recenzje / IMPRESJE

Rzuć na to okiem i dalej idź sam

Justyna Bargielska

Esej Julity Nowosad towarzyszący premierze książki Wyszedłem szukać Leopolda Staffa w wyborze Justyny Bargielskiej, wydanej w Biurze Literackim 31 maja 2012 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Z ilu­stro­wa­niem wier­szy pro­blem pole­ga na tym, że chy­ba rze­czy­wi­ście żad­ne­go wier­sza nie da się tak po pro­stu zilu­stro­wać. Pew­nie moż­na wykre­ować sze­reg obra­zów, gra­fik – moż­na wybu­do­wać cały świat line­ar­nych i tonal­nych sko­ja­rzeń, moż­na je wszyst­kie pięk­nie wkom­po­no­wać w obraz, zgod­nie z tym jak odbie­ra­my i wyczu­wa­my te deli­kat­nie wygra­we­ro­wa­ne na papie­rze sło­wa, ale za każ­dym razem będzie to kom­po­zy­cja nie­od­twór­cza – czy­sto autor­ska: będzie to waria­cja na zada­ny temat, a nie ilu­stra­cja tek­stu. Nie chcę w żad­nym wypad­ku suge­ro­wać, że ilu­stro­wa­nie pro­zy nie jest czyn­no­ścią kre­atyw­ną. Cho­dzi jedy­nie oto, że mecha­ni­ka pra­cy jest w tym przy­pad­ku odro­bi­nę inna, niż w przy­pad­ku pra­cy z poezją.

Ilu­stro­wa­nie ksią­żek, powie­ści, bajek – koja­rzy mi się raczej z dwu­fa­zo­wym ase­ku­ro­wa­niem czy­tel­ni­ka. W pierw­szej pseu­do-infor­ma­cyj­nej fazie zapew­nie­niem go: „Spójrz, o tym będzie mowa, przy­go­tuj się. Rzuć na to okiem i dalej idź sam”. W dru­giej, zamy­ka­ją­cej fazie (kie­dy czy­tel­nik decy­du­je się po prze­czy­ta­niu tek­stu powró­cić jesz­cze raz do ilu­stra­cji) potwier­dze­niem: „Tak wła­śnie było, widzia­łeś? A to pamię­tasz?”. Do ilu­stra­cji wra­ca się przede wszyst­kim w nadziei na przy­po­mnie­nie sobie kli­ma­tu histo­rii, w któ­rą się wcze­śniej zagłę­bi­li­śmy. Chy­ba odro­bi­nę na tej samej zasa­dzie, jak pod­czas prze­glą­da­nia zdjęć uwiecz­nia­ją­cych jakieś istot­ne dla nas chwi­le. Ilu­stra­cje w pro­zie dzie­lę (z nie­co płyt­kim podej­ściem do zagad­nie­nia) na te, któ­re w moim odczu­ciu są zwy­czaj­nie pięk­ne i na te, któ­re takie nie są. Nie zagłę­biam się w nie, nie kwe­stio­nu­ję – zakła­dam, że mówią mi praw­dę, ponie­waż wła­ści­wie nie mają żad­ne­go powo­du, żeby mnie oszu­kać; zakła­dam rów­nież, że nie roz­mi­ja­ją się z tek­stem, bo ich rolą nie jest opo­wia­da­nie cze­goś inne­go. Prze­glą­dam je z sen­ty­men­tu, cało­ścio­wo lub sku­pia­jąc się na jakimś deta­lu, jed­nak mając w gło­wie fabu­łę histo­rii i wszyst­ko co z niej wyni­kło.

Ilu­stro­wa­nie, a raczej – może wła­śnie teraz uży­ję nie­zwy­kle traf­nie zasu­ge­ro­wa­ne­go mi okre­śle­nia – ryso­wa­nie wier­szy, jak już wspo­mnia­łam, ma w moim odczu­ciu cha­rak­ter kre­acyj­ny. Sądzę, że dzie­je się tak, ze wzglę­du na nie­jed­no­znacz­ność poezji, jej kalej­do­sko­po­wy subiek­ty­wizm oraz emo­cjo­nal­ność. Na brak logi­ki nawet. Na jej wybiór­czość! W prze­ci­wień­stwie do pro­zy, wyma­ga­ją­cej od naszej wyobraź­ni „tyl­ko” ubra­nia wszyst­kie­go po swo­je­mu, poko­lo­ro­wa­nia line­ar­ne­go obraz­ka, któ­re­go kształt tak napraw­dę został już daw­no wyzna­czo­ny, dopeł­nie­nia akcji jakimś wyge­ne­ro­wa­nym przez nas dru­gim pla­nem, poezja zosta­wia wie­le dziur, któ­re czu­je­my się zobo­wią­za­ni natych­miast samo­dziel­nie wypeł­nić.

W ryso­wa­niu wier­sza musi­my zaufać bar­dziej sobie niż auto­ro­wi tek­stu. W tym wypad­ku tekst i obraz będą dzia­ła­ły odro­bi­nę pomi­mo sie­bie, mimo iż bez­sprzecz­nie jed­no wyni­ka z dru­gie­go.

Rysu­nek powsta­ły na kan­wie wier­sza jest przede wszyst­kim czymś zro­dzo­nym z wra­że­nia – pierw­sze­go lub tego, któ­re pozo­sta­je cią­gle w odbior­cy, pomi­mo wie­lu nastę­pu­ją­cych po sobie ana­liz tek­stu. Myślę, że nie war­to go zwal­czać – prze­ciw­nie, kre­acje gra­ficz­ne, któ­re mia­ły­by odda­wać ducha poezji powin­ny bez­po­śred­nio z tego wra­że­nia wyni­kać. W ilu­stro­wa­niu pro­zy nie­roz­waż­ne było­by sku­pia­nie się na pierw­szym odczu­ciu, jako że raczej nie­for­tun­ne jest wspo­mi­na­nie w gra­fi­ce o czymś, co powsta­ło tyl­ko na bazie chwi­li. Nato­miast czy­ta­jąc wiersz mogę uło­żyć do nie­go moją wła­sną, pry­wat­ną histo­rię. Jej nar­ra­cja czę­sto bywa nie­lo­gicz­na, jej boha­te­ra­mi mogą stać się posta­cie, któ­re nie muszą nawet bez­po­śred­nio wystę­po­wać w tek­ście – akcja nie potrze­bu­je począt­ku ani koń­ca. W tym wypad­ku nie czu­ję się prze­sad­nie zobo­wią­za­na do śle­dze­nia toku akcji ani odda­nia jej z chi­rur­gicz­ną dokład­no­ścią – ja sama jestem w tym momen­cie auto­rem i reży­se­rem. Poeta wyszep­tał mi parę wska­zó­wek, dał sce­na­riusz, nakre­ślił dida­ska­lia, a na koniec życzył mi szczę­ścia. Teraz przez chwi­lę dzia­łam sama. Roz­kła­dam eks­po­na­ty i gdzie­nie­gdzie sta­ram się umie­ścić to, co, jak wie­rzę, może przy­dać się odbior­cy.

W przy­pad­ku gra­fi­ki przed­sta­wie­nio­wej naj­więk­szym wyzwa­niem jest sko­re­lo­wa­nie ze sobą gra­ficz­ne­go prze­sła­nia wier­sza z pew­ną fabu­lar­ną poety­ką ilu­stra­cji, któ­ra prze­cież zwy­kle nasta­wio­na jest na pchnię­cie fabu­ły do przo­du i peł­ni funk­cję nie­ja­ko infor­ma­cyj­ną. Odda­nie fabu­ły wier­sza musi odby­wać się na nie­co innych warun­kach, niż dzia­ło się to do tej pory. Ilu­stra­cje nie są już logicz­nym przed­sta­wie­niem cią­gu wyda­rzeń, god­nym zaufa­nia prze­wod­ni­kiem, któ­ry, mimo pięk­ne­go roz­ma­chu, zwy­czaj­nie nie ma pra­wa roz­mi­jać się z tek­stem. Róż­ni­ce mię­dzy ilu­stra­cją pro­zy a ilu­stra­cją liry­ki moż­na wyło­żyć na zasa­dzie róż­nic pomię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią a snem, gdzie oba te sta­ny wyda­ją nam się jed­na­ko­wo real­ne i rze­czy­wi­ste. W momen­cie, kie­dy jeste­śmy zanu­rze­ni w jed­nym lub dru­gim świe­cie, godzi­my się na obo­wią­zu­ją­ce tam warun­ki. W sen­nej fabu­le poezji pozor­nie nie złą­czo­ne ze sobą ele­men­ty, któ­re nie przy­da­ły­by się być może pod­czas ryso­wa­nia gra­fik ilu­stru­ją­cych powieść czy baj­kę, są zro­zu­mia­łe i ade­kwat­ne. Mają swo­je zna­cze­nie sym­bo­licz­ne i zawie­ra­ją zako­do­wa­ne infor­ma­cje, któ­re moż­na odczy­tać przy pomo­cy klu­cza, czy­li słów wier­sza.

Dla­te­go też, jak sądzę, emo­cjo­nal­ność i pewien cha­os sty­li­stycz­ny poezji daje się prze­tłu­ma­czyć na abs­trak­cyj­ne obra­zy, któ­re dopeł­nia­ją nie­ja­sną całość, jaką jest wiersz. Myślę, że wszel­kie kre­acje gra­ficz­no-ilu­stra­cyj­ne, czy­li może zwy­czaj­na ilu­stra­cja, bądź też komiks czy samo­dziel­nie funk­cjo­nu­ją­cy obra­zek zain­spi­ro­wa­ny raczej wier­szem niż bez­po­śred­nio go odda­ją­cy, mają o tyle szan­sę być uda­ne, o ile wła­śnie zdo­ła­my zarzu­cić tę sztyw­ność i pomi­nąć pew­ne zasa­dy, któ­re w jakiś spo­sób jed­nak ist­nie­ją przy ilu­stro­wa­niu pro­zy.

Nale­ży tyl­ko uwa­żać, aby samo­lub­nie nie zbo­czyć z wyty­czo­nej ścież­ki, nie odejść zbyt dale­ko od tema­tu, żeby sza­no­wać poetę i mimo tej chwi­lo­wej samo­wo­li nie­zbęd­nej przy two­rze­niu, zda­wać sobie spra­wę, że na koniec przez cały czas stą­pa­li­śmy po śla­dach wier­sza. Nie moż­na też mieć nie­po­trzeb­nych ambi­cji, aby przy­ćmić rysun­kiem tekst, nad­in­ter­pre­to­wać go – zresz­tą wyda­je mi się, że wewnętrz­nie zawsze czu­je­my, co jest wła­ści­we, a co już sztucz­nie nad­bu­do­wa­ne. Cięż­ko jest komuś zarzu­cić, że doko­nał nad­in­ter­pre­ta­cji, że wykre­ślił coś, cze­go nigdy w tek­ście nie było, bo jak może­my to udo­wod­nić? Zno­wu do gło­su docho­dzi subiek­tyw­ność poezji, któ­ra spra­wia, że ilustrowanie/rysowanie wier­sza jest wypad­kiem odro­bi­nę loso­wym. Tej sko­ja­rze­nio­wo­ści nie musi­my tłu­ma­czyć ani jej ase­ku­ro­wać.



Na okład­ce zbio­ru poezji Leopol­da Staf­fa umie­ści­łam pta­ka dodo, nakre­śli­łam kom­pas oraz sche­mat kon­ste­la­cji gwiazd – a wszyst­ko z powo­du tytu­łu zbio­ru Wysze­dłem szu­kać, któ­ry wyjąt­ko­wo przy­padł mi do gustu. Spra­wił on, że od razu nasu­nę­ły mi się wymie­nio­ne ele­men­ty, będą­ce dla mnie repre­zen­ta­cją dale­kiej podró­ży, tej roman­tycz­nej, z daw­nych cza­sów, gdzie poło­wy świa­ta nie moż­na było zna­leźć na mapach. Nie upie­ram się, że jest to zro­zu­mia­łe dla wszyst­kich. Być może pozo­sta­ła w tej okład­ce moja pobocz­na i cał­kiem pry­wat­na mini-histo­ria. Przy pro­zie mie­li­by­śmy pra­wo spo­dzie­wać się rze­czy­wi­ście jakiejś opo­wie­ści o przy­go­dach odkryw­ców – w poezji nikt nie poczu­je się oszu­ka­ny; każ­dy prze­czu­wa, iż jest to tyl­ko czyjś pry­wat­ny kod. Zwłasz­cza, że w przy­pad­ku tej okład­ki kawał­ki cało­ści w nagły, mało ele­ganc­ki spo­sób od razu poja­wi­ły się w mojej gło­wie. Czy te aso­cja­cje, któ­re zna­la­zły swój wyraz w rysun­ku, były zbyt oczy­wi­ste lub pod­ję­te na wyrost? Uwa­żam, że wier­sze dają pra­wo do takiej swo­bo­dy sko­ja­rzeń.

Wyda­je mi się, że moż­na rów­nież spoj­rzeć na gra­ficz­ne zilu­stro­wa­nie wier­sza z per­spek­ty­wy lojal­ne­go deko­ra­to­ra, któ­ry będzie się sta­rał nadać tej kolek­cji słów odpo­wied­nią ramę, któ­ra wzmoc­ni prze­kaz. Być może będzie ona led­wie widocz­na i fili­gra­no­wa, bądź też suro­wa i asce­tycz­na lub wła­śnie boga­ta, zło­co­na – bo w tej wyjąt­ko­wej sytu­acji naj­od­po­wied­niej dopeł­ni całość i wzmoc­ni wra­że­nie, któ­re, jak przy­pusz­cza­my, pra­gnie wywo­łać poeta.

Trud­ność pole­ga na tym, że decy­zja nale­ży do nas i wła­ści­wie nie ma niko­go, kto dora­dził­by nam w tej jed­nej szcze­gól­nej chwi­li. Ale wyda­je mi się, że war­to pró­bo­wać, że moż­na się na począt­ku nie­co ubez­pie­czyć, podej­mu­jąc pew­ne przy­go­to­wa­nia, któ­re tro­chę uła­twią dia­log pomię­dzy poetą a rysow­ni­kiem, a tak­że pomię­dzy nimi a czytelnikiem/odbiorcą. Moż­na zwy­czaj­nie rozej­rzeć się dooko­ła – prze­czy­tać inne wier­sze poety. Może w not­ce bio­gra­ficz­nej znaj­dzie­my cen­ną dla nas infor­ma­cję lub w skraw­kach wypo­wie­dzi przy­to­czo­nych we wstę­pie czy w posło­wiu. Jak­kol­wiek chłod­no i prak­tycz­nie by to nie brzmia­ło, wyda­je mi się, że dobrze jest myśleć o tym, co robi­my, na zasa­dzie zada­nia, któ­re­go dobre wyko­na­nie przy­nie­sie satys­fak­cję.

Dla­te­go nie nale­ży się spe­cjal­nie nicze­go oba­wiać. Poezja nie posia­da pre­ten­sji do bycia jasną i kla­row­ną, nie jest sztyw­nym tek­stem, prze­ka­zem danych o nie­zmien­nych jed­nost­kach. Nie są to fak­ty. Jest zapi­sem myśli kogoś żyją­ce­go obok nas, histo­rią, któ­rą pewien czło­wiek zde­cy­do­wał się opo­wie­dzieć, wie­dząc, że raczej nie będzie miał szan­sy sko­ry­go­wać naszych czy­tel­ni­czych wra­żeń i prze­my­śleń. Myślę, że może­my zary­zy­ko­wać i po pro­stu dopo­wie­dzieć parę szcze­gó­łów lub powtó­rzyć pew­ne kwe­stie – prze­cież zawsze może­my liczyć, że tra­fi­my na kogoś, kogo zachwy­ci nasza histo­ria.

O autorze

Justyna Bargielska

Urodzona w 1977 roku w Warszawie. Poetka, pisarka. Laureatka konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego (2001) i nagrody specjalnej im. Jacka Bierezina (2002). Otrzymała dwa razy Nagrodę Literacką Gdynia (2010 i 2011). Mieszka w Warszawie.

Powiązania