
Malowane nie działa
wywiady / o książce Marcin Orliński Szymon SłomczyńskiRozmowa Marcina Orlińskiego z Szymonem Słomczyńskim, towarzysząca premierze książki Latakia, wydanej w Biurze Literackim 12 grudnia 2016 roku.
WięcejRecenzja Marcina Orlińskiego z książki Po sobie Julii Szychowiak, która ukazała się w "Tygodniku Powszechnym".
Po sobie to debiut godny uwagi z kilku powodów. Przede wszystkim odczytuję te wiersze jako lingwistyczną próbę psychologicznej autoanalizy. Lingwistyczną, bo aktywującą się w języku i poprzez język, który Julia Szychowiak specjalnie zniekształca, o czym świadczą na przykład urwane zdania czy semantyczne przestawienia. Próbę, ponieważ wszystkie wiersze dotyczą w jakiś sposób tego samego. I wreszcie – psychologicznej autoanalizy – określenie pewnie nie do końca fortunne, ale jak inaczej nazwać to nieustanne podchodzenie do siebie i niesiebie, a także od siebie i niesiebie ciągłe uciekanie?
Najciekawsze wydają mi się właśnie próby rozwarstwiania własnego „ja”, pokazywanie siebie jako kogoś innego, ukazywanie nietożsamości z samą sobą, jednoczesne widzenie siebie w sobie i naprzeciw siebie, ze szczególnym naciskiem na owo „naprzeciw”. Szychowiak nie znajduje siebie, ponieważ nie istnieje coś takiego, jak cała, zamknięta i określona jaźń. A najlepiej widać to w języku, który przyłapany na swoich metafizycznych pretensjach staje się ciekawym punktem wyjścia dla dalszych rozważań: „Chodźmy, nic tu nie ma. Nic ma nas, zobacz” („Nic”).
Bohaterka tych wierszy rozwarstwia się także w sensie fabularnym – na przemian jest przedmiotem i podmiotem tych wierszy. Owszem, czasami całość potrafi zamigotać, na przykład podczas snu, w kałuży plastiku, w śniegu, w stercie ubrań, szmacie czasu, desce, „w której można usłyszeć pukanie tętna”, po to, by za chwilę się zwichnąć, zniekształcić, zmilknąć. Pozostają miejsca, miejsca, które wpatrują się w siebie i w siebie się zapadają: niezamieszkane podwórko, pusty kościół, puste łóżko, cudze mieszkanie.
Ja liryczne odczuwa swoje ciało jako obce, oddalone. Temu ciału bliżej do snu niż do jakiejkolwiek realności. Ciało jest częścią świata przedstawionego – niewygodny manekin, nieudana sztuczka, którą trzeba przeżuwać w samotności: „Rozhuśtane głowy o drewnianych oczach / i splątanych brwiach” („Koncentrować”), „pod szyciem skóry jest miąższ słodki / i krew, krew cała ze szkła” („Rano”). Ta nieforemność okazuje się zresztą domeną całego świata przedstawionego: „Ma jeszcze czas, by wypełnić ciałem wodę, / by zdrapać z nieba skórę i wybić okno słońcu” („Do zobaczenia”). Zmianom na poziomie języka, a także przemianom tożsamości, często towarzyszy „szkło”, figura ciekawa, bo reprezentująca przecież zarazem niezmienność, przezroczystość, niepoliczalność, a także bezimienność substratu.
Problem tożsamości dotyczy właściwie nie tylko lirycznego „ja”, ale także całej przestrzeni istnienia wiersza, a więc konkretnego miejsca i czasu, w którym powstał utwór. Ten język przez cały czas czuje się „nie u siebie”, jakby „wolał” być gdzieś indziej lub kiedy indziej, jakby był świadomy, że może bardziej pasowałby do innej sytuacji. Język, a pomaga mu Julia, na każdym kroku podkreśla własne oddalenie – od siebie lub od nieokreślonego „wtedy” i „tam”. „Co tu robię? Powiem, ale nie teraz”, czytamy w utworze „Debet literacki”, a w wierszu „Nie tutaj”: „Rozejrzyj się, mnie jeszcze tu nie ma. // Tam mnie boli”.
Szychowiak przeprowadza więc częste negacje, podkreślając, by tak rzec, czystą odległość. Ta „czysta odległość” mieszka w niej i wyraża się w podróży po pustych pokojach własnej jaźni, z których każdy tęskni za pozostałymi. Czas przekreśla siebie, a bohaterka co krok wyznaje, że nie pamięta siebie takiej a takiej i nie jest tą samą osobą, która jeszcze przed chwilą coś mówiła, o czymś pisała, dokądś szła. Ale przecież po tym muzeum manekinów oprowadza ją (nas) język. To właśnie on zawiaduje tymi wszystkimi „tam” i „nic”, przekonując, że „to, co z nas wypełza, nie wróci”.
Książkę Julii Szychowiak pochłonąłem, dosłownie, w kilka minut. A właściwie to ona pochłonęła mnie, poćwiartowała i zwróciła rozbitemu oknu. Słowem, debiut niecodzienny. Kolejny rozdział do wielkiego tematu, jakim jest tożsamość albo – jeśli kto woli – różnica. Motto z Miłobędzkiej świadczy o wadze, jaką ma dla Szychowiak język i jego możliwości, zwłaszcza jeśli weźmie się w nawias gramatykę i zaprzeczy możliwości prostego przedstawiania. Jednak klimat tej poezji bardziej przypomina mi wiersze Haliny Poświatowskiej. Zwłaszcza w sposobach obrazowania i nieustannym, podskórnym napięciu, sygnalizowanym niby od niechcenia, za pomocą nagłych przesunięć i zaprzeczeń. Kto wie, gdyby Poświatowska urodziła się po Miłobędzkiej, być może pisałaby właśnie w taki sposób? W każdym razie na pewno nie byłaby sobą.
Tekst opublikowany na łamach „Tygodnika Powszechnego” (4/2008). Dziękujemy za udostępnienie materiału.
Urodzony w 1980 roku. Poeta, krytyk literacki, publicysta. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i studiów doktoranckich w Instytucie Badań Literackich PAN. Redagował rubrykę „Wiersz Przekroju” w tygodniku „Przekrój” i serię wydawniczą „Biblioteka Debiutów” przy „Zeszytach Poetyckich”. Mieszka w Warszawie.