
W teatrze wojny, w teatrze życia. Refleksje z lektury Wycieczki do muzeum
recenzje / ESEJE Marcin MalczewskiRecenzja Marcina Malczewskiego z książki Wycieczka do muzeum Tadeusza Różewicza.
WięcejRoman Honet - redaktor tomu, który dokonał wyboru poetów i ich utworów - zaprezentował dwadzieścia jeden sylwetek poetów, których zdaje się łączyć jedynie zawarty w tytule akt mianowania. Jednakże wybór składający się zawsze w zbiór zachęca przynajmniej do postawienia pytania o możliwe powinowactwa...
Poeci na nowy wiek, najnowszy projekt Biura Literackiego, to antologia skupiająca – przynajmniej w zamierzeniu – najciekawsze zjawiska poetyckie ostatnich czasów. Zbiór rzeczywiście może pretendować do reprezentatywności. Roman Honet – redaktor tomu, który dokonał wyboru poetów i ich utworów – zaprezentował dwadzieścia jeden sylwetek poetów, których zdaje się łączyć jedynie zawarty w tytule akt mianowania. Jednakże wybór składający się zawsze w zbiór zachęca przynajmniej do postawienia pytania o możliwe powinowactwa. Oczywiście, zamiast o podobieństwach powinno mówić się o tym, co różne, ale to z kolei nie mieściłoby się w ramach szkicu, ze względu chociażby na wielość materiału badawczego. Dlatego mimo wszystko podobieństwa. A te z kolei w trakcie lektury kolejnych utworów same się uwidaczniają. Nawet pobieżna lektura – a może przede wszystkim ona – zaprezentowanej poezji w sposób prawie natrętny uświadamia, jak ważną kategorią w poetyckiej wyobraźni poetów jest pamięć, która w centrum świata przedstawionego stawia problem czasu i jego odbioru. I tak jeden z wierszy Justyny Bargielskiej rozpoczyna się pytaniem: „Pamiętacie nasz ostatni wieczór w Nieporęcie?” („[Pamiętacie nasz ostatni wieczór w Nieporęcie?]”, s. 17), dalszy zaś ciąg utworu jest opisem tego, co wydarzyło się pamiętnego wieczoru. Do pamięci odwołuje się także kolejny utwór tejże poetki, w którym czytamy: „To musiał być dzień Bożego Ciała” („Pole bawełny”, s. 18), po czym następuje rysowanie obrazu, jaki jawi się przed umysłem piszącego:
Widuję nas, jak przystajemy na rogach ulic,
wyjmujemy z portfeli zdjęcia budynków krytych zielonymi kopułami
i pokazujemy je sobie nawzajem, mężczyźni i kobiety,
starzy i młodzi, ale czy tęskniąc, czy grożąc, nie wiem.
Nie inaczej u Magdaleny Bielskiej, u której powracająca przeszłość powraca od razu w pierwszym zaprezentowanym utworze, kiedy mowa o „żartach przyjemności”, które „wracają czasem” tak, iż „nagle oszołomiony / stajesz pośrodku oblodzonej ulicy, / jakiś dźwięk przywołuje obraz” („[To zdarza się czasem…]”, s. 25). A wszystko zmierza u Bielskiej do odczucia, które wiersz ujmuje tak oto:
Wrażenie, że minione dni, chwile,
dawno zapomniane
rozciągają się, ciągle trwają gdzieś niezakończone.
Zainteresowanie przeszłością pojawia się także w kolejnych utworach, w których mowa o zapomnianym jeziorze, domu na drzewie („[Zapomniane jezioro…]”, s. 26), przywołaniu wspomnienia o minionych wakacjach („[Pamiętasz, podczas tamtych wakacji…]”, s. 27) czy wspomnieniu obudzonym oglądaniem starego zdjęcia („Sen”, s. 33). Czas jest także ciekawym zjawiskiem dla Jacka Dehnela, który w utworze „Pociąg Pistoia – Poretta” (s. 37) zwierza się:
Prawie dwa lata po tym – a nagle tak czysto
pamiętam ten lipiec i podróż z Poretty
do Pistoi, i powrót w skwarne popołudnie
na kolację (nadmierne ilości melona
i cienkich plastrów szynki).
Odwołanie do pamięci pojawia się także w wierszach – nazwijmy je póki co – „estetycznych” Dehnela, traktujących o poezji (nawiązanie do Herberta w „Hotelu Rzeszów”) czy o muzyce („De Musica”). I żeby nie być gołosłownym, ale także, aby nie rozwlekać się zbytnio, zakłócając proporcje szkicu, który z założenia ma być skrótowy, ledwie sygnalizujący cechy, zjawiska, sytuacje, powiem tylko, iż również dla kolejnego poety – Sławomira Elsnera – czas jest jedną z ważniejszych kategorii. Jednym ze świadectw niech będzie pierwszy z prezentowanych tekstów – „Pochodzę z dna” – który zbudowany jest na wspomnieniu: „Pamiętam sierpniowe upały, jak pięknie / w ostrzach kos błyszczało słońce i blade kobiety pytały mnie…” (s. 57).
Nadmiar ten może prowadzić do zniechęcenia, ale także do podejrzeń o swoisty patos, sztuczność, czy wręcz niedojrzałość. Bo rzeczywiście, któż ma więcej do powiedzenia o czasie, jeśli nie młodzi? Jednak w takim wypadku zamiast ulegać irytacji, lepiej zapytać o sposób, w jaki nowa poezja podchodzi do tejże kategorii. Z dokonanego przeglądu uderza specyficzne wyciszenie. Pytania o czas, jakie stawia niniejsza poezja, nie mają w sobie nic z dramatyzmu, jakiego zwykło się doszukiwać w wielkich arcydziełach drążących przepaście ludzkich dusz. Niemniej ważny jest kontekst, w którym osadzone są pytania, a jest on ściśle sprywatyzowany. Ta mocno egzystencjalizująca twórczość zadaje pytania o najważniejsze dla życia ludzkiego sprawy, ale czyni to przez pryzmat zwykłych zdarzeń. Przemawia ze ściśle określonej perspektywy, co doskonale staje się widoczne u Bargielskiej, której utwór ma charakter apostrofy, lecz nie do człowieka w ogóle, ale do mocno zawężonej grupy odbiorców, którzy razem z podmiotem wypowiedzi spędzili wieczór w Nieporęcie. Jednak zanim pojawią się typowo egzystencjalne pytania, wpierw trzeba uporać się z dotychczasowym bagażem doświadczeń. I tak się dzieje u przytoczonych poetów, chociażby na bazie konkretnego adresata, którego należy szukać wśród znajomych osoby piszącej. Perspektywa niedawno minionego dzieciństwa zostaje stematyzowana u Bielskiej:
Zapomniane jezioro, dom na drzewie, zupa z krwawnika, z floksów,
podłoga wysypana pokrzywami. Między gałęziami parująca woda
w kolorze mchu, słodki z potłuczonych kamieni;
pod olbrzymim wodospadem są nieodkryte plemiona,
a potem otarcia i rany;
przyłóż babkę lancetowatą i rana kłująca zniknie,
ale ostrożnie, bo nagle
możesz okazać się dorosły, wysoki, przerażający
i w znajomym mieście będziesz, jak zagubiony pies, na oślep
szukać – drogi powrotu -
a wszystkie zapachy i barwy, i światy, będą obce, obojętne;
ludzkie.
Ten dość zrygoryzowany (dwudzielna kompozycja z cezurą przebiegającą przez mniej więcej środek utworu, całość zmierzająca do wyraźnie wyartykułowanego końca, co graficznie tworzy efekt odwrotnej gradacji – dziewiętnaście zgłosek pierwszego wersu w kontrze do dwóch zgłosek – ostatniego) tekst jest zbudowany na przeciwstawieniu dzieciństwa światu dorosłych. Droga z jednego świata do drugiego – inicjacja – jest naznaczona traumą momentalnego zdarzenia („ostrożnie, bo nagle”), która będzie rodziła chęć powrotu do tego, co było („i w znajomym mieście będziesz (…) na oślep / szukać – drogi powrotu…”). To właśnie dorosłość – będąca po stronie tego, co ludzkie w przeciwieństwie do dzieciństwa jako znaku tego, co jest odwrotnością rozumu, kultury, cywilizacji – cechuje obcość, samotność i obojętność. Ten, skądinąd prawdziwy obraz, jest w istocie widziany oczyma dziecka albo kogoś, kto jeszcze niedawno nim był.
Po próbie uporania się z dzieciństwem przychodzi kolej na bardziej odważne wystąpienia, których treścią będą tzw. odwieczne pytania ludzkości. Otwierający antologię „Gringo” Bargielskiej uruchamia problematykę śmierci, zwracając się do niej w sobie właściwy, nieco deprecjonujący sposób „niewymawialska, dotykalska panno”. Utwór zarazem otwiera i zamyka swoje rozważania na temat śmierci. Jest w tym tyle podchwycenia tradycyjnego motywu, co raczej dyskretny unik. Unik od czego? Gdyby uważniej się wczytać w formułę: „Śmierci, niewymawialska, dotykalska panno. / Gdzież jest twoje zwycięstwo?”, to można znaleźć w niej echa mickiewiczowskiej epopei. A wtedy mielibyśmy do czynienia z polemiką programu wieszcza, zawartą w słowach: „widzę i opisuję”. Analogicznie można powiedzieć: skoro nie widzę, to nie piszę. Jednak to nie do końca prawda. To, co można o niej – o śmierci – powiedzieć zawarte jest w dwóch określeniach: „niewymawialska” i „dotykalska”. Zdradzają one fundamentalną asymetrię, ponieważ pierwsze z określeń cechuje bardziej człowieka niż samą śmierć. To człowiek nie potrafi nic powiedzieć o niej, będąc skazanym na niemotę, przegrywa więc ze śmiercią, która dotyczy każdego jednego człowieka (rola drugiego z określeń, akcentującego aktywność i przewagę śmierci). I być może, iż nieusuwalna z horyzontu ludzkiej egzystencji śmierć, naznacza życie człowieka piętnem obcości, zawartej w tytule, czyni z niego kogoś obcego, kogoś mówiącego w obcym języku. Być może jednak, iż obcość stosuje się do samej śmierci, która wkracza w ludzką perspektywę jako obca istota, niepotrafiąca się porozumieć z człowiekiem. Jej status staje się tym samym co najmniej dwuznaczny. Jako istota obca cieszy się swoistym wywyższeniem, na co wskazuje nazwanie jej panną – słowem o silnych korzeniach religijnych – ale z drugiej strony nie należy zapominać o dwuznaczności zawartej w sformułowaniu „panna dotykalska”, stosowanym na określenie dziewczyny niecieszącej się dobrą reputacją. Próba zmierzenia się ze zjawiskiem śmierci jest więc u poetki zauważalna, nastąpiło to, co w innym utworze – „Przekład” – nazywa ona zrobieniem miejsca na śmierć („Zrobiłam miejsce na śmierć w swoim życiu…”, s. 20).
Niemniej ciekawie pisze o eschatologicznych tematach Dehnel w utworze „Prima”, będącym rozmową ze zmarłą kobietą – matką swojego chłopaka. Podjęcie tego tematu, a jest nim próba opisu zaświatów, zdradza zakorzenienie piszącego w kulturze, który w refleksji eschatologicznej sięga po wzorce mistrzów liryki polskiej, np. Kochanowskiego. Odwieczny temat jednak został potraktowany w uwspółcześniony sposób, poprzez nowe rekwizyty – program do obróbki zdjęć Photoshop. Rola tego ostatniego nie ogranicza się jednak tylko i wyłącznie do unowocześnienia starego tematu, bo wtedy byłby czymś zwykłym i banalnym. Funkcja programu komputerowego sięga poza bycie rekwizytem, dla jego znaczenia ważna jest cała otoczka ideologiczna czasu, w którym program powstał oraz potrzeby ludzi, jakie miał zaspokoić. I tak należy widzieć w nim główne narzędzie do walki z czasem. W ten sposób utwór przestaje mówić o śmierci jako takiej, a zaczyna o równie odwiecznej walce człowieka z czasem.
Tego samego autora jest także piękny utwór o miłości połączonej ze śmiercią. Chodzi o „Szczęście”. Jednak zamiast analizy proponuję przejść do kwestii bardziej generalnej, a mianowicie sposobu doświadczania czasu przez poetów zaprezentowanych w zbiorze. Wypada zacząć od rzeczy najbardziej elementarnej – wyczulenia na szczegół, na drobinę. I dopiero, wychodząc od sensualistycznego nastawienia poezji, można przejść do poetyk, wśród których dominują epifanijna i realizmu magicznego. Nastawienie na szczegół widać choćby u Bargielskiej, kiedy w opisie serwety nie zapomina, że była ona w kratę („[Czy pamiętacie…]”), ale także u Sławomira Elsnera, kiedy w „Precyzji” pisze o ciele, lśniącej skórze i szybko parującej krwi. Wymienić można także „Sezon grzewczy” Dehnela, w którym w tonie pouczenia mówi się:
Na razie możemy
pomijać rozpoczęcie sezonu grzewczego
milczeniem, lekceważyć porządek talerzy.
Śmierć jest jak użyteczny, lecz nie używany
przedmiot, który gdzieś leży w tekturze i folii
na pawlaczu, pomiędzy pudłami z bombkami
a nie znoszonym płaszczem – pewna i gotowa;
wystarczy po nią sięgnąć, gdy będzie potrzebna.
Nie mniej szczegółów znajdziemy u Joanny Wajs, poetki, która we „Władcy węży” długo wylicza: wybrzuszenie w podłodze, „gdzie wylał kawę ścięcie w obcasie buta wyżłobienie na schodach” (s. 303). Lista bynajmniej nie kończy się na wymienionych elementach, lecz rozciąga się na kolejne siedem wersów. I domyślamy się, że deklarowana niechęć Anny Podczaszy, która w „Pomiędzy” konstatuje: „nie umiem (nie chcę?) objąć tego miasta uskrzydlonymi / ramionami, zgasić” (s. 213) wynika właśnie z tego samego zamiłowania do konkretu, uwidaczniającego się u innych poetów, skoro nieco wcześniej zauważyła: „Między śladami moich stóp są puste miejsca, w które / nie wdepnęłam”. Na tak zarysowanym tle można mówić o poetyce epifanii, której doskonałym przykładem jest Bielskiej „[To się zdarza czasem]” (s. 25):
To się zdarza czasem:
zaskoczony, nagle miękko wchodzisz w tę porę dnia,
kiedy wszyscy zmęczeni upałem, pływaniem,
suszą się w słońcu na tarasie.
Występują tu wszystkie charakterystyczne elementy epifanii: przede wszystkim element niespodzianki („To się zdarza czasem”), momentalność i powtarzalność („rzadko”), poczucie rozsunięcia się zasłony, także czasowej, która powoduje, iż widzi się więcej niż zwykle. Jednak nade wszystko epifania wiąże się z zatrzymaniem czasu, z jego rozciągnięciem do tego stopnia, iż chwila niezakończona trwa. Wystarczy przywołać „Lipcowy wieczór” Bielskiej, w którym „Kończy się dzień i nie zaczyna noc, // tylko wieczór rozciąga się godzinami” (s. 28). Ponadto, charakterystyczne jest splecenie dwóch perspektyw oglądu, gdy na konkret patrzy się jak na przejaw uniwersalnego porządku. Jednym z lepszych przykładów jest „Palacz zwłok” Łukasza Jarosza (s. 115):
Przychodzi tu często, nad rozlewisko,
nad którym wschodzi bure słońce.
Żylastą ręką rzuca ptakom chleb, patrzy, jak w trawie
liść rabarbaru zjadają mszyce, koty oblizują brudny gnat.
W końcu poukładał siebie, stał się częścią całości.
Rano modlił się tak długo, aż zobaczył w lustrze
swoją przeraźliwie oddaloną twarz
i płonące w niej drzewo.
Epifania jako taka ma swój rodowód – jak powszechnie wiadomo – religijny. W związku z tym warto zapytać, jak obecna jest metafizyka w antologii twórców, których w sposób dumny określa się jako poetów na nowy wiek? Zwrócono już uwagę na podejmowanie takich zasadniczych tematów jak śmierć, ale trzeba zaznaczyć, iż dyskretna metafizyka przejawia się na wiele sposobów. Przede wszystkim u Bargielskiej zauważa się tradycyjną metaforykę „drugiego brzegu”, który jako taki odnosi się do śmierci, ale też do tego, co po drugiej stronie bytu. Tak jest w „Niepamięci” (s. 10), w utworze, w którym raczej daje o sobie znać oddalenie od źródeł sacrum:
Ale teraz siedzę na skraju pustej plaży,
raczę się baśniami i krokodylach i możnowładcach
i z bojaźnią wspominam gotyckie odległości,
kiedy do Boga było bliżej niż do Indii.
- ale przecież nie neguje się istnienia tychże źródeł:
Popatrz, siedzę na piasku w kolorze jego brody,
a nikt nie udowodnił, że drugi brzeg istnieje.
I rzeczywiście brak dowodów nie obala przedmiotu, którego istnienie chciało się zweryfikować, przeciwnie, póki ich brak, można nadal wierzyć. Wreszcie nastawienie metafizyczne wyraża się – w dalszym ciągu u tej samej poetki – w nakierowaniu uwagi na to, co niewyrażalne. Oto polecenie, kierowane do bohaterki wiersza „Roma”:
(…) Patrz na stalowe sztaby
i kwitnące okucia, by rozbierając się, każdym gestem
móc skandować niewymawialne.
***
Niech przywołana w szkicu garstka nazwisk zachęci do sięgnięcia po antologię, gdyż kryje się w niej o wiele więcej naprawdę ciekawych sylwetek poetów i jeszcze więcej dobrych wierszy. Naszkicowana pobieżnie linia podobieństw jest jednak na tyle ogólna, iż nie przeczy zasadniczej odrębności wyobraźni poszczególnych twórców, co też nie powinno szczególnie dziwić, jeśli uzmysłowi się sobie, iż zastosowana w tytule formuła „młodych i najnowszych” jest wielce niejednoznaczna, skoro obejmuje poetów, z których najstarszy ma trzydzieści dziewięć lat, a najmłodszy – zaledwie dwadzieścia cztery.