recenzje / KOMENTARZE

Rewizja osobista, Frutti di mare, Kronika sportowa, Martwa kultura oliwkami, Evviva (wiersz trzeci)

Jerzy Jarniewicz

Autorski komentarz Jerzego Jarniewicza do wierszy z książki Dowód z tożsamości.

Biuro Literackie

Rewizja osobista

Doko­na­ło się.
Już tu nie miesz­kam,

ale pamię­tam podwór­ko na For­nal­skiej
i okno na par­te­rze,

w któ­rym prze­sia­dy­wał ten facet.
Czę­sto­wał nas liza­ka­mi.

Był groź­niej­szy
niż Hup­ka i Cza­ja

w tam­tej epo­ce
ulicz­nych satu­ra­to­rów,

zmaz noc­nych
i wodza Apa­czów aus Deutsch­land.

Hän­de hoch!
Wszyst­ko widzia­łem.

Otwórz usta, wystaw język,
opróż­nij kie­sze­nie.

Musi­my się mieć
na bacz­no­ści,

wojen­ne ścież­ki
pro­wa­dzą do domu.


Dzie­ciń­stwo ma swo­je upio­ry. Kie­dy byłem dziec­kiem, tele­wi­zja, radio, szko­ła stra­szy­ły mnie nazwi­ska­mi dwóch zwy­rod­nial­ców, któ­rzy lada chwi­la mie­li wtar­gnąć na moje podwór­ko, wyła­mać drzwi, zatruć stud­nię, zabrać moje zabaw­ki – byli to Hup­ka i Cza­ja, zachod­nio­nie­miec­cy rewi­zjo­ni­ści. Bałem się ich, śni­li mi się po nocach. W tym samym cza­sie rodzi­ce prze­strze­ga­li mnie przed pew­nym miłym panem na par­te­rze, któ­ry dzie­ciom roz­da­wał cukier­ki. Jakie oczy ma strach? A z któ­rej stro­ny świa­ta nadej­dzie?


Frutti di mare

Piz­za w Ust­ce z owo­ca­mi morza,
a za oknem morze, ale bez owo­ców.

Mar­twe? Żaden powód do zmar­twień.
Przy­jem­nie popa­trzeć

na przy­jezd­ne Polki w wyda­niu topless
i otwar­ty hory­zont

w roli tła z metą w Szwe­cji.
Mar­ne szan­se na połów. Kon­ku­ren­cja

koma­rów i śród­lą­do­wych mary­na­rzy
z mar­sko­ścią wątro­by, któ­rym marzy się

wszyst­ko, tut­ti frut­ti, en bloc. Po co
za hory­zont? Wystar­czy popa­trzeć,

gdy bez­owoc­ne morze wyno­si nas
fala za falą na brzeg.


piz-za-w-ust-ce to sło­wa przy­po­mi­na­ją­ce ter­kot samo­cho­du, któ­ry nie może zapa­lić – a kie­dy już zapa­li, wyła­nia się wiersz o jało­wych popo­łu­dniach, leża­ko­wa­niu na pla­ży, bez­rad­nym oglą­dac­twie i o życiu nie­moż­no­ścią pod­szy­tym.


Kronika sportowa

Madon­na wisi nad łóż­kiem Mara­do­ny,
to obra­zek z kon­cer­tu w dro­dze do Betle­jem.

Jej naga pię­ta przy­gnia­ta węża,
w któ­re­go skó­rę oblekł się Laty­nos.

Idę za tobą, choć to nie twój krok,
kie­dy się odwró­cisz, będę szu­kał dalej.

Imma­cu­la­ta, Dolo­ro­sa, Assun­ta -
imio­na zmie­nia­ją się jak rekor­dy świa­ta.

Kto rzu­cił oszcze­pem 88,54 w Mona­chium?
Jaki wynik miał El Guer­roy w Stut­t­gar­cie?

Kto wie, gdzie dzi­siaj miesz­ka
Louise Vero­ni­ca Cic­co­ne?

Bożysz­cze tłu­mów scho­dzi z boiska,
sta­dio­ny wyją w chó­rze aniel­skim,

a Boniek kse­ru­je Kro­ni­kę spor­to­wą
dla swo­ich jede­na­stu.


Sły­sza­łem kie­dyś w tele­wi­zji Die­go Mara­do­nę, któ­ry mówił, że przed każ­dym meczem myśli o Madon­nie. Pogu­bi­łem się: przez chwi­lę byłem pewien, że mowa jest o ame­ry­kań­skiej iko­nie popkul­tu­ry, któ­ra napraw­dę nazy­wa się Louise Vero­ni­ca Cic­co­ne, potem dopie­ro zda­łem sobie spra­wę, że może jed­nak cho­dzi o inną Madon­nę, wystę­pu­ją­cą czę­sto pod róż­ny­mi, łaciń­ski­mi imio­na­mi. Żyje­my w cza­sach, w któ­rych wszyst­ko dez­ak­tu­ali­zu­je się tak szyb­ko jak kro­ni­ka spor­to­wa – kto dziś pamię­ta wczo­raj­sze rekor­dy? Kie­dy pisa­łem ten wiersz, Boniek był jesz­cze selek­cjo­ne­rem kadry naro­do­wej.


Martwa kultura z oliwkami

zosta­łem
bo tu miesz­kam

na sto­le
na pół roz­cię­te brzo­skwi­nie

poka­zu­ją wszyst­ko
bez skór­ki

obok pół­mi­sek
dry­lo­wa­nych hisz­pań­skich oli­wek

otwie­racz do kon­serw
i otwar­te kon­ser­wy

w powie­trzu prze­syt po gościach
któ­rzy wyszli na dobre

cze­szesz wło­sy
po raz dru­gi dziś w nocy

nic nie mówię
mam język bar­dzo zaję­ty:

piję colę
przez słom­kę


Daw­ni mala­rze dostrze­ga­li ero­tyzm w pudle rezo­nan­so­wym lut­ni lub w roz­cię­tych na pół brzo­skwi­niach. A co z mecha­nicz­nie dry­lo­wa­ny­mi oliw­ka­mi, co ze słom­ką, któ­ra nie ze sło­my jest, ale z pla­sti­ku? Jak ma pod­nie­cać, sko­ro nie pod­nie­ca (albo pod­nie­ca ina­czej)?


Evviva (wiersz trzeci)

W wier­szu
jak w kre­ma­to­rium

nic co ludz­kie,
kocha­nie.

Sztu­ka jest sztu­ką
spo­pie­la­nia,

po któ­rej pozo­sta­je
bia­ły pia­sek

two­je­go języ­ka,
zębów, dzią­seł,

warg, wią­za­deł,
pod­nie­bie­nia.


Cza­sa­mi mam wra­że­nie, że wiersz to taka pie­kiel­na maszy­na, przez któ­rą prze­cho­dzi czło­wiek, po to, by zosta­ło z nie­go – z jego cia­ła, z jego gło­su, z całe­go skom­pli­ko­wa­ne­go apa­ra­tu mowy – kil­ka liter na bia­łym papie­rze.

O autorze

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania