recenzje / ESEJE

Robię rock’n’rolla w pustce i kostnicach

Sylwia Omiotek

Recenzja Sylwii Omiotek z książki baw się Romana Honeta.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1. Nega­tyw

To, na co ośmie­lił się Roman Honet, podej­rze­wa­ny i tak o nie­po­kor­ną wyobraź­nię, prze­kra­cza gra­ni­ce jego dotych­cza­so­wej poezji. Tak czy ina­czej pozo­sta­wiał on w zakło­po­ta­niu swo­ich czy­tel­ni­ków i recen­zen­tów, a to wca­le nie dla­te­go, że brak im kry­tycz­nych narzę­dzi czy wraż­li­wo­ści. Nie­mniej do poety nie­obli­czal­ne­go nale­ży pod­cho­dzić z ostroż­ną nie­uf­no­ścią. Naj­pierw czło­wiek, jak czło­wiek, zaufa, a potem poeta rzu­ca mu przez ramię: no to baw się! I komu będzie do śmie­chu? Wpraw­dzie sam Honet przy oka­zji pro­mo­wa­nia tomi­ku nawet się spo­wia­da wydaw­cy i to otwar­cie, poważ­nie. Kil­ka plo­tek o sobie iro­nicz­nie komen­tu­je, kil­ka potwier­dza, utrwa­lić i zaskle­pić się w kli­szo­wym obra­zie jed­nak nie pozwa­la. Zamiast zdję­cia mamy jedy­nie nega­tyw. Tyle tyl­ko, że sakra­men­tal­ne stwier­dze­nie, iż jeste­śmy ska­za­ni na pozna­nie nie­do­sko­na­łe i frag­men­ta­rycz­ne, nie wystar­cza do opi­su nowe­go pro­jek­tu poetyc­kie­go Roma­na Hone­ta. Sko­ro też odkry­wa­nie poety w poezji zno­wu sta­ło się bar­dzo nie­mod­ne, muszę chy­ba z żalem porzu­cić wywia­dow­czy trop, doj­rza­łe i intry­gu­ją­ce stwier­dze­nia same­go poety, i wró­cić do oglą­da­nia nega­ty­wu pod świa­tło. Ile się temu oglą­do­wi wymknie, nie zdo­łam sama stwier­dzić, żaden popis kry­tycz­ny i tak nie jest w sta­nie dopa­so­wać się do tych tanecz­nych kro­ków – to rytm zmy­słów, wyobraź­ni, śmier­ci, próż­ni czy mistycz­nych lotów, czy może wszyst­kie­go naraz? Mówię to wbrew temu, co twier­dził Ste­iner i z czym głę­bo­ko się zga­dzam: „Brzmi to okrut­nie, lecz zda­je się, że kry­ty­ka ma war­tość wte­dy jedy­nie, gdy mistrzo­stwo odpo­wia­da­ją­cej for­my jest porów­ny­wal­ne ze swo­im przed­mio­tem (‘Rze­czy­wi­ste obec­no­ści’)”. Pozo­sta­je zatem kwe­stia wybo­ru języ­ka. Pod­dać się dyk­ta­to­wi dyk­cji poety, to godzić się na groź­bę ckli­wo­ści, pato­su, pre­ten­sjo­nal­no­ści w koń­cu. Rze­czy waż­ne, rze­czy osta­tecz­ne, bo z taki­mi tu mamy do czy­nie­nia, peł­niej­szy, praw­dziw­szy kształt uzy­sku­ją w wier­szach niż w kry­tycz­nej wypo­wie­dzi. Chy­ba że wyszep­tał­by ją sam Tka­czy­szyn-Dyc­ki, bo ma wpra­wę w uno­sze­niu wie­ka trum­ny. Jak się oka­zu­je, tym jed­nym przy­kła­dem zali­czam Hone­ta do gro­na zim­nych cza­szek, Gil­ga­me­sza, Hek­to­ra, Rolan­da. Piew­ca spraw osta­tecz­nych to już poważ­na rola.

2. Zapro­sze­nie do zaba­wy

Tytuł baw się i kil­ka innych wier­szy o rze­czach waż­nych wyma­ga komen­ta­rza. Wska­zu­je na klu­czo­wą rolę jed­ne­go z utwo­rów, znaj­du­ją­ce­go się w pod­roz­dzia­le „O mie­sza­niu pokar­mów”, pro­wo­ku­je do wyty­po­wa­nia innych wier­szy waż­nych i nęci iro­nicz­nym gry­ma­sem. Czy jest jed­nak iro­nią, że mło­dy współ­cze­sny poeta może pisać o rze­czach istot­nych, czy­ta­nie jest zaba­wą, czy to, że tych utwo­rów jest tyl­ko kil­ka? Bar­tło­miej Maj­zel odczy­tał tytuł jako stra­ceń­czą dezyn­wol­tu­rę: „Ty baw się – oto iro­nia, szy­der­stwo, odwró­co­ne zdję­cie – baw się – sko­ro już nic inne­go nie potra­fisz wznieść w górę – tyl­ko pro­mień, bło­to, garść gli­ny – baw się – Honet jak mało kto zna zna­cze­nie tych słów i ich lustrza­ne­go krzy­we­go odbi­cia”. Iro­nicz­ne odwró­ce­nie sło­wa „zaba­wa” pod­kre­śla­ją foto­gra­fie, sta­no­wią­ce waż­ną część tego kon­kret­ne­go, poetyc­kie­go komu­ni­ka­tu. Meta­fo­ry zwią­za­ne z okiem, z widze­niem bez­par­do­no­wo narzu­ca­ją się opi­so­wi tej poezji. Każ­da z sze­ściu czę­ści tomu jest poprze­dzo­na zdję­ciem wyko­na­nym przez Mag­dę Galas. Na okład­ce huś­ta­ją­ce się dziec­ko, któ­re­go roze­śmia­ne usta wzbu­dza­ją nie­po­kój, a odrzu­co­na do tyłu gło­wa i małe ostre ząb­ki wywo­łu­ją demo­nicz­ne, okrut­ne wra­że­nie. Na pozo­sta­łych zdję­ciach tak­że dzie­ci, chłop­cy bawią­cy się małym szkie­le­ci­kiem – łopat­ką do pia­sku? Zaba­wie dzie­ci towa­rzy­szy śmierć. Może w aż nazbyt oczy­wi­sty spo­sób poka­zu­je to ostat­nia foto­gra­fia: na roz­my­te, pod­świe­tlo­ne chło­pię­ce syl­wet­ki nało­żo­ne jest powięk­szo­ne zdję­cie czasz­ki, wcze­śniej­szej zabaw­ki chłop­ców. Ma ona taki sam gry­mas jak śmie­ją­cy się chłop­cy, ale już im się wymknę­ła z rąk, prze­ro­sła ich, nie­mal przy­sło­ni­ła. To nie jest obraz ana­mor­ficz­ny, z któ­rym w jakiś spo­sób jeste­śmy oswo­je­ni, ale nie­mal bez­po­śred­ni jaw­ny prze­kaz, że śmierć jest cie­niem kła­dą­cym się na naszym życiu. Wier­sze połą­cze­niem sie­lan­ko­wo­ści i gro­zy prze­bi­ja­ją jesz­cze owe zdję­cia. Tytuł baw się ma w sobie tyle fry­wol­no­ści, ile „Pro­szę Pań­stwa do gazu” Borow­skie­go. To odnie­sie­nie do lite­ra­tu­ry wojen­no-obo­zo­wej nie poja­wia się na zasa­dzie czy­ste­go bel­fer­skie­go sko­ja­rze­nia. Osta­tecz­nie poeta sam bły­ska nam przed oczy­ma i taką moż­li­wo­ścią, przy­wo­łu­jąc boha­ter­kę Meda­lio­nów Dwoj­rę Zie­lo­ną, któ­ra prze­ży­ła strasz­li­wą noc syl­we­stro­wą w 43 roku, kie­dy to roz­ba­wie­ni nie­miec­cy żoł­nie­rze zamor­do­wa­li sześć­dzie­się­ciu ludzi. Mecha­nizm tego przy­wo­ła­nia, tak jak i w innych przy­pad­kach, nie jest oczy­wi­sty. Syl­we­ster i Dwoj­ra łączą się sko­ja­rze­nio­wo, ale ona jest i praw­dzi­wa i lite­rac­ka jed­no­cze­śnie, podob­nie jak sar­ni bra­ci­szek (tytuł opo­wia­da­nia Leo Lip­skie­go), peł­nią funk­cję ksią­żek, klu­czy otwie­ra­ją­cych prze­szłość, pasu­ją­cych do tej kon­kret­nej komo­ry pamię­ci, bo inten­syw­nie zapew­ne w swo­im cza­sie prze­ży­tych. Zasta­na­wiam się, na ile rekon­stru­owa­nie prze­ze mnie tego gabi­ne­tu oso­bli­wo­ści nie jest wytchnie­niem od kli­ma­tu gro­zy. Imio­na i nazwi­ska wple­cio­ne są w utwo­ry, pisa­ne małą lite­rą, na zasa­dzie jed­ne­go z ele­men­tów wier­sza, urze­czo­wio­ne. Zaka­mu­flo­wa­ne w księ­ży­co­wym kra­jo­bra­zie wier­szy mogą być dowo­dem sur­re­ali­stycz­nej wyobraź­ni poety, absur­dal­no­ści sko­ja­rzeń albo skłon­no­ści do ana­gra­mów. Kto, poza poko­le­niem wycho­wa­nym na dwóch pro­gra­mach tele­wi­zji, „Rek­siu” i „Bol­ku i Lol­ku”, pamię­ta, że Oto­kar Bal­cy i Aloj­zy Mol („śle­pe są dni i lek­ko drżą/ oto­kar bal­cy i aloj­zy mol”) to posta­cie auten­tycz­ne (twór­cy ścież­ki dźwię­ko­wej wyżej wymie­nio­nych dobra­no­cek)? Zde­cy­do­wa­nie odkry­wa­nie cegie­łek poetyc­kiej wyobraź­ni nie wyni­ka tyl­ko z potrze­by rozu­mie­nia (cza­sa­mi wystar­czy uro­da fra­zy, jed­na meta­fo­ra, przy­sła­nia­ją­ca tekst i potrze­ba wyja­śnie­nia scho­dzi na plan dal­szy), rodzi się też z chę­ci ode­tchnię­cia od dusz­ne­go, elek­trycz­ne­go kli­ma­tu poezji o rze­czach osta­tecz­nych. „Książ­ki mojej nie czytaj,/ jeże­li chcesz zapo­mnieć o sobie/ oddaj się raczej rozpuście/ niż wdy­cha­niu wier­szy bar­dzo smro­dli­wych” (E. Tka­czy­szyn-Dyc­ki, „Ad bene­vo­lum lek­to­rem”) – w przy­pad­ku poezji Hone­ta roz­pust­ne jest tro­pie­nie prze­szło­ści, róż­no­ra­kie odnie­sie­nia kul­tu­ro­we i tek­sto­we, ckli­we nostal­gie („dzie­ci zanu­rza­ją­ce ręce w obrę­czach ziół, zmą­co­nej wodzie sadza­wek na blo­ko­wi­sku” – „lato 1991. gol­den boy”)

Dys­try­bu­cją sko­ja­rzeń nie rzą­dzi przy­pa­dek ani zasa­da uwol­nio­nej świa­do­mo­ści. Zbyt kon­se­kwent­nie poeta żon­glu­je w każ­dym wier­szu obra­za­mi prze­szło­ści. Rekon­stru­owa­nej z ele­men­tów zaczerp­nię­tych z róż­nych porząd­ków – może to być frag­ment pej­za­żu, nastrój, zapach, sen, lek­tu­ra, komiks, dobra­noc­ka – coś głę­bo­ko pry­wat­ne­go, emo­cjo­nal­ne­go. Zbyt kon­se­kwent­nie, aby nie odczy­ty­wać cało­ści jako sagi o cza­sie prze­szłym, jako trak­ta­tu o cza­sie w ogó­le. Odnaj­du­ję sie­bie w intym­no­ści tej poezji, nawet jeśli czę­ści tej pry­wat­nej histo­rii znać nie mogę, nawet jeśli nie sko­ja­rzę jej odpo­wied­nio. Naprze­ciw niej wycho­dzę ze swo­ją histo­rią, któ­ra siłą rze­czy jest poka­wał­ko­wa­na, nie­moż­li­wa, mean­drycz­na. Honet cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wał z aneg­do­ty w wier­szach, prze­szłość jest nie­fa­bu­lar­na, pod­da­na raczej logi­ce snu. Chcę uwew­nętrz­nić intym­ność tych wier­szy i to jest jedy­ne rozu­mie­nie, jakie mogę zapro­po­no­wać. Przez wyko­rzy­sta­nie moty­wów lustrza­ne­go odbi­cia poeta sam kon­stru­uje zwier­cia­dło. To lustro, któ­re poka­zu­jąc z natu­ry obraz efe­me­rycz­ny, sta­je się naj­waż­niej­szym sym­bo­lem vani­tas, lustro podob­ne tym nie­miec­kim i holen­der­skim z sie­dem­na­ste­go wie­ku, na któ­rych u dołu malo­wa­no mar­twą natu­rę zło­żo­ną z sym­bo­li wani­ta­tyw­nych – czasz­ki, książ­ki. Zni­ko­mość i prze­mi­ja­nie narzu­ca­ją się zatem nasze­mu odbi­ciu juz nie po to, aby jak w dobie baro­ku sta­no­wić prze­stro­gę, ofe­ru­ją osta­tecz­ną praw­dę, naj­wyż­szy sto­pień wta­jem­ni­cze­nia.

3. Śmierć jest mistrzem jedy­nym na naszym podwór­ku

Kie­dy Gustaw przy­szedł do księ­dza, tyl­ko dzie­ci trwoż­nie szep­ta­ły, że to duch. Nie­co lękli­wie, ale z zacie­ka­wie­niem, fascy­na­cją przy­pa­try­wa­ły się dzi­wacz­nej posta­ci, zmie­nio­nym miło­snym sza­leń­stwem rysom. Zwią­zek dzie­cię­cej nie­win­no­ści ze świa­tem meta­fi­zycz­nych tajem­nic roman­ty­kom wyda­wał się natu­ral­ny. Dzie­cię­cy boha­te­ro­wie wier­szy Dariu­sza Suski, tak­że ich pod­miot lirycz­ny, do śmier­ci pod­cho­dzą w spo­sób pro­sto­li­nij­ny. Szyb­ko godzą się z fak­tem, że nie moż­na jej napra­wić, cele­bru­ją okrut­ne rytu­ały. Dzie­ci w wier­szach Hone­ta są nie­co bar­dziej wid­mo­we i jeśli bawią się „zasy­py­wa­niem zaschnię­tej krwi w bło­cie” („bukie­ty podró­ży”), to prze­ka­zu­ją jed­no­cze­śnie tajem­ni­ce nie z tego świa­ta. Pokój dzie­cię­cy to mar­twe impe­rium, pudło peł­ne wyschnię­tych owa­dów, trum­na w koń­cu. Pod­miot lirycz­ny wcie­la się nie­kie­dy w to wid­mo­we dziec­ko, mówi z per­spek­ty­wy odle­głej, obcej, gło­sem nie z tego świa­ta („mówię do cie­bie cicho/, cicho jak śle­pe dziec­ko w zagazowanym/ par­ku”), jest „chłop­cem ska­czą­cym obok”. Ta per­spek­ty­wa obco­ści bie­rze się chy­ba z jed­nej z prawd dzie­cię­ce­go poko­ju – z samot­no­ści, z nad­cho­dzą­cej w spo­sób osta­tecz­ny roz­łą­ki. Wier­sze two­rzą prze­strzeń swo­istej stre­fy mro­ku (choć para­dok­sal­nie skła­da­ją­cej się z tak­że let­nich żarów, stro­bo­sko­po­wych bły­sków) – w niej wła­śnie prze­by­wa­ją chłop­cy „noszą­cy w oczach kobal­to­wy oce­an i szpa­dę, któ­rzy tak daw­no roz­mi­ło­wa­li się w cie­niu, zaczy­ta­li”. To jed­na, skła­da­ją­ca się z róż­nych czę­ści opo­wieść – „baśń o śmier­ci. nie­zwy­kłej. Nie­od­wra­cal­nej” („park gier minio­nych”).

Czas jest waż­nym boha­te­rem wier­szy Hone­ta („oczy zwró­co­ne zawsze w stro­nę minio­ne­go”). O ile zazwy­czaj spoj­rze­nie pod­mio­tu jest roz­pro­szo­ne, melan­cho­lij­ne, cią­gle podą­ża­ją­ce za tym, co utra­co­ne, o tyle czas pod­da­wa­ny jest kon­tem­pla­cji. Okre­śle­nie cza­su poja­wia się w każ­dym utwo­rze: mie­siąc, dzień tygo­dnia, kon­kret­ny rok. Godzi­na za godzi­ną cho­dzi, ale nie w spo­sób nie­po­ję­ty, tyl­ko sumien­ny. Wystar­czy przy­wo­łać kil­ka przy­pad­ko­wych fraz, zdra­dza­ją nie tyle obse­sję prze­mi­ja­nia, ile namysł nad nim, namysł nad natu­rą cza­su, łagod­ną rezy­gna­cję: „tak dużo lat minę­ło. tak dużo” lub z tego same­go wier­sza: „minę­ło dużo lat – nie były waż­ne” („powrót nie zaczął się nigdzie”). Czas pochła­nia lub bar­dziej per­so­na­li­zu­ją­co i wład­czo – ogar­nia. Pod­le­ga jed­nak mity­za­cji, kla­sycz­nie poka­zy­wa­nej jako cyklicz­ność ryt­mu natu­ry, Deme­ter wita Korę, któ­ra jed­nak odej­dzie, aby znów powró­cić. Mate­ria zamie­nia się w proch, proch wni­ka w zie­mię, robac­two ją użyź­nia, czy­li nic nowe­go pod słoń­cem – „przy­szedł proch, robak przy­szedł dwaj bra­cia w prze­mia­nie” („kwia­ty. lar­wy”) A jed­nak. Kate­go­rie wani­ta­tyw­no­ści i wege­ta­cji nie satys­fak­cjo­nu­ją. Czas pod­le­ga kon­tem­pla­cji nie­mal mistycz­nej, mija i trwa. W naj­słyn­niej­szym trak­ta­cie o cza­sie Augu­styn wyzna­wał: „Nie może­my więc wła­ści­wie mówić, że czas jest, jeśli nie doda­je­my, iż zmie­rza on do tego, że go nie będzie. Jeśli w taki spo­sób uświa­da­mia­jąc sobie czas, mie­rzy­my go, czy­ni­my to wobec cza­su wła­śnie teraz prze­mi­ja­ją­ce­go. Kie­dy rze­czy prze­szłe wier­nie opi­su­je­my, wydo­by­wa­my z pamię­ci nie same rze­czy, któ­re już prze­mi­nę­ły, lecz sło­wa opar­te na obra­zach owych rze­czy, któ­re wte­dy, gdy się roz­gry­wa­ły, za pośred­nic­twem zmy­słów wyci­snę­ły jak­by śla­dy na umy­śle. Na przy­kład moje dzie­ciń­stwo, któ­re­go już nie ma, spo­czy­wa w cza­sie prze­szłym, któ­ry już też nie ist­nie­je. Ale obraz dzie­ciń­stwa, kie­dy go przy­wo­łu­ję i opi­su­ję, oglą­dam w cza­sie teraź­niej­szym, gdyż obraz ten jest nadal w mojej pamię­ci obec­ny”. Poja­wia­ją się w wier­szach z tomu baw się wer­sy: „został za nami czas, ale nie minął” („kwia­ty. lar­wy”), „rok się prze­to­czył i jest ten sam” („o przy­wra­ca­niu”). Poka­wał­ko­wa­na prze­szłość, zło­żo­na nie tyle z wra­żeń, ile ze wspo­mnień tych wra­żeń, nabie­ra real­nych kształ­tów – powta­rza­jąc za Hone­tem: „prze­szłość nie zwal­nia cało­ści lecz udo­stęp­nia ją w czę­ściach”.

„Czym więc jest czas? Nie ma na to łatwej i krót­kiej odpo­wie­dzi. (…)Wnio­sek jest taki, że uświa­da­miać sobie czas i mie­rzyć go moż­na tyl­ko wte­dy, gdy on wła­śnie prze­mi­ja. Kie­dy prze­mi­nął — już to jest nie­moż­li­we, bo go nie ma”. (Św. Augu­styn, Wyzna­nia)

4. A ty z tej próż­ni cze­mu drwisz, kie­dy ta próż­nia nie drwi z cie­bie?

Prze­szłość ryso­wa­na jest przez nakła­da­nie na sie­bie róż­nych pej­za­ży: miej­skie­go (sze­lest auto­strad, świa­tła, neo­ny, wypo­ży­czal­nia rakiet i sta­dio­nów, pył wiru­ją­cy w smu­gach kine­ma­to­gra­fów aqu­apar­ki, mar­ke­ty), fan­ta­stycz­ne­go lub, jak kto woli, sym­bo­licz­ne­go, (okrę­gi spa­lo­ne­go zbo­ża, ogród wytrze­wio­nych kwia­tów, pół­noc­ny śnieg, mrok, pod­ziem­ne pola, gdzie śle­pe pta­ki wypi­ja­ły kru­szec, wiatr na nasy­pie kole­jo­wym, pła­ty sadzy i kości wyplu­tych na śnieg). Momen­ta­mi bli­skie obra­zom Zdzi­sła­wa Bek­siń­skie­go czy prze­siąk­nię­tych ero­ty­ką i gro­zą szki­ców Alfre­da Kubi­na (wszak podob­nie jak one, wyrwa­ne z kon­tek­stu, ocie­ra­ją się o kicz). W utwo­rach poja­wia­ją się kla­sy­cy­zu­ją­ce odnie­sie­nia do daw­nych mala­rzy – van Gogha „malu­ją­ce­go wła­sną krwią” i van Dyc­ka. Nie­wąt­pli­wie mają na sobie pięt­no melan­cho­lii i gro­zy. Marek Bień­czyk o pod­mio­cie melan­cho­lij­nym pisał, że jest anty­kar­te­zjań­ski, „gdyż wydrą­żo­ny, roz­pro­szo­ny, na wewnętrz­nym wygna­niu”. Cią­gle wpa­trzo­ny w owo „nic, któ­re boli”. W wier­szu uży­cza­ją­cym tytu­łu całe­mu tomo­wi pod­miot lirycz­ny wyraź­nie nazy­wa sytu­ację – „nadzy bie­gnie­my na spo­tka­nie stra­ty”, w „cmen­ta­rzu nie­wie­rzą­cych zwie­rząt” dom waria­tów zastą­pio­ny jest pery­fra­zą – „zamknię­te zakła­dy, domy dla szu­ka­ją­cych stra­ty nawet w snach”. Honet nie nad­uży­wa melan­cho­lij­nej rekwi­zy­tor­ni, poja­wia się sta­cja ben­zy­no­wa, auto­stra­da, zna­ki cywi­li­za­cji i nie­obec­ny, mar­twy wzrok boha­te­rów wier­szy, ale nastrój smut­ku budo­wa­ny jest na opi­sach stra­ty (prze­szłość, śmierć) i obra­zach pust­ki. Bień­czyk z lek­tu­ry listów Kra­siń­skie­go wyno­to­wu­je kil­ka cha­rak­te­ry­stycz­nych dla melan­cho­lii zwro­tów, opi­sów sta­nów ducha – zacie­śnia­nie się w sobie samym, odpa­da­nie życia kawa­ła­mi, złusz­cza­nie się życia. Powsta­ła pust­ka nie daje się niczym zapeł­nić: „stra­ta two­rzy miej­sce dla spoj­rze­nia w nie­skoń­czo­ność, hip­no­tycz­nie pustą. Tę pust­kę zapeł­nić może jedy­nie este­tycz­na radość wyli­cza­nia, „bez­po­śred­nia i świe­tli­sta” roz­kosz słów. Rodzi się magicz­na gra pozwa­la­ją­ca odczuć nie­wy­czer­pa­ny „skarb” języ­ka, zasło­nić nim stra­tę, i w ogro­mie wyli­cze­nia osią­ga­ją­ca nie­kie­dy, w swych naj­lep­szych chwi­lach, nutę wznio­sło­ści”. (M. Bień­czyk, Melan­cho­lia, o tych, co nigdy nie odnaj­dą stra­ty). To jest moment, do któ­re­go docho­dzi pod­miot lirycz­ny wie­lu utwo­rów Hone­ta, pamięć odtwa­rza kształ­ty, ale oży­wić ich nie może. Wpraw­dzie „nie­po­trzeb­na niko­mu jest pust­ka”, jed­nak refren „ale już nie ma/ już nie ma” powra­ca w róż­nych for­mach („nie ma nigdzie dzie­ci z moich daw­nych nie­dziel, nie ma już kolęd­ni­ków minio­nych zim”). Tak prze­ma­wia nostal­gia.

Zmie­ni­ły for­mę reli­gij­ne moty­wy z wcze­śniej­szych tomów Roma­na Hone­ta. Nie musi już koń­czyć utwo­rów kano­nicz­nym amen, to inny sto­pień wta­jem­ni­cze­nia w byt. Taki, w któ­rym „umar­li są zbyt blisko,/ by musie­li wra­cać – to nie my ich,/ lecz oni wciąż nas widzą tak samo jak wczoraj,/ wła­śnie tak: pogrą­żo­nych w trwonieniu,/ roz­sie­wa­ją­cych sól, nie­usta­ją­cych”. Może to tyl­ko pierw­szy etap mistycz­nej ciem­nej nocy zmy­słów, w któ­rej domi­nu­je znie­chę­ce­nie: „W cza­sie trwa­nia oschło­ści tej nocy zmy­słów dusze odczu­wa­ją wiel­kie udrę­ki. W tej bowiem nocy, jak już mówi­li­śmy, prze­pro­wa­dzą Bóg zmia­nę, prze­no­sząc duszę z życia zmy­sło­we­go do bar­dziej ducho­we­go, tj. z roz­my­śla­nia do kon­tem­pla­cji (…), na sku­tek cze­go nie może się on w rze­czach Bożych posłu­gi­wać swy­mi wła­dza­mi. Mar­twią się te dusze,(…) że utra­ci­ły dobro ducho­we i że je Bóg opu­ścił, sko­ro nie znaj­du­ją w rze­czy dobrej żad­ne­go opar­cia [czy sma­ku]. Męczą się wte­dy i usi­łu­ją, jak to zwy­kły przed­tem czy­nić, zająć swe wła­dze jakimś przed­mio­tem roz­my­śla­nia lub jakimś upodo­ba­niem” (Jan od Krzy­ża). Może jed­nak mistycz­ne widze­nie na wskroś, w któ­rym bru­tal­nie obja­wia się praw­da: „pust­ka – drży w odpo­wie­dzi szept tych, któ­rzy wie­dzą – to pust­ka” (R. Honet, „łuna”).


Tekst opu­bli­ko­wa­no po raz pierw­szy w cza­so­pi­śmie „Wakat”, nr 2/2008. Dzię­ku­je­my Redak­cji i Autor­ce za zgo­dę na prze­druk.

Powiązania

[moja mała przyjaciółka…]

nagrania / złodzieje wierszy Roman Honet

Wiersz z książ­ki baw się. Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Milczenie, powrót, śmierć, dzieciństwo

wywiady / o książce Grzegorz Czekański Roman Honet

Z Roma­nem Hone­tem o książ­ce baw się roz­ma­wia Grze­gorz Cze­kań­ski.

Więcej

Wielka księga zabaw traumatycznych

recenzje / ESEJE Paweł Kozioł

Recen­zja Paw­ła Kozio­ła z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

otworzyłem sen nie mój, lato 1991. golden boy

recenzje / KOMENTARZE Roman Honet

Komen­tarz Roma­na Hone­ta do wier­szy „otwo­rzy­łem sen nie mój” i „lato 1991. gol­den boy” z tomu baw się, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie 9 czerw­ca 2008 roku.

Więcej

Otworzyłem sen nie mój

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

baw się

nagrania / między wierszami Roman Honet

Joan­na Orska, Agniesz­ka Wol­ny-Ham­ka­ło i Rado­sław Wiśniew­ski o czwar­tym tomie poetyc­kim Roma­na Hone­ta; roz­mo­wa z Auto­rem oraz klip do wier­sza „Koro­na” w reży­se­rii Anny Jadow­skiej.

Więcej

[moja mała przyjaciółka…]

nagrania / złodzieje wierszy Roman Honet

Wiersz z książ­ki baw się (2008). Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Żeby wrzał

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

Pieśń o powrotach, całości i częściach

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

Podróż pośmiertna

recenzje / ESEJE Andrzej Franaszek

Recen­zja Andrze­ja Fra­nasz­ka z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Jeśli zabawa, to własnym kosztem

recenzje / ESEJE Marta Baron

Recen­zja Mar­ty Baron z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Zabawy Honeta

recenzje / ESEJE Alina Świeściak

Recen­zja Ali­ny Świe­ściak z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Honet „dziecko” i dzieci Honeta – nieustanna mediacja

recenzje / ESEJE Przemysław Owczarek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Owczar­ka z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

O baw się

recenzje / NOTKI I OPINIE Roman Honet

Komen­ta­rze Joan­ny Muel­ler, Kon­ra­da Woj­ty­ły, Macie­ja Mila­cha, Bar­to­sza Sadul­skie­go, Jaku­ba Mom­ry, Bar­tło­mie­ja Maj­zla.

Więcej