1.
Niczym malarstwo holenderskich mistrzów, portrety, sceny rodzajowe i „martwe natury” Williama Carlosa Williamsa, co może najbardziej zaskakujące, wydają się być dziś jeszcze niemal nietknięte przez czas. I czytając dziś, w Polsce, na początku roku 2009 wiersze tego do szpiku amerykańskiego poety, można by myśleć, że to dlatego, iż zawsze w końcu znajdzie się jakaś dziewczyna, jak ta z wiersza „Młoda kobieta w oknie”, zawsze gdzieś trafią się „okruchy zielonej / butelki”, jakby wyjęte z liryku „Między ścianami”; a sytuacja opisana w „Późnej letniej pogodzie”, gdzie „On ma na głowie / stary jasnoszary kapelusz filcowy / ona czarny beret // On nosi brudny sweter / Ona niebieski płaszcz / opięty na ciele” – taka sytuacja mogłaby równie dobrze co w miejscowości Rutherford w stanie New Jersey mieć miejsce na ulicach Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania, Londynu, Paryża, Berlina, czy każdego innego miasta. Łącznie z ostatnim wersem: „Żadnych obowiązków! Hej ho!”. Podobnie zresztą rzecz ma się z wierszami takimi jak „Pijak” czy „Portret proletariacki”. I chociaż Julia Hartwig w rozbudowanej do wielkości eseju „Nocie o Autorze” wręcz obsesyjnie zwraca uwagę i podkreśla, jak bardzo Williamowi Carlosowi Williamsowi zależało na wypracowaniu stylu opartego wyłącznie na „leksyce autentycznie amerykańskiej” i że „dążeniem jego było stworzenie poezji prawdziwie amerykańskiej”, uniezależnionej od świetnie mu zresztą znanych wzorców liryki europejskiej, wygląda na to, że tego typu świadomie narzucone ograniczenia – to uporczywie realizowane marzenie o wprowadzeniu do wierszy idiomu stricte amerykańskiego, potocznego i antymodernistycznego – pozwoliły koniec końców Williamsowi stać się poetą poruszającym tematy na wskroś uniwersalne, pozwoliły mu stać się autorem bliskim czytelnikowi pod każdą chyba szerokością i długością geograficzną. Przypadek rzadki i ciekawy, zważywszy na okoliczności. Choćby tę, że współcześni Williamsowi autorzy mniej wyczuleni na lokalność, jak Ezra Pound czy Wallace Stevens, tego rodzaju uniwersalności, jak się wydaje, nie osiągnęli (osiągając być może wszystko inne, co w poezji bywa do osiągnięcia). Ale im nie zależało na prostocie jak Williamsowi, który nie lękając się posadzenia o banalny emocjonalizm w liryku „Ptaki” pisał: „Świat znów się zaczyna: / Nie pełną jeszcze piersią / wśród padającego deszczu / kosy siedzące na uschłych gałęziach / żywego jeszcze drzewa / wspartego / o niskie chmury / oznajmiają świt. / Ich przenikliwe wołania niosą się w powietrzu, / świadcząc o dobrym apetycie, / i padają między pochylone róże / w ociekające wodą trawy.” A w „Grze” żartował sam z siebie niczym początkujący adept zen: „Subtelny, mądry mózgu, rozsądniejszy ode mnie, / jakimi podstępnymi sposobami udaje ci się / pozostać bezczynnym? Poucz mnie mistrzu.” Każdemu wedle pragnień, można powiedzieć. Niekoniecznie zaś – wedle zasług.
2.
Wróćmy – choćbyśmy nawet zanadto się nie oddalili – do naszego bohatera (i mistrza równego Holendrom) – Williama Carlosa Williamsa. Jego poezja to liryczny ekstrakt wyciągnięty z tego, co znaleźć można w zasięgu wzroku. Cokolwiek by to nie było: czerwona taczka, kawałki stłuczonej butelki, kot wspinający się na szafkę i ześlizgujący „na dno / pustej / doniczki”, tamten pijak i ta młoda kobieta w oknie – jeżeli tylko skupić się wystarczająco mocno – zdaje się mówić poeta – jeżeli tylko nie dać się zwieść głębiom, które być może wcale nie istnieją, a jedynie wydają się istnieć – wychodzi na to, że z elementów najbliższego świata daje się stworzyć wcale pokaźne uniwersum liryczne, bogate i wielowymiarowe. I tajemnicze. Na pytanie Julii Fiedorczuk o tę tajemnicę, o jej część: „Dlaczego Williams? Czy zechciałaby Pani powiedzieć kilka słów o tej jego tajemniczej prostocie? „, Julia Hartwig, autorka wyboru, posłowia i przekładów do Spóźnionego śpiewaka odpowiedziała, zwracając uwagę właśnie na aktualność poety: „Postulat ‘nie idee, ale rzeczy’, jaki formułuje Williams, był w tamtym czasie odpowiedzią na poezję symbolizmu. Spór między piewcami idei i piewcami rzeczy jest sporem odwiecznym i trwa do dziś, w postaciach zastępczych. Odnajdujemy go u nas, choćby w korespondencji Miłosza z Herbertem: po ukazaniu się wiersza Herberta ze słynnym wersem ‘najpiękniejsze są rzeczy, które nie istnieją’, z czego Herbert bardzo się Miłoszowi tłumaczy. A to tylko jeden z przykładów aktualności tego sporu. W Williamsie najpiękniejsze jest zresztą to, że na rzeczach jego ogląd świata się nie kończy. Pokazuje on, jak daleka jest perspektywa tego, co widzialne, i jakie są w nim zasoby poezji.” W posłowiu natomiast taką jeszcze rzecz Hartwig dopowiedziała: „Poezję Williamsa można by określić, podobnie jak twórczość Whitmana, jako na wskroś demokratyczną: jest otwarta, czytelna, oparta na widzialnym konkrecie, unikająca ideowych spekulacji. Obcy jest jej jakikolwiek przypochlebny estetyzm, co więcej, włącza w obszar swojego widzenia codzienną brzydotę i ubóstwo, dokonując w ten sposób ich nobilitacji poprzez sztukę, nie unika też dosadności, czasem nawet obsceniczności. W porównaniu z nim Pound czy Stevens, nie mówiąc już o Eliocie, to arystokraci pióra, poszukujący własnego wyrazu w innych zgoła niż Williams rejonach.” Być może cechy wymienione przez Hartwig w związku z liryką Williamsa – otwartość, czytelność, oparcie na konkrecie, brak ideowych spekulacji, unikanie estetyzmu i nobilitacja brzydoty – to wskazówka o większym, niż by się mogło zdawać, znaczeniu. Ale to tylko tak na marginesie. Na marginesie także niech będzie mi wolno zanotować te kilka zdań Franza Kafki, ostatnich w jego Rozważaniach o grzechu, cierpieniu, nadziei i słusznej drodze: „Nie jest konieczne, byś poszedł z domu. Pozostań przy stole i słuchaj. Nawet nie słuchaj, czekaj tylko. Nawet nie czekaj, bądź całkiem cicho i sam. Świat sam się przed tobą odsłoni, nie może być inaczej, będzie wił się przed tobą w ekstazie” (przeł. Roman Karst). W praktyce może to wyglądać na przykład tak, jak w wierszu „Zima”: „Teraz śnieg / leży na ziemi / i spada go / coraz więcej / Czerwone płaty brudu / łatają / zalegające płaty śnieżne // Jest zima – / rozetki / skórzastych zielonych liści / pod starym płotem / i nagie drzewa / rysujące się na niebie – // Jest zima / zima zima / skórzaste zielone liście / w kształcie włóczni / pod padającym śniegiem”. Lub też, jak w „Pieśni miłosnej”: „Wysprzątaj dom, / powieś czyste firanki / w oknach, / włóż nową suknię / i chodź ze mną! / Wiąz rozrzuca / okruszki / swoich słodkich zapachów / z pobielałego nieba! // Kto będzie pamiętał o nas / w czasach, które przyjdą? / Niech ktoś powie przynajmniej, / że czarne gałęzie / wybuchły zapachem.” Wydaje się zresztą, że William Carlos Williams sam czuł to czasem bardzo podobnie do – tak przecież dalekiego, zdawałoby się, ze swoją wrażliwością – Kafki, skoro w wierszu „Mężczyzna w pokoju” zapisał: „Nie ma tu kobiety ani innego mężczyzny. / Nie ma dziecka ani psa, ani ptaka, ani osy. / (…) / Nie ma białego kolącego głogu, nie ma trawnika / Ani jaskrów, ani nic dla przeciwwagi: // Jedynie łóżko, półki na książki, ściany i podłoga, / Nudne obrazy, biurko, szafa na ubrania, strzępy / zapisanych kartek. Tu siedzę, / Tu stoję, tu się przechadzam. Od / Biało kwitnącego drzewa jestem mniej samotny: / Osypane płatki, wilgotne od rosy, zażółciły moje nagie kostki.” Mówiąc inaczej, Williams zdaje się sugerować: patrz tylko, oto świat sam się odsłania, wije przed tobą w ekstazie. I możesz na przykład zobaczyć, jak osypane płatki, wilgotne od rosy, zażółciły nagle twoje nagie kostki.
3.
William Carlos Williams – jak informuje nota biograficzna – urodził się w 1883 r. w Rutherford w stanie New Jersey. Studiował w Genewie, Paryżu, Lipsku i Nowym Jorku. Równolegle z karierą literacką prowadził praktykę lekarską w rodzinnym mieście. Publikował opowiadania, dramaty, powieści i eseje. Jako poeta kojarzony z modernizmem i imaginizmem. Autor między innymi tomów Sour Grapes (1921), Spring and All (1923), Imaginations (1970). Poetry Society of America przyznaje prestiżową nagrodę jego imienia. Zmarł w 1963 r. Przed śmiercią napisał jeden ze swoich najbardziej przejmujących wierszy, „Pokaz koni”, który mimo wielkości pozwolę sobie zacytować w całości: „Byliśmy razem przez całe te sześćdziesiąt cztery lata, / ale nigdy nie poznałem cię tak dobrze, jak wczoraj. / Rozmawialiśmy. Nigdy nie wyrażałaś się / tak jasno, nie byłaś tak wyzwolona z więzów / czasu i miejsca. Mówiliśmy o sobie / bez skrępowania, jak nigdy dotychczas. / Ileśmy na to czekali? Prawie sto lat. // Powiedziałaś: dopóki tli się w nas jakaś iskra i / kołacze się trochę ducha, żyjemy, / życie w nieskończoność jest niemożliwe – to wszystko, / i nie ma innego życia, jest tylko jedno. / Świat duchów, który następuje potem, / jest taki sam jak nasz, jak ty, kiedy siadasz przy mnie, / przychodzą ze mną rozmawiać, zupełnie tak samo. // Przychodzą nas niepokoić. Dlaczego? Zapytałem. Nie / wiem. Może po to, żeby zobaczyć, co robimy. / Myślisz, że są zazdrosne? Nie wiem. Nie / wiem, co je skłania do powrotu. / Czytałem o ludziach, powiedziałem do niej, / których pochowano u stóp góry, jeden z nich / wrócił po dwóch miesiącach // odgrzebawszy się. Było to w Szwajcarii, / pamiętasz? Pamiętam, wieśniacy myśleli, / że to widmo przyszło się do nich skarżyć. / Byli przestraszeni. Przychodzą naprawdę, / powiedziała, nazywasz to / moimi ‘zwidzeniami’. Rozmawiam z nimi, jak / rozmawiam z tobą. Widzę ich wyraźnie. / Gdybym mogła czytać! Nie wiem nawet, / ile uporządkowałam spraw. Jedyne, co mogę, / to przeżyć raz jeszcze to wszystko, / co zdarzyło mi się, kiedy ty i twój brat / byliście dziećmi – ale nie zawsze mi się to udaje. / Opowiedz mi o pokazie koni. Cały tydzień / czekałam, żeby o tym usłyszeć. // Nie udało mi się tam pójść, mamo. / Jaka szkoda. Ale to był zwyczajny pokaz, / oprowadzają konie za uzdę tam i z powrotem, / aby publiczność mogła im się przyjrzeć. Tylko / tyle? Zdawało mi się, że to coś więcej. Poza tym / są jeszcze skoki i biegi. Szkoda, że tam nie byłeś, / tak chciałam, żebyś mi o tym opowiedział.” Po takim wierszu trudno cokolwiek dodać. Lecz trzeba wspomnieć jeszcze o innych, nie mniej ważnych przecież cechach pisarstwa W. C. Williamsa. Empatia i ekstatyczność porównywalne z tymi, z jakimi ma się do czynienia w wierszach i poematach Walta Whitmana. Zmysłowość. Formalne eksperymentatorstwo (Williams nie uznawał co prawda istnienia „wiersza wolnego”, ale schematy klasycystyczne były mu równie obce). Antysymbolizm, antydekadentyzm. (O antymodernizmie wspomniałem wyżej, a dodam jeszcze, że Julia Hartwig krótko i celnie opisała ten rys poetyki Williamsa w „Nocie o Autorze”, zwracając uwagę na niechęć autora Patersona do T. S. Eliota). Wreszcie swoiste przywiązanie do brzydoty, której Williams do końca życia pozostał czułym i delikatnym piewcą. Z tym, że on, jak to ujęła Julia Fiedorczuk, nawet pisząc o tym, co brzydkie, swoim sposobem „wysrebrza wszystko” nienatrętnie jak śnieg z wiersza „Zbliżając się do miasta”.
4.
Tytuł wyboru zaproponowanego przez Hartwig to zarazem tytuł jednego z liryków Williamsa. Oto ten utwór, „Spóźniony śpiewak”: „Znowu jest wiosna, / a ja jeszcze młody! / Spóźniłem się ze śpiewem. / Wróbel czarno nakrapiany na piersi / już od dwóch tygodni wyćwierkuje swoje kadencje. / Co sprawia, że moje serce zwleka? / Trawa przy moich drzwiach kuchennych / jest jędrna od soków. / Gałęzie starych klonów otwierają się / brązowożółtymi skrzydełkami kwiatów. / Księżyc zwisa z błękitu / wczesnym popołudniem nad rozlewiskami. / Spóźniłem się ze śpiewem.” Doprawdy, o jakim spóźnieniu mowa, trudno powiedzieć. Po lekturze tej pięknej książki wie się przecież: na Williama Carlosa Williamsa dobry jest każdy czas.
Tekst opublikowany na stronie www.literaturajestsexy.pl. Dziękujemy Autorowi za udostępnienie materiału.