recenzje / IMPRESJE

Raymond Roussel (1877–1933)

André Breton

Nadzwyczajna oryginalność dzieła Roussela wyraża się w silnym sprzeciwie wobec znaczenia i doniosłości, wymierza ostateczny policzek obrońcom prymitywnego, opóźnionego w rozwoju realizmu, czy określa on siebie jako "socjalistyczny", czy też nie...

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Swo­ista trud­ność w odróż­nie­niu praw­dzi­we­go auto­ma­tu od pseu­do­au­to­ma­tu trzy­ma­ła ludz­ką cie­ka­wość w napię­ciu od stu­le­ci. Od andro­idal­ne­go por­tie­ra Alber­ta Wiel­kie­go, któ­ry witał gości kil­ko­ma sło­wa­mi, aż po sza­chi­stę, któ­re­go wiel­bił Poe, przez żela­zną muchę Jeana Mül­le­ra, któ­ra po wznie­sie­niu się w powie­trze sia­da­ła mu ponow­nie na dło­ni, oraz przez słyn­ną kacz­kę Vau­can­so­na, nie zapo­mi­na­jąc o homun­ku­lu­sach, od Para­cel­sju­sza po Achi­ma von Arnim, wstrzą­sa­ją­ca dwu­znacz­ność cecho­wa­ła więź łączą­cą życie zwie­rzę­ce, zwłasz­cza życie ludz­kie, z jego mecha­nicz­nym symu­la­krum. Isto­tą naszej epo­ki jest trans­po­zy­cja owej dwu­znacz­no­ści i prze­nie­sie­nie auto­ma­tu ze świa­ta zewnętrz­ne­go do świa­ta wewnętrz­ne­go, zachę­ta, by auto­mat wygod­nie się zado­mo­wił w środ­ku same­go umy­słu. Psy­cho­ana­li­za odkry­ła bowiem w cze­lu­ściach stry­chu, jakim jest ludz­ki umysł, obec­ność bez­i­mien­ne­go mane­ki­na „bez oczu, bez nosa, bez uszu”, dosyć pokrew­ne­go mane­ki­nom, któ­re Gior­gio de Chi­ri­co malo­wał oko­ło roku 1916. Mane­kin ten, uwol­nio­ny od paję­czyn, któ­re go zasła­nia­ły i krę­po­wa­ły mu swo­bo­dę ruchów, zaczął oka­zy­wać skraj­ną „nad­ludz­ką” ruchli­wość (wła­śnie potrze­ba przy­zwo­le­nia na tę ruchli­wość zro­dzi­ła sur­re­alizm). Ta nie­zwy­kła figu­ra, wyzwo­lo­na z oznak mon­stru­al­no­ści, któ­re szpe­cą god­ne­go podzi­wu Fran­ken­ste­ina Mary Shel­ley, może się prze­miesz­czać bez naj­mniej­szej koli­zji, zarów­no w cza­sie, jak w prze­strze­ni, i jed­nym susem potra­fi znieść nie­prze­kra­czal­ną gra­ni­cę, któ­ra oddzie­la marze­nie od czy­nu. Dziw nad dzi­wy, auto­mat ten ma moc wyzwa­la­nia się w każ­dym czło­wie­ku: wystar­czy czło­wie­ko­wi pomóc – idąc za przy­kła­dem Rim­bau­da – odzy­skać poczu­cie wła­snej nie­win­no­ści i abso­lut­nej mocy.

Wie­my, że „czy­sty psy­chicz­ny auto­ma­tyzm” w sen­sie, w jakim te sło­wa rozu­mie­my dzi­siaj, rości sobie jedy­nie pra­wo do wyzna­cze­nia gra­nicz­ne­go sta­nu, któ­ry wyma­ga od czło­wie­ka cał­ko­wi­tej utra­ty logicz­nej i moral­nej kon­tro­li nad wła­sny­mi dzia­ła­nia­mi. Zda­rza się bowiem, że nawet nie posu­wa­jąc się tak dale­ko czy też poprze­sta­jąc na tym, od pew­ne­go momen­tu czło­wiek daje się powo­do­wać napę­dem jakiejś nie­spo­dzie­wa­nej siły, jest rygo­ry­stycz­nie wprost posłusz­ny wpra­wio­ne­mu w ruch kosmicz­ne­mu mecha­ni­zmo­wi, któ­re­go przy­czy­na zda­je mu się wymy­kać. Nasu­wa się pyta­nie, doty­czą­ce zarów­no tych, jak i wszyst­kich innych auto­ma­tów: czy kry­je się w nich jakiś świa­do­my byt?  I  do  j a k i e g o  s t o p n i a  świa­do­my? – moż­na zapy­tać, mie­rząc się z dzie­łem Ray­mon­da Rous­se­la. Oczy­wi­ście za jego życia, nie­któ­rzy słusz­nie prze­czu­wa­li, że feno­me­nal­ne bogac­two wła­snej inwen­cji zawdzię­czał sto­so­wa­niu odkry­tej przez sie­bie meto­dy; byli prze­ko­na­ni, że posłu­gi­wał się ima­got­ni­kiem (podob­nie jak inni pamięt­ni­kiem czy notat­ni­kiem). Zale­ża­ło mu na tym, żeby wyja­wić wła­sną meto­dę po śmier­ci w książ­ce zaty­tu­ło­wa­nej: „Jak napi­sa­łem nie­któ­re z moich ksią­żek”. Wie­my obec­nie, że pole­ga­ła ona na tym, by zbu­do­wać za pomo­cą słów homo­ni­micz­nych, czy wyraź­nie homo­fo­nicz­nych, dwa zda­nia o zna­cze­niu tak róż­nym, jak to tyl­ko moż­li­we, i potrak­to­wać je jako dwa fila­ry (pierw­sze i ostat­nie zda­nie) opo­wie­ści. Fabu­la­cja mia­ła pro­wa­dzić od pierw­sze­go zda­nia do ostat­nie­go dzię­ki kolej­nej ope­ra­cji doko­ny­wa­nej na każ­dym ze słów skła­da­ją­cych się na oba te zda­nia: przez powią­za­nie sło­wa o podwój­nym zna­cze­niu z innym sło­wem o podwój­nym zna­cze­niu za pośred­nic­twem przy­im­ka „à”. By zacy­to­wać same­go Rous­se­la: „isto­tą meto­dy było wyło­nie­nie swo­istych  r ó w n a ń  f a k t ó w,  któ­re nale­ża­ło logicz­nie roz­wią­zać”. Kie­dy już posu­nię­ta do gra­nic arbi­tral­ność zosta­ła narzu­co­na tema­to­wi lite­rac­kie­mu, cho­dzi­ło o to, by ją ukryć, roz­pro­szyć w licz­nych pas­su­sach, w któ­rych to, co racjo­nal­ne, nie­ustan­nie ogra­ni­cza­ło i tem­pe­ro­wa­ło to, co nie­ra­cjo­nal­ne.

Rous­sel jest obok Lau­tréa­mon­ta naj­więk­szym magne­ty­ze­rem współ­cze­snych cza­sów. Czło­wiek świa­do­my i bez­względ­nie pra­co­wi­ty („Wykrwa­wiam się – pisze – przy każ­dym zda­niu” i zwie­rza się Miche­lo­wi Leiri­so­wi, że każ­dy wers Nouvel­les Impres­sions d’A­fi­que kosz­to­wał go oko­ło pięt­na­stu godzin pra­cy), nie­usta­ją­co zma­ga się w nim z czło­wie­kiem nie­świa­do­mym i bez­względ­nie wład­czym (wyda­je się dosyć symp­to­ma­tycz­ne, że nie pró­bo­wał zmo­dy­fi­ko­wać czy zastą­pić owej tech­ni­ki pozba­wio­nej jakie­go­kol­wiek filo­zo­ficz­ne­go uza­sad­nie­nia, i trzy­mał się jej przez bli­sko czter­dzie­ści lat). Zamie­rzo­ny lub mimo­wol­ny, humor Ray­mon­da Rous­se­la cał­ko­wi­cie pole­ga na owej grze nie­rów­nej rów­no­wa­gi: „Jedy­nie kil­ku z nas – pisze Jean Lévy – sły­szy (u Rous­se­la) posęp­ne tik-tak pie­kiel­nej machi­ny pozo­sta­wio­nej przez Lau­tréa­mon­ta na stop­niach umy­słu i z podzi­wem wita każ­dą z jej wyzwo­li­ciel­skich eks­plo­zji”. Ten sam kry­tyk słusz­nie zauwa­ża, że w jego twór­czo­ści udział humo­ru, obse­sji i stłu­mie­nia nie jest jesz­cze do koń­ca roz­po­zna­ny. Ray­mond Rous­sel miał w isto­cie pora­chun­ki z psy­cho­pa­to­lo­gią, dok­tor Pier­re Janet wyko­rzy­stał jego przy­pa­dek do wygło­sze­nia refe­ra­tu „Psy­cho­lo­gicz­ne typy eks­ta­zy”, a samo­bój­stwo (?) Rous­se­la potwier­dza­ło domnie­ma­nie, że całą jego dro­gę twór­czą cecho­wa­ła jakaś ano­ma­lia. W wie­ku dzie­więt­na­stu lat, kie­dy koń­czył swój poemat La Doublu­re, doznał nie­tz­sche­ań­skiej eks­ta­zy:

ma się szcze­gól­ne poczu­cie, że stwo­rzy­ło się arcy­dzie­ło, że jest się geniu­szem… Byłem rów­ny Dan­te­mu i Szek­spi­ro­wi, czu­łem to, co posta­rza­ły Vic­tor Hugo czuł w wie­ku lat sie­dem­dzie­się­ciu, co Napo­le­on poczuł w roku 1811, o czym marzył Tan­n­hau­ser w Venus­ber­gu. To, co pisa­łem, było spo­wi­te bla­skiem, zacią­ga­łem zasło­ny, z oba­wy, że naj­mniej­sza szcze­li­na wypu­ści na zewnątrz świe­tli­ste pro­mie­nie, któ­re wycho­dzi­ły spod moje­go pió­ra, pra­gną­łem odsło­nić kota­rę jed­nym gestem i opro­mie­nić cały świat. Gdy­bym dał się tym papie­rom ponie­wie­rać, pro­mie­nie dotar­ły­by aż do Chin i osza­la­ły tłum rzu­cił­by się na mój dom.

Aż do Chin… Ten chło­piec, któ­ry uwiel­biał Jule­s’a Ver­ne­’a, ten wiel­ki ama­tor kukie­łek i nie­zwy­kle boga­ty czło­wiek, któ­ry pole­cił skon­stru­ować dla swo­ich woja­ży naj­bar­dziej luk­su­so­wy pojazd, jaki ist­niał pod słoń­cem, do koń­ca oka­zy­wał krań­co­wą wzgar­dę praw­dzi­wej podró­ży i taką podróż cał­ko­wi­cie odrzu­cał. „W Peki­nie – pisze Michel Leiris – po pobież­nym zwie­dze­niu mia­sta zamknął się na czte­ry spu­sty”, podob­nie, gdy po raz pierw­szy dane mu było dobić do brze­gów Tahi­ti, pozo­sta­wał przez wie­le dni w kabi­nie i pisał.

Nad­zwy­czaj­na ory­gi­nal­ność dzie­ła Rous­se­la wyra­ża się w sil­nym sprze­ci­wie wobec zna­cze­nia i donio­sło­ści, wymie­rza osta­tecz­ny poli­czek obroń­com pry­mi­tyw­ne­go, opóź­nio­ne­go w roz­wo­ju reali­zmu, czy okre­śla on sie­bie jako „socja­li­stycz­ny”, czy też nie. „Mar­tial – to pod tym imie­niem autor Locus Solus jest przed­sta­wio­ny w stu­dium Pier­re­’a Jane­ta – ma bar­dzo inte­re­su­ją­cą kon­cep­cję lite­rac­kie­go pięk­na: dzie­ło nie może zawie­rać nicze­go rze­czy­wi­ste­go, żad­nej obser­wa­cji świa­ta czy psy­chi­ki, nic ponad ima­gi­na­cyj­ne kom­bi­na­cje: a to są już idee świa­ta poza­ludz­kie­go”.


Pier­wo­druk tek­stu André Bre­to­na w prze­kła­dzie Ewy Wie­le­żyń­skiej uka­zał się z cza­so­pi­śmie „Lite­ra­tu­ra na Świe­cie” (nr 9–10/2007). Dzię­ku­je­my redak­cji za zgo­dę na prze­druk.

O autorze

André Breton

Urodzony w 1896 roku. Francuski pisarz, poeta, eseista i krytyk sztuki, teoretyk surrealizmu. Przywódca ruchu surrealistycznego, najbardziej znany jako twórca trzech manifestów surrealistycznych (1924, 1930, 1946), i książek "Nadja" (1928), "Szalona miłość" (1937). Należał do czołowych postaci wywierających wpływ na ocenę sztuk plastycznych i literackich XX wieku. Zmarł w 1996 roku w Paryżu.

Powiązania

Raymond Roussel (1877–1933)

recenzje / IMPRESJE André Breton

Recen­zja André Bre­to­na z książ­ki Doku­men­ty mają­ce słu­żyć za kan­wę Ray­mon­da Rous­se­la, wyda­nej w prze­kła­dzie Andrze­ja Sosnow­skie­go w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 7 lip­ca 2008 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 19 lip­ca 2017 roku.

Więcej

Raymond Roussel (1877–1933)

recenzje / IMPRESJE André Breton

Recen­zja André Bre­to­na z książ­ki Doku­men­ty mają­ce słu­żyć za kan­wę Ray­mon­da Rous­se­la, wyda­nej w prze­kła­dzie Andrze­ja Sosnow­skie­go w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 7 lip­ca 2008 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 19 lip­ca 2017 roku.

Więcej

Fabularne za(sko)czynki

recenzje / ESEJE Agnieszka Nęcka

Recen­zja Agniesz­ki Nęc­kiej z książ­ki Doku­men­ty mają­ce słu­żyć za kan­wę Ray­mon­da Rous­se­la, wyda­nej w prze­kła­dzie Andrze­ja Sosnow­skie­go w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 7 lip­ca 2008 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 19 lip­ca 2017 roku.

Więcej

Dokumenty mające służyć za kanwę (fragment, czyta Andrzej Sosnowski)

dzwieki / RECYTACJE Raymond Roussel

Frag­ment książ­ki Doku­men­ty mają­ce słu­żyć za kan­wę we wła­snym prze­kła­dzie czy­ta Andrze Sosnow­ski. Zare­je­stro­wa­no pod­czas spo­tka­nia „Stu­dium doku­men­tów” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

O Dokumentach mających służyć za kanwę

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Joh­na Ash­be­ry­’e­go, Andrze­ja Sosnow­skie­go, Justy­ny Sobo­lew­skiej, Kuby Mikur­dy oraz Ada­ma Zdro­dow­skie­go.

Więcej