recenzje / IMPRESJE

Sebyła. Wojna zabrała mu życie, ale oszczędziła archiwum

Wojciech Bonowicz

Esej Wojciecha Bonowicza towarzyszący premierze książki Dialog w ciemności Władysława Sebyły.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

To nie­praw­do­po­dob­ne: zacho­wa­ło się nie­mal wszyst­ko – od naj­wcze­śniej­szych utwo­rów i rysun­ków, przez obszer­ny zbiór zdjęć i ręko­pi­sów, po listy pisa­ne tuż przed wyru­sze­niem na front. Jest cała kore­spon­den­cja z cza­su, gdy był redak­to­rem „Kwa­dry­gi”, a potem „Zet”; o publi­ka­cję w tych pismach zabie­ga­li wszy­scy, któ­rzy chcie­li w lite­ra­tu­rze coś zna­czyć. „Jest to tro­chę po cham­sku bić w oczy swo­je­mi wer­sa­mi i Pana zanu­dzać”, pisał do Wła­dy­sła­wa Seby­ły Cze­sław Miłosz, wysy­ła­jąc mu w mar­cu 1932 r. dwa utwo­ry. Wszyst­ko się zacho­wa­ło; kamie­ni­ca na Brze­skiej, w któ­rej miesz­ka­li Seby­ło­wie, szczę­śli­wie oca­la­ła wśród bom­bar­do­wań i ostrza­łu. Potem przez lata wdo­wa po poecie, Sabi­na, czu­wa­ła nad tym, żeby nic z cen­ne­go zbio­ru nie zgi­nę­ło. I nie zgi­nę­ło. Brak jedy­nie ory­gi­na­łów dwóch pocz­tó­wek wysła­nych ze Sta­ro­biel­ska.

Ze wzglę­du na oko­licz­no­ści śmier­ci Seby­ła był po woj­nie ska­za­ny na zapo­mnie­nie. Ale wyma­zać zupeł­nie jego nazwi­ska nie było spo­so­bu. Poja­wiał się we wspo­mnie­niach o Gał­czyń­skim, o „kwa­dry­gan­tach”, o mię­dzy­wo­jen­nej War­sza­wie. W krę­gu jego lite­rac­kich zna­jo­mych było wie­lu lewi­cu­ją­cych auto­rów, któ­rzy w PRL‑u cie­szy­li się przy­chyl­no­ścią władz. W 1960 r. Sabi­nie Seby­ło­wej uda­ło się wydać książ­kę wspo­mnień „Okład­ka z pega­zem”. Ska­za­ny na noc, egzy­sto­wał w pół­mro­ku, na mar­gi­ne­sach, któ­re – zwłasz­cza po roku 1980 – zaczę­ły coraz bar­dziej inte­re­so­wać bada­czy dwu­dzie­sto­wiecz­nej lite­ra­tu­ry. Nie­ste­ty, zerwa­ne­go kon­tak­tu z czy­tel­ni­ka­mi już nie odzy­skał; kon­se­kwent­nie upo­mi­nał się o pamięć o nim Miłosz, tak­że inni poświad­cza­li, że był jed­nym z naj­wy­bit­niej­szych poetów dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­ne­go. Ale zmia­ny, któ­re doko­ny­wa­ły się w języ­ku poezji, spra­wia­ły, że dystans mię­dzy współ­cze­snym czy­tel­ni­kiem a dzie­łem Seby­ły sta­le się powięk­szał.

W Muzeum Lite­ra­tu­ry w War­sza­wie moż­na do 19 maja oglą­dać poświę­co­ną mu wysta­wę. Na pla­ka­cie, któ­ry ją rekla­mu­je, umiesz­czo­no zdję­cie poety strze­la­ją­ce­go z małe­go kara­bin­ku. Zosta­ło wyko­na­ne w Pary­żu w czerw­cu 1931 r. na Wysta­wie Kolo­nial­nej; cel­ny strzał uru­cha­miał migaw­kę i w ten spo­sób otrzy­my­wa­ło się pamiąt­ko­wą foto­gra­fię. Para­doks losu Seby­ły pole­gał na tym, że jako czło­wiek o zde­cy­do­wa­nie pacy­fi­stycz­nych prze­ko­na­niach dużą część życia spę­dził w mun­du­rze i z bro­nią w ręku, brał udział w dwóch woj­nach i jed­nym powsta­niu, i zgi­nął jako żoł­nierz. Nie cier­piał woj­sko­we­go dry­lu; powo­ła­ny do służ­by pod koniec lat dwu­dzie­stych, pisał do żony: „Będę się chy­ba bun­to­wał przez cały czas poby­tu w woj­sku i znie­na­wi­dzę armię i mili­ta­ryzm w ogó­le jesz­cze gorzej, niż dotąd nie­na­wi­dzi­łem”. Mimo to dzie­sięć lat póź­niej znów wło­żył mun­dur. Wyje­chał na woj­nę, nie zdą­żyw­szy poże­gnać się z rodzi­ną. W mar­cu 1940 r. pisał z obo­zu, jak sobie radzi z przy­mu­so­wą bez­czyn­no­ścią. „Czy­tam tro­chę, po rosyj­sku i ukra­iń­sku, gram w sza­chy, roz­ma­wiam i roz­my­ślam. Cza­sem słu­cham muzy­ki przez radio, któ­ra tu jest dobra, ale – dziw­ne to dosyć – bar­dzo mi cięż­ko słu­chać, choć jak wiesz, bar­dzo lubię muzy­kę. Następ­ną kart­kę napi­szę, praw­do­po­dob­nie, w kwiet­niu…”.

Ostat­nia część wysta­wy nosi tytuł „Lustra”. Poświę­co­na zosta­ła Sabi­nie i Witol­do­wi Seby­łom (rodzi­ce nazy­wa­li syna „Maciu­siem”, ale na chrzcie jako pierw­sze otrzy­mał imię Witold). Naj­bliż­si domy­śla­li się, co sta­ło się z poetą, ale mimo to cze­ka­li na jego powrót. 4 listo­pa­da 1943 r. Sabi­na zapi­su­je w dzien­ni­ku: „Uro­dzi­ny Macie­ja. (…) Przy­szedł do mnie, oparł pal­ce rąk o moje ramio­na i powie­dział, nawet spo­koj­nie: Wiesz mamo, że ja wciąż widzę ojca, któ­re­mu strze­la­ją w kark”. Śmierć ojca sta­je się począt­kiem dra­ma­tu syna, któ­re­go domy­śla­my się tyl­ko, spo­glą­da­jąc na zdję­cie mat­ki i Witol­da zro­bio­ne w latach sześć­dzie­sią­tych. Dwo­je zre­zy­gno­wa­nych ludzi, smut­no patrzą­cych przed sie­bie. Pocz­tów­ki ze Sta­ro­biel­ska zacho­wa­ły się jedy­nie w foto­ko­piach. Co sta­ło się z ory­gi­na­ła­mi? Pani Mał­go­rza­ta, któ­ra opro­wa­dza mnie po wysta­wie, mówi, że nikt nie wie. Może wdo­wa po poecie powie­rzy­ła je komuś, by je prze­cho­wał? Może – sta­ran­nie wcze­śniej sko­pio­waw­szy – znisz­czy­ła? A może kaza­ła wło­żyć je sobie do trum­ny?


Tekst opu­bli­ko­wa­ny w „Tygo­dni­ku Powszech­nym” Nr 15 (3327) z 14 kwiet­nia 2013. Dzię­ku­je­my auto­ro­wi i redak­cji za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

O autorze

Wojciech Bonowicz

Urodzony 10 stycznia 1967 roku w Oświęcimiu. Poeta, publicysta, dziennikarz. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Otrzymał wyróżnienie w Konkursie na Brulion Poetycki (1989), nagrodę główną w konkursach poetyckich "Nowego Nurtu" (1995) oraz im. K.K. Baczyńskiego (1995). Laureat Nagrody Literackiej Gdynia za tom Pełne morze (2007). Do Nagrody Literackiej Nike nominowano biografię Tischner (2001) oraz Pełne morze (2007). Tom Echa (2013) nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym" (jako felietonista) i miesięcznikiem "Znak". Mieszka w Krakowie.

Powiązania