recenzje / ESEJE

Simon Armitage z profilu

Jeremy Noel-Tod

Esej Jeremy’ego Noel-Toda na temat poezji Simona Armitage’a, towarzyszący wydaniu antologii 100 wierszy wypisanych z języka angielskiego, w wyborze i przekładzie Jerzego Jarniewicza, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 15 października 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zda­je się, że poezja zasko­czy­ła Simo­na Armitage’a. Uro­dzo­ny w 1963 roku Armi­ta­ge wycho­wał się w Mars­den w hrab­stwie York­shi­re, we „wsi w odcie­niu sza­ro­ści” („Man­che­ster Eve­ning News”), któ­rą roz­sła­wił już jeden poeta. Uro­dzo­ny tu Samu­el Lay­cock (1823–1896) pisał poezję w dia­lek­cie pen­nin­skim i tyl­ko w 1846 roku sprze­dał, wśród lokal­nej lud­no­ści trud­nią­cej się tkac­twem, ponad 14 000 egzem­pla­rzy swo­ich dzieł. Począt­ko­wo nic nie wska­zy­wa­ło, by poja­wił się jego kon­ku­rent. Armi­ta­ge jako uczeń pobli­skiej Col­ne Val­ley High Scho­ol był, jak sam mówi, „nie­za­in­te­re­so­wa­ny i nie­in­te­re­su­ją­cy”, mimo że ujaw­nił prze­bły­ski obie­cu­ją­cej wraż­li­wo­ści lite­rac­kiej, kie­dy został wyrzu­co­ny z lek­cji języ­ka angiel­skie­go za nazwa­nie Mocy i chwa­ły Gra­ha­ma Greene’a „śmie­ciem” („Prze­czy­ta­łem to ostat­nio, więc mogę potwier­dzić tam­tą opi­nię”). Po tzw. małej matu­rze (O‑level) pra­wie porzu­cił szko­łę, aby zacząć prak­tycz­ną naukę zawo­du, ale osta­tecz­nie pozo­stał, przy­go­to­wu­jąc się do zda­wa­nia matu­ry (A‑level) z angiel­skie­go, fizy­ki i geo­gra­fii. Oce­ny oka­za­ły się jed­nak zbyt niskie, by mógł dostać się na uczel­nię w Leice­ster, więc wybrał Poli­tech­ni­kę Por­ts­mouth, aby tam stu­dio­wać geo­gra­fię. W Por­ts­mouth, powo­do­wa­ny tęsk­no­tą za domem, kupił Rema­ins of Elmet Teda Hughe­sa, zarów­no z powo­du foto­gra­fii kra­jo­bra­zów York­shi­re autor­stwa Faya Godwi­na, jak i dla samych wier­szy. Zaczął pisać nie­ja­ko w odpo­wie­dzi na to, co czy­tał. Tony Har­ri­son był kolej­nym auto­rem, któ­re­go lokal­ny patrio­tyzm prze­mó­wił do Armitage’a, i przez pewien czas pisał on Har­ri­so­now­skim czte­ro­wier­szem, pło­dząc wier­sze „kwa­dra­to­we jak wie­że ratu­sza”.

Po ukoń­cze­niu stu­diów przez jakiś czas żył z zasił­ku. Wte­dy też wyna­jął wła­sne miesz­ka­nie – lecz nadal w Mars­den. Przez dwa lata pra­co­wał z mło­do­cia­ny­mi prze­stęp­ca­mi. Potem zapi­sał się na Uni­wer­sy­tet w Man­che­ste­rze, gdzie kształ­cił się na pra­cow­ni­ka socjal­ne­go, a następ­nie został kura­to­rem. W tym samym cza­sie „pochła­niał” dział poezji w Publicz­nej Biblio­te­ce w Hud­ders­field, oraz uczest­ni­czył w warsz­ta­tach poetyc­kich pro­wa­dzo­nych przez Pete­ra San­so­ma.

David Mor­ley, wte­dy świe­żo upie­czo­ny magi­ster zoo­lo­gii, rów­nież uczest­nik tych warsz­ta­tów, wspo­mi­na, jak „razem zaczy­na­li­śmy dłu­gi eks­pe­ry­ment czy­ta­nia, doga­nia­jąc wszyst­kich poetów, któ­rzy ukoń­czy­li stu­dia z lite­ra­tu­ry angiel­skiej”. Każ­de­go tygo­dnia ana­li­zo­wa­li inne­go współ­cze­sne­go poetę, oraz pre­zen­to­wa­li swo­je wła­sne pró­by poetyc­kie, aby o nich dys­ku­to­wać. Cza­sa­mi Armi­ta­ge lub Mor­ley byli zapra­sza­ni przez San­so­ma na „gościn­ne” wykła­dy, by pod­da­wać dro­bia­zgo­wej ana­li­zie pra­ce nowych uczest­ni­ków i uczest­ni­czek. Pew­ne­go razu Armi­ta­ge, po prze­czy­ta­niu wyjąt­ko­wo nie­do­pra­co­wa­ne­go utwo­ru, zapy­tał jego autor­kę: „Jak wyglą­da Pani dom? To zna­czy, czy panu­je w nim porzą­dek?” Kobie­ta dum­nie odpo­wie­dzia­ła, że w jej domu panu­je kom­plet­ny bała­gan i że prze­cież duch poezji powi­nien wznieść się ponad takie rze­czy. Armi­ta­ge skwi­to­wał to iro­nicz­nym: „Przy­pa­dek udo­wod­nio­ny, panie sędzio”.

Jego myśle­nie od same­go począt­ku było pozba­wio­ne roman­tycz­nych ilu­zji (według Davi­da Mor­leya: „Dom Simo­na w Mars­den był zawsze czy­ściut­ki”). Posia­dał on nie­zbęd­ną w poetyc­kim rze­mio­śle umie­jęt­ność przy­swa­ja­nia – kil­ka osób, któ­re zna­ły Armitage’a w tam­tym cza­sie, pamię­ta go jako „szyb­kie­go ucznia”. Wkrót­ce jego wier­sze sta­ły się dzie­ła­mi auto­ra pew­ne­go swo­jej ory­gi­nal­no­ści: wyróż­nia­ją­cy się, nowy głos, któ­ry był jed­no­cze­śnie otwar­ty (cza­sa­mi wręcz podat­ny) na inne gło­sy – już nie Hughe­sa ani Har­ri­so­na, lecz Lar­ki­na i Mul­do­ona. San­som pamię­ta, że wier­sze te powsta­wa­ły „bar­dzo łatwo” i rzad­ko wyma­ga­ły popra­wek. Wie­le z nich zosta­ło zebra­nych w debiu­tanc­kim tomie Zoom! (1989), wyda­nym po tym, jak San­som zwró­cił uwa­gę Neila Astleya, redak­to­ra Blo­oda­xe Books, na „tego gościa Armitage’a”, zna­ne­go dotąd jedy­nie z kil­ku nisko­na­kła­do­wych, kse­ro­wa­nych arku­szy poetyc­kich.

[…] Powierzch­nio­wy brak arty­zmu tych wier­szy pro­wo­ku­je do zasta­no­wie­nia nad tym, co jest, a co nie jest poezją. Dzię­ki prze­ła­my­wa­niu tra­dy­cyj­ne­go wier­sza mową potocz­ną („Kie­dy pierw­szy raz zaczą­łem pisać poezję, moją nor­mal­ną czyn­no­ścią było two­rze­nie dzie­się­cio­sy­la­bo­wych wer­sów, bez wpa­da­nia w regu­lar­ny rytm”), niu­an­se codzien­nych obser­wa­cji i wra­żeń zosta­ją otwar­te na ana­li­zę. Wier­sze te nie dają czy­tel­ni­ko­wi wytchnie­nia aż do same­go koń­ca, do jakiejś poin­ty, któ­ra musi być odczy­ta­na ponow­nie w kon­tek­ście tego, co było wcze­śniej. Jest to też poezja dys­kret­nie zmyśl­na. Pierw­sze wer­sy „Wier­sza” („Poem”) są waż­nym przy­kła­dem Armitage’a zame­ry­ka­ni­zo­wa­ne­go – zręcz­ne­go, wylu­zo­wa­ne­go sty­li­sty, któ­ry ujaw­nił się już pod­czas warsz­ta­tów w Hud­ders­field:

Frank O’Hara leżał otwar­ty na biur­ku,
ja jed­nak się­gną­łem po notes z tele­fo­na­mi.
Nic­ka nie było, Joey był zaję­ty, Jim sie­dział
w kuch­ni i parzył kawę, więc może bym

wpadł. Astrud Gil­ber­to śpie­wa­ła mi
„Bim Bom” w moim walk­ma­nie fir­my Sony,
a słoń­ce suszy­ło mokre dachów­ki
na dachach. Wsze­dłem bez puka­nia,

nie zdą­żył się ubrać, ani ogo­lić,
do kawy dola­li­śmy szkoc­kiej jego sta­re­go
(była dopie­ro dzie­sią­ta trzy­dzie­ści, ale co tam)
i wzię­li­śmy ze sobą gaze­ty na ganek.

W radiu dawa­li Tal­king Heads. Już mia­łem
powie­dzieć mu coś o pił­ce, kie­dy
on pyta: „Pomo­żesz mi wyrzu­cić z sza­fy
te jej ciu­chy?” „Jasne, Jim – mówię – co tyl­ko”.

(przeł. J. Jar­nie­wicz)

Wiersz ten opi­su­je „co tyl­ko” – oprócz tego, co musi wypły­wać z ostat­nie­go wer­su. Mat­ka Jima wła­śnie zmar­ła, lecz pod­miot lirycz­ny jest nie­chęt­ny do przy­zna­nia tego otwar­cie. W zamian pogrą­ża się w tym, co rze­ko­mo przy­jem­ne; a swo­je praw­dzi­we uczu­cia ukry­wa za zasło­ną nie­ustan­nie zmie­nia­ją­ce­go się nastro­ju.

Mimo związ­ków z Ame­ry­ka­na­mi Armi­ta­ge pozo­stał nie­odrod­nym miesz­kań­cem Anglii. „New York przy­by­wa do New York­shi­re”, jak mawiał Geoff Hat­ter­sley, miesz­ka­niec Hud­ders­field i wcze­sny wydaw­ca Armitage’a. Mimo pozor­nie wyraź­ne­go podo­bień­stwa utwo­ry z tomu Zoom! są nie­po­ko­ją­co enig­ma­tycz­ne, zako­cha­ne w pej­za­żu luź­nej szcze­gó­ło­wo­ści – kry­ją się za sobą, ale są też swo­im wła­snym komen­ta­rzem. „Nie mru­gaj” („Don’t Blink”) jest ukry­tym cre­do poety. Ukry­wa się ono w pro­win­cjo­nal­nym, angiel­skim, let­nim dniu, wyła­pu­jąc naj­drob­niej­sze szcze­gó­ły, nie­bez­piecz­nie bli­skie bana­łu:

Mogłeś nawet nie zauwa­żyć, że wie­czor­ny wie­trzyk,
któ­ry uno­si nad wrzo­so­wi­skiem war­kot ratow­ni­cze­go heli­kop­te­ra,
przez pola o milę stąd, jest tym samym wie­trzy­kiem,
któ­ry roz­wie­wa szczyt kup­ki tro­cin

i koły­sze swe­trem zapo­dzia­nym
na moment na uchwy­cie wal­ca do rów­na­nia traw­ni­ków.
Led­wo zauwa­ża się bija­ty­kę w namio­cie piw­nym.
Kie­dy świa­tło bled­nie, jerzy­ki mówią wię­cej o pogo­dzie
niż poeta mógł­by kie­dy­kol­wiek; opa­da­jąc nie­bez­piecz­nie ku zie­mi

aby wyła­pać naj­mniej­sze owa­dy.

To rodzaj mani­fe­stu: poety­ka Zoom! pole­ga na pod­kre­śle­niu tego, co wyda­je się nie­istot­ne – nie­bez­piecz­nie bli­skie zie­mi – i rzu­ce­niu czy­tel­ni­ko­wi wyzwa­nia, aby ten czy­tał ale­go­rycz­nie, aby tre­ści nadać treść. To dług zacią­gnię­ty u Mul­do­ona – jed­nak, już na tym eta­pie, kon­kret­ne szcze­gó­ły i styl nale­żą cał­ko­wi­cie do Armitage’a.

[…] W kil­ku wier­szach z tomu Kid (1992), dru­giej książ­ki Armitage’a, zwra­ca uwa­gę kre­acja „Robin­so­na”, post­mo­der­ni­stycz­ne­go eve­ry­ma­na, któ­ry jest angiel­ską wer­sją ame­ry­kań­skiej posta­ci stwo­rzo­nej przez Weldo­na Keesa. Rezul­ta­tem jest tro­chę „kre­sków­ko­wy” Lar­kin, włó­czą­cy się żało­śnie po nad­mor­skim mia­stecz­ku, „wrzu­ca­ją­cy kra­ba-samot­ni­ka/ do skrzyn­ki na żeto­ny” (porów­naj „Cho­dze­nie do kościo­ła” Lar­ki­na: „Wrzu­cam do skrzyn­ki irlandz­kie sześć pen­sów”; przeł. S. Barań­czak). Doświad­cze­nie angiel­skiej współ­cze­sno­ści obra­ża i try­wia­li­zu­je Robin­so­na. Jak Lar­kin, śni o wyzby­ciu się „tej rze­czy zwa­nej pracą,/ z jej wszyst­ki­mi spi­na­cza­mi i zszyw­ka­mi”. Gdy­by John Betje­man, jeden ze słyn­nych poprzed­ni­ków Armitage’a, zatrzy­mał się w jakimś pen­sjo­na­cie, poznał­by jego nie­do­stat­ki i je poko­chał. Armi­ta­ge jest „wście­kły, że jeśli nie zapła­ci dodat­ko­we­go funta/ za korek do wan­ny, to będzie się moczył przez co naj­mniej godzinę/ z pię­tą w otwo­rze odpły­wo­wym”. Narze­kać na Anglię („dobra, cho­ler­na, sta­ra Anglia/ słu­pów tele­gra­ficz­nych i bla­chy”) ozna­cza trosz­czyć się o Anglię – a nie ma nicze­go, co angiel­ska publicz­ność lubi­ła­by bar­dziej u pisa­rza. W nie­daw­no wyda­nym tomie pro­za­tor­skim Armitage’a – All Points North – sta­no­wią­cym dow­cip­ny por­tret współ­cze­sne­go York­shi­re, peł­no jest aneg­dot o małost­ko­wym, zbiu­ro­kra­ty­zo­wa­nym życiu w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Mamy tu biblio­te­ka­rza, któ­ry nie pozwo­lił Armitage’owi skse­ro­wać jego wła­sne­go tomi­ku poetyc­kie­go; fir­mę ubez­pie­cze­nio­wą, któ­ra zwięk­sza jego skład­kę w ramach ubez­pie­cze­nia na życie, kie­dy ten porzu­ca pra­cę kura­to­ra, aby poświę­cić cały swój czas pisa­niu. „Relaks i Roz­ryw­ka” – tłu­ma­czy nad­gor­li­wy pra­cow­nik. „Publi­ka to głu­po­le, wszy­scy, bez wyjąt­ku”. War­to dodać, że jak dotąd Armi­ta­ge sprze­dał ponad 40 000 egzem­pla­rzy swo­ich ksią­żek.

[…] Aneg­do­ty i dow­ci­py w poezji Armitage’a i jego pew­ność sie­bie w roz­mo­wach z publicz­no­ścią mogą być cechą rodzin­ną – ojciec poety miał wie­le do czy­nie­nia z music hal­la­mi. W nie­daw­nym arty­ku­le pra­so­wym o sprze­da­ży poezji umiesz­czo­no go pomię­dzy Roge­rem McGo­ughem i Spike’em Mil­la­ga­nem. Ian McMil­lan (któ­ry znał Armitage’a jesz­cze przed Zoom!) twier­dzi, że Armi­ta­ge jest poetą zde­cy­do­wa­nie „poważ­nym” i dla­te­go bar­dziej zasłu­gu­je na popu­lar­ność: „Ja sam jestem kome­dian­tem – a on kome­dian­tem nie jest”. Sta­ran­na struk­tu­ra dow­ci­pu roz­wi­ja się na tle bar­dziej skom­pli­ko­wa­nej toż­sa­mo­ści wier­sza. Pod dow­cip­nym tytu­łem „Mówię i mówię i mówię” („I Say I Say I Say”) kry­je się utwór o taj­nym sto­wa­rzy­sze­niu nie­do­szłych samo­bój­ców.

Pra­ca magi­ster­ska Armitage’a, doty­czą­ca zarów­no psy­cho­lo­gicz­nych skut­ków prze­mo­cy poka­zy­wa­nej w tele­wi­zji, jak i jego doświad­cze­nia z okre­su pra­cy w cha­rak­te­rze kura­to­ra, oka­za­ły się głów­nym źró­dłem inspi­ra­cji pod­czas pra­cy nad zbio­rem Kid. Inte­re­su­je go, jak bli­sko pod powierzch­nią cywi­li­zo­wa­ne­go życia ukry­ta jest prze­moc. W jego kolej­nym już utwo­rze „Wiersz” („Poem”) pod­miot przed­sta­wia „szczę­ściar­skie” cre­do poetyc­kie Fran­ka O’Hary („Robię to, robię tam­to”) jako dwu­znacz­ny komen­tarz do opo­wie­ści o ano­ni­mo­wym „miłym face­cie”, któ­ry, gdy nikt nie widzi, bije swo­ją cór­kę, znę­ca się nad żoną i okra­da mat­kę:

Oto jak go oce­nia­ły kie­dy spo­glą­da­ły wstecz:
Cza­sa­mi zro­bił to, cza­sa­mi zro­bił tam­to.

Fascy­nu­je go idio­lekt agre­sji i wytwa­rza­na przez nią seman­tycz­na ener­gia. Męż­czyź­ni zacze­pia­ją na uli­cy Robin­so­na i gro­żą mu: „Zro­bi­my z two­ich jaj musz­kę do gar­ni­tu­ru, Robin­son”. Chór w jego tłu­ma­cze­niu dra­ma­tu Eury­pi­de­sa, Mr Herac­les (2000 roku), oznaj­mia Lyko­so­wi: „Jego czo­ło jest miejscem,/ w któ­re dosta­je z bań­ki”. Armi­ta­ge jest w rów­nym stop­niu poetą emo­cjo­nal­nej agre­sji, co kłót­ni domo­wej. Wiersz pozor­nie bez tema­tu, opi­su­ją­cy pewien nie­istot­ny incy­dent z życia mał­żeń­stwa, czę­sto oka­zu­je się, jak mia­ło to miej­sce w „Wole” („The Ox”) Mul­do­ona, wier­szem o bra­ku poro­zu­mie­nia w związ­ku dwoj­ga ludzi. „Sło­wa na ustach” („Spe­aking Terms”) koń­czy się nastę­pu­ją­cym dwu­wier­szem: „pytam cię o godzinę/ a ty odpo­wia­dasz jed­nym sło­wem, dokład­nie” (przeł. J. Jar­nie­wicz). Kolej­nym powra­ca­ją­cym chwy­tem jest przed­sta­wie­nie sytu­acji, w któ­rej para ludzi opie­ku­je się jakimś stwo­rze­niem, w taki spo­sób, aby zyska­ła zna­cze­nie ale­go­rycz­ne. Wiersz „Orni­to­lo­dzy” („The Orni­tho­lo­gi­sts”) z tomu Kid jest sone­tem, w któ­rym „mówi” pedan­tycz­na para, „przy­stra­ja­ją­ca ryn­ny paska­mi pla­sty­ku”, aby powstrzy­mać jaskół­ki od budo­wa­nia tam gniazd, a następ­nie „kru­szą­ca lód, gdy poideł­ko zama­rza”:

Tak się wła­śnie żyje. Umy­sły powin­ny być jak domy:
czy­ste, otwar­te i upo­rząd­ko­wa­ne jak nasz.

Dla­cze­go nam to mówią? Dla­cze­go trze­cia zwrot­ka sone­tu poświę­co­na jest opi­so­wi zapo­bie­gli­wie zaosz­czę­dzo­nej „górze pie­nię­dzy”? Ponie­waż „Orni­to­lo­dzy” są bez­dziet­ną parą, za bar­dzo pro­te­stu­ją­cą prze­ciw­ko swo­jej obu­stron­nie satys­fak­cjo­nu­ją­cej doli.

Pod wzglę­dem for­mal­nym Kid był ambit­niej­szym zbio­rem niż Zoom! Stro­ficz­na róż­no­rod­ność jest impo­nu­ją­ca. Jak zauwa­żył dzien­ni­karz Hud­ders­field Exa­mi­ner, „Kid nie posia­da jed­ne­go, nad­rzęd­ne­go moty­wu prze­wod­nie­go, lecz zawie­ra sze­reg róż­nych tema­tów”. Ale książ­ka ta była rów­nież począt­kiem sty­li­stycz­nej kon­so­li­da­cji, któ­rą nie­któ­rzy kry­ty­cy ode­bra­li jako znak pogor­sze­nia poetyc­kiej jako­ści. Rady­kal­na kry­ty­ka prze­pro­wa­dzo­na w „Thumb­screw” (1995/3) przez Iana San­so­ma pozba­wio­na była może wymow­nej fine­zji („Tam gdzie wier­sze Armitage’a były kie­dyś ostrzem dia­lek­tu, tam teraz są głu­che jak miecz…”), ale kry­tyk słusz­nie zasy­gna­li­zo­wał pew­ne sła­bo­ści, z któ­rych naj­istot­niej­szą wyda­je się coraz częst­sze uży­wa­nie kli­szy jako „wypeł­nia­cza”. Recen­zen­ci zawsze chwa­li­li Armitage’a za jego uży­cie „mowy potocz­nej”, ale w okre­sie po tomie Zoom! zaczy­na to ozna­czać kolo­kwial­ną mozai­kę („jeste­śmy ryba­mi w beczce,/ łatwe mię­so, mięk­ki cel, sła­ba alter­na­ty­wa” – Mr Herac­les) zde­cy­do­wa­nie odle­głą od sub­tel­ne­go języ­ka York­shi­re, uży­wa­ne­go przez mecha­ni­ka: „Nie musisz za to płacić/ bo to żad­na robo­ta” (z wier­sza „Very Sim­ple Top­ping Up the Bra­ke Flu­id”). Poezja dia­lek­tu wca­le nie musi być fone­tycz­na.

W okre­sie mię­dzy Kid a kolej­nym tomem Armi­ta­ge dowie­dział się, że jest cho­ry na zesztyw­nia­ją­ce zapa­le­nie sta­wów krę­go­słu­pa, „cho­ro­bę jesz­cze nie do koń­ca zba­da­ną, poetyc­ką i prze­ra­ża­ją­cą”. Wyda­je się, że obec­nie cho­ro­ba ustę­pu­je, lecz przez pewien czas Armi­ta­ge (jak sam wspo­mi­na) oba­wiał się, że skoń­czy zgię­ty wpół, „zbie­ra­jąc mone­ty z uli­cy”. Wyni­kiem tego była poezja zde­cy­do­wa­nie bar­dziej intro­spek­tyw­na. W Book of Mat­ches (1993 roku) zaob­ser­wo­wać moż­na, jak poetyc­ki głos podą­ża dwie­ma dro­ga­mi. Po pierw­sze, i zde­cy­do­wa­nie moc­niej, w kie­run­ku stwo­rze­nia „Simo­na Armitage’a”, iro­nicz­ne­go auto­bio­gra­fa, rów­no­wa­żą­ce­go momen­ty ciem­no­ści ze skrom­nym humo­rem. Po dru­gie, szcze­gól­nie w środ­ko­wej czę­ści książ­ki, w kie­run­ku świa­ta Brow­nin­gow­skich fru­stra­tów, dla któ­rych prze­moc sta­ła się koniecz­nym środ­kiem wyra­zu ich oso­bo­wo­ści. Obo­jęt­ny pod­miot wier­sza „Auto­sto­po­wicz” („Hit­cher”) radzi sobie ze swo­im pasa­że­rem „raz/ z bań­ki, potem sześć razy blo­ka­dą kierownicy/ w twarz”.

W Book of Mat­ches zna­leźć też moż­na frag­men­ty odno­szą­ce się do mał­żeń­stwa Armitage’a z jego wie­lo­let­nią dziew­czy­ną. Nato­miast póź­niej­szy roz­pad tego związ­ku pośred­nio widać na kar­tach dwóch kolej­nych zbio­rów poety. The Dead Sea Poems z 1995 roku (pisa­ne, gdy „był w doł­ku”) jest książ­ką o samot­ni­kach i mizan­tro­pach: „facet z dow­ci­pu, facet w świe­cie przyjaciół/ gdzie zatrzy­ma­ły się wszyst­kie zegary// a on usta­wia według nich swój wła­sny” („Whi­te Chri­st­mas”). Motyw ten moż­na też sko­ja­rzyć z ówcze­sną decy­zją Armitage’a, aby porzu­cić pra­cę i zacząć zara­biać pisa­niem na życie – posu­nię­cie nie­ja­sno wyra­żo­ne w utwo­rze „C.B.” jako pra­gnie­nie, aby zatrud­nić się w „sta­cji radarowej/ być jedy­nym z jed­no­oso­bo­wej obsłu­gi”. Pod­miot począt­ko­wo może robić, co mu się podo­ba, lecz w koń­cu jego myśli podą­ża­ją w kie­run­ku świa­ta, któ­ry pozo­sta­wił za sobą. W wier­szu „Zespół oby­wa­te­li” („Citi­zen Band”) czy­ta­my: „ludzie w powietrzu/ z kie­sze­nia­mi peł­ny­mi zie­mi narodowej/ roz­ma­wia­ją ukrad­kiem zza biur­ka kura­to­ra”. (Jak Armitage’a wspo­mi­na, jego ojciec „był wku­rzo­ny, że uda­ło mi się przejść na eme­ry­tu­rę przed nim”).

W cyklu „Całe nie­bo” („The Who­le of the Sky”) z tomu Clo­ud­Cuc­ko­oLand (1997 roku), zna­leźć może­my dużo mrocz­niej­sze ana­lo­gie:

Dziś jest ponie­dzia­łek, więc myślę o jasz­czur­ce, któ­ra całe życie
modli się w jed­nej pozy­cji; i jak jej język nie­chęt­nie
skła­da podwój­ne zna­cze­nia (tyl­ko takie umie skła­dać),
a ona patrzy na słoń­ce, bez mru­gnię­cia powie­ką, przez kamien­ny mur.

(przeł. J. Guto­row)

Cykl ten, skła­da­ją­cy się z krót­kich wier­szy i zaczy­na­ją­cy się od obra­zu poety „żyją­ce­go samot­nie” w „wyna­ję­tym domu”, czer­pie swe tytu­ły z nazw gwiaz­do­zbio­rów, będą­cych punk­tem wyj­ścia dla zaka­mu­flo­wa­nych wąt­ków auto­bio­gra­ficz­nych, wła­snych obser­wa­cji, aneg­dot i przy­po­wie­ści.

Trud­no zgo­dzić się z Ianem San­so­mem, dla któ­re­go tom Kid jest poetyc­ką poraż­ką; jego róż­no­rod­ność i ener­gia są potęż­ne, mimo że nie­któ­re wier­sze – „Poszu­ki­wa­nie Weldo­na Keesa” („Looking for Weldon Kees”) i „Lata osiem­dzie­sią­te” („Eigh­ties”) – mogły­by być sygno­wa­ne przez Mul­do­ona. Kry­tyk miał jed­nak rację, mar­twiąc się zami­ło­wa­niem Armitage’a do „cykli poetyc­kich”. Pierw­sze dwa tomy Armitage’a róż­nią się od jego póź­niej­szych ksią­żek znie­wa­la­ją­cą świe­żo­ścią (pięć lub sześć wier­szy z wcze­snych arku­szy zna­la­zło się, po prze­rób­kach, w książ­ce Kid). Pra­wie każ­dy wiersz jest inne­go rodza­ju suk­ce­sem. Jed­nak od cza­sów Kid jego zain­te­re­so­wa­nie cykla­mi, w któ­rych podob­nie wyglą­da­ją­ce utwo­ry doko­nu­ją tego same­go z róż­nym powo­dze­niem, nie­uchron­nie i stop­nio­wo zani­ka.

„Całe nie­bo” jest w pew­nym sen­sie stresz­cze­niem dotych­cza­so­wej twór­czo­ści i obec­ne­go w niej życia Armitage’a. Są tu frag­men­ty doty­czą­ce bli­skich mu tema­tów: rodzi­ny, mał­żeń­stwa, dzie­ciń­stwa, wsi, pra­cy w cha­rak­te­rze kura­to­ra. Skła­da­ją­ce się głów­nie z rymo­wa­nych czte­ro­wier­szy (od cza­su uży­wa­nych w Zoom! wier­szy syla­bicz­nych tech­ni­ka poetyc­ka sta­wa­ła się stop­nio­wo coraz bar­dziej kon­wen­cjo­nal­na), nie­któ­re utwo­ry przy­wo­łu­ją obra­zy i wspo­mnie­nia z życia poety. Jed­nak inne są zbyt ugła­ska­ne lub krót­kie, aby wyna­gro­dzić brak tego spe­cy­ficz­ne­go idio­lek­tu, do któ­re­go przy­zwy­cza­iła nas jego wcze­śniej­sza poezja, z jej cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi, potocz­ny­mi gło­sa­mi. Roz­wój tech­ni­ki poetyc­kiej Armitage’a pod­kre­śla­ją te póź­niej­sze wier­sze, w któ­rych fajer­wer­kom skon­cen­tro­wa­nej opi­so­wo­ści towa­rzy­szą jed­no­cze­sne przy­jem­no­ści audio­wi­zu­al­ne. Coraz bar­dziej sta­je się on poetą boga­to wymow­nej powierzch­ni, a nie nie­dba­le ukry­te­go zna­cze­nia. W 1991 roku mówił, że od Sylvii Plath nauczył się „opa­da­nia samo­gło­sek. Nigdy nie jest się pew­nym, gdzie ona skoń­czy i myśli się, że mogła­by tak cią­gnąć bez koń­ca”. Dłu­go opa­da­ją­cy wiersz jest, jak­by nie patrzeć, moc­ną stro­ną Armitage’a z cza­sów po Kid. Jego naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ną meto­dą jest spe­cy­ficz­ne, prze­ko­lo­ry­zo­wa­ne dzwo­nie­nie spół­gło­sek i ali­te­ra­cje. Spra­wia to, że każ­dy wers łączy się na dwa spo­so­by w tym samym cza­sie. Wszyst­kie jego książ­ki zawie­ra­ją nie­za­prze­czal­ne, osa­mot­nio­ne tego przy­pad­ki, gdzie wszech­stron­ność obser­wa­cji i sty­lu pcha wiersz od pro­stych począt­ków w kie­run­ku emo­cjo­nal­nej wszech­stron­no­ści. Impet pisa­nia odtwa­rza roz­mach pamię­ci, sta­ra­ją­cej się uchwy­cić swą isto­tę. „Do jego zagi­nio­nej kochan­ki” („To His Lost Lover”) z Book of Mat­ches jest bole­snym wier­szem miło­snym, dłu­gą listą „rze­czy, któ­re nigdy się nie zda­rzy­ły”. Gdy gro­ma­dzą się słod­kie szcze­gó­ły codzien­nej intym­no­ści – „oni nigdy nie spa­li jak zako­pa­ne łyżecz­ki  – / […]/ nigdy też nie zmie­nia­li bie­gów, kie­dy pro­wa­dzi­ło to dru­gie” – wzra­sta świa­do­mość, że znaj­du­je­my się w gło­wie tej dru­giej oso­by, w jej gło­wie, myśląc, mimo obec­no­ści jego, co tak napraw­dę się zda­rzy­ło. Zwią­zek się roz­padł.

„Opo­na” („The Tyre”) z Clo­ud­Cuc­ko­Land to powrót do dzie­cię­ce­go twór­cze­go pod­nie­ce­nia, wywo­ła­ne­go naj­mniej obie­cu­ją­cym przed­mio­tem: „była zdar­ta, bez świa­do­mo­ści, cie­pła w dotyku,/ jej roz­cię­ta skó­ra z noso­roż­ca, lwa morskiego,/ tulą­ca galon desz­czu w swo­ich wnętrz­no­ściach”. Dal­szy ciąg tego utwo­ru, w któ­rym grup­ka chłop­ców toczy opo­nę w dół wzgó­rza, aż zni­ka ona nie­spo­dzie­wa­nie, moż­na z łatwo­ścią odczy­tać jako ale­go­rię pro­ce­su twór­cze­go – wiersz będą­cy komen­ta­rzem do swo­je­go wła­sne­go powsta­wa­nia. (To samo widzi­my w tytu­ło­wym utwo­rze ze zbio­ru Zoom!: „Zaczy­na się jak dom, w tym kon­kret­nym przypadku/ bliź­niak na rogu,/ ale tam się nie koń­czy…”). Jed­nak­że ale­go­ria ta wyda­je się mecha­nicz­na; jest zręcz­ną ramą. Począt­ko­we, emo­cjo­nal­ne „two­rze­nie na nowo” (re-cre­ation) obiek­tu pozo­sta­je naj­cie­kaw­szą cechą wier­sza.

Kie­dy jed­nak poeta nie sku­pia się tak bar­dzo na pod­mio­cie wier­sza, wte­dy jego utwo­ry zda­ją się prze­kształ­cać w coś, co Sean O’Brien nazwał „rodza­jem języ­ko­we­go auto­ma­ty­zmu, lub echo­la­lią – jed­na podob­na fra­za wytwa­rza kolej­ną podob­ną fra­zę, jeden syno­nim lub porów­na­nie kolej­ny syno­nim lub porów­na­nie”. Wywo­łu­je to efekt poja­wia­nia się innych, alter­na­tyw­nych porów­nań (co przy­po­mi­na zabaw­ną wylew­ność w sty­lu Mul­do­ona), ale ich pod­sta­wo­wa funk­cja jest naj­czę­ściej czy­sto metrycz­na. „Zwo­je czy pętle”, „tre­ski czy loki”, „neu­tro­ny czy ato­my”, „hura­gan czy nawał­ni­ca”, „mete­oryt czy kome­ta” – aura języ­ko­wej pre­cy­zji zaciem­nia fakt, iż są to te same rze­czy, podwo­jo­ne lub zama­za­ne na potrze­by opi­sa­nej tech­ni­ki. Jeśli cho­dzi o wynaj­dy­wa­nie porów­nań dla czę­ści cia­ła, pomy­sło­wość Armitage’a jest baro­ko­wa – cza­sa­mi budu­je on wiersz jak Arcim­bol­do obra­zy, uży­wa­jąc chwy­tu zastą­pie­nia tego, co żywe, ele­men­tem nie­oży­wio­nym:

A usza­mi były dzie­cię­ce skar­pe­ty, po jed­nej
na każ­de, a na to przy­kle­jo­na wywró­co­na kie­szeń.

(„The Win­ner”)

Jed­nak gdzie indziej tech­ni­ka ta prze­cho­dzi w manie­ryzm: „rama lub klat­ka lub kate­dra kości”, „zegar moich sta­wów i dys­ków”, „pagó­rek jego nosa”, „sznur jego ogo­na”, „obcę­gi moje­go kciuka/ i pal­ca wska­zu­ją­ce­go”. Wszyst­kie te kon­struk­cje pro­wa­dzą w kie­run­ku pod­ska­ku­ją­ce­go, ana­pe­stycz­ne­go ryt­mu (gdzie angiel­skie sło­wa „of the” sta­no­wią zawsze dwie nie­ak­cen­to­wa­ne syla­by), w swo­im powierz­chow­nym uro­ku i prze­ko­nu­ją­cej łagod­no­ści bli­skie Swin­bur­no­wi.

[…] Popu­lar­ność Armitage’a wyni­ka ze spo­so­bu, w jaki jego naj­lep­sze wier­sze akcep­tu­ją i bada­ją szcze­gó­ły współ­cze­sne­go życia. Chłop­cy, któ­rzy znaj­du­ją na wrzo­so­wi­sku „Opo­nę”, wca­le nie lamen­tu­ją nad jej zgub­nym wpły­wem na śro­do­wi­sko – zabie­ra­ją ją i spraw­dza­ją, co moż­na z nią zro­bić. Wie­le uro­ku opo­wia­dań ze zbio­ru All Points North wyni­ka z ich doku­men­tal­nej przy­stęp­no­ści, co z kolei przy­po­mi­na nastrój Zoom!: „Na podwó­rzu maga­zy­nu obok, pię­ciu męż­czyzn w nie­bie­skich kom­bi­ne­zo­nach gra w kry­kie­ta, wyko­rzy­stu­jąc swo­ją prze­rwę obia­do­wą. Uży­wa­ją kija z dzie­cię­cej wer­sji kry­kie­ta i odwró­co­ne­go naczy­nia na olej jako pali­ka […]. Przy każ­dym przy­stan­ku auto­bu­so­wym stoi kobie­ta w mun­dur­ku kupio­nym w Sains­bu­ry: wciąż ta sama piko­wa­na nie­bie­ska kurt­ka z poma­rań­czo­wy­mi wykoń­cze­nia­mi, poma­rań­czo­wa bluz­ka i nie­bie­ska spód­ni­ca do kola­na. Nowa Armia Kra­ju”. Ta zdol­ność do uważ­nej, nie­wy­mu­szo­nej pro­zy zapew­ni komer­cyj­ny i arty­stycz­ny suk­ces pierw­szej powie­ści Armitage’a Lit­tle Gre­en Man (2001 rok), wyda­nej przez Pen­gu­ina. Opi­su­je w niej, jak być współ­cze­snym bry­tyj­skim face­tem (wło­ski wydaw­ca Nic­ka Horn­by już kupił pra­wa trans­la­tor­skie). Opo­wie­dzia­na w pierw­szej oso­bie w cza­sie prze­szłym, jest powro­tem auto­ra do tema­tu ludzi sfru­stro­wa­nych, oto­czo­nych „zazdro­ścią, zawi­ścią i gory­czą”.

Przy­by­wa też mate­ria­łu na zbiór opo­wia­dań. Jak mówi Armi­ta­ge, pro­za jest obec­nie czymś do zro­bie­nia „zanim się rano obu­dzę”. Myli się jed­nak ten, kto uwa­ża, że Armi­ta­ge nie dba o swo­ją pro­zę – wszak jest on świa­do­my nowych kie­run­ków, w któ­re może go ona zapro­wa­dzić. Jego naj­bar­dziej zna­czą­cym wkła­dem w Moon Coun­try (uwspół­cze­śnio­nej i napi­sa­nej wspól­nie z Gly­nem Maxwel­lem wer­sji Let­ters from Ice­land Aude­na i MacNeice’a) były wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa oraz tajem­ni­czy utwór poetyc­ko-pro­za­tor­ski „Bia­ły jeleń” („The Whi­te Hart”). Jest to opo­wieść sta­re­go mary­na­rza o czło­wie­ku, któ­ry umyśl­nie zabi­ja magicz­ną, bia­łą isto­tę w śnież­nym, nie­okre­ślo­nym kra­jo­bra­zie. Szu­ka­jąc cia­ła, napo­ty­ka drze­wo, któ­re, jak się oka­zu­je, jest ołta­rzem jele­nia. Nad­cho­dzi wte­dy moment, kie­dy zda­je sobie spra­wę, że jego czyn był pod­ły. Nie­ste­ty, jest już za póź­no – ran­ne zwie­rzę ata­ku­je go i pory­wa w nie­zna­ne. Pro­za ta jest pre­cy­zyj­na i oszczęd­na: „Śle­dzę pal­cem imię wła­ści­cie­la wyry­te na kol­bie strzel­by, lecz poru­sza­ją­cy się wyso­ki­mi, przy­sa­dzi­sty­mi scho­da­mi, cień pod­no­si swo­je sto­py i zni­ka z zasię­gu wzro­ku”. Na jed­nej z płasz­czyzn jest to kolej­na ana­lo­gia do pro­ce­su pisa­nia, histo­ria jed­nost­ko­we­go ego ujarz­mia­ne­go przez temat, któ­ry odkry­wa, sta­ra­jąc się napi­sać coś inne­go. Nar­ra­tor roz­po­czy­na od pró­by spor­tre­to­wa­nia same­go sie­bie, a koń­czy, nie­spo­dzie­wa­nie, z wize­run­kiem bia­łe­go jele­nia w ręku.

Meta­fo­ra pisa­nia jako polo­wa­nia jest bar­dzo w sty­lu Hughe­sa, a sam Armi­ta­ge przy­zna­je się do wpły­wu opo­wia­dań tego auto­ra na „Bia­łe­go jele­nia”. Jak sam mówi, jest kil­ka rze­czy na prze­ło­mie lat, któ­re napi­sał „nie­świa­do­mie sta­ra­jąc się nawią­zać kon­takt” z Hughe­sem. Pomysł naję­cia się do sta­cji rada­ro­wej w „C.B.” i wyko­rzy­sty­wa­nie cza­su na „czy­ta­nie Szek­spi­ra” jest celo­wym nawią­za­niem do słyn­nej pra­cy Hughe­sa w Służ­bie Naro­do­wej RAF, kie­dy prze­czy­tał on całe­go Szek­spi­ra. I mimo że Armi­ta­ge nie jest misty­kiem, coś go jed­nak przy­cią­ga do ele­men­tów nad­przy­ro­dzo­nych. Reli­gia ode­gra­ła „małą rolę” w jego wycho­wa­niu – jego mat­ka była człon­kiem lokal­ne­go kościo­ła angli­kań­skie­go, a on sam śpie­wał w chó­rze. Jed­nak sym­bo­li­ka reli­gij­na poja­wia się już pod­czas pra­cy nad Book of Mat­ches. Uży­cie przez nie­go meta­fo­ry ukrzy­żo­wa­nia, głów­nie w Dead Sea Poems, było, jak sam zauwa­ża, spo­so­bem wyra­że­nia lęków zwią­za­nych z wła­snym krę­go­słu­pem. We wstę­pie do pośmiert­ne­go wybo­ru wier­szy  Hughe­sa, Armi­ta­ge zwra­ca uwa­gę na zain­te­re­so­wa­nie zmar­łe­go Poety Lau­re­ata okul­ty­zmem. Sam prze­czy­tał The Whi­te God­dess Gra­ve­sa „dwa lub trzy razy” i uwa­ża, że utwór ten jest „sza­lo­ny”, ale z „prze­bły­ska­mi genial­no­ści”. „Mojo” z Clo­ud­Cuc­ko­oLand roz­po­czy­na się nastę­pu­ją­co: „Wpu­ści­łem się do środ­ka, aby potwier­dzić wiarygodność/ innych rze­czy”. Armi­ta­ge nie jest jed­nak gło­si­cie­lem żad­nej kon­kret­nej wia­ry, a rdzeń jego twór­czo­ści pozo­sta­je w cał­ko­wi­cie świec­kim świe­cie spo­łecz­no­ści lokal­nych. Jego kolej­ny, jesz­cze nie­wy­da­ny zbiór wier­szy The Uni­ver­sal Home Doctor (tytuł pod­ręcz­ni­ka lekar­skie­go: „jed­na z tych ksią­żek, w któ­rej spraw­dzasz swo­je obja­wy i stwier­dzasz, że wszyst­kie są śmier­tel­ne”), skon­cen­tro­wa­ny jest wokół cia­ła i kon­ty­nu­uje „domo­wą kosmo­lo­gię” cha­rak­te­ry­stycz­ną dla Clo­ud­Cuc­ko­oLand. Według poety widocz­ny jest w nim rów­nież powrót do tech­nicz­nej róż­no­rod­no­ści tomu Kid.

[…] War­to zazna­czyć, że Armi­ta­ge jest poetą demo­kra­cji auto­mo­bi­lo­wej, gdzie pra­wie każ­dy posia­da wła­sny samo­chód: „jadąc do domu/ w bok­ser­kach i z goły­mi sto­pa­mi”; „atlas/ ześli­zgu­ją­cy się po desce roz­dziel­czej”. Jego twór­czość zawie­ra w sobie Anglię, jak nie­gdyś utwo­ry Betje­ma­na; z tym, że obec­nie „angiel­skość” jest mniej wyróż­nia­ją­cą się cechą. Tak samo jak jego Anglia coraz mniej pew­na swo­jej toż­sa­mo­ści, tak Armi­ta­ge jest coraz mniej „posta­cią” (jak mia­ło to miej­sce w przy­pad­ku Betje­ma­na) – jest on bar­dziej eve­ry­ma­nem niż eks­cen­try­kiem. Nie ma, jak Betje­man, ani swo­je­go koni­ka, ani oso­bi­ste­go pro­gra­mu inte­lek­tu­al­ne­go; jedy­nie ogól­ną cie­ka­wość. Jak apro­bu­ją­co zazna­czył dzien­ni­karz „Brad­ford Tele­graph” pod­czas jed­ne­go z pierw­szych wywia­dów, „nie jest on ego­istycz­nym mło­dym czło­wie­kiem – wystar­czy zwró­cić uwa­gę, jak czę­sto mówi o sobie, uży­wa­jąc dru­giej, a nie pierw­szej oso­by”. Inte­re­su­ją­ce jest też to, że w taki wła­śnie spo­sób przed­sta­wił wąt­ki auto­bio­gra­ficz­ne w All Points North: nie „ja”, tyl­ko wła­śnie „ty”. Jego ten­den­cja do posłu­gi­wa­nia się ale­go­rią i kli­szą może być odczy­ta­na jako nie­śmia­łość wyzna­nia praw­dy – w oby­dwie wpi­sa­na jest jego skłon­ność do nega­cji. „Miesz­ka­nie w małym mia­stecz­ku ozna­cza, że musisz być bar­dziej odpo­wie­dzial­ny za to, co mówisz”, stwier­dził pew­ne­go razu. Jak na iro­nię, więk­szość jego słyn­ne­go „mówie­nia wprost” jest wła­ści­wie przy­nę­tą – wymi­ja­ją­cym for­te­lem pisa­rza. Na przy­kład wiersz „Mniej­sza o jakość” („Never Mind the Quali­ty”) z tomu Kid wyda­je się przy­dłu­ga­wą histo­ryj­ką o kobie­cie zdzie­ra­ją­cej olbrzy­mi kawał tape­ty, któ­ry rze­ko­mo odcho­dzi ze ścia­ny. Lecz tak napraw­dę widzi­my, że – „doszło/ i sta­le docho­dzi­ło”. Jest to saty­ra na nie­moż­ność pogo­dze­nia się męż­czyzn z kobie­cą mastur­ba­cją, orga­zmem i rów­no­upraw­nie­niem płci: „Jej facet był twardzielem;/ nie pozwo­lił­by na to/ w swo­im domu”.

Kie­dy umarł Ted Hughes, przy­wo­ły­wa­no nazwi­sko Armitage’a jako praw­do­po­dob­ne­go następ­cy do tytu­łu Poety Lau­re­ata. Mimo że na sta­no­wi­sko to powo­ła­no Andrew Motio­na, wyda­je się, że w cią­gu kolej­nych dzie­się­ciu lat na pew­no zno­wu będzie się mówić o Armitage’u. On sam nie wyda­je się zain­te­re­so­wa­ny: „Mógł­bym pić wino, ale nie mógł­bym pisać wier­szy”. Jed­nym z jego naj­lep­szych wier­szy poli­tycz­nych jest: „Wer­sy, któ­re mia­ły być zapi­sa­ne w wigi­lię wyko­na­nia wyro­ku jego aresz­to­wa­nia” („Lines Tho­ught to Have Been Writ­ten on the Eve of the Exe­cu­tion of a War­rant for his Arrest”) z Kid. Tekst napi­sa­ny pod­czas woj­ny w Zato­ce Per­skiej, kie­dy pochła­nia­ły go myśli o tym „co zna­czy umrzeć za Kró­lo­wą i Kraj”, koń­czy się bada­niem nie­po­ko­ją­ce­go para­dok­su żało­by naro­do­wej i sen­ty­men­tal­ne­go roja­li­zmu. W takich momen­tach wpływ Lar­ki­na, z jego melan­cho­lij­nym cre­scen­dem naszych „pra­wie instynk­tów”, któ­re są „pra­wie praw­dzi­we”, jest wyraź­ny:

Co gor­sze, w ulot­kach i prze­mó­wie­niach zapew­nia, że
będzie się o nas trosz­czyć, lecz nie to ma na myśli.
Wyobraź­cie sobie wybi­cie godzi­ny, któ­re ją zaska­ku­je:
nasze twa­rze zasty­gną w bez­ru­chu, jak­by się wiatr zmie­nił,
usły­szy­my w naszych ser­cach dźwięk, szmer
i opo­wie­my o tym gdzie sta­li­śmy, jak znie­ru­cho­mia­li,
jak sztyw­ni byli­śmy gdy chwi­la ta się wyda­rzy­ła,
w dobrej wie­rze, jak­by to mia­ło jakieś zna­cze­nie.

Ale Armi­ta­ge, tak jak Lar­kin, nie potrze­bu­je ofi­cjal­nych lau­rów. Od same­go począt­ku był kimś wię­cej niż poetą zapa­trzo­nym w kart­kę leżą­cą przed nim. W tele­wi­zji i radiu zacho­wu­je się natu­ral­nie, spo­koj­nie, ujmu­ją­co. Sprze­daż książ­ki Zoom! pod­sko­czy­ła po jego wywia­dzie dla Kale­ido­sco­pe, a on sam dostał zle­ce­nie od BBC na zro­bie­nie fil­mu poetyc­kie­go Xana­du. We wcze­snych latach 90. był sta­łym gościem noc­nych audy­cji BBC Radio One, gdzie czy­tał wier­sze swo­je i naj­lep­sze spo­śród nade­sła­nych przez słu­cha­czy. Jak dotąd odbył set­ki spo­tkań z czy­tel­ni­ka­mi, wie­le z nich w szko­łach, gdzie jego wier­sze znaj­du­ją się w pro­gra­mie naucza­nia lite­ra­tu­ry. Jego dobrze zna­ny spo­sób czy­ta­nia – łagod­ny, upo­rczy­wy, zadu­ma­ny i mono­ton­ny – odzwier­cie­dla prze­ko­na­nie poety, że poezja powin­na być doce­nia­na za to, czym sama w sobie jest („powo­ła­niem więk­szo­ści akto­rów jest mor­do­wa­nie poezji poprzez odgry­wa­nie jej, gdy ona powin­na być tyl­ko powie­dzia­na” – All Points North). Jego wyni­ki sprze­da­ży w wydaw­nic­twie Faber są zado­wa­la­ją­ce – nie jest to może super­li­ga Heaney/Hughes, ale jest śred­nio pięć razy lepiej niż u innych jemu współ­cze­snych.

Mówi się, że nie­pręd­ko opu­bli­ku­je kolej­ny tomik, The Uni­ver­sal Home Doctor: „Pomy­śla­łem, że może ludzie mają na jakiś czas dość Simo­na Armitage’a; pomy­śla­łem, że może ja mam na jakiś czas dość Simo­na Armitage’a”. Z dru­giej stro­ny to nie w jego sty­lu, aby niczym Lar­kin, oszczę­dzać naj­lep­sze wier­sze na wyda­wa­ną raz na dzie­sięć lat cie­niut­ką ksią­żecz­ką. Popu­lar­ność utrzy­mu­je poprzez swo­ją sta­łą obec­ność. W cią­gu kil­ku ostat­nich lat zajął się ucze­niem pisa­nia twór­cze­go na uni­wer­sy­te­tach w Man­che­ste­rze i Iowa. Jak sam mówi, wię­cej cza­su poświę­ci ucze­niu, gdy już się zesta­rze­je, aby z takiej per­spek­ty­wy obser­wo­wać sta­ły „prze­pływ” nowych czy­tel­ni­ków poezji. W przy­szłym roku pro­wa­dzić będzie semi­na­ria licen­cjac­kie na temat współ­cze­snych poetów, któ­rych sam podzi­wia, takich jak Peter Reading. A w Biblio­te­ce Bro­ther­ton Uni­wer­sy­te­tu Leeds jego notat­ki są już prze­cho­wy­wa­ne dla potom­nych: „Miło jest mieć je gdzieś bli­sko, w jed­nym miej­scu. No i pie­nią­dze są z tego nie­złe”.


Prze­ło­żył Sła­wek Kuź­nic­ki.
Esej został napi­sa­ny w 2001 roku, nato­miast tom The Uni­ver­sal Home Doctor razem z kolej­nym – Tra­vel­ling Songs – uka­zał się już po opu­bli­ko­wa­niu tego arty­ku­łu, w 2002 roku (przyp. S.K.).

O autorze

Jeremy Noel-Tod

Wykładowca w School of Literature, Drama and Creative Writing na University of East Anglia oraz recenzent poezji w „Sunday Times”. Pracował dla „Daily Telegraph”, „Literary Review”, „Times Literary Supplement”, „Prospect”, „New Statesman”, „Guardian”, „London Review of Books”. Redaktor książek Oxford Companion to Modern Poetry (2013) oraz Complete Poems R.F. Langley (2015).

Powiązania

W hołdzie człowiekowi wertykalnemu

wywiady / o pisaniu Ian Sansom Stephen Romer

Roz­mo­wa Iana San­so­ma ze Ste­phe­nem Rome­rem towa­rzy­szą­ca wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Stacja: Łódź – 1989–1990

recenzje / ESEJE Stephen Romer

Esej Ste­phe­na Rome­ra, towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Stacja: Łódź – 1989–1990

utwory / premiery w sieci Stephen Romer

Esej Ste­phe­na Rome­ra, towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Na trzech calach kwadratowych

wywiady / o pisaniu Craig Raine Jerzy Jarniewicz

Roz­mo­wa Jerze­go Jar­nie­wi­cza z Cra­igem Rainem, towa­rzy­szą­ca wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Poezja rozbitego lustra

recenzje / ESEJE Joanna Formago

Szkic Joan­ny For­ma­go na temat Cra­iga Raine­go, towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

O, Craig! O, Tony! O…

recenzje / ESEJE Zdzisław Jaskuła

Szkic Zdzi­sła­wa Jasku­ły na temat Cra­iga Raine­go, towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Kariera poetę zabija

wywiady / o pisaniu Agnieszka Wolny-Hamkało Brian Patten

Roz­mo­wa Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło z Bria­nem Pat­te­nem, towa­rzy­szą­ca wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Wiersze młodsze od bomb

recenzje / ESEJE Jerzy Jarniewicz

Szkic Jerze­go Jar­nie­wi­cza towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Dwadzieścia trzy słowa

recenzje / ESEJE Grzegorz Jankowicz

Szkic Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Radykalna jak rzeczywistość

wywiady / o pisaniu Carol Rumens Robyn Bolam

Roz­mo­wa Robyn Bolam z Carol Rumens, towa­rzy­szą­ca wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Carol Rumens i jej „poezja postfeminizmu”

recenzje / ESEJE Lyn Pykett

Esej Lyn Pykett na temat poezji Carol Rumens, towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Wrażliwość wiersza

wywiady / o książce Jerzy Jarniewicz Juliusz Pielichowski

Roz­mo­wa Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go z Jerzym Jar­nie­wi­czem na temat anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Poezja i sztuka rozpruwania ubrań

wywiady / o pisaniu Jerzy Jarniewicz Seamus Heaney

Roz­mo­wa Jerze­go Jar­nie­wi­cza z Seamus Heaney, towa­rzy­szą­ca wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Rzeczywista przyjemność

recenzje / ESEJE Tadeusz Pióro

Recen­zja Tade­usza Pió­ry anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Nieumówione spotkania albo jak czytałem Heaneya po polsku

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Esej Jac­ka Guto­ro­wa na temat poezji Seamu­sa Heaneya, towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Testowanie Heaneya

recenzje / IMPRESJE Jerzy Jarniewicz

Esej Jerze­go Jar­nie­wi­cza na temat poezji Seamu­sa Heaneya, towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Mińsk, czyli Casablanca

wywiady / o pisaniu Jerzy Jarniewicz Lavinia Greenlaw

Roz­mo­wa Jerze­go Jar­nie­wi­cza z Lavi­nią Gre­en­law, towa­rzy­szą­ca wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Język to zjawisko widmowe

wywiady / o pisaniu Jacek Gutorow Simon Armitage

Roz­mo­wa Jac­ka Guto­ro­wa z Simo­nem Armitage’em, towa­rzy­szą­ca wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 15 paź­dzier­ni­ka 2018 roku.

Więcej

100 wierszy wypisanych z języka angielskiego (3)

utwory / zapowiedzi książek Jerzy Jarniewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy anto­lo­gię 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 15 paź­dzier­ni­ka 2018 roku.

Więcej

100 wierszy wypisanych z języka angielskiego (2)

utwory / zapowiedzi książek Jerzy Jarniewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy anto­lo­gię 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 15 paź­dzier­ni­ka 2018 roku.

Więcej

100 wierszy wypisanych z języka angielskiego (1)

utwory / zapowiedzi książek Jerzy Jarniewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy anto­lo­gię 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 15 paź­dzier­ni­ka 2018 roku.

Więcej