher zlikwiduje zasiłki dla bezrobotnych i wyrzuci z kraju migrantów[3]. O ile więc z postaci mówiącej w wierszu „Fundacja oczywiście pokryje Pańskie wydatki” ewidentnie szydzi, o tyle „mała kantyczka”, którą przesłał w listach aż trzem znajomym na przestrzeni czterech lat, wydaje się jednak reprezentować jego własne poglądy:
Chcę widzieć jak przymiera głodem
Tak zwana „robotnicza klasa”,
Jak pensję tną im o połowę,
Jak zupę z trawy warzy baba.
I kiedy autem mknę co rano
W kolejnym garniturze schludnym,
Chcę patrzeć, jak się do mnie łaszą,
Żeby mi czyścić wóz i buty.
Z natłoku wspomnień, opinii, listów wyłania się postać bardzo skomplikowana, to odsądzana od czci i wiary, to z ogromnym wysiłkiem broniona przez biografów i znajomych. Człowiek uwikłany w trudną rodzinę, błyskotliwy rozmówca, który nienawidził przebywać w towarzystwie, złośliwy, ostatecznie – mimo sukcesu zawodowego i artystycznego – zgorzkniały. Zamknięty we własnym życiu jak pan Bleaney w wynajętej klitce. Jak zauważył Jonathan Farmer: „pisał wiersze, które rzadko kiedy wyprawiały się daleko i często chroniły się za pozorną prowincjonalnością, a wręcz często siedziały w domu. Larkin był wielkim dwudziestowiecznym poetą budynków i pomieszczeń poznawanych od wewnątrz – kościołów, szpitali, mieszkanek, hoteli czy wagonów kolejowych – i szerokiego świata widzianego zza ich małych, obronnych drzwiczek. I choć jego wiersze zazwyczaj poruszają się w narracji przez czas, to ich najsłynniejszymi bohaterami (prócz samego Larkina) są ci, których nigdy nie poznał, jak pan Bleaney, lub nie zapamiętał, jak Dockery”[4].
*
Publikowanie dziś pełnej wersji „Collected Poems” po polsku mijałoby się z celem; o ile bowiem debiutancki tomik „The North Ship”, nawet jeśli sam autor niezbyt go cenił, można przełożyć jako zwartą całość, o tyle wiersze rozproszone są bardzo nierówne: to, czy były za życia autora publikowane, czy też nie, niekoniecznie stanowi o ich literackiej sile.
Ostatecznie zatem, zanim przyjdzie czas na drugą część „Zebranych”, postanowiłem z okazji stulecia urodzin Larkina ułożyć nowy zestaw „44 wierszy”, z jednej strony upamiętniający prekursorski wybór Barańczaka, z drugiej – proponujący inne spojrzenie na poetę.
Oprócz rozmaitych słynnych utworów z trzech kanonicznych tomów, znalazły się tu dwa teksty z debiutu, sześć publikowanych w pismach i trzy wyciągnięte z rękopisów. Niektóre z nich należą do najsłynniejszych wierszy poety – tak jest z „Albą” i „Kosiarką”, ostatnimi bodaj jego „wielkimi tekstami”, czy z napisanym na srebrny jubileusz dwudziestopięciolecia panowania Elżbiety II epigramem[5]. Nawiązujące do wiersza Baudelaire’a „Femmes Damnées” pochodzą z czasów, kiedy Larkin eksperymentował ze swoim lesbijskim awatarem, pisząc pod pseudonimem Brunette Coleman (zmyślona literatka była autorką zarówno prozy, jak i kilku wierszy, zebranych w cykl „Sugar and Spice”). Wreszcie „Pobudki w środku zimy”, wstrząsających „Małp laboratoryjnych” czy bardzo osobistego trenu na śmierć ojca, *** „Od tego słońca w kwietniową niedzielę…” Larkin nie uznał za godne publikacji. A szkoda, bo w moim pojęciu dotrzymują kroku jego najlepszym utworom.
Jednak „Complete Poems” zawierają wiele jeszcze skarbów i należy mieć nadzieję, że z czasem polszczyzna zyska ich więcej – czy to w przekładzie moim, czy innych tłumaczy. Na razie świętujmy setne urodziny Larkina tą przebieżką po jego czterdziestu czterech wierszach.
Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.