Recenzja Pawła Mackiewicza z książki Pozytywki i marienbadki (1987-2007) Andrzeja Sosnowskiego, która ukazała się w książce Pisane osobno. O poezji polskiej lat pierwszych (WBPiCAK, Poznań 2010).
Miejsce, gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi, to każde miejsce, które można sobie wyobrazić, bo w żadnym punkcie tęcza nie dotknie przecież podłoża. Miejsce, gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi, to miejsce, którego nie ma – każdy z nas nosi w sobie wyobrażenie tęczy jako barwnego łuku, który gdzieś się kończy i gdzieś zaczyna.
Prawda empiryczna kontra prawda symbolicznego przedstawienia, obraz zakorzeniony w świadomości i jego odpowiednik językowy. Tęcza. I światło załamujące się na kroplach wody w atmosferze. To samo? Niezupełnie. W Po tęczy Sosnowski powraca do tematu poprzedniej swojej książki poetyckiej – Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi. Stawiając „na rozkosz z nieznajomą panią” (od tych słów rozpoczyna się jeden z wierszy w nowszym z tomów), przypomina, że „świat to ‘zdrada’ i ‘przeinaczenie’ ”, o czym można było przeczytać w książce poprzedniej. Pewność w zawieszeniu, chwila zamiast procesualności. Światło – świat, który postrzegany jest dzięki światłu – „rozpada się na fale”.
W cytowanej frazie najważniejszy jest przymiotnik – „nieznajoma”. Język Sosnowskiego przypomina „język” muzyki” – niby nic nie znaczy (z najwyższym trudem, jeśli w ogóle, poddaje się narzędziom hermeneutyki), a jest nośnikiem impulsów. W chwili spełnienia nie ma czasu na myślenie, konstrukcję – ta dokonuje się sama, ciało „myśli” w zastępstwie umysłu. „Nie odzyskuję przytomności./ Nie odzyskuję przytomności” ([Stawiam na rozkosz…]). By użyć innego jeszcze porównania, mieszczącego się w nurcie upodobań leksykalnych poety: składanie obrazów świata jest jak defragmentowanie dysku – porządkuje się dostępne elementy tak, by programy można było uruchamiać szybciej. Łącząc obce sobie fragmenty, uzyskujemy narrację. Nieznajoma na chwilę przestaje być nieznajomą: przydarza się moment pewności po chwili zaskoczenia. „Dziwnieśmy dziś sformatowani i skompresowani, Panie”.
To ostatnie zdanie pojawia się w książce dwukrotnie. Raz wydrukowane zostało antykwą, za drugim razem – kursywą. Za pierwszym razem poprzedza ono fragment prozy Henry’ego Dargera w tłumaczeniu autora tomu, w drugim przypadku (wiersz [W porządku]) występuje w funkcji komentarza lub autokomentarza do pozostałych zdań w utworze. W książce Sosnowskiego gęsto od podobnych zabiegów – powtórzeń, cytatów, autocytatów, aluzji, prób parodii, nawet persyflażu. Po tęczy to poemat w częściach – te części to wiersze, pozbawione tytułów, tworzące luźną całość: klocki, które można by niemal dowolnie układać, zmieniać ich kolejność, grupować zgodnie z czytelniczą inwencją. Wstępem do poematu – może kluczem albo loginem – są dwa krótkie utwory (podobną kompozycję miał poprzedni tom autora Konwoju, tytułowy poemat poprzedzony został trzema wierszami, podpowiadającymi czytelnikowi strategie lekturowe). Książkę otwiera fragment ze Szkoły uczuć – ten sam cytat z Flauberta pojawi się jeszcze raz, w połowie poematu – jakby opowieść rozpoczynała się od nowa, jakby pierwsza strona książki była już środkową partią, rozwinięciem opowieści. W rzeczywistości poskładanej z odprysków znaczeń – pisanego, mówionego, oglądanego, usłyszanego – poznający i relacjonujący podmiot („ja”) abdykuje na rzecz zwrotnej formy czasownika, „śniła się wiosna raz lato raz jesień/ pisząc na wodzie tylko zamki i sezony” ([wypada daleko…]).
Umownym, nieledwie przypadkowym zabiegiem bywa rozpoczęcie narracji. Wiersza nie można uchwycić w chwili jego stawania się – bo wiersz nie jest formą potencjalnie skończoną. Poezja awangardowa (począwszy od awangardy z trzeciej dekady XX wieku) miała być tekstem – poskładanym z wymiennych (w różnym stopniu poddających się wymianie) elementów, konstruowanym z precyzyjnie dobranych dźwięków i obrazów; utwór Sosnowskiego przestaje funkcjonować jako tekst eksponujący swoją konsekwencję, jego figury nie łączą się ze sobą tak, by wzajemnie wyjaśniać swoje znaczenia – fragmenty wiersza (tym bardziej) nie pozostają ze sobą w relacji wynikania. Co więcej – poszczególne wiersze funkcjonują niczym zdania złożone współrzędnie, konwencjonalną granicą takiego „wypowiedzenia” jest więc tylko okładka książki. Gdyby nie ona – gdyby nie umowność, może przypadkowość początku i końca narracji – Gdzie koniec tęczy… i najnowsza książka Sosnowskiego z powodzeniem mogłyby zaistnieć jako dwie części jednego tomu. Reguły gry są jednak jasne, co nie oznacza, że równe dla każdego jej uczestnika:
Jeżeli zapytasz mnie jak masz skończyć
[…]
ja ci po prostu nie odpowiem.
Tekst opublikowany w książce Pisane osobno. O poezji polskiej lat pierwszych (WBPiCAK, Poznań 2010). Dziękujemy autorowi i wydawnictwu za udostępnienie materiału.
O autorze
Paweł Mackiewicz
Redaktor, literaturoznawca, krytyk literacki. Autor dwóch książek oraz około dwustu recenzji i szkiców krytycznoliterackich. Pracuje w Zakładzie Literatury Polskiej po 1918 roku na Uniwersytecie Wrocławskim. Mieszka we Wrocławiu.
Recenzja Pawła Mackiewicza z książki W Marcina Sendeckiego, wydanej w Biurze Literackim w wersji papierowej 27 grudnia 2016 roku, a w wersji elektronicznej 3 lipca 2017 roku.
O twórczości Andrzeja Sosnowskiego wypowiadają się Wojciech Bonowicz, Jacek Gutorow, Anna Kałuża, Joanna Orska, Piotr Śliwiński, Kamil Zając.