W błysku tasaka. Komentarz Bogusława Kierca do trzech dramatów Tymoteusza Karpowicza
recenzje / KOMENTARZE Bogusław KiercKomentarz Bogusława Kierca do trzech dramatów Tymoteusza Karpowicza.
WięcejTekst Eweliny Godlewskiej-Byliniak towarzyszący premierze we Wrocławskim Teatrze Współczesnym dramatu „Niewidzialny chłopiec”, pochodzącego z szóstego tomu Dzieł zebranych Tymoteusza Karpowicza, który ukazał się 24 sierpnia 2015 roku nakładem Biura Literackiego.
Żywiołem twórczości Tymoteusza Karpowicza jest język. W stwierdzeniu tym nie chodzi o przywołanie jakichś konkretnych strategii artystycznych, pozwalających zaliczyć go do tak zwanych poetów lingwistycznych, co w pewnym momencie stało się niewiele mówiącą formułą-wykrętem, umożliwiającą przejście do porządku dziennego nad trudnością uchwycenia specyfiki i sensu tej złożonej gry znaczeń, jaką uruchamia mowa Karpowicza. Stawką tej gry jest powołanie wielorzeczywistości zderzających się ze sobą dyskursów, głosów, poziomów wypowiedzi i sensów przez nie uruchamianych, które nigdy nie zastygają w ostatecznym znaczeniu. Tym, czego dokonuje Karpowicz jest swoista inscenizacja języka – i to zarówno w swojej poezji, jak i w twórczości dramaturgicznej i słuchowiskowej.
Nie inaczej jest w „Niewidzialnym chłopcu” – niepublikowanym do tej pory dramacie z 1968 roku – którego fabuła, świat przedstawiony i ogólnie zarysowana rama scenicznego dziania się, podobnie jak w innych jego utworach, staje się swego rodzaju pretekstem dla powołania tego podstawowego dla Karpowicza wydarzenia, jakim jest język. Język ten, wydarzając się w przestrzeni sceny, domaga się swoistej inscenizacji i dąży do wcielenia, zyskując konkretną materialność ciała, głosu; z drugiej strony odsyła do tego, co nieuchwytne, co nieustannie się wymyka, co rozbija zastaną rzeczywistość, czyni ją niepewną i nieoczywistą. Język Karpowicza jest zatem zarówno podstawą konkretnej rzeczywistości, jak i czynnikiem ją zakłócającym, dezintegrującym, wprowadzającym w jej obręb szczeliny i wyrwy, którymi wkradają się niepokojące, niejasne pytania, domagające się jednak konkretnej odpowiedzi.
Tytułowy niewidzialny chłopiec zdaje się „uosabiać” w utworze Karpowicza tę właśnie zakłócającą funkcję. Nie tylko niewidzialny, ale i pozbawiony własnego, jednego i konkretnego głosu, uruchamia jednak głosy innych postaci, wzywając ich niejako swą bezgłośną, ale uporczywą obecnością, do odpowiedzi na niewybrzmiałe pytania, do wyrażenia tego, co nienazwane wprost, do ujawnienia tego, co skrywane. Wezwanie to przyjmuje swoisty charakter wezwania etycznego, a seria quasi-dialogów rozgrywających się nie „z”, ale „wobec” tej uporczywej, milczącej nie-obecności, staje się rozgrywką z samym sobą.
Zarys fabuły „Niewidzialnego chłopca” wydaje się banalnie prosty: trzypokoleniowa rodzina, Ojciec, Matka, Syn, Córka i Dziadek w towarzystwie zaproszonego gościa – Doktora, i służącej Agaty, spotyka się w mieszkaniu przy suto zastawionym stole z okazji małej rodzinnej uroczystości. Pretekstem do świętowania jest odznaczenie i nominacja, jaką otrzymał ojciec (dyrektor), jak i „pozytywna weryfikacja” syna i córki, która, jak nietrudno od razu domyślić się z kontekstu, ma charakter „weryfikacji politycznej”. Od samego początku jednak, w tę banalną, codzienną i stabilną rzeczywistość wprowadzona zostaje zapowiedź owego wydarzenia o charakterze zakłócenia. „Nasz stół był rzeczywiście zawsze skromny. I takim pozostanie. Ale dziś – wymknął się naszej kontroli” – mówi Ojciec. „Nie tylko go dziś nie powściągamy, lecz jeszcze – jątrzymy” – dodaje Matka. Ta utrata kontroli i powściągliwości odnosząca się zrazu do niewinnej z pozoru sfery zmysłowości, której od czasu do czasu można pofolgować, zyskuje jednak zupełnie nowe znaczenia, gdy zaczyna dotyczyć i dotykać samego języka. Karpowicz za sprawą niewidzialnego chłopca „jątrzy” produkowane przez wszystkich bohaterów stabilizujące rzeczywistość dyskursy, które wyrażają dające (złudne) poczucie bezpieczeństwa i pewności ideologie i postawy.
Żeby usłyszeć niesłyszalny głos niewidzialnego chłopca trzeba z pewnością mieć, mówiąc za Karpowiczem, dobrze nastrojone „trzecie ucho” – to wewnętrzne. Ten głos ma w sobie coś z imperatywu, prowadzi do „uniewłasnowolnienia”, kategorycznie domagając się odpowiedzi na swe nieme wezwanie. Status sceniczny i ontologiczny chłopca nie jest do końca jasny, jednak jego interwencja w zastaną rzeczywistość zdecydowanie narusza jej konstrukcję. „Nieznany zamiar jego przyjścia. Nasze oczekiwanie na cios. W głąb duszy i umysłu”. W głąb języka i rzeczywistości, dodajmy. Pod jej powierzchnią, za trzecim, czwartym i piątym dnem nie kryje się jednak żadna stabilna podstawa. Wręcz przeciwnie – grunt coraz bardziej chwieje się pod nogami, ujawniając kolejne wyrwy i szczeliny.
Jedną z takich wyrw jest wyrwa w biografii Syna i Córki, odsyłająca nas bezpośrednio do konkretnego kontekstu polityczno-historycznego przywoływanego przez Karpowicza: okazuje się, że rok 1968 był dla nich szczególnym, jedenastomiesięcznym rokiem, bez marca. Marzec ‘68 ich ominął albo oni ominęli marzec: nie wykonali „kroku w głąb tłumu. Niekontrolowanego. Bez steru lub z fałszywym sterem. W stronę anarchii”. Nie porwał ich nurt wydarzeń i postaw rewolucyjnych przywoływanych przez Karpowicza wprost w serii emblematycznych haseł i nazwisk. Zaszyli się w ślepym zaułku reprodukowanego wciąż na nowo dyskursu naukowego, próbując sprowadzić otaczający świat, który znalazł się w stanie wrzenia, do jednoznaczności tego, co policzalne, mierzalne, podporządkowane możliwej do uchwycenia strukturze i poddane określonym regułom. Język astrofizyki i mineralogii staje się takim samym pancerzem jak te wykuwane w zbrojowniach ideologów, o których mówi Doktor. Jest kryjówką analogiczną do archiwum, o którym mówi Ojciec, którego logika opiera się na quasi-obiektywnej syntezie danych, tworzącej obraz rzeczywistości i nas samych poza nami, poza sferą osobistego zaangażowania i odpowiedzialności. Poza tą sferą rozciąga się również przestrzeń konsumpcji i nadmiaru, w której liczy się jedynie to, jak brać. Rewersem tej postawy jest jednak dojmujące poczucie niedopełnienia, o którym mówi Dziadek. Niewidzialny chłopiec zdaje się obnażać i wzmagać to poczucie pustki i braku, a jako element wprowadzający anarchiczne wibracje narusza pancerz „politycznego paraliżu”.
Karpowicz zderza ze sobą kolejne dyskursy, postawy, pytania i dylematy, z których dwa wyłaniają się w końcu jako kluczowe: „rozmnażać światy czy scalać świat”? Osadza je w konkretnym kontekście społeczno-politycznym lat 60. XX wieku, ale uruchamiając je – we właściwy sobie sposób – na tak wielu poziomach językowej machiny, którą wprawia w ruch, sprawia, że z całą mocą wybrzmiewają one i dziś, w świecie neoliberalnego kapitalizmu. Kwestie stawiane za sprawą niemej interwencji niewidzialnego chłopca, dotyczące możliwości osobistego oporu, zaangażowania i odpowiedzialności, mają niewątpliwie wymiar etyczny i polityczny. Karpowicz, zderzając ze sobą świat konformizmu, w którym każdy kryje się w scalającej zbroi dominującej ideologii, z przekonaniem o konieczności dokonywania nieustannej rewolucji, którą „trzeba robić każdego dnia, podczas jedzenia, podczas mówienia, podczas miłości”, wskazuje jednak przede wszystkim na polityczny i etyczny wymiar samego języka. Niewidzialny chłopiec – wprowadzając szczelinę w scalające dyskursy innych, wyrywając ich swym niemym wezwaniem do odpowiedzi na niewygodne, palące, choć niewybrzmiałe pytania – podważa stosowane przez nich strategie negacji i wyparcia, chroniące kruchą spójność ich świata. Rozmnażając możliwe światy zmusza jednak przede wszystkim do przemyślenia problemu języka.
Komentarz Bogusława Kierca do trzech dramatów Tymoteusza Karpowicza.
WięcejEsej Zbigniewa Solskiego towarzyszący premierze szóstego tomu Dzieł zebranych Tymoteusza Karpowicza, który ukazał się 24 sierpnia 2015 roku nakładem Biura Literackiego.
Więcej