recenzje / ESEJE

Rzecz o niegotowości świata

Recenzja Zbigniewa Bieńkowskiego z książki Światło jednomyślne Piotra Matywieckiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

To nie jest ani żart, ani kom­ple­ment, ja rze­czy­wi­ście czy­ta­jąc wier­sze Pio­tra Maty­wiec­kie­go mam wra­że­nie, jak­bym obco­wał z poezją Safo­ny. Iden­tycz­ną struk­tu­rę mają obie poezje, struk­tu­rę strzę­pia­stą. Obie są bowiem zbu­do­wa­ne ze strzę­pów myśli, odłam­ków obra­zów, wycin­ków rze­czy­wi­sto­ści ziem­skiej i nie­ziem­skiej. Frag­men­ta­rycz­ność jest ich zasa­dą kom­po­zy­cyj­ną. Jak­by wzru­sze­nie nie wysnu­wa­ło się i tęże­jąc nara­sta­ło do swo­je­go apo­geum, ale sko­ka­mi, syn­ko­pa­mi bie­gło od wąt­pie­nia w sie­bie do pew­no­ści sie­bie, gubiąc po dro­dze wąt­ki i spo­istość.

Frag­men­ta­rycz­ność poezji Safo­ny jest dzie­łem przy­pad­ku, losu kapry­śno­ści cza­su. Za swo­ją dłu­go­wiecz­ność, za dotrwa­nie do dzi­siaj musia­ła zapła­cić. Z poezji Safo­ny pozo­sta­ły strzę­py, kamy­ki ukła­da­ją­ce się w puz­zle wiel­ko­ści. Czas zacie­ra­jąc, wygry­za­jąc, wyszczer­bia­jąc ją, spo­tę­go­wał wagę tego co pozo­sta­ło o tajem­ni­czo­ści tego, co zosta­ło uni­ce­stwio­ne. Z tych pozo­sta­łych strzę­pów wyczy­tu­je­my nie­ist­nie­ją­cą całość, czy­ta­nie mię­dzy wier­sza­mi, roz­szy­fro­wa­nie mię­dzy­sło­wia nie jest tro­pie­niem alu­zji, ale poszu­ki­wa­niem dosłow­no­ści. Antycz­ny tors, sko­ru­pa grec­kiej cera­mi­ki ist­nie­je w naszym dozna­niu nie jako mate­rial­ny szczą­tek posą­gu czy wazy. To nie są odłam­ki, reszt­ki, śla­dy nie­ist­nie­ją­cej cało­ści, ale jej skró­to­wa, sym­bo­licz­na syn­te­za. Z nie­obec­no­ści fizycz­nej kamie­nia czy gli­ny pora­nio­nej i zmal­tre­to­wa­nej przez czas nasza kre­acyj­na wyobraź­nia two­rzy war­tość nie mniej­szą od tej, któ­ra jest uwia­ry­god­nio­na przez dotyk i wzrok. Od nie­ist­nie­ją­cej fizycz­nie a odtwo­rzo­nej wyobraź­nią gło­wy Luw­rzań­skiej Nike z Samo­tra­ki bije blask uni­wer­sal­no­ści, brak pięk­na pojem­niej­sze­go i bogat­sze­go este­tycz­nie wie­lo­wy­obra­że­niem od jego kamien­nej (gdy­by się zacho­wa­ła) for­mu­ły. Dotwo­rzo­ne wyobraź­nią ramio­na Wenus z Milo mają naj­więk­szą pojem­ność wzru­sze­nia niż­by mia­ły te, któ­re utrą­co­ne przez czas prze­pa­dły. Poezję Safo­ny uzu­peł­niam we wła­snym odczu­ciu tym wszyst­kim, cze­go czas ją pozba­wił. Może nawet jest więk­sza, bogat­sza, pojem­niej­sza w naszym dozna­niu, niż była rze­czy­wi­ście? Tego już nikt nie spraw­dzi.

Poezja Pio­tra Maty­wiec­kie­go ma podob­ną struk­tu­rę. Jak­by poeta chciał świa­do­mie kale­czyć wizję i sie­bie, i świa­ta. Porów­nał­bym kra­jo­braz tej poezji do kra­jo­bra­zu mia­sta po bom­bar­do­wa­niu. Pozo­sta­ły poszcze­gól­ne budow­le, wie­że, kopu­ły, poje­dyn­cze frag­men­ty archi­tek­tu­ry, śla­dy urba­ni­stycz­ne­go roz­ma­chu w roz­le­ga­ją­cej się prze­strze­ni ruin. Ist­nie­je este­ty­ka kon­struk­cji, ist­nie­je tak­że este­ty­ka znisz­cze­nia. Pięk­nem ruin zachwy­cał się prze­cież roman­tyzm. Kata­kli­zmy spo­wo­do­wa­ne przez czło­wie­ka czy przez natu­rę nisz­cząc – two­rzą. Z trzę­sień zie­mi, z wul­ka­nicz­nej lawy wyła­nia­ją się nowe góry, doli­ny, nowe kra­jo­bra­zy, z prze­ra­że­nia i zgro­zy rodzi się nowe pięk­no. Maty­wiec­ki ma ostrą świa­do­mość tych zależ­no­ści este­tycz­nych. Wyko­rzy­stu­je je, może nawet mani­pu­lu­je nimi. Nagle, jak­by ni z tego, ni z owe­go zwięk­sza tem­pe­ra­tu­rę emo­cji, sku­pie­nie myśli. Jak­by coś go nagle nawie­dza­ło, bo sam zdu­mie­wa się sobą, czyż­by mówił od rze­czy? Obco­wa­nie z jego poezją to usta­wicz­na nie­spo­dzian­ka. Kim jest ten poeta? Nawie­dzo­nym czy pre­sti­di­gi­ta­to­rem? Podzi­wia­jąc wspa­nia­łe, mało wspa­nia­łe, olśnie­wa­ją­ce bo ośle­pia­ją­ce swą nie­ja­sno­ścią race bły­sko­tli­wo­ści filo­zo­ficz­nej:

Byt i nie­byt
krą­żą sobie wokół Zie­mi,
a mnie bio­rą za świad­ka
świ­tu i zmro­ku. Cóż wiem
mija­ny przez życie i śmierć?
– W jed­na­ko­wym świe­tle widzę i nie
widzę
Zaświad­czę o nie­świa­do­mo­ści.

race pre­cy­zji:

Wąwóz zaszy­ty nicią moje­go odej­ścia
goi się po godzin­nej rów­ni­nie.

race mora­li­te­tu:

Nie mam sumie­nia czy­ste­go ani brud­ne­go.
Nie mógł­bym jed­nak powie­dzieć, że
nie mam sumie­nia.
Mam sumie­nie śmiesz­ne.

race para­dok­su:

Nie mam wyglą­du, nie mam gło­su,
nie czu­ję gło­du.
Nagi do syta.

nie prze­sta­ję dzi­wić się nie­spój­no­ści tej poezji, jej roz­myśl­nej, pro­gra­mo­wej roz­rzut­no­ści, wię­cej, lek­ko­du­cho­stwu, lek­ko­myśl­no­ści, z jaką co chwi­la, co wers prze­cho­dzi od powa­gi do żar­tu, od roz­wa­gi do trzpio­to­stwa, jak­by scho­dząc w głę­bi­ny, w stud­nie myśle­nia o osta­tecz­no­ściach, miał za pazu­chą kró­li­ka, któ­re­mu roz­ka­że bry­kać. Poemat „Żydow­ska twarz” daje jakiś, jeden z kil­ku moż­li­wych, klucz do tej posta­wy poety jako żar­li­we­go mędr­ca. Cha­sy­dyzm. Mądrość, któ­ra wie, że aby móc komu­ni­ko­wać się z abso­lu­tem musi za wszel­ką cenę uni­kać kano­nicz­no­ści pozy, litur­gii, for­ma­li­sty­ki, bo zmu­sić abso­lut do dia­lo­gu może tyl­ko bajar­stwo, sztuk­mi­strzo­stwo i bła­zeń­stwo.

Lek­ko­du­cho­stwo, prze­rzu­ca­nie się lek­ko­myśl­ne od powa­gi do żar­tu, od praw­dy do pozo­ru daje myśle­niu tej poezji olbrzy­mią wia­ry­god­ność. Jest w niej mądrość dzi­ka, nie­wy­uczo­na, mądrość nie sys­te­mów, ale żywio­łów.

Są w tej poezji pró­by domy­śle­nia się tego, przed czym myśl racjo­nal­na się cofa, pró­by prze­nik­nię­cia przez ścia­nę oddzie­la­ją­cą poję­te od nie­po­ję­te­go.

W tej chwi­li stoi całe życie
I kamie­niu­je swo­je­go żywe­go.

Spo­glą­dam na to, pokut­nik, i nie wiem
czy mam zabi­jać, czy umie­rać.

Albo takie racjo­nal­ne, świa­do­mo­ścio­we dowar­to­ścio­wy­wa­nie nie­świa­do­mo­ści:

Nadzie­ja odby­wa się beze mnie i bez
życia:
nie mam nadziei w tym życiu,
a kie­dy mam nadzie­ję, nie mam
t a m t e g o życia.

Te głę­bi­no­we prze­cież son­dy zapusz­cza­ne przez poezję Maty­wiec­kie­go w szcze­li­ny mię­dzy sen­sem i nie­po­jęt­no­ścią, bytem i nie­pew­no­ścią bytu nazwa­łem strzę­pa­mi. Tak, bo są to jak­by odrzu­ty, reszt­ki, pozo­sta­ło­ści trak­ta­tu, któ­ry czy to nie został napi­sa­ny, czy napi­sa­ny zagi­nął, czy też dopie­ro ma powstać. Race myśle­nia i obra­zo­wa­nia roz­świe­tla­ją ciem­ną prze­strzeń nie­tknię­tą jesz­cze ani myślą, ani sło­wem. W tej poezji odby­wa się pro­ces kieł­ko­wa­nia (?), jajecz­ko­wa­nia (?), zapład­nia­nia (?) kogo? Cze­go? Nie wiem czy sam poeta mógł­by czy umiał to uści­ślić. W każ­dym nie­mal wier­szu zawar­ty jest test jego zamie­rzeń. Bo żaden wiersz Maty­wiec­kie­go nie jest uni­kiem, uciecz­ką w obo­jęt­ność, wer­bal­ną przy­go­dą. Trud­no o poezję bar­dziej spię­tą, odpo­wie­dzial­ną za sie­bie.

Mógł­bym osza­leć -
to jedy­na pew­ność,
jaka mi zosta­ła z cza­sów p r z e d
sza­leń­stwem.

Albo taki hołd zło­żo­ny abso­lu­to­wi
(Jam jest, któ­ry jest):

Był tym, któ­ry był.
Wszyst­ko opo­wie­dział.

Na czym pole­ga dra­mat tej poezji wscho­dzą­cej wzwyż, scho­dzą­cej wniż, zawsze naj­wy­żej i naj­ni­żej, a prze­cież tak nie­spój­nej, roz­bi­tej wewnętrz­nie, wciąż nie­ukoń­czo­nej, wciąż pona­wia­ją­cej pró­by z sobą? Jej dra­ma­tem jest nie­go­to­wość świa­ta, któ­ry ta poezja chce ogar­nąć, okre­ślić, nazwać. Maty­wiec­ki jest dzi­siaj w sytu­acji Róże­wi­cza, auto­ra Nie­po­ko­ju. Róże­wicz miał świa­do­mość koń­ca świa­ta. I to wyra­ził. Maty­wiec­ki ma świa­do­mość nie­go­to­wo­ści, nie­przy­sto­so­wa­nia do ludz­kich nadziei świa­ta, któ­ry się wyło­nił. A może świa­ta w ogó­le? Świa­dec­twem tej świa­do­mo­ści jest struk­tu­ra jego poezji. Świat nie ist­nie­je jako puz­zle, któ­re trze­ba zło­żyć.

Tyle gło­sów za oknem
a świa­tło jed­no­myśl­ne!
Ale to prze­cież ciem­no­ści kry­ją zie­mię. A ciem­ność nie jest jed­no­myśl­na.


Tekst, będą­cy recen­zją tomu Świa­tło jed­no­myśl­ne, uka­zał się po raz pierw­szy w piśmie „Tygo­dnik Lite­rac­ki”, nr 15/1991.

Powiązania

Świadkowie kolorów

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Sztuka

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

W tej chwili

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Lato bez treści, Rysunek, [kiedy spotkasz zabitego]

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Autor­ski komen­tarz Pio­tra Maty­wiec­kie­go do wier­szy z książ­ki Zdar­te okład­ki (1965–2009).

Więcej

Poezja od-wiecznych przestrzeni. Cztery przymiarki do szkicu o Piotrze Matywieckim

recenzje / IMPRESJE Jakub Skurtys

Recen­zja Jaku­ba Skur­ty­sa z książ­ki Zdar­te okład­ki (1965–2009) Pio­tra Maty­wiec­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 14 wrze­śnia 2009 roku.

Więcej

Strony

recenzje / ESEJE Bogusław Kierc

Recen­zja Bogu­sła­wa Kier­ca z książ­ki Zdar­te okład­ki Pio­tra Maty­wiec­kie­go.

Więcej

Nieskończenie długi poemat poza słowami

wywiady / o książce Jakub Skurtys Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim o książ­ce Zdar­te okład­ki roz­ma­wia Jakub Skur­tys.

Więcej