Kanapeczka, Ogień
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejKomentarz Jacka Dehnela do wiersza Na wydobycie pancernika "Gneisenau" Jarosława Iwaszkiewicza, towarzyszący premierze książki Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę, wydanej w Biurze Literackim 14 lutego 2013 roku.
W dniach 6–12 września 1951 roku brygady Przedsiębiorstwa Ratownictwa Okrętowego wydobyły i pocięły kadłub niemieckiego pancernika „Gneisenau”, zatopionego pod koniec wojny przez wycofujące się oddziały Kriegsmarine u wejścia do gdyńskiego portu. Z wraku uzyskano 30 tys. ton stali, 400 ton metali kolorowych, kilkaset kilometrów zdatnych do użytku kabli, dwie turbiny, liczne silniki – dziś wydaje się to może nieistotne, w tamtych czasach takie dane trafiały na pierwsze strony gazet. Ale nie tylko dane. Już 7 października na pierwszej stronie tygodnika „Nowa Kultura” ukazała się oda Jarosława Iwaszkiewicza „Na wydobycie pancernika ‘Gneisenau’ ”, przedrukowana potem jeszcze w dwutygodniku „Ster” oraz, z czasem, w kolejnych książkach poetyckich.
Na wydobycie pancernika „Gneisenau”
A cóż byście wy powiedzieli,
tokarze, spawacze, nurki,
gdybym aby was opiewać,
wzywał Zeusowe córki?
To dawnym poetom trąbiły trytony
i trójzębem rozdzielały przepaście wód -
dzisiaj morze gniewne smaga
wasz uparty codzienny trud.
Trzysta pięćdziesiąt dni i nocy
wypełnionych pracą po zręby,
walczyły dłonie polskiego robotnika,
zbrojne nie w konchy i trójzęby
ale w nowoczesne palniki -
nie nimfy przepłoszone uciekały morzem
chlaszcząc po falach płaskimi chwostami,
ale pomiędzy ścianami upartego wolframu
przemykały się przelęknione węgorze.
Setki dłoni, ludzie bez strachu,
pod pokrowcem dusznych skafandrów,
przy pompach, palnikach, dźwigach,
wykopywały zarytą w piachu
zniszczenionośną salamandrę.
I oto z szarej wody, niby rdzawa róża,
olbrzymi krzew wyhodowany w ogrodach faszyzmu,
szkielet pancernika się wynurza,
poddany nowej ojczyźnie.
Historia o bohaterskich ludziach
walczących z ośmiornicą śmierci
rozchodzi się po całej naszej ziemi,
odbija się w każdym sercu.
Stanie się materią życia,
to, co miało być śmierci pastwą:
moralność nowego świata
zardzewiałe odrodzi żelastwo.
Takiego nam znaku trzeba
na święto naszego znoju:
powiewają morze i niebo,
dwie błękitne flagi pokoju.
Iwaszkiewicz całym swoim jestestwem – a właściwie bardziej pozą, którą przybrał przed wojną – symbolizował to, czego nowa Ludowa Ojczyzna się brzydziła i czego nie potrzebowała. Pochodził z kresowej szlachty, przy czym szlachectwo to wyrażało się nie w zamożności, bo rodzina biedowała, ale raczej w koligacjach i tradycji. Gdyby nie kompleksy zubożałego prowincjusza, Iwaszkiewicz pozostałby może przy wizerunku państwowca, inteligenta pracującego, który przypadkowo się wzbogacił na ślubie z dziedziczką fortuny; nie przewidział jednak powojennych zmian i zrobił wszystko, by wypaść jak najgorzej w oczach nowych władców Polski. Był członkiem przedwojennej elity warszawskiej, sanacyjnym dyplomatą, wżenionym w rodzinę fabrykantów „panem na Stawisku” (na kilkunastu hektarach, ale po wojnie i mniejsze majątki odbierano „obszarnikom”), artystowskim poetą, który nie dbał o „szarego człowieka pracy”, wreszcie „pederastą”, co kłuło w oczy niejednego zwolennika moralności socjalistycznej.
Cóż mógł zrobić? Z rezygnacją oddać Stawisko, pożegnać dawny tryb życia i, jak wielu inteligentów, udać się na emigrację, chociażby wewnętrzną. Byłoby to może łatwiejsze, gdyby majątek został za wschodnią granicą albo przepadł w trakcie ofensywy, doszczętnie zburzony; tak się jednak nie stało, trwał pod samą Warszawą tak, jak drzewiej bywało, podczas gdy niemal cały krąg znajomych Iwaszkiewiczów stracił w działaniach wojennych swoje księgozbiory, kolekcje, pieniądze, kamienice i fabryki, nie mówiąc o życiu własnym i bliskich. Mógł też – i tak zrobił – na przekór wszystkiemu, „uciec do przodu” i zgłosić akces do „nowej Polski”, wybierając dwuznaczną i nader kłopotliwą rolę. Zachować Stawisko i pisać socrealistyczną poezję.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Pokazowym tekstem, którym Iwaszkiewicz „zapłacił” za zachowanie Stawiska i dawnego trybu życia w PRLu, był „List do Prezydenta Bieruta”, datowany 18 kwietnia 1952 (data nieprzypadkowa: laurka na sześćdziesiąte urodziny panującego) i pozostający w stylistyce komunistycznej odmiany poezji dworskiej: przywódca jest wizjonerem, poeta składa samokrytykę, że zaufał przebrzmiałej mądrości i nie zauważał ugiętego pod jarzmem prostego człowieka; i choć nadal żal mu „zachodów promienistych” i „róż” i „marmurów” to, choć stary, przyjmuje nowe; chwali Bieruta nie dlatego, że ten jest władcą, ale dlatego, że Bierut kocha Polskę, itp., itd. Literacko „List…” jest przeciętny, przewidywalny do granic możliwości; znacznie od niego ciekawsza jest właśnie oda „Na wydobycie pancernika ‘Gneisenau’ ”.
Mamy tu tegoż właśnie samego Iwaszkiewicza, co w „Liście…”, kochającego przebrzmiałe mądrości i zmęczone oczy pasącego piękności widokiem; wychodzi na scenę z tym, co ma pod ręką: całym sztafażem klasycznej poezji, i usiłuje napisać wiersz socrealistyczny. Przyjrzyjmy się, jak to robi.
Wie, że w odzie dobrze wygląda apostrofa – we wcześniejszych „Odzie na Gdańsk” i „Odzie do Czasu” zwracał się do Gdańska i Czasu, tu przecież nie przemówi się ani do tytułowego niemieckiego pancernika, ani do bóstw antycznych (nieistotne), ani do Boga (niezgodny z komunistycznym ateizmem), zwraca się więc do robotników: tokarze, spawacze, nurki. A z czym się zwraca? Z propozycją. Cóż byście wy powiedzieli, gdybym wzywał Zeusowe córki żeby was opiewać. Czyli nie gniew Achilla opiewaj a trud robotników opiewaj. Ale mamy tu właśnie to istotne przesunięcie: poeta nie zwraca się do Muzy, ale do robotników, których prosi o radę czy pozwolenie, proponuje. Nieśmiało, bo spodziewa się odmowy. „Na wydobycie pancernika…” jest, podobnie jak „List do Prezydenta Bieruta”, wierszem-samokrytyką; Iwaszkiewicz pokazuje nieadekwatność swojego dawnego języka poetyckiego i zainteresowań, i próbuje doszlusować. Z jednej strony więc rozkłada z niejaką wzgardą swój poetycki kramik (tam róże i marmury, tu Zeusowe córki i trytony), z drugiej łapie się za nowe słownictwo: propagandowe i techniczne. Czasy się zmieniły. Kiedyś dawnym poetom trąbiły trytony, natomiast dzisiaj morze gniewne smaga / wasz uparty codzienny trud. Ów uparty codzienny trud, który kończy pierwszą cząstkę wiersza, jest socrealistycznym liczmanem, który niewiele tak naprawdę znaczy, jest frazą obiegową – robotnik pracuje uparcie i ciężko, dzień w dzień. Iwaszkiewicz zaczerpnął ją z propagandy, z nowego języka poetyckiego, wtłaczanego przez speców od realizmu socjalistycznego – tyle, że, jak się zdaje, niezbyt udanie ją umieścił. Podniesienie pancernika nie jest trudem codziennym, jest wydarzeniem wyjątkowym; to, co pasowałoby pewnie do tekstu o ciągłym trudzie rolnika czy hutnika, w wierszu o wysiłku wyjątkowym, o specjalnym „czynie”, nie pasuje do konceptu całości. Podobnie, jak część terminów technicznych. Nurkowie z pewnością brali udział w podnoszeniu wraku (jeden nawet zginął), ale czy w podnoszeniu i cięciu blach brali udział tokarze? Wątpię. Zresztą dalej czytamy o ścianach upartego wolframu, choć jako żywo ściany z wolframu nie były, a ze stali wzmacnianej wolframem w ilościach znikomych. Ale wolfram brzmi ładnie i do rymu z chwostami, a Iwaszkiewicz nie encyklopedia techniczna.
Następna cząstka wiersza jest ciągnącym się przez trzy strofy opisem pracy. I znów Iwaszkiewicz pokazuje pęknięcie między dawnym a nowym, jak w parach rysunków „kiedyś” i „dziś”, popularnych zresztą i w latach międzywojennych (na jednym rysunku furmanka, na drugim samochód, na jednym chata, na drugim drapacz chmur), i w okresie stalinowskim (na jednym rozparty w powozie bogacz, a w rynsztoku biedak, na drugim – ludzie pracy jadą radośnie tramwajem, a do rynsztoka co najwyżej trafia zdemaskowany spekulant). Tyle, że ten koncept wymaga ścisłych odpowiedników po obu stronach. A u Iwaszkiewicza to się nie sprawdza. Po lewej są Zeusowe córki, mające wspomagać poetę w opiewaniu bohaterów (tu – robotników) po drugiej – nic zgoła. Po lewej w ramach sztafażu morskiego są trytony, po prawej nie ma sztafażu morskiego (robotnicy przecież są bohaterami!), jest samo morze. W drugiej cząstce jest jeszcze głupiej: wychodzi, że konchy i trójzęby są odpowiednikami nowoczesnych palników, czyli Iwaszkiewicz właściwie przyznaje się, że w głębi jego wyobraźni literackiej robotnicy nie są żadnymi bohaterami, a sztafażem właśnie. Więcej, nimfy przepłoszone stają się przelęknionymi węgorzami. Nic się z niczym nie zgadza, bohaterowie-robotnicy trafiają do jednego worka z morską fauną.
W tym momencie wiersz jest już tak pogubiony, że Iwaszkiewicz porzuca myślenie o antyku i tradycyjnym języku poetyckim, próbuje pociągnąć resztę inaczej. Nie na opozycji „dawniej-dziś” a na pomysłowym opisaniu procesu wydobycia wraku. Mamy zatem konieczne dane: trzysta pięćdziesiąt dni i nocy, bo to szczegół gazetowy, nowoczesne palniki, bo to opiewanie znakomitej technologii, uparty wolfram, bo to – chybiony, jak się zdaje – termin techniczny, podobnie jak skafandry, pompy, palniki, dźwigi. Pomiędzy tym zostały rozsiane obowiązkowe frazy propagandowe: wypełnione pracą po zręby, dłonie polskiego robotnika, setki dłoni, ludzie bez strachu. I jedno tylko nie pasuje: kończąca frazę zniszczenionośna salamandra. To właśnie świadectwo drugiego pomysłu na wiersz, gdzie Iwaszkiewicz próbuje znów uciekać do przodu: skoro nie wyszła mu opozycja dawne-nowe, skoro nie wychodzą mu terminy techniczne, w których czuje się obco i niewygodnie (w żadnym innym tekście nie będzie tego próbował), rzuca się w pomysłowość. Faktycznym bohaterem literackim „Na wydobycie…” zostaje ostatecznie nie robotnik polski, a tytułowy niemiecki pancernik; istotą wiersza staje się wynajdowanie nieoczekiwanych metafor na jego określenie. Zniszczenionośna salamandra jest pierwszą z nich – ostatnia cząstka, która ma być morałem tekstu, mieści ich jeszcze kilka.
Szkielet pancernika staje się oto rdzawą różą, olbrzymim krzewem wyhodowanym w ogrodach faszyzmu (!), który zostaje poddany nowej ojczyźnie. Oczywiście znów nic się nie składa – rdzawa róża kojarzy się raczej z pojedynczym, wielkim kwiatem, ale okazuje się że to cały krzew, w dodatku z ogrodów faszyzmu. Pomijam już kwestię terminu politycznego (faszyzm zamiast hitleryzmu czy nazizmu), ale co byłoby tym ogrodem, przedwojenna niemiecka stocznia? I w jaki sposób krzew miałby być poddany? Zniszczenionośna salamandra, i owszem, mogłaby zostać tak opisana (jak smok w legendach o świętych dziewicach, poskramiających potwora), ale krzew róż? Idźmy dalej. Pancernik to ośmiornica śmierci (termin prawie jak z Bonda), z którą walczyli bohaterscy ludzie. To, że historia o nich rozchodzi się po całej naszej ziemi, odbija się w każdym sercu to znów pusta socrealistyczna klisza, pomińmy ją zatem, ale spójrzmy dalej: stanie się materią życia, to, co miało być śmierci pastwą. To, co przed chwilą było groźną ośmiornicą śmierci, okazuje się pastwą śmierci, czyli jej ofiarą, zardzewiałym żelastwem, leżącym bez życia. Które się odrodzi dzięki moralności nowego świata. Pojęcia życia i śmierci zupełnie są tu przemieszane przez to, że Iwaszkiewicz pisze tekst nie o okręcie, a o jego wraku. Śmiercionośny i groźny (a zatem: żywy) był zatem i okręt, i wrak, ale wrak równocześnie był bezużyteczny, martwy. Poziom zagmatwania jest straszliwy i zmierza ku zupełnemu bezsensowi. Czy zostaje rozwikłany? Skądże. Iwaszkiewicz znów ucieka, tym razem w czystą propagandę. Nowe, komunistyczne społeczeństwo przekuje… no, nie miecze na lemiesze, bo to fraza biblijna, ale salamandrę na lokomotywy i kombajny. Zabójcza stal będzie służyła ludziom pracy. To morał oczywisty i wtedy doskonale rozpoznawalny przez „świadomego politycznie” czytelnika. Pejzaż morski, praca, święto, pokój. I znów kiks: kalendarz świąt był w komunistycznym społeczeństwie niesłychanie ważny (z uwagi na wyparcie kalendarza kościelnego), święta były obserwowane ściśle, wyznaczały rytm roku i wyrabiania kolejnych norm. Jakim sposobem wydobycie pancernika jesienią łączy się ze „świętem znoju”, czyli 1 maja? Nijak. Ale dla pana na Stawisku nie miało to przecież większego znaczenia. Ba, jeśli będziemy czytać tekst Iwaszkiewicza między wersami, zrobi się jeszcze ciekawiej: dzięki nurkom ta straszliwa śmiercionośna salamandra, ośmiornica czy krzew złowrogich faszystowskich róż teraz się odrodzi.
Można więc odczytywać odę na kilka różnych sposobów. Po pierwsze całkowicie wprost, jako wiersz propagandowy, w którym nic nie musi się zgadzać, liczy się bowiem wyłącznie wymowa polityczna. Po drugie jako świadectwo mozołu poety, który z powodów pozaliteackich próbuje sił w poetyce, której reguł nie zna, i miota się, usiłując sprostać jej wymogom. Wreszcie – tu jednak chyba przecenilibyśmy Iwaszkiewicza – całkowicie subwersywnie: poeta pod płaszczykiem obywatelskiego posłuszeństwa pokazuje kompletny fałsz propagandy państwowej. Wszystko w niej jest bzdurą, tworzy ona zafałszowany obraz świata (pamiętajmy, że czytelnik ówczesny cały czas słyszy, że białe jest czarne, a czarne jest białe, a doświadczenie niespójności, pęknięcia pomiędzy rzeczywistością a opisującą ją narracją, jest powszechne); a służy to niczemu innemu, jak tylko zebraniu resztek po jednym totalitaryzmie i oddaniu ich w służbie drugiemu totalitaryzmowi.
Najbardziej, być może, kuszące by tu było rozwiązanie pośrednie. Że Iwaszkiewicz, przez całe życie piszący ironicznie, niepewnie, toczący wewnętrzną walkę, świadomie stworzył „Na wydobycie pancernika ‘Gneisenau’ ” jako taki właśnie zapis niepewności, wewnętrznego pęknięcia. I chciałby iść „z nowym”, i zdaje sobie sprawę z jego fałszu. I ma w nosie robotnika, i chciałby zarazem, żeby robotnik go czytał i zachwycał się jego nimfami i trytonami. Ale czy tak było w istocie, nie dowiemy się nigdy.
Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.