recenzje / KOMENTARZE

Przedmowa do pierwszego wydania i Dopowiedzenie

Bohdan Zadura

Przedmowa Bohdana Zadury do pierwszego wydania antologii poezji ukraińskiej Wiersze zawsze są wolne, wydanej nakładem Biura Literackiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Przedmowa do pierwszego wydania

Tę książ­kę mógł­bym nazwać nie­chcia­nym, a w każ­dym razie nie­pla­no­wa­nym dziec­kiem. Jesz­cze ćwierć wie­ku temu prę­dzej bym się – to mało wyszu­ka­ne, ale praw­dzi­we porów­na­nie – śmier­ci spo­dzie­wał niż tego, że będę kie­dyś tłu­ma­czył wier­sze ukra­iń­skich poetów.

Otwie­ra­ją tę anto­lo­gię (? – anto­lo­gię jed­ne­go tłu­ma­cza) wier­sze Dmy­tra Paw­łycz­ki (r. 1930), zamy­ka­ją Osta­pa Sły­wyn­skie­go (r. 1978). Jej układ przy­pad­kiem odpo­wia­da mniej wię­cej prze­bie­go­wi mojej przy­go­dy z ukra­iń­ską liry­ką. Zaczę­ła się od Paw­łycz­ki – i miał to być tyl­ko epi­zod. Ten epi­zod zapo­cząt­ko­wał trwa­łe zna­jo­mo­ści i – może wol­no mi tak powie­dzieć – przy­jaź­nie.

Zale­tą tej anto­lo­gii jest jej wie­lo­ra­ka nie­re­pre­zen­ta­tyw­ność. Myko­ła Riab­czuk, dla przy­kła­du, któ­ry był w 1989 roku moim prze­wod­ni­kiem po abso­lut­nie nie­zna­nym dla mnie wów­czas świe­cie ukra­iń­skiej lite­ra­tu­ry i rze­czy­wi­sto­ści, bar­dziej jest pew­nie postrze­ga­ny w swym kra­ju jako kry­tyk czy w ostat­nich cza­sach poli­to­log niż poeta. Iwan Łuczuk, dla przy­kła­du, pisze teraz zupeł­nie inne wier­sze niż te, któ­re swe­go cza­su tłu­ma­czy­łem. A jed­nak mimo wszyst­ko ów brak repre­zen­ta­tyw­no­ści uwa­żam za atut, mam nadzie­ję, że nie pró­bu­jąc odzwier­cie­dlać żad­nej hie­rar­chii ani żad­nej hie­rar­chii budo­wać, zbiór ten na zasa­dzie pars pro toto poka­zu­je jed­nak wie­lo­gło­so­wość i bogac­two współ­cze­snej poezji ukra­iń­skiej.

Co nas pocią­ga? Myślę, że w rów­nej mie­rze podo­bień­stwa i róż­ni­ce. W odpo­wied­nich pro­por­cjach; coś, co jest takie samo, nie budzi zain­te­re­so­wa­nia; coś, co jest abso­lut­nie odmien­ne od tego, co zna­my – też nie jest atrak­cyj­ne. Wyda­je mi się, że mnó­stwo rze­czy dla pol­skie­go czy­tel­ni­ka może w poezji ukra­iń­skiej być atrak­cją – pro­sto­ta i mądrość naj­now­szych wier­szy Dmy­tra Paw­łycz­ki, nad­re­alizm tak spe­cy­ficz­nie sple­cio­ny z ludo­wo­ścią u Hry­ho­ri­ja Czu­ba­ja, Kostian­ty­na Moskał­cia, czy Woło­dy­my­ra Cybul­ki, mło­dzień­czość, kar­na­wa­ło­wość, wital­ność, poczu­cie humo­ru Buba­bi­stów, huc­pa i ple­bej­skość Myko­ły Cho­łod­ne­go, „post­mo­der­nizm” Jewhe­na Bru­sły­now­skie­go, wyci­szo­ny – a jak­że wyra­zi­sty – liryzm Hały­ny Petro­sa­niak. Spo­sób, w jaki to, co spo­łecz­ne, co zbio­ro­we, łączy się z doświad­cze­niem jed­nost­ki. Wyda­je mi się, że poeci ukra­iń­scy są w sta­nie potrą­cać takie emo­cjo­nal­ne stru­ny, któ­rych dotknię­cie przez poetę pol­skie­go skoń­czyć musia­ło­by się nie­chyb­nie kata­stro­fą śmiesz­no­ści. Ci z Pań­stwa, któ­rzy nie wie­dzą, o czym myślę, zechcą prze­czy­tać „Konia Józe­fa Ponia­tow­skie­go” Paw­łycz­ki albo zaj­rzeć do wier­szy Ołek­san­dra Irwan­cia.


Dopowiedzenie

W cią­gu trzech lat, jakie minę­ły od pierw­sze­go wyda­nia tej książ­ki, wyda­rzy­ło się wie­le rze­czy, z któ­rych wie­le już się nigdy nie powtó­rzy. Kie­dy latem 2004 ukła­da­łem pospiesz­nie tę książ­kę wła­snych prze­kła­dów z poezji ukra­iń­skiej, nie wie­dzia­łem, cze­mu Bon­dar cho­dzi w poma­rań­czo­wym T‑shircie, w poma­rań­czo­wej kurt­ce i podró­żu­je z takim­że ple­ca­kiem. Ja go nie pyta­łem, on mi nie mówił, pew­nie był prze­ko­na­ny, że znam sym­bo­li­kę kolo­rów. Kie­dy spo­tka­li­śmy się we wrze­śniu tegoż roku we Lwo­wie, był w fatal­nym nastro­ju, jeśli cho­dzi o spra­wy spo­łecz­ne. Jesień widział czar­no. Janu­ko­wycz (kan­dy­dat Kucz­my) wygra wybo­ry, napraw­dę albo dzię­ki szwin­dlom, choć może nawet nie będzie musiał ucie­kać się do fał­szerstw, a jemu nie pozo­sta­nie nic inne­go, jak wyemi­gro­wać do Pol­ski, bo się udu­si, żyjąc w tym znie­wo­lo­nym kra­ju. Pró­bo­wa­łem go pocie­szać, mówiąc, że na pew­nym pozio­mie wię­cej wol­no­ści jest na Ukra­inie niż w Pol­sce. Kie­dy Nazar Hon­czar pro­wa­dził mnie na jakieś nagra­nie do lwow­skiej tele­wi­zji, po czter­dzie­stu minu­tach dość for­sow­ne­go mar­szu uświa­do­mi­łem sobie, że nie ode­bra­łem z hote­lo­wej recep­cji pasz­por­tu i nie mam przy sobie żad­ne­go inne­go dowo­du toż­sa­mo­ści, więc cała ta wypra­wa na nic. A tu przy bra­mie straż­nik czy ochro­niarz, wyglą­da­ją­cy bar­dziej na dozor­cę, usły­szaw­szy od Naza­ra, że jeste­śmy umó­wie­ni z Nebo­ra­kiem (bra­tem Wik­to­ra), pyta tyl­ko, czy wie­my, jak do nie­go tra­fić, czy ma nam poka­zać dro­gę. A piwo, Andri­ju? Sie­dzi­my o dzie­sią­tej wie­czo­rem na ław­ce przy uli­cy, z bute­lek nie zama­sko­wa­nych żad­ną papie­ro­wą toreb­ką popi­ja­my sobie „Obo­łoń” i nie gro­zi nam żaden man­dat. Więc z tą wol­no­ścią róż­nie bywa.

Kie­dy wybu­chła poma­rań­czo­wa rewo­lu­cja, cytat z wier­sza Myko­ły Riab­czu­ka „wier­sze zawsze są wol­ne”, któ­ry posłu­żył mi jako tytuł tego tomu prze­kła­dów, był niby strzał w dzie­siąt­kę. Pod­pi­sa­łem się pod ape­lem, któ­re­go ini­cja­to­rem było kijow­skie pismo „Kry­ty­ka”. Paw­łycz­ko jesz­cze w trak­cie kam­pa­nii wybor­czej swą oby­wa­tel­ską liry­ką budził ducha i god­ność naro­du… Wypa­try­wa­łem w tele­wi­zyj­nych rela­cjach z Maj­da­nu twa­rzy poetów, któ­rych wier­sze zna­la­zły się w tej książ­ce. Bon­dar skró­cił swój pobyt w Kra­ko­wie i, prze­zię­bio­ny i nie­do­spa­ny, tra­cił reszt­ki gło­su, Żadan – któ­re­go wte­dy jesz­cze nie zna­łem oso­bi­ście, a mógł­bym po lek­tu­rze jego utwo­rów wyobra­żać sobie jako uczest­ni­ka pary­skiej rewol­ty stu­denc­kiej 1968 roku, był komen­dan­tem namio­to­we­go mia­stecz­ka, Mach­no w dale­kim Nowym Jor­ku łączył się wier­szem z mani­fe­stu­ją­cy­mi w Kijo­wie. W jakimś mailu życzy­łem Andri­jo­wi pere­mo­hy i tego, żeby owo­ca­mi zwy­cię­stwa roz­cza­ro­wał się naj­póź­niej, jak to tyl­ko moż­li­we. W koń­cu, star­szy od nie­go o trzy­dzie­ści lat, mia­łem nad nim prze­wa­gę doświad­cze­nia. W kwiet­niu 2005, zapew­ne dzię­ki tej książ­ce, dosta­łem zapro­sze­nie na spo­tka­nie Wik­to­ra Jusz­czen­ki ze stu­den­ta­mi Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go i sta­ną­łem w dłu­giej kolej­ce przed Audy­to­rium Maxi­mum. Czu­łem się w pra­wie: kie­dyś, mniej wię­cej przed czter­dzie­stu laty, byłem prze­cież stu­den­tem UW. To był łabę­dzi śpiew poma­rań­czo­wej rewo­lu­cji? Pre­zy­dent Ukra­iny cie­plej (peł­ny aplauz) przyj­mo­wa­ny niż Pre­zy­dent RP (IV już sta­ła u pro­gu?)? Mimo (dzię­ki?) twa­rzy poora­nej diok­sy­na­mi?

Cho­ciaż histo­ria poli­tycz­na ościen­ne­go kra­ju zale­ca się swą atrak­cyj­no­ścią i choć nie da się zba­ga­te­li­zo­wać fak­tu, że poma­rań­czo­wa rewo­lu­cja wywo­ła­ła gwał­tow­ny wzrost zain­te­re­so­wa­nia Ukra­iną i przy­pływ sym­pa­tii dla Ukra­iń­ców, Wier­sze zawsze są wol­ne powsta­ły zupeł­nie nie­za­leż­nie od tych wyda­rzeń i od tej mody.

Dru­gie ich wyda­nie uka­zu­je się jed­nak w odmien­nej sytu­acji. W odmien­nej sytu­acji tej lite­ra­tu­ry w Pol­sce. Z Kop­ciusz­ka zdo­ła­ła się już prze­isto­czyć w Księż­nicz­kę.

Dru­gie wyda­nie tej książ­ki w pew­nej mie­rze istot­nie jest popra­wio­ne i zmie­nio­ne. Uak­tu­al­nio­ne zosta­ły noty o auto­rach, tu i ówdzie „pod­czysz­czo­ne” zosta­ły prze­kła­dy. (Każ­da zmia­na w tym wzglę­dzie jest w jakiejś mie­rze przy­zna­niem się tłu­ma­cza do wcze­śniej­sze­go błę­du, pole­cam na przy­kład prze­kła­dy Riab­czu­ka: zwłasz­cza w poezji dia­beł tkwi w szcze­gó­łach.) W przy­pad­ku nie­któ­rych auto­rów (Dmy­tro Paw­łycz­ko) zestaw wier­szy uległ dość rady­kal­nej zmia­nie, cza­sa­mi nie byłem w sta­nie oprzeć się poku­sie włą­cze­nia do tej książ­ki wier­szy naj­now­szych (Andru­cho­wycz, Sły­wyn­ski). Powścią­gną­łem poku­sę (dzię­ki radom Andrze­ja Sosnow­skie­go), żeby pomie­ścić w tej książ­ce „wszyst­ko”, co w cią­gu tych ostat­nich trzech lat uda­ło mi się z ukra­iń­skiej poezji spo­lsz­czyć. Kto zechce poob­co­wać w szer­szym wymia­rze z wier­sza­mi Bon­da­ra, Andru­cho­wy­cza, Mach­ny czy Żada­na, znaj­dzie je w osob­nych tomach; mam nadzie­ję, że to samo w nie­od­le­głej przy­szło­ści będzie się odno­si­ło do wier­szy Natał­ki Biło­cer­ki­weć czy Osta­pa Sły­wyn­skie­go. W jakiejś mie­rze (rady Andrze­ja Sosnow­skie­go) doty­czy to rów­nież „reduk­cji” w sto­sun­ku do pier­wot­nej wer­sji, dzię­ki cze­mu pew­nej niwe­la­cji ule­ga­ją dys­pro­por­cje obję­to­ścio­we pomię­dzy poszcze­gól­ny­mi auto­ra­mi.

Wśród moich poboż­nych życzeń pod adre­sem czy­tel­ni­ków jest i to, aby mie­li na wzglę­dzie autor­ski cha­rak­ter tego przed­się­wzię­cia; tu powta­rzam kwe­stię ze wstę­pu do pierw­sze­go wyda­nia. Roz­bu­do­wu­jąc ją, dodam, że gdy­by Wier­sze zawsze są wol­ne mia­ły być „kano­nicz­ną” anto­lo­gią współ­cze­snej poezji ukra­iń­skiej, sam nie wyobra­żał­bym ich sobie bez, przy­kła­do­wo, Iwa­na Dra­cza, Myko­ły Winh­ra­now­skie­go, Liny Kosten­ko, Iho­ra Ryma­ru­ka, Wasy­la Hera­sy­miu­ka, Wasy­la Stu­sa, Wasy­la Hoło­bo­rod­ki, Petra Midjan­ki, Hały­ny Kruk, Marian­ny Kija­now­skiej czy Marian­ny Saw­ki i wie­lu, wie­lu innych.

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania