recenzje / KOMENTARZE

REM (początek)

Andrzej Sosnowski

Autorski komentarz Andrzeja Sosnowskiego do książki Sylwetki i cienie, która ukazała się w Biurze Literackim 6 grudnia 2012 roku, a w wersji elektronicznej 24 października 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Agniesz­ce

Jakaś nisza we mnie odzy­wa się echem. Wystar­czy parę dzwon­ków cze­le­sty i spa­dam przez daw­ne sny bez­wi­ro­wo z har­fą, klar­ne­tem i fle­tem w bła­hy rym i bim-bam-bom sło­necz­nej Wiel­ka­no­cy two­jej pierw­szej komu­nii: huczą­ce dzwo­ny, gloc­ken­spiel. Zawro­ty gło­wy, zwi­chrzo­ne kału­że pod kościo­łem, szkwa­ły wod­nych roz­bły­sków, roz­dmu­cha­ne i roz­pę­dzo­ne w powierzch­nie sło­nych jezior i mórz – wszyst­ko tu rwie się w oczach i strzę­pi, gdy prze­klę­ta wio­cha naresz­cie sta­nę­ła w ogniu lub przy­naj­mniej w tych złud­nych łunach, Iza­be­lo. Czy tam w środ­ku była Cla­ra Venus, czy Prznj­śwtsz Dzie­wi­ca, sio­strzycz­ko? Może to wszyst­ko jed­no, bra­cisz­ku? To tak jak szpi­nak i szpi­net.

Pora na con­tem­plo­sta­te (popo­łu­dnio­wy ona­nizm). (Inna nazwa „ręb­nia” albo „polew­ka z imbi­rem”). Mir­ra i bim­ber w jed­nym spa­ły domu: „to praw­da w sen­sie dosłow­nym, jak i w każ­dym innym”. Sto­py pod­szy­te wia­trem, jak sied­mio­mi­lo­we buty – kie­dy nosi nas wszę­dzie, kto będzie zdol­ny nadą­żyć? Samo­gło­ski, któ­re pory­wa wiatr, lite­ry roz­sy­pa­ne na wie­trze, jak kolo­ro­we kloc­ki z lite­go drew­na ciśnię­te za okno w śnieg, zgło­ski rzu­co­ne na wiatr, nie­po­wrot­ne. Sie­dem­dzie­siąt dwie lite­ry imie­nia, któż je schwy­ta? Sie­dem­dzie­siąt pięk­nych twa­rzy, kto w tym życiu splu­ga­wi? Sie­dem­dzie­siąt wytra­co­nych zna­czeń, kto w swo­im cza­sie zro­zu­mie?

Dia­bel­skie ska­ra­nie, pla­ga z tym języ­kiem. A tu trze­ba nową erę pisać w bied­nym ere­mie poetów, ostat­nią już, po wsze dni. Dnie wszy? Jak jakiś chiń­ski rok? Audi­tion colo­rée cie­szy się pokąt­nym mirem, ale co to ten mir, nie wia­do­mo. A tu wiel­kie oswo­bo­dze­nie trze­ba pisać, tor­sje i wytchnie­nie po nich. En avant! Rata­plan! Do demo­la­to­rium. I do suspi­rio­rium, lakry­ma­to­rium, tene­bra­rium, gdzie wznie­sie­my dziś buń­czucz­ny toast. To play at hide and seek – Hig­gle­dy-pig­gle­dy! Chce ci się śpie­wać w tym pubie? Jak czło­wiek, któ­re­mu pomy­li­ło się wszyst­ko ze wszyst­kim, dzie­cin­ny glo­bus z kulą ziem­ską, mapa nie­ba z żeń­ską obsa­dą sera­ju,

bala­dy­nie: dymią­ca gam­bier­ka w kon­ste­la­cji Wiel­kiej D***, z leża­ko­wa­niem na wydmach gwiezd­nych poślad­ków illu­né, w bla­skach pustyn­nych bleu­isons auro­ra­les, to były two­je ide­ały (słusz­ne), lecz boska roz­wią­złość, bajecz­ne leni­stwo – ach, nie są to jedy­ne pro­jek­ty naszej zde­ran­żo­wa­nej kon­sty­tu­cji? Pra­ca! „Szu­ka­łem pra­cy we wszyst­kich por­tach Morza Czer­wo­ne­go”. Upro­wa­dzo­ny przez „inność” i zesła­ny w „obcość”? Samo­ze­sła­nie, samo­uwie­dze­nie to było, jak zawsze. Jezio­ro łez na pusty­ni, maj­stersz­tyk Sino­bro­de­go (Rudolf, Tur­ka­na) – Staś i Nel też tam byli, nie­mal w tym samym cza­sie. Nad Assal (Karum) cho­dzi­łeś? Został nam boży palec, pozo­sta­ły mapy;

pojedź­my kawa­łek dalej, niech one cał­kiem oślep­ną. Aż po eks­ter­mi­na­cję liter i ter­mi­nów, zachód słoń­ca nad mara­mi gło­sek i miejsc. Aden, Harar (Gey, Hārer, Harer), Tağ ūrrah, Szoa (She­wa, Shoa), Herer, Ber­be­ra, Goro, Obor­ra, Obok, Dana­kil, Harar, Dega­dal­la­lah, Bal­la­oua, Arro­uina, Doudo­uhas­sa, Dadap, Waram­bot, Zeila, Aden. Tekst raczej czy­tel­ny, a nikt chy­ba nie miał za tobą nigdy tra­fić. „Wyru­szę do Zan­zi­ba­ru, skąd przed­się­wziąć moż­na dłu­gie podró­że po Afry­ce”. „Kie­dy zbio­rę kil­ka­set fran­ków, wyja­dę do Zan­zi­ba­ru, gdzie ponoć jest co robić”. „Praw­do­po­dob­nie poja­dę do Zan­zi­ba­ru, gdzie podob­no jest co robić”. „Wzy­wa­ją mnie do Zan­zi­ba­ru,

gdzie nada­rzy się wie­le oka­zji”. Tym­cza­sem Mar­se­il­le. Roche, Von­cq i zno­wu Mar­se­il­le (przez Ama­gne i Par­mer­de). Von­cq, Von­cq, ostat­nia jaz­da kolej­ką. Tak zwa­ny ostat­ni dzwo­nek, pasa­że­rze. „Dzię­ku­ję za depo­zy­ty w Szoa!” (two­je orrie w koń­cu nie w ban­kach Par­mer­de). Jak ty to osta­tecz­nie ują­łeś? Rinçu­res? Szczy­ny i cien­kusz, cien­kusz i szczy­ny; pomy­je. Abra­ka­da­bra­dan­te­sque. Abra­ca­doo. Odko­ja­rzyć i roz­ma­ja­czyć… Odma­ja­czyć i roz­ko­ja­rzyć… Zan­zi­bar… bia­li scho­dzą na ląd, sio­strzycz­ko… Le canon! Gdzie nasze wiel­błą­dy, parad­nie przy­bra­ne muły… Czte­ry kano­nier­ki! Czte­ry kano­nier­ki… زنجبار زنجبار زنجبار زنجبار


Nie­mal jak zawsze, zagęsz­cze­nia i prze­miesz­cze­nia, pro­jek­cja nazw, brzmień słów i zna­czeń, któ­ra mogła­by wyświe­tlić jakiś cień poję­cia – w kubi­stycz­nej czy abs­trak­cyj­no-eks­pre­sjo­ni­stycz­nej ewo­ka­cji – o jed­nym imie­niu wła­snym sprzed lat. Świeć­my razem nad jego bied­ną duszą, Panie.

Synop­sis

Krót­ki tekst „REM” zaist­niał po wszyst­kim, czy­li na samym koń­cu; tom Syl­wet­ki i cie­nie otwie­rać miał wiersz „Domi­no­es (Domi­no)”. Może spraw­dza się wska­zów­ka, że tak zwa­ny wstęp nale­ży pisać po zamknię­ciu cało­ści (choć doty­czy to ponoć głów­nie prac nauko­wych lub pseu­do­nau­ko­wych – tak mi powie­dzia­no, kie­dy zabie­ra­łem się do pra­cy magi­ster­skiej). Tym­cza­sem o losie „REM” zade­cy­do­wał przy­pa­dek, czy­li oko­licz­ność, że kie­dy Syl­wet­ki mia­ły iść do dru­ku, ten póź­niej­szy, nie­prze­wi­dzia­ny tekst zaczął zdra­dzać ozna­ki cze­goś goto­we­go. (Dzi­siaj dość mi się nawet podo­ba spo­sób, w jaki on wszyst­ko roz­po­czy­na i bez więk­szych tur­bu­len­cji prze­cho­dzi w „kanon zaćmień” z Domi­ni­ką, oraz w rejo­ny róż­nych disa­sters, któ­re będą się dalej spo­koj­nie, swo­im try­bem, toczyć).

Lecz ad „REM”. REM (Rapid Eye Move­ment) oczy­wi­ście ozna­cza powszech­nie zna­ny „sen para­dok­sal­ny”, „fazę snu, w któ­rej wystę­pu­ją szyb­kie ruchy gałek ocznych: etap ten cechu­je wyso­ka aktyw­ność mózgu, oddech jest nie­re­gu­lar­ny, wzra­sta czę­sto­tli­wość skur­czów ser­ca, poja­wia­ją się marze­nia sen­ne”. Nie wiem, w jakim stop­niu tekst wyko­nu­je czyn­no­ści, do któ­rych nakła­nia go tytuł; myślę, że moż­na z miej­sca wyklu­czyć „wyso­ką aktyw­ność mózgu” auto­ra, choć ze wzglę­du na temat utwo­ru nie nego­wał­bym zbyt poryw­czo więk­szej „czę­sto­tli­wo­ści skur­czów ser­ca”. Nie mogę też wie­dzieć, w jakim momen­cie, w któ­rej fazie tek­stu wspo­mnia­ny „temat” sta­je się czy­tel­ny. Zapew­ne nie w fazie tytu­ło­wej „REM”, choć już w niej wystę­pu­je w posta­ci pierw­szej zgło­ski.

Może wte­dy, kie­dy zja­wia się Iza­be­la, nie­co dalej nazwa­na „sio­strzycz­ką”? Cla­ra Venus to już nie­mal pew­ny dro­go­wskaz, bo ona jest w słyn­nym sone­cie, w któ­rym po raz pierw­szy w poezji opie­wa się uro­dę der­mo­pan­ni­cu­lo­sis defor­mans, czy­li cel­lu­li­tu (La gra­is­se sous la peau para­ît en feu­il­les pla­tes). Cze­le­sta, har­fa, klar­net i flet mogą na razie wyda­wać się mylą­ce, jako fał­szy­wy trop; one jed­nak wybie­ga­ją w przód, w stro­nę jezio­ra łez Sino­bro­de­go. Ale wiel­ka­noc­ne dzwo­ny z ich dzie­cin­nym „bim-bam-bom” gra­ją przez chwi­lę za spra­wą pio­sen­ki „Easter” (Pat­ti Smith), któ­ra opo­wia­da o pierw­szej komu­nii moje­go boha­te­ra. Jest nim… ależ chy­ba nie… jed­nak chy­ba tak,

REM-baud. Rim­baud. Któ­ry pobrzmie­wa też i wybrzmie­wa w róż­nych mir­rach, bim­brach, ere­mach, imbi­rach etc. W spół­gło­skach i samo­gło­skach. Nie­któ­rzy bada­cze przy­pusz­cza­ją, że barw­ne Voy­el­les zawdzię­cza­my zesta­wo­wi czwo­ro­gra­nia­stych kloc­ków drew­nia­nych z lite­ra­mi alfa­be­tu. Od począt­ku XIX wie­ku takie kloc­ki dla dzie­ci były róż­no­ko­lo­ro­we. Ale w alfa­be­cie fran­cu­skim nie mamy sie­dem­dzie­się­ciu dwóch liter. Lite­ry w imie­niu mogą się jed­nak powta­rzać. Lecz skąd te sie­dem­dzie­siąt­ki? To są ryczą­ce sie­dem­dzie­siąt­ki, oce­anicz­na tajem­ni­ca dziw­na i strasz­na, w sumie nie­by­wa­ła kaba­ła, w któ­rą Rim­baud czę­sto popa­dał zarów­no w życiu, jak w lite­ra­tu­rze.

O autorze

Andrzej Sosnowski

Poeta, tłumacz. Pracownik redakcji "Literatury na Świecie". Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1992), Fundacji Kultury (1994 i 1999), Kościelskich (1997), "Odry" za całokształt twórczości (1998), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2008) oraz Nagrody Literackiej Gdynia – specjalne wyróżnienie (2011). Mieszka w Warszawie.

Powiązania