recenzje / KOMENTARZE

Sajgon. Instrukcja obsługi

Karol Maliszewski

Autorski komentarz Karola Maliszewskiego towarzyszący premierze książki Sajgon.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Nor­mal­ną pro­zę naj­czę­ściej pisze się line­ar­nie, ja tej sztu­ki nie umiem albo – wyssaw­szy z mle­kiem mat­ki zale­ce­nia „szko­ły Bere­zy” – upra­wiać jej nie chcę. Poprze­sta­ję tedy na sca­la­niu frag­men­tów. Przez jakieś dwa, trzy lata prze­la­tu­ją przez zeszyt róż­ne kawał­ki, któ­re potrze­bu­ją tyl­ko iskry, by sta­nąć w nie­ja­kiej jed­no­ści, we wza­jem­nym oświe­tle­niu. Potrzeb­ny jest począ­tek, frag­ment ini­cju­ją­cy sca­la­nie i potrzeb­ne jest oświe­tle­nie, czy­li idea.

Olśnie­nia dozna­łem, bio­rąc udział w auto­bu­so­wej piel­grzym­ce do Czę­sto­cho­wy. Jako wycho­waw­ca kla­sy szó­stej, nie mia­łem wybo­ru. Jecha­łem razem z nimi, by podzię­ko­wać. Nawet nie wie­dzia­łem, że jadę podzię­ko­wać za natchnie­nie, za pomysł. Za przy­pływ mgli­stych uczuć reli­gij­nych.

Tak więc epi­zod piel­grzym­ko­wy roz­po­czy­na mozol­ną wędrów­kę frag­men­tów ku sca­le­niu. Mój lite­rac­ki bliź­niak, mój cień, ów nauczy­ciel pol­skie­go też tam się poja­wia, jed­nak gło­su nie zabie­ra. Tam pero­ru­je Teo­dor Sze­re­me­ta, nauczy­ciel mate­ma­ty­ki.

Naj­czę­ściej zabie­ra­ją głos nauczy­cie­le. Oprócz Sze­re­me­ty docho­dzą do gło­su opie­kun świe­tli­cy Jac­kie­wicz (nawet zaglą­da­my do kry­mi­na­łu, któ­ry usi­łu­je pisać), sio­stra kate­chet­ka Leoka­dia, prak­ty­kant­ka Iza Pal­czak, wuefi­sta Fra­nek War­tok. Oczy­wi­ście, swo­je do nar­ra­cji dokła­da polo­ni­sta Mali­szew­ski, któ­ry dodat­ko­wo raczy nas prób­ka­mi lite­rac­kiej twór­czo­ści i wspo­mnie­nia­mi wzię­te­go juro­ra ogól­no­pol­skich kon­kur­sów poetyc­kich.

Do towa­rzy­stwa naj­czę­ściej zabie­ra­ją­cych głos trze­ba zali­czyć Paw­ła Fry­de­ry­ka Koja­ka, nie­gdy­siej­sze­go ucznia wyżej wymie­nio­nych, obec­nie redak­to­ra róż­nych lokal­nych gaze­tek. Jemu zawdzię­cza­my spoj­rze­nie z uko­sa, z zewnątrz, on w tej szko­le nie pra­cu­je. Paweł ma ambi­cje lite­rac­kie (a któż ich w mia­stecz­ku nie ma?), któ­rych dzien­ni­kar­stwo nie może zaspo­ko­ić. Też sobie coś tam pisze i aktyw­nie uczest­ni­czy w pra­cach Nowo­rudz­kie­go Klu­bu Lite­rac­kie­go „Dzie­więć­sił”. Na posie­dze­niach klu­bu spo­ty­ka­ją się nie­któ­rzy boha­te­ro­wie opo­wie­ści. Kojak jest sekre­ta­rzem. O prze­wod­ni­czą­cym nic nie wie­my. Sta­wiał­bym na Sze­re­me­tę bądź Mali­szew­skie­go.

Było o iskrze, teraz o idei. Sze­re­me­ta zmu­szo­ny do dzięk­czyn­ne­go piel­grzy­mo­wa­nia zro­zu­miał, że nie jest panem swo­je­go losu, że pla­ców­ka, w któ­rej od 25 lat pra­cu­je, dry­fu­je w stro­nę cze­goś zala­tu­ją­ce­go dewo­cją i dogma­tem. Para­doks pole­ga na tym, że rosną­ca kle­ry­ka­li­za­cja jest w zasa­dzie jedy­ną odpo­wie­dzią na postę­pu­ją­cą saj­go­ni­za­cję, ale ten pro­blem na razie zostaw­my.

Wątek piel­grzym­ki i postać sio­stry Leoka­dii otwo­rzy­ły opo­wieść na kwe­stię spo­ru świa­to­po­glą­do­we­go. Sym­bo­lem scy­sji toczo­nej w umy­słach i ser­cach boha­te­rów stał się Joseph Wit­tig, postać – zda­niem miej­sco­we­go pro­bosz­cza – zanad­to dwu­znacz­na. – A co nie jest dwu­znacz­ne? – przed takim pyta­niem sta­ją czę­sto moi nar­ra­to­rzy. – Cze­mu w osta­tecz­no­ści moż­na by zaufać? – sami zaczy­na­ją pytać. Może dobro­ci ser­ca. Może chę­ci zmia­ny świa­ta. I jed­no, i dru­gie jest ilu­zo­rycz­ne, lecz w per­spek­ty­wie jed­ne­go poko­le­nia, na to mgnie­nie, two­rzy pozo­ry tym­cza­so­we­go sen­su.

Naj­pierw myśla­łem o cyklu opo­wia­dań pt. „Nowo­ru­dzia­nie” wzo­ro­wa­nym na „Dubliń­czy­kach” Jame­sa Joy­ca, potem to zarzu­ci­łem. Praw­dą jest, że książ­ka była pisa­na, a raczej frag­men­ty poszu­ki­wa­ły się nawza­jem, gdy czy­ta­łem jed­no­cze­śnie kil­ka innych ksią­żek. Jeśli cho­dzi o plan dys­kur­syw­ny, było to głów­nie dzie­ło „Zwier­cia­dło i lam­pa” M. H. Abram­sa w tłu­ma­cze­niu Marii Bożen­ny Fede­wicz, nato­miast w pla­nie arty­stycz­nym bar­dzo sil­nie oddzia­ła­ły na mnie „Maść na szczu­ry” Bog­da­na Made­ja, „Sto czy­ży­ków” Jerze­go Plu­ty i „Wnie­bo­wstą­pie­nie” Tade­usza Kon­wic­kie­go. Dodał­bym do tego moją sym­pa­tię dla posta­ci i twór­czo­ści Jose­pha Wit­ti­ga, cze­go śla­dy roz­sy­pa­no po całej książ­ce. Na przy­kład jąka­ła Franz War­to­ook z jego opo­wia­da­nia, któ­re­go akcja roz­gry­wa się w oko­licz­nej wsi, stal się tu Fran­cisz­kiem War­to­kiem.

Radzo­no mi, bym nazwę Nowa Ruda wyeli­mi­no­wał i, tak jak w Pró­bach życia, prze­kształ­cił na Sta­rą Porę­bę. Tym razem nie ugią­łem się i gotów jestem ponieść kon­se­kwen­cje. Być może tyl­ko do mnie docie­ra to, że tu o żad­nej dosłow­no­ści nie ma mowy, że jeste­śmy świad­ka­mi gry, jaka toczy się mię­dzy tak zwa­nym fak­tem a inter­pre­ta­cją, mię­dzy tak zwa­ną praw­dą a zmy­śle­niem. Moja fik­cja ma lokal­ne korze­nie, lecz żywię nadzie­ję, że od cze­goś takie­go jak „mała ojczy­zna” ucie­kłem dość dale­ko. Marzy­łem o więk­szej ojczyź­nie wyobraź­ni i iro­nii od cza­su do cza­su zer­ka­ją­cych na jakieś kon­kret­ne, małe podwór­ko. Wszyst­kich tych, któ­rzy bawiąc się na tym podwór­ku, poczu­li się dotknię­ci, nie chcę prze­pra­szać, lecz pro­sić o zro­zu­mie­nie. Wszel­kie podo­bień­stwo jest tyl­ko podo­bień­stwem, niczym wię­cej, i moje wła­dze sądze­nia (two­rze­nia) nie są w sta­nie udzie­lić jasnej odpo­wie­dzi, na ile podo­bień­stwo jest przy­pad­ko­we, a na ile nie.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania