recenzje / ESEJE

Ogień podsycano śmieciami i benzyną

Przemysław Witkowski

Recenzja Przemysława Witkowskiego z książki Radości Grzegorza Kwiatkowskiego, która ukazała się w Ósmym Arkuszu Odry.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.

to dla­cze­go my mamy być gor­sze od zaję­cy?

Kie­dy tema­tem współ­cze­sne­go wier­sza zosta­je coś tak poten­cjal­nie w liry­ce pate­tycz­ne­go, jak roz­wa­ża­nia na temat natu­ry zła, może­my się nie­po­ko­ić. Przez całe lata dzie­więć­dzie­sią­te tłu­czo­no nam do gło­wy, że wiersz to miej­sce spo­tka­nia jed­nost­ki z jed­nost­ką, a cała dobra poezja to zbiór poje­dyn­czych ludz­kich losów zamknię­tych w wer­sy. Gry i zaba­wy, pry­wat­ne trau­my, te sfe­ry mia­ły znaj­do­wać swo­je odzwier­cie­dle­nie w wier­szach. Ileż naśmia­no się w poko­le­niu „bru­lio­nu” z tych wszyst­kich „Ukra­in”, „słów w jidysz” i wizji poezji jako nośni­ka wspól­no­to­wych tre­ści. Poko­le­nie debiu­tu­ją­ce w latach osiem­dzie­sią­tych znu­żo­ne pato­sem poezji zaan­ga­żo­wa­nej i arka­dyj­ski­mi wizja­mi zaję­ło się sobą i tyl­ko sobą. Mamy więc w poezji zapi­sy imprez, roman­sów, gry i zaba­wy zarów­no śro­do­wi­sko­we, jak i for­mal­ne i co roku to wła­śnie te książ­ki sza­cow­ne gro­na zgła­sza­ją do licz­nych nomi­na­cji. Nie ma w zasa­dzie poetyc­kiej nagro­dy bez nomi­na­cji dla Sen­dec­kie­go, Siw­czy­ka, Sosnow­skie­go, Som­me­ra czy Świe­tlic­kie­go. Na argu­ment, że to dobra poezja i tyle i wszel­kie uty­ski­wa­nia na ten stan rze­czy to głos zawie­dzio­nych, moż­na odpo­wie­dzieć bar­dzo pro­sto. To tro­chę jak­by uznać, że jedy­nym spor­tem jest koszy­ków­ka, a inne to jakieś smut­ne wygi­ba­sy. Wte­dy nie ma się co dzi­wić, że do nagród nomi­no­wa­ni są sami wyso­cy. Ot, tak wyszło, są naj­lep­si. Zasa­dy gry zosta­ły tak jed­nak skon­stru­owa­ne, że „naj­lep­szość”, cokol­wiek to zna­czy w poezji, przy­na­le­ży poetom będą­cym moc­no zwią­za­nym z dyk­cją anglo­sa­ską. I kie­dy już wyda­wa­ło się, że poeta dał się zamknąć w „ogro­dzie kon­cen­tra­cyj­nym” i nie wychy­li nosa w kie­run­ku spraw wspól­no­to­wych, po mniej wię­cej dwu­dzie­stu latach III RP oka­za­ło się, że za ple­ca­mi bru­lio­now­ców wyro­sło nowe poko­le­nie. Poeci nowych mediów, poezja zaan­ga­żo­wa­na zarów­no lewi­co­wo, jak i pra­wi­co­wo, eks­plo­ru­ją­cy nie­spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­ne, skła­ma­nie ofi­cjal­ne­go języ­ka, histo­rii i daw­ne „oczy­wi­sto­ści” poli­tycz­ne.

2.

dziew­czy­ny któ­re gni­ły z kijem mię­dzy noga­mi
byli czę­ścią pej­za­żu
jak drze­wa i cała resz­ta

Cie­ka­wym przy­pad­kiem jest tu poezja Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go. Jego nowy tom Rado­ści to hołd zło­żo­ny Umar­łym ze Spo­on River Master­sa. To losy jed­nost­ko­we, ale wrzu­co­ne w dzia­nie się, cza­sy tra­gicz­ne i banal­ne zara­zem, w histo­rię, któ­rej nie chce­my, histo­rię wypar­tą, zamie­cio­ną pod dywan, ukry­tą, żeby nie psuć nastro­ju przy kola­cji. Zaję­ci kon­sump­cją, pod­ty­ci i sen­ni, zapo­mi­na­my, że jesz­cze nie­daw­no, może pięć­dzie­siąt, sześć­dzie­siąt lat temu tu, wła­śnie tu, w spo­koj­nej i nud­nej Unii Euro­pej­skiej, zabi­ja­no sie­kie­rą kobie­ty i dzie­ci, jedzo­no tru­py i prze­ra­bia­no ludzi na mydło. Wszyst­ko zaś odby­wa­ło się w cie­niu zabaw, sek­su, jedze­nia cia­stek, a ludzie, trak­to­wa­ni gorzej niż zwie­rzę­ta, zni­ka­li w tle. Już wte­dy sąsie­dzi nie chcie­li o nich pamię­tać, o gwał­co­nych, poni­ża­nych i bitych, więc cze­go spo­dzie­wać się teraz. Wier­sze Kwiat­kow­skie­go przy­wra­ca­ją tym wyklu­czo­nym z histo­rii god­ność i umiesz­cza­ją ich w świe­tle, nie dają o nich zapo­mnieć. „Inny” – Żyd, kur­wa, wie­śniak, dosta­ją u trój­miej­skie­go auto­ra głos i mówią do nas to, cze­go na pew­no nie chcie­li­by­śmy usły­szeć. Że byli, że my, że nasi dzia­do­wie, że sto­do­ła, że gnój, że rze­ka peł­na tru­pów, że ksiądz, że pożar, że nic nie zro­bi­li­ście, nic nie zro­bi­li­ście, a myśmy cier­pie­li i umar­li, że nic nie zro­bi­li­ście, nic, kom­plet­nie. Te wier­sze to wyrzut sumie­nia, to praw­da, któ­rej nie chce­my jako wspól­no­ta, że mogli­śmy.

3.

sza­now­ny pro­bosz­czu
jak możesz im tak mówić?
nie jeste­śmy ani dobrzy ani źli
pro­szę im powie­dzieć z ambo­ny
że nie powin­no się nas zabi­jać
i topić w na pół wyschnię­tych bagnach
tyl­ko dla­te­go że to my pro­wa­dzi­my skle­py

Zło u Kwiat­kow­skie­go dzie­je się powierz­chow­nie w tle, choć prze­cież jest głów­nym tema­tem tych smut­nych Rado­ści. Z pozo­ru zwy­czaj­ne życie, miał­ka codzien­ność napo­ty­ka w jego wier­szach nie­po­ko­ją­ce, opły­wa je i wchła­nia, tak, że sami już cza­sem nie wie­my, czy to prze­kro­cze­nie, jest nim w rze­czy samej, czy rze­czy­wi­ście tak pozor­nie lek­ko da się pisać o potwor­no­ściach. Jed­nak ta lek­kość jest tyl­ko pozor­na, bo trój­miej­skie­mu poecie uda­je się oddać w swo­ich tek­stach to, co zacho­dzi w życiu na co dzień. Zło, prze­moc, śmierć i to czę­sto śmierć gwał­tow­na wyglą­da­ją w świe­cie jego wier­szy jak coś, co się po pro­stu nam zda­rza. Ludzie w nich zanu­rze­ni nie zauwa­ża­ją nawet tego, że są w pie­kle, że je sobie sami czy­nią. Idą przez las i zako­pu­ją tru­py saren, któ­re umar­ły w męczar­niach z rado­ścią z dobrze wyko­na­nej robo­ty.

4.

to były nasze naj­pięk­niej­sze lata:
tacz­ka peł­na sosno­wych gałą­zek i smu­gi krwi
i uczu­cie rado­ści po dobrze wyko­na­nej robo­cie

Ci wszy­scy pie­ka­rze-eses­ma­ni, mało­mia­stecz­ko­wi sady­ści, gwał­ci­cie­le, syno­wie grze­bią­cy ojców, ta cała poważ­na i cięż­ka tema­ty­ka tra­ci cały patos, kie­dy widzi­my ich rumia­ne twa­rze, ich sto­ły z kieł­ba­są i piwem, ich dzie­ci bawią­ce się na podwór­ku. Zło scho­dzi ze swo­ich pie­kiel­nych reje­strów, żeby odna­leźć się w nas, w naszej codzien­no­ści, wśród naszych sąsia­dów, sym­pa­tycz­nych, gru­ba­wych. Nie­miec­ki zbrod­niarz to nie demon woj­ny, blond bestia jak chcia­ła­by nazi­stow­ska pro­pa­gan­da, to pie­karz, hodow­ca kur, skle­pi­karz, to nasz sąsiad wsa­dzo­ny w mun­dur, któ­re­mu dano peł­ną wła­dzę nad innym czło­wie­kiem. To tyl­ko figu­ra, ale zło nie wyglą­da ina­czej. Rzad­ko kie­dy przy­bie­ra jakąś spek­ta­ku­lar­ną for­mę. Ojciec gwał­ci­ciel, mat­ka pijacz­ka, to nie żad­na pato­lo­gia, to jest w nas i tyl­ko cze­ka, żeby nie­zau­wa­żal­nie się ujaw­nić, naj­czę­ściej poza naszą świa­do­mo­ścią. Nie ma nic pod­nio­słe­go w umie­ra­niu, nie ma nawet tra­ge­dii, a wszyst­ko dzie­ję się w tle zwy­kłe­go, banal­ne­go życia. I kie­dy zacho­dzi, Kwiat­kow­ski zapi­su­je to pre­cy­zyj­nie w swo­ich wier­szach.

O autorze

Przemysław Witkowski

Urodzony we Wrocławiu. Absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce. Jego teksty publikowały m.in. „Odra”, „Tygodnik Powszechny”, „Tygiel Kultury”, „Krytyka Polityczna”, „Gazeta Wyborcza” i „Twórczość”. W 2008 roku finalista Konkursu im. Jacka Bierezina, a w 2009 r. nominowany do nagrody kulturalnej "Gazety Wyborczej" wARTo. Stale współpracuje z czasopismem literacko-artystycznym „Rita Baum”, magazynem „Ha!art” i „Krytyką Polityczną”. Od 2008 r. współredaguje "młodoliteracki" dział miesięcznika „Odra” (8. Arkusz Odry). Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania