Grudzień. Zalecają się do mnie drzemki
i spacery. Zbudzony w środku dnia, otwieram drzwi na balkon, mgła
podchodzi do gardła. Dzisiaj
myślałem o doskonałości, z jaką znaczenia
kładły się na rzeczach kiedyś, w dzieciństwie
języka. A teraz trzeba szukać jakiegoś „pod spodem”,
bo – jak argumentują niektórzy – zawsze jest jakieś „pod spodem”,
które może wypłynąć na wierzch podczas byle drzemki
i ukazać wszystkie urazy doznane w dzieciństwie,
które dotąd spowijała mgła
zapomnienia. I tak, znaczenia
wychodzą jedno spod drugiego, co dzisiaj
każdy już wie, bo to nasze dzisiaj
nie ma świeżości now, coś zawsze jest pod spodem,
bo przecież – to nie bez znaczenia -
w pewnym sensie zawsze ubieramy się na cebulkę. Sny podczas drzemki
pokazują świat nieprzejrzysty, jakby przesłaniała go mgła,
którą można kroić w plasterki. A w dzieciństwie
każdy kawałek świata był tylko kawałkiem świata, bo w dzieciństwie
znaczenia nie mrowiły się jak dzisiaj.
Każdy łyk słońca spływał do gardła jak mleko i miód, a gęsta mgła
była bezpieczna i ciepła jak kołdra. Pod spodem
nie czaił się Kuba Rozpruwacz, można było spokojnie zażywać drzemki.
Ale teraz to już nie ma znaczenia -
nie budzi nas somnambuliczny strumień, bo przecież znaczenia
nie szukamy obok, ale głębiej, na przykład w dzieciństwie
(albo w zaskakującej realności drzemki)
i nic a nic nie obchodzi nas „dzisiaj”.
Więc jeśli ma być głęboko i pod spodem,
to chyba najlepiej w studni, w której nie snuje się mgła
i gdzie na długo przepada głos. (Za to mgła
odbiera wzrok – czyż nie jest tak, że nasze znaczenia
są kwestią jakiejś poważnej awarii, a to co pod spodem,
głębia, to tylko efekt dziwnego pęknięcia?) W dzieciństwie
wpadłem do studni (co do dzisiaj
czuję w kościach). Nie obyło się bez obowiązkowej drzemki,
i soku malinowego (pięć koców, a ja – pod spodem). Tak było w dzieciństwie,
na które położyła się mgła. Ale to już bez znaczenia,
bo dzisiaj w głowie mi tylko drzemki.
Na początku miał być „listopad”, bo pierwsze zdanie pojawiło się właśnie w listopadzie. Ale skoro całość napisałem w grudniu, jednego dnia, w jednym podejściu, to jest „grudzień.” Naprawdę otworzyłem drzwi na balkon i gęsta mgła właściwie chwyciła mnie za gardło. A więc wiersz jest dobrze zakorzeniony w rzeczywistości. Dopiero później przyszły mi do głowy nie moje frazy o tym, że „siostry z jeziora / przysyłają mi mgłę pod gardło.” A „somnambuliczny strumień” na pewno jest z Elizabeth Bishop, ale mimo ciągłego przeglądania jej Complete Poems, nie mogę tego cytatu zlokalizować. Ale na pewno był mi w tamtej chwili bardzo potrzebny i sam się znalazł. Sprawa nieświeżości każdego now jest chyba dobrze znana. Mleko i miód to również znane rekwizyty, a picie słońca wzięło się z kalendarza, w którym był rysunek pod tytułem – jeśli się nie mylę – „Człowiek pijący słońce.” I dodam jeszcze na zakończenie, że nigdy nie wpadłem do studni.
O autorze
Adam Zdrodowski
Urodzony w 1979 roku. Poeta, tłumacz, krytyk literacki, pracownik Wydziału Grafiki warszawskiej ASP. Opublikował m.in. tom 49 lotów balonem (2013) oraz przekłady m.in. Gertrudy Stein, Henry’ego Greena i Williama S. Burroughsa. Publikował m.in. w „Literaturze na Świecie”, „Przekroju” i „Opcjach”. Mieszka w Warszawie.