
Poezja na nowy wiek
nagrania / wydarzenia Różni autorzyDebata w Salonie Polityki wokół antologii Poeci na nowy wiek.
WięcejRecenzja Pawła Kaczmarskiego z książki Świat nie scalony Kacpra Bartczaka.
Już po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron Świata nie scalonego czytelnik staje w obliczu pytania, które towarzyszyć będzie całej lekturze krytycznoliterackiej książki Bartczaka – czego domaga się ten tekst jako wycinek pewnego dyskursu teoretycznego, jako stanowisko krytyczne o tyle wyraźne, o ile wywodzące się z tradycji pozostającej na obrzeżach zainteresowań polskich badań literackich? Jak Bartczak ustosunkowuje się wobec miejsca paradygmatu, wobec czytania krytycznego jako pewnej praktyki, wobec takich pojęć, jak „metoda” i „teoria”? Trafna, acz każdorazowo indywidualnie przepisana odpowiedź na to pytanie zdaje się kluczem do wyzyskania narzędzi, które krytykowi i czytelnikowi stara się przekazać – udostępnić – autor.
Książka Bartczaka to zbiór ośmiu szkiców, wzajemnie przeplatających się inspiracji i pól interpretacyjnych eksperymentów. W pierwszej części książki autor kieruje się ku amerykańskim teoretykom (Bloom, Rorty, Emerson), by później zająć się twórczością wybranych poetów (Ashbery, Stein i Białoszewski, Siwczyk, Sosnowski, poeci amerykańscy z antologii Sommera), a nawet analizą konkretnych wierszy (tych, „które się zachowują”, jak przedstawia je tytuł rozdziału). Krytyczna metoda Bartczaka – jeśli można mówić o metodzie u autora, który wielokrotnie wskazuje na nieprzystawalność tego terminu w odniesieniu do interesujących go nurtów myślenia o literaturze – widoczna jest już w relacji między kolejnymi rozdziałami książki. Bartczak przerzuca mosty między odległymi brzegami. Nie są to jednak nigdy połączenia pełne i ścisłe, „obiektywne” czy „rzeczywiste” w empirycznym i epistemologicznym sensie. Autor osnuwa cały swój projekt wokół kategorii „życia w niepełnym świecie”, wokół żądania zniesienia imperatywu godzenia świata fikcji z rzeczywistym (nakazu zakładającego dychotomię języka), wreszcie – wobec potrzeby mówienia we własnym imieniu (gdzie odwołuje się do Emersonowskiej koncepcji mówienia-za-siebie). Odniesienia Bartczaka są więc nie tylko, jak sugeruje wstęp, powiązane dyskusjami, które toczyli ze sobą wymienieni twórcy, ale i łączą się dzięki wyraźnej linii krytyki dokonywanej przez samego autora; linii, która pozostaje dobrze widoczna w kontekście polskiego życia literackiego. Język Bartczaka – stosując się niejako do wskazań Emersona – nie tylko wyrasta z rodzimej i obcej tradycji krytycznoliterackiej, ale i zwraca się ku nim obu jednocześnie, by powrócić jako głos autonomiczny, nieprzebrzmiały.
Najbardziej intrygują szkice spinające Świat nie scalony: pierwszy, gdzie Bartczak skupia się na relacji projektu Blooma do krytyki de Mana, oraz ostatni, w którym autor wykorzystuje nagromadzone perspektywy krytyczne do interpretacji kilku istotnych, interesujących wierszy (wśród nich „Dwóch scen” Ashbery’ego, ale również kilku utworów Sommera). Bloom zostaje odczytany w zestawieniu z projektem de Mana, u którego autor dostrzega skłonność do zachowywania modelu dwoistej jaźni – empirycznej oraz językowej. Takie podejście, w opinii Bartczaka, paraliżuje język, zamyka go na nowe interpretacje; akcentując niemożność pogodzenia świata rzeczywistego ze światem fikcji, nie można zrzucić balastu tego pierwszego. Tymczasem autor Lęku przed wpływem, ze swoją kluczową teorią tropów, okazuje się tym, który pozostaje otwarty na wszelkie możliwości języka, postuluje czytanie „wprzód”, skupia się na zdolności każdej narracji i każdego tekstu do bycia „przepisanymi”. Negując model epistemologiczny, w którym podmiot dowiaduje się czegoś bądź ma się czegoś dowiedzieć, oraz zrywając z hierarchią autentyczności języka, Bloom staje się dla Bartczaka niejako figurą i momentem odrzucenia świata pełnego, scalonego, wejścia w grę języka i literatury. W tym miejscu autor przychyla się do postulatu, który Agata Bielik-Robson (często przywoływana zarówno tu, jak i w szkicu o Rortym) dostrzega u Blooma – „zaczarowania”, „zmitologizowania” krytyki, nieograniczania jej ani do ścisłych odczytań tekstów poetyckich, ani do języka nauki. Już w tym miejscu Bartczak ujawnia złożoność swojego projektu, nieredukowalność przestrzeni, w której kształtuje się jego dyskurs. Odrzucenie języków zawłaszczających literaturę i krytykę – a więc również przejętych od tzw. hard science, wnoszących pojęcie paradygmatu (chociaż Bartczak nie pisze o nim wprost) – wydaje się konieczne dla tworzenia wyraźnych, odkrywczych tropów, dla przepisywania poznanych tekstów, dla oparcia się metodom, które „i twórcę, i czytelnika” zawracają na dobrze poznany teren. Wartością są tu „nieesencjonalne skoki” ku nowym odczytaniom, a nie stałe punkty odniesienia; powrót do jednostki i podmiotu (od)kształconego przez fascynację, a nie uznanie nadrzędności wyobcowanych struktur wspólnotowych; czytanie „do przodu” i długie, intrygujące pasaże – zamiast potwierdzania przytoczonej teorii. „Doznanie doświadczenia jest możliwe dzięki jego jednoczesnemu wytworzeniu”, pisze Bartczak. Dlatego (i ze względu na to, że tak ukształtowana czytelnicza praktyka przekłada się na kompozycję Świata nie scalonego) chociaż znaczna część książki pozostaje refleksyjną rekonstrukcją fragmentów wielkiego dzieła teoretycznego Blooma, Emersona i Rorty’ego, jej treść nie przestaje nosić znamion odkrywczości.
Bezpośrednim rozwinięciem powyższych rozważań wydaje się interpretacja kilku wierszy Sommera – Bartczak skupia się na dostrzeżonej w nich koncepcji czasu. Chociaż te odczytania pozostają niejako na marginesie głównej analitycznej linii książki (która przebiega od zanegowania ciała u Siwczyka – tu pojawia się kontrowersyjna teza o szczególnej wartości estetycznej jego poezji – do wymazanego podmiotu u Sosnowskiego), to ukazują napięcia wewnątrz samej gry tropów, wyprowadzają konsekwencje z wcześniej naszkicowanych perspektyw, pokazują ich krytyczny potencjał. Odczytanie Sommera wypływa – w pewnym sensie „staje się” – tam, gdzie zaczyna się realizacja językowej gry Wittgensteina, Blooma i Rorty’ego. Dostrzegając u poety przemieszczenie w soma-lingwistycznej tkance czasu, autor konstruuje refleksję o zdaniu „robiącym” czas, o głosie, który tworzy czas dla własnych kalkulacji. Linearność czasu jest odczuwana tylko na pewnym poziomie języka. Gra ciągłości i nieciągłości okazuje się grą języka i ciała; ciała przechodzącego przez sieć języka, ale stanowiącego dla niego miejsce zapisu. Bartczak skupia tu wiele pojęć, między innymi przestrzeni demokratycznej i Sommerowsko pojmowanej retardacji. Ostatecznie doświadczenie płynności czasu wynika z jego nieciągłości i z „aktywnej możliwości zerwania połączeń”, z trudu, jakiego wymaga ich stworzenie; z istnienia „czegoś uprzedniego” wobec czasu. Jak się zdaje, ta krytycznoliteracka koncepcja mogła ukształtować się dopiero w dyskursie, w którym wcześniej odczytani zostali pragmatyści, Bloom, Ashbery.
Zdarzają się w Świecie nie scalonym fragmenty, które swoim niescaleniem budzą jednak u czytelnika pewne wątpliwości – choćby gdy Bartczak pisze o Emersonie: „Kształt utworu poetyckiego traktuje się tu nie jako pojemnik z nalepką ‘przekaz’, ‘treść’, ale jako aranżację doświadczenia. Tradycja ta jest na wskroś Emersonowska”. Czy takie podejście do wiersza jest rzeczywiście „na wskroś Emersonowskie”? Czy to jedyny – lub najbardziej właściwy – punkt odniesienia? Książka Bartczaka z pewnością chętnie wejdzie w dialog z głosem polemicznym; domaga się go, ale tworzy też dla niego warunki zaistnienia. Zdaje się, że słowa Wittgensteina przytoczone przez autora w innym miejscu (w kontekście Białoszewskiego) – o tym, że „nie ma czegoś, co jest językiem” lub „czegoś, czym język jest”; radykalne zaprzeczenie esencjonalizmowi języka – stosują się do każdego partykularnego dyskursu, również do narracji tworzonej przez Bartczaka (czy może raczej: dziejącej się w jego książce). Nie ma czegoś, co byłoby stanowiskiem teoretycznym autora; nie ma też czegoś, czym to stanowisko jest. Pozycja Świata nie scalonego sama nie podlega scaleniu, zostaje uchwycona w stawaniu się, w grze wzajemnie przepisujących się inspiracji. Bartczak jako krytyk kieruje się ku temu, co za Bloomem ceni najwyżej u poetów: ku zmitologizowanej na powrót energii twórczej, zdolności do wzięcia udziału w grze języka i literatury, nieredukowalności do „jakiejkolwiek ścisłej metody odczytywania”.
Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.