recenzje / ESEJE

Przemiany i wulkany

Karol Maliszewski

Recenzja Karola Maliszewskiego, towarzysząca premierze książki Kryptodom Katarzyny Szaulińskiej, wydanej w Biurze Literackim 16 października 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

*

Nie wiem, czy moż­na sobie żar­to­wać przy lek­tu­rze książ­ki doty­czą­cej depre­sji popo­ro­do­wej. Zaraz będzie, że samiec nicze­go nie rozu­mie, a zabie­ra głos. Niko­mu nie chcę zabrać gło­su, nato­miast bar­dzo chciał­bym zro­zu­mieć cokol­wiek z tych gęsto sple­cio­nych wier­szy, pisa­nych przez poet­kę, któ­ra jest jed­no­cze­śnie psy­cho­te­ra­peut­ką, znaw­czy­nią róż­nych teo­rii psy­cho­lo­gicz­nych, a przede wszyst­kim mat­ką. Nie chcę żar­to­wać z macie­rzyń­stwa, z nicze­go nie chcę żar­to­wać. Usi­łu­ję zna­leźć język, zająć posta­wę, a coś we mnie ner­wo­wo chi­cho­cze. Dziw­na reak­cja orga­ni­zmu, któ­ry zde­rzo­ny z tymi tek­sta­mi otwie­ra usta, żeby zaczerp­nąć powie­trza, a ci sto­ją­cy obok twier­dzą, że się śmie­je. Mówię tu o reago­wa­niu na te tek­sty, reago­wa­niu wła­śnie orga­nicz­nym, pod­pro­go­wym. Tak jak­by jakieś mac­ki opla­ta­ły wyobraź­nię czy­ta­ją­ce­go, coś fizjo­lo­gicz­ne­go i tel­lu­rycz­ne­go zara­zem, jakiś ciem­ny panp­sy­chizm. Te wier­sze mają w sobie, w tajem­ni­czy spo­sób zako­do­wa­ną, moc pro­wo­ko­wa­nia innej reak­cji, niż tyl­ko filo­lo­gicz­na. To chciał­bym koniecz­nie pod­kre­ślić.

*

W wie­lu miej­scach są nawet pod­sta­wy do uśmiesz­ków. Komicz­ne są te wszyst­kie scen­ki domo­we, rodzin­ne – a szcze­gól­nie poetyc­ka pra­ca cór­ki, wypo­wia­da­ją­cej rado­śnie głę­bo­kie, zasta­na­wia­ją­ce bon­mo­ty, chwi­lo­wo nie­pa­mię­ta­ją­cej, któ­rą ręką doty­ka­ła kupy. Ale rzecz pole­ga na tym, że z tych weso­łych, macie­rzyń­sko-dzie­cię­cych obraz­ków powsta­je coś więk­sze­go, coś, co ści­śle przy­le­ga do głów­nej linii ide­owej tomu. A ta wią­że się z wie­lo­krot­nie, i na róż­ne spo­so­by, opi­sy­wa­ną kwe­stią rela­cji mię­dzy rodzą­cą a zro­dzo­ną. Wpi­su­je się to w sche­mat mito­lo­gicz­ny, któ­ry narzu­ca rolę Deme­ter i Per­se­fo­ny, pona­wia obra­zy cyklu prze­mian, rodze­nia się na wio­snę, zni­ka­nia póź­ną jesie­nią. Na to nakła­da się obraz Mat­ki Zie­mi nisz­czo­nej przez wła­sne potom­stwo – z ich zbyt „cie­płych sto­sun­ków” weź­mie się przy­szła zgu­ba pla­ne­ty. Waż­nym łącz­ni­kiem obra­zo­wa­nia wie­lu przed­sta­wio­nych tu sytu­acji i „pozio­mów” rodze­nia są opi­sy wul­ka­nów – w tym sen­sie Mat­ka Zie­mia, robiąc pod sie­bie, rodzi bez prze­rwy. Jeden z klu­czy­ków do otwar­cia tego obra­zo­we­go seza­mu moż­na zna­leźć w wier­szu „oglą­da­jąc z cór­ką na youtu­be 10 naj­groź­niej­szych wul­ka­nów świa­ta”.

*

Każ­da z czę­ści tomu opa­trzo­na jest podwój­nym tytu­łem – nazwie fazy pro­ce­su magicz­nej trans­for­ma­cji towa­rzy­szy nazwa groź­ne­go, wciąż czyn­ne­go, wul­ka­nu. W koń­cu tytuł Kryp­to­dom w któ­rymś ze swo­ich zna­czeń jest ter­mi­nem „okre­śla­ją­cym mag­mę gro­ma­dzą­cą się pod powierzch­nią zie­mi, zamknię­tą i ukry­tą, w prze­ci­wień­stwie do otwar­te­go wul­ka­nu, któ­ry wyle­wa ją w posta­ci lawy” (wyja­śnie­nie autor­ki). W trak­cie lek­tu­ry szyb­ko nasu­wa się sko­ja­rze­nie z mag­mą ludz­ką, kobie­cą, „gro­ma­dzą­cą się pod powierzch­nią skó­ry”, wca­le nie ukry­tą, lecz widocz­ną w posta­ci olbrzy­mie­go brzu­cha, wyła­nia­ją­cą z sie­bie nowe byty. Jeże­li jest ukry­ta, to dla języ­ka – dla­te­go te wier­sze wyda­ją się trud­ne, bo rodzi­ły w tru­dzie nowe moż­li­wo­ści mówie­nia-pisa­nia o tych rze­czach. Pisa­nia w zmie­nio­nych warun­kach kul­tu­ro­wych, dyk­tu­ją­cych nowe zasa­dy moc­nej, głę­bo­ko fizjo­lo­gicz­nej i ory­gi­nal­nie umo­co­wa­nej psy­cho­lo­gicz­nie, nar­ra­cji. Szau­liń­ska o poło­gu, poro­dzie i macie­rzyń­stwie pisze nową, wła­sną praw­dę, miesz­czą­cą się na prze­ciw­le­głym bie­gu­nie namasz­czo­ne­go glę­dze­nia o bło­go­sła­wio­nym sta­nie. Jeśli to bło­go­sła­wień­stwo, to dość okrut­ne – w świe­tle tych wier­szy.

*

 Zasta­na­wia­ją­ce jest to połą­cze­nie alche­mii z wul­ka­no­lo­gią. Tak, jak­by cho­dzi­ło o uka­za­nie cze­goś psy­chicz­nie i fizjo­lo­gicz­nie głę­bi­no­we­go, nie­zbyt wyja­śnial­ne­go bez pomo­cy nacho­dzą­cych na sie­bie obra­zów poetyc­kich, wytrwa­le towa­rzy­szą­cych następ­nym prze­mia­nom i kolej­nym wybu­chom. Alche­mia, wul­ka­no­lo­gia i położ­nic­two. To ostat­nie rozu­mia­ne wręcz holi­stycz­nie (czy­li nie tyl­ko medycz­nie), jako współ­dzia­ła­nie z kobie­tą wyła­nia­ją­cą nowy świat, uczest­ni­czą­cą w dzie­le pozy­tyw­nej trans­for­ma­cji. Zgod­nie z posta­wą przy­wo­ła­nej w „Nocie od autor­ki” Beatrijs Smul­ders, „położ­nej, wykła­dow­czy­ni, akty­wist­ki dzia­ła­ją­cej na rzecz roz­wo­ju opie­ki oko­ło­po­ro­do­wej w Holan­dii (…) pro­pa­ga­tor­ki poro­dów domo­wych i myśle­nia o rodze­niu jako o doświad­cze­niu mają­cym moc pozy­tyw­nej trans­for­ma­cji”.

Powra­cam do tytu­łu. Bo to on jest magne­sem. Błą­dze­nie po wnę­trzach pod­ziem­ne­go (pod­skór­ne­go) labi­ryn­tu i wła­że­nie z bucio­ra­mi do cudze­go domu – od tego się zaczy­na. Tytuł nie­po­koi wie­lo­znacz­no­ścią, pod­su­wa fał­szy­we tro­py. Na począt­ku myśla­łem, że będzie to jakaś kry­ty­ka domu, w sty­lu – co to za dom, to żaden dom, to jakiś kryp­to­dom, taki na niby. I jesz­cze – mar­twy, bo sko­ja­rze­nia z gro­bem, z kryp­tą. Nic bar­dziej myl­ne­go. To jest cudow­ny dom, cie­pły, weso­ły – córecz­ka i syn, i zaro­bio­na po łok­cie nie­zwy­kle dziel­na mat­ka. Spo­koj­nie, o odda­nym ojcu też pamię­tam. Ale wła­śnie nie cho­dzi­ło o kolej­ny siel­ski i lirycz­ny obra­zek. Skłon­ność do kre­owa­nia jakiej­kol­wiek idyl­li jest natych­miast kwe­stio­no­wa­na, pod­da­wa­na ide­owej obrób­ce oraz suro­wej dys­cy­pli­nie for­mal­nej. Domo­we szczę­ście pod­mi­no­wa­ne jest cier­pie­niem (kobie­ty naj­wię­cej pła­cą za ten utrzy­mu­ją­cy się na powierzch­ni obra­zek szczę­śli­wej rodzi­ny), zaś depre­sja popo­ro­do­wa to tyl­ko jed­na z wie­lu nazw przy­pa­dło­ści okre­śla­ją­cych ciem­ną stro­nę rodzin­ne­go szczę­ścia.

*

Roz­dar­te kro­cza („dziu­ry roz­war­te jak usta”) sta­ją się tu sym­bo­lem… No wła­śnie cze­go? Na co była ta cała alche­mia (nigre­do, albe­do, citri­ni­tas, rube­do, aurum), na co wul­ka­no­lo­gia (Mount Saint Hel­lens, Wha­ka­ari, Yel­low­sto­ne, Mau­na Loa, Teide)? Może były po to, by w kobie­cym cie­le zna­leźć odbi­cie więk­sze­go cia­ła kosmicz­ne­go, jakiejś mate­rii pod­sta­wo­wej, pier­wot­nej? A może po to, żeby zro­zu­mieć zasa­dę dzia­ła­nia, two­rze­nia się i kul­ty­wo­wa­nia życia, zasa­dę w znacz­nym stop­niu opar­tą na cier­pie­niu i okru­cień­stwie? Takie myśli pod­czas lek­tu­ry przy­cho­dzi­ły do gło­wy, i coraz mniej mi było do owe­go ner­wo­we­go skur­czu, zwa­ne­go śmie­chem.

Na koniec czy­tel­nik musi wie­dzieć, że cze­ka go o wie­le wię­cej, niż to, co tu zdaw­ko­wo ujaw­nio­no. Tam napraw­dę jest się w czym zanu­rzyć. Choć­by w tych leją­cych się jak mag­ma, skle­jo­nych ze sobą obra­zach „wie­lo­barw­ne­go żyć­ka”. Tyl­ko, że tro­chę, jak to facet, bałem się zanu­rze­nia w kobie­cej praw­dzie. Sal­wo­wa­łem się uciecz­ką w wier­sze takie, jak ten niżej. Przy nim czu­łem się odro­bi­nę mniej win­ny. Tu wina roz­kła­da się na wszyst­kich, któ­rzy przy­czy­ni­li się i wciąż przy­czy­nia­ją do „dema­te­ria­li­za­cji” Mat­ki Zie­mi.

 de-mater

sto­sun­ki mat­ki zie­mi z dzieć­mi ser­decz­ne do pożo­gi
czy per­se­fo­nę cze­ka roz­wód
bo pęka­ją lodow­ce
i zni­ka zima
ale zie­mia jest dobrą teścio­wą
śmierć powró­ci skąd­inąd

cór­ka zbli­ża się do mat­ki
z dźwię­kiem palo­ne­go biał­ka

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania