„Wiersz, który chciałbym napisać / mógłby być nawet rozmową” – wyznaje bohater Adama Zdrodowskiego, porte-parole samego poety, w dwóch wersach otwierających utwór („Wiersz napisany podczas dyżuru”) zamieszczony dokładnie w połowie nowego tomu autora Przygód, etc. To nie przypadek, że Zdrodowski akurat w tym miejscu książki umieszcza cytowany fragment: po lekturze połowy tomiku czytelnik nie wątpi, że autorowi zależy na wzmocnieniu dialogowego napięcia w wierszach. Liczne próby zaakcentowania dialogowości tekstu poetyckiego wiążą się z użyciem cytatów i kryptocytatów, różnicowaniem metrum i miar wierszowych w obrębie pojedynczych utworów, wreszcie – częstym wplataniem w materię wiersza fraz w obcych językach. Nadużywanie ostatniego zabiegu grozi zresztą popadnięciem w manierę, rozległa erudycja autora potrzebuje już nieco subtelniejszych środków wyrazu.
Poza swoją dialogowością wiersze Zdrodowskiego manifestują potencjalną różnorodność poetyckiej tematyki – jeśli nawet wiersz, cykl wierszy, książka liryczna skłoni czytającego do współudziału w rozmowie, to temat rozmowy pozostanie otwarty, nieokreślony z góry. Wahanie tego, który mówi, jego oczekiwanie na współpracę z rozmówcą („[…] jeśli zechce ci się rozmawiać”), ale i nadzieję na pomyślny dla podejmujących rozmowę splot okoliczności, zdarzeń (wiersz „mógłby opisywać jakiś miejski / pejzaż […] / albo mówić coś o kolorach / i o szalonych i smutnych dniach / w obcym mieście”) – wyraża tryb warunkowy: chciałbym napisać, mógłby być.
Nie wszystko jednak zależy od zrządzenia losu, chwilowej koniunktury. Światem, o którym opowiada poeta lub kreowana przez niego postać, nie rządzi traf – mówiącemu chodzi o to, by przedstawianą rzeczywistość unieruchomić w gorsecie prawideł. Bez złudnych nadziei: nie na stałe – zaledwie na moment wypowiadania. Faworyzowanym w Jesieni Zuzanny gatunkiem lirycznym jest sestyna, forma tyle kunsztowna, co uporządkowana. Przemienność, ale i powtarzalność klauzul wymagają od autora – jednocześnie – warsztatowej przewidywalności przy elastycznym potraktowaniu samego aktu opowiadania oraz celu poetyckiej „narracji”. Wysiłek uchwycenia sensu słów i zdań zostaje nagrodzony w przebłysku pomiędzy „przed” i „po”. U Zdrodowskiego słowo żyje krótko – tylko w chwili czytania, wypowiadania. „Mój początek / moim jest końcem, a koniec / moim początkiem, […]” – znowu trudno oprzeć się wrażeniu potencjalności, od której pochodzi zdarzenie poetyckie – „Był sobie człowiek. / Tak mógłby wyglądać początek” („Sestyna”).
Jesień Zuzanny to książka napisana pod wyraźnym patronatem, nawet po pobieżnej lekturze nie ma się wątpliwości, w czyjej szkole terminował Zdrodowski. O ile jednak większości młodych poetów fascynacja Andrzejem Sosnowskim przeszkadza w poszukiwaniu własnego, dojrzałego języka, o tyle nielicznym – Zdrodowskiemu, Robertowi Królowi – może pomóc w uwolnieniu i ustabilizowaniu twórczych zdolności. Autor Jesieni… względnie rzadko naśladuje dykcję Sosnowskiego, od swojego mistrza przejmuje raczej filozofię mowy poetyckiej. Stawia na asocjacyjność, bogactwo współbrzmień, mnoży figury retoryczne, zderza ze sobą rozmaite – nie tylko poetyckie – rejestry języka. Poezja porządkuje chaos głosów dobiegających z różnych źródeł – literackich i pozaliterackich, próbuje rozkodować przekazy kultury, cywilizacji, ułożyć w możliwie płynną narrację to wszystko, co należy do wielu dyscyplin umysłowej aktywności.
Wyzwaniem dla interpretatora jest tytuł książki Zdrodowskiego. W utworze, który można by odczytać jako tytułowy – „The Business of Darkness, czyli jesień Zuzanny” – pojawiają się zdania imitujące styl twórcy Konwoju: „A kiedyś ktoś grał w taką grę – chował się pod majuskułą inicjału jakiegoś imienia, wielu różnych imion, szukał schronienia w zaułkach, zakamarkach, w wesołości świąt”. Gra, zabawa, mimikra – posługiwanie się cudzym imieniem to przecież wchodzenie w czyjąś rolę, udawanie kogoś innego. W starotestamentowej Księdze Daniela dwaj lubieżni starcy z ukrycia obserwowali Zuzannę w kąpieli. Próba nakłonienia cnotliwej kobiety do cudzołóstwa nie powiodła się, nadmierna śmiałość spowodowała zdemaskowanie mężczyzn. Gdyby biblijnej historii nadać sens metaforyczny, mieściłaby się w nim (również) przestroga, adresowana do piszących i czytelników. W rozmowie chodzi o to, by nie próbować w pełni się/siebie ujawniać. Roztropniej upodobać sobie zakamarki, zaułki literackiej komunikacji, pamiętając, że rozmowa zachowuje swój powab jedynie wówczas, gdy rozmówcy mają jeszcze przed sobą swoje tajemnice.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w „Nowych Książkach” (nr 12/2007). Dziękujemy za zgodę na przedruk.
O autorze
Paweł Mackiewicz
Redaktor, literaturoznawca, krytyk literacki. Autor dwóch książek oraz około dwustu recenzji i szkiców krytycznoliterackich. Pracuje w Zakładzie Literatury Polskiej po 1918 roku na Uniwersytecie Wrocławskim. Mieszka we Wrocławiu.
Recenzja Pawła Mackiewicza z książki W Marcina Sendeckiego, wydanej w Biurze Literackim w wersji papierowej 27 grudnia 2016 roku, a w wersji elektronicznej 3 lipca 2017 roku.
Recenzja Pawła Mackiewicza z książki Pozytywki i marienbadki (1987–2007) Andrzeja Sosnowskiego, która ukazała się w książce Pisane osobno. O poezji polskiej lat pierwszych (WBPiCAK, Poznań 2010).