Zdaje się, że poezja zaskoczyła Simona Armitage’a. Urodzony w 1963 roku Armitage wychował się w Marsden w hrabstwie Yorkshire, we „wsi w odcieniu szarości” („Manchester Evening News”), którą rozsławił już jeden poeta. Urodzony tu Samuel Laycock (1823–1896) pisał poezję w dialekcie penninskim i tylko w 1846 roku sprzedał, wśród lokalnej ludności trudniącej się tkactwem, ponad 14 000 egzemplarzy swoich dzieł. Początkowo nic nie wskazywało, by pojawił się jego konkurent. Armitage jako uczeń pobliskiej Colne Valley High School był, jak sam mówi, „niezainteresowany i nieinteresujący”, mimo że ujawnił przebłyski obiecującej wrażliwości literackiej, kiedy został wyrzucony z lekcji języka angielskiego za nazwanie Mocy i chwały Grahama Greene’a „śmieciem” („Przeczytałem to ostatnio, więc mogę potwierdzić tamtą opinię”). Po tzw. małej maturze (O‑level) prawie porzucił szkołę, aby zacząć praktyczną naukę zawodu, ale ostatecznie pozostał, przygotowując się do zdawania matury (A‑level) z angielskiego, fizyki i geografii. Oceny okazały się jednak zbyt niskie, by mógł dostać się na uczelnię w Leicester, więc wybrał Politechnikę Portsmouth, aby tam studiować geografię. W Portsmouth, powodowany tęsknotą za domem, kupił Remains of Elmet Teda Hughesa, zarówno z powodu fotografii krajobrazów Yorkshire autorstwa Faya Godwina, jak i dla samych wierszy. Zaczął pisać niejako w odpowiedzi na to, co czytał. Tony Harrison był kolejnym autorem, którego lokalny patriotyzm przemówił do Armitage’a, i przez pewien czas pisał on Harrisonowskim czterowierszem, płodząc wiersze „kwadratowe jak wieże ratusza”.
Po ukończeniu studiów przez jakiś czas żył z zasiłku. Wtedy też wynajął własne mieszkanie – lecz nadal w Marsden. Przez dwa lata pracował z młodocianymi przestępcami. Potem zapisał się na Uniwersytet w Manchesterze, gdzie kształcił się na pracownika socjalnego, a następnie został kuratorem. W tym samym czasie „pochłaniał” dział poezji w Publicznej Bibliotece w Huddersfield, oraz uczestniczył w warsztatach poetyckich prowadzonych przez Petera Sansoma.
David Morley, wtedy świeżo upieczony magister zoologii, również uczestnik tych warsztatów, wspomina, jak „razem zaczynaliśmy długi eksperyment czytania, doganiając wszystkich poetów, którzy ukończyli studia z literatury angielskiej”. Każdego tygodnia analizowali innego współczesnego poetę, oraz prezentowali swoje własne próby poetyckie, aby o nich dyskutować. Czasami Armitage lub Morley byli zapraszani przez Sansoma na „gościnne” wykłady, by poddawać drobiazgowej analizie prace nowych uczestników i uczestniczek. Pewnego razu Armitage, po przeczytaniu wyjątkowo niedopracowanego utworu, zapytał jego autorkę: „Jak wygląda Pani dom? To znaczy, czy panuje w nim porządek?” Kobieta dumnie odpowiedziała, że w jej domu panuje kompletny bałagan i że przecież duch poezji powinien wznieść się ponad takie rzeczy. Armitage skwitował to ironicznym: „Przypadek udowodniony, panie sędzio”.
Jego myślenie od samego początku było pozbawione romantycznych iluzji (według Davida Morleya: „Dom Simona w Marsden był zawsze czyściutki”). Posiadał on niezbędną w poetyckim rzemiośle umiejętność przyswajania – kilka osób, które znały Armitage’a w tamtym czasie, pamięta go jako „szybkiego ucznia”. Wkrótce jego wiersze stały się dziełami autora pewnego swojej oryginalności: wyróżniający się, nowy głos, który był jednocześnie otwarty (czasami wręcz podatny) na inne głosy – już nie Hughesa ani Harrisona, lecz Larkina i Muldoona. Sansom pamięta, że wiersze te powstawały „bardzo łatwo” i rzadko wymagały poprawek. Wiele z nich zostało zebranych w debiutanckim tomie Zoom! (1989), wydanym po tym, jak Sansom zwrócił uwagę Neila Astleya, redaktora Bloodaxe Books, na „tego gościa Armitage’a”, znanego dotąd jedynie z kilku niskonakładowych, kserowanych arkuszy poetyckich.
[…] Powierzchniowy brak artyzmu tych wierszy prowokuje do zastanowienia nad tym, co jest, a co nie jest poezją. Dzięki przełamywaniu tradycyjnego wiersza mową potoczną („Kiedy pierwszy raz zacząłem pisać poezję, moją normalną czynnością było tworzenie dziesięciosylabowych wersów, bez wpadania w regularny rytm”), niuanse codziennych obserwacji i wrażeń zostają otwarte na analizę. Wiersze te nie dają czytelnikowi wytchnienia aż do samego końca, do jakiejś pointy, która musi być odczytana ponownie w kontekście tego, co było wcześniej. Jest to też poezja dyskretnie zmyślna. Pierwsze wersy „Wiersza” („Poem”) są ważnym przykładem Armitage’a zamerykanizowanego – zręcznego, wyluzowanego stylisty, który ujawnił się już podczas warsztatów w Huddersfield:
Frank O’Hara leżał otwarty na biurku,
ja jednak sięgnąłem po notes z telefonami.
Nicka nie było, Joey był zajęty, Jim siedział
w kuchni i parzył kawę, więc może bym
wpadł. Astrud Gilberto śpiewała mi
„Bim Bom” w moim walkmanie firmy Sony,
a słońce suszyło mokre dachówki
na dachach. Wszedłem bez pukania,
nie zdążył się ubrać, ani ogolić,
do kawy dolaliśmy szkockiej jego starego
(była dopiero dziesiąta trzydzieści, ale co tam)
i wzięliśmy ze sobą gazety na ganek.
W radiu dawali Talking Heads. Już miałem
powiedzieć mu coś o piłce, kiedy
on pyta: „Pomożesz mi wyrzucić z szafy
te jej ciuchy?” „Jasne, Jim – mówię – co tylko”.
(przeł. J. Jarniewicz)
Wiersz ten opisuje „co tylko” – oprócz tego, co musi wypływać z ostatniego wersu. Matka Jima właśnie zmarła, lecz podmiot liryczny jest niechętny do przyznania tego otwarcie. W zamian pogrąża się w tym, co rzekomo przyjemne; a swoje prawdziwe uczucia ukrywa za zasłoną nieustannie zmieniającego się nastroju.
Mimo związków z Amerykanami Armitage pozostał nieodrodnym mieszkańcem Anglii. „New York przybywa do New Yorkshire”, jak mawiał Geoff Hattersley, mieszkaniec Huddersfield i wczesny wydawca Armitage’a. Mimo pozornie wyraźnego podobieństwa utwory z tomu Zoom! są niepokojąco enigmatyczne, zakochane w pejzażu luźnej szczegółowości – kryją się za sobą, ale są też swoim własnym komentarzem. „Nie mrugaj” („Don’t Blink”) jest ukrytym credo poety. Ukrywa się ono w prowincjonalnym, angielskim, letnim dniu, wyłapując najdrobniejsze szczegóły, niebezpiecznie bliskie banału:
Mogłeś nawet nie zauważyć, że wieczorny wietrzyk,
który unosi nad wrzosowiskiem warkot ratowniczego helikoptera,
przez pola o milę stąd, jest tym samym wietrzykiem,
który rozwiewa szczyt kupki trocin
i kołysze swetrem zapodzianym
na moment na uchwycie walca do równania trawników.
Ledwo zauważa się bijatykę w namiocie piwnym.
Kiedy światło blednie, jerzyki mówią więcej o pogodzie
niż poeta mógłby kiedykolwiek; opadając niebezpiecznie ku ziemi
aby wyłapać najmniejsze owady.
To rodzaj manifestu: poetyka Zoom! polega na podkreśleniu tego, co wydaje się nieistotne – niebezpiecznie bliskie ziemi – i rzuceniu czytelnikowi wyzwania, aby ten czytał alegorycznie, aby treści nadać treść. To dług zaciągnięty u Muldoona – jednak, już na tym etapie, konkretne szczegóły i styl należą całkowicie do Armitage’a.
[…] W kilku wierszach z tomu Kid (1992), drugiej książki Armitage’a, zwraca uwagę kreacja „Robinsona”, postmodernistycznego everymana, który jest angielską wersją amerykańskiej postaci stworzonej przez Weldona Keesa. Rezultatem jest trochę „kreskówkowy” Larkin, włóczący się żałośnie po nadmorskim miasteczku, „wrzucający kraba-samotnika/ do skrzynki na żetony” (porównaj „Chodzenie do kościoła” Larkina: „Wrzucam do skrzynki irlandzkie sześć pensów”; przeł. S. Barańczak). Doświadczenie angielskiej współczesności obraża i trywializuje Robinsona. Jak Larkin, śni o wyzbyciu się „tej rzeczy zwanej pracą,/ z jej wszystkimi spinaczami i zszywkami”. Gdyby John Betjeman, jeden ze słynnych poprzedników Armitage’a, zatrzymał się w jakimś pensjonacie, poznałby jego niedostatki i je pokochał. Armitage jest „wściekły, że jeśli nie zapłaci dodatkowego funta/ za korek do wanny, to będzie się moczył przez co najmniej godzinę/ z piętą w otworze odpływowym”. Narzekać na Anglię („dobra, cholerna, stara Anglia/ słupów telegraficznych i blachy”) oznacza troszczyć się o Anglię – a nie ma niczego, co angielska publiczność lubiłaby bardziej u pisarza. W niedawno wydanym tomie prozatorskim Armitage’a – All Points North – stanowiącym dowcipny portret współczesnego Yorkshire, pełno jest anegdot o małostkowym, zbiurokratyzowanym życiu w Wielkiej Brytanii. Mamy tu bibliotekarza, który nie pozwolił Armitage’owi skserować jego własnego tomiku poetyckiego; firmę ubezpieczeniową, która zwiększa jego składkę w ramach ubezpieczenia na życie, kiedy ten porzuca pracę kuratora, aby poświęcić cały swój czas pisaniu. „Relaks i Rozrywka” – tłumaczy nadgorliwy pracownik. „Publika to głupole, wszyscy, bez wyjątku”. Warto dodać, że jak dotąd Armitage sprzedał ponad 40 000 egzemplarzy swoich książek.
[…] Anegdoty i dowcipy w poezji Armitage’a i jego pewność siebie w rozmowach z publicznością mogą być cechą rodzinną – ojciec poety miał wiele do czynienia z music hallami. W niedawnym artykule prasowym o sprzedaży poezji umieszczono go pomiędzy Rogerem McGoughem i Spike’em Millaganem. Ian McMillan (który znał Armitage’a jeszcze przed Zoom!) twierdzi, że Armitage jest poetą zdecydowanie „poważnym” i dlatego bardziej zasługuje na popularność: „Ja sam jestem komediantem – a on komediantem nie jest”. Staranna struktura dowcipu rozwija się na tle bardziej skomplikowanej tożsamości wiersza. Pod dowcipnym tytułem „Mówię i mówię i mówię” („I Say I Say I Say”) kryje się utwór o tajnym stowarzyszeniu niedoszłych samobójców.
Praca magisterska Armitage’a, dotycząca zarówno psychologicznych skutków przemocy pokazywanej w telewizji, jak i jego doświadczenia z okresu pracy w charakterze kuratora, okazały się głównym źródłem inspiracji podczas pracy nad zbiorem Kid. Interesuje go, jak blisko pod powierzchnią cywilizowanego życia ukryta jest przemoc. W jego kolejnym już utworze „Wiersz” („Poem”) podmiot przedstawia „szczęściarskie” credo poetyckie Franka O’Hary („Robię to, robię tamto”) jako dwuznaczny komentarz do opowieści o anonimowym „miłym facecie”, który, gdy nikt nie widzi, bije swoją córkę, znęca się nad żoną i okrada matkę:
Oto jak go oceniały kiedy spoglądały wstecz:
Czasami zrobił to, czasami zrobił tamto.
Fascynuje go idiolekt agresji i wytwarzana przez nią semantyczna energia. Mężczyźni zaczepiają na ulicy Robinsona i grożą mu: „Zrobimy z twoich jaj muszkę do garnituru, Robinson”. Chór w jego tłumaczeniu dramatu Eurypidesa, Mr Heracles (2000 roku), oznajmia Lykosowi: „Jego czoło jest miejscem,/ w które dostaje z bańki”. Armitage jest w równym stopniu poetą emocjonalnej agresji, co kłótni domowej. Wiersz pozornie bez tematu, opisujący pewien nieistotny incydent z życia małżeństwa, często okazuje się, jak miało to miejsce w „Wole” („The Ox”) Muldoona, wierszem o braku porozumienia w związku dwojga ludzi. „Słowa na ustach” („Speaking Terms”) kończy się następującym dwuwierszem: „pytam cię o godzinę/ a ty odpowiadasz jednym słowem, dokładnie” (przeł. J. Jarniewicz). Kolejnym powracającym chwytem jest przedstawienie sytuacji, w której para ludzi opiekuje się jakimś stworzeniem, w taki sposób, aby zyskała znaczenie alegoryczne. Wiersz „Ornitolodzy” („The Ornithologists”) z tomu Kid jest sonetem, w którym „mówi” pedantyczna para, „przystrajająca rynny paskami plastyku”, aby powstrzymać jaskółki od budowania tam gniazd, a następnie „krusząca lód, gdy poidełko zamarza”:
Tak się właśnie żyje. Umysły powinny być jak domy:
czyste, otwarte i uporządkowane jak nasz.
Dlaczego nam to mówią? Dlaczego trzecia zwrotka sonetu poświęcona jest opisowi zapobiegliwie zaoszczędzonej „górze pieniędzy”? Ponieważ „Ornitolodzy” są bezdzietną parą, za bardzo protestującą przeciwko swojej obustronnie satysfakcjonującej doli.
Pod względem formalnym Kid był ambitniejszym zbiorem niż Zoom! Stroficzna różnorodność jest imponująca. Jak zauważył dziennikarz Huddersfield Examiner, „Kid nie posiada jednego, nadrzędnego motywu przewodniego, lecz zawiera szereg różnych tematów”. Ale książka ta była również początkiem stylistycznej konsolidacji, którą niektórzy krytycy odebrali jako znak pogorszenia poetyckiej jakości. Radykalna krytyka przeprowadzona w „Thumbscrew” (1995/3) przez Iana Sansoma pozbawiona była może wymownej finezji („Tam gdzie wiersze Armitage’a były kiedyś ostrzem dialektu, tam teraz są głuche jak miecz…”), ale krytyk słusznie zasygnalizował pewne słabości, z których najistotniejszą wydaje się coraz częstsze używanie kliszy jako „wypełniacza”. Recenzenci zawsze chwalili Armitage’a za jego użycie „mowy potocznej”, ale w okresie po tomie Zoom! zaczyna to oznaczać kolokwialną mozaikę („jesteśmy rybami w beczce,/ łatwe mięso, miękki cel, słaba alternatywa” – Mr Heracles) zdecydowanie odległą od subtelnego języka Yorkshire, używanego przez mechanika: „Nie musisz za to płacić/ bo to żadna robota” (z wiersza „Very Simple Topping Up the Brake Fluid”). Poezja dialektu wcale nie musi być fonetyczna.
W okresie między Kid a kolejnym tomem Armitage dowiedział się, że jest chory na zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa, „chorobę jeszcze nie do końca zbadaną, poetycką i przerażającą”. Wydaje się, że obecnie choroba ustępuje, lecz przez pewien czas Armitage (jak sam wspomina) obawiał się, że skończy zgięty wpół, „zbierając monety z ulicy”. Wynikiem tego była poezja zdecydowanie bardziej introspektywna. W Book of Matches (1993 roku) zaobserwować można, jak poetycki głos podąża dwiema drogami. Po pierwsze, i zdecydowanie mocniej, w kierunku stworzenia „Simona Armitage’a”, ironicznego autobiografa, równoważącego momenty ciemności ze skromnym humorem. Po drugie, szczególnie w środkowej części książki, w kierunku świata Browningowskich frustratów, dla których przemoc stała się koniecznym środkiem wyrazu ich osobowości. Obojętny podmiot wiersza „Autostopowicz” („Hitcher”) radzi sobie ze swoim pasażerem „raz/ z bańki, potem sześć razy blokadą kierownicy/ w twarz”.
W Book of Matches znaleźć też można fragmenty odnoszące się do małżeństwa Armitage’a z jego wieloletnią dziewczyną. Natomiast późniejszy rozpad tego związku pośrednio widać na kartach dwóch kolejnych zbiorów poety. The Dead Sea Poems z 1995 roku (pisane, gdy „był w dołku”) jest książką o samotnikach i mizantropach: „facet z dowcipu, facet w świecie przyjaciół/ gdzie zatrzymały się wszystkie zegary// a on ustawia według nich swój własny” („White Christmas”). Motyw ten można też skojarzyć z ówczesną decyzją Armitage’a, aby porzucić pracę i zacząć zarabiać pisaniem na życie – posunięcie niejasno wyrażone w utworze „C.B.” jako pragnienie, aby zatrudnić się w „stacji radarowej/ być jedynym z jednoosobowej obsługi”. Podmiot początkowo może robić, co mu się podoba, lecz w końcu jego myśli podążają w kierunku świata, który pozostawił za sobą. W wierszu „Zespół obywateli” („Citizen Band”) czytamy: „ludzie w powietrzu/ z kieszeniami pełnymi ziemi narodowej/ rozmawiają ukradkiem zza biurka kuratora”. (Jak Armitage’a wspomina, jego ojciec „był wkurzony, że udało mi się przejść na emeryturę przed nim”).
W cyklu „Całe niebo” („The Whole of the Sky”) z tomu CloudCuckooLand (1997 roku), znaleźć możemy dużo mroczniejsze analogie:
Dziś jest poniedziałek, więc myślę o jaszczurce, która całe życie
modli się w jednej pozycji; i jak jej język niechętnie
składa podwójne znaczenia (tylko takie umie składać),
a ona patrzy na słońce, bez mrugnięcia powieką, przez kamienny mur.
(przeł. J. Gutorow)
Cykl ten, składający się z krótkich wierszy i zaczynający się od obrazu poety „żyjącego samotnie” w „wynajętym domu”, czerpie swe tytuły z nazw gwiazdozbiorów, będących punktem wyjścia dla zakamuflowanych wątków autobiograficznych, własnych obserwacji, anegdot i przypowieści.
Trudno zgodzić się z Ianem Sansomem, dla którego tom Kid jest poetycką porażką; jego różnorodność i energia są potężne, mimo że niektóre wiersze – „Poszukiwanie Weldona Keesa” („Looking for Weldon Kees”) i „Lata osiemdziesiąte” („Eighties”) – mogłyby być sygnowane przez Muldoona. Krytyk miał jednak rację, martwiąc się zamiłowaniem Armitage’a do „cykli poetyckich”. Pierwsze dwa tomy Armitage’a różnią się od jego późniejszych książek zniewalającą świeżością (pięć lub sześć wierszy z wczesnych arkuszy znalazło się, po przeróbkach, w książce Kid). Prawie każdy wiersz jest innego rodzaju sukcesem. Jednak od czasów Kid jego zainteresowanie cyklami, w których podobnie wyglądające utwory dokonują tego samego z różnym powodzeniem, nieuchronnie i stopniowo zanika.
„Całe niebo” jest w pewnym sensie streszczeniem dotychczasowej twórczości i obecnego w niej życia Armitage’a. Są tu fragmenty dotyczące bliskich mu tematów: rodziny, małżeństwa, dzieciństwa, wsi, pracy w charakterze kuratora. Składające się głównie z rymowanych czterowierszy (od czasu używanych w Zoom! wierszy sylabicznych technika poetycka stawała się stopniowo coraz bardziej konwencjonalna), niektóre utwory przywołują obrazy i wspomnienia z życia poety. Jednak inne są zbyt ugłaskane lub krótkie, aby wynagrodzić brak tego specyficznego idiolektu, do którego przyzwyczaiła nas jego wcześniejsza poezja, z jej charakterystycznymi, potocznymi głosami. Rozwój techniki poetyckiej Armitage’a podkreślają te późniejsze wiersze, w których fajerwerkom skoncentrowanej opisowości towarzyszą jednoczesne przyjemności audiowizualne. Coraz bardziej staje się on poetą bogato wymownej powierzchni, a nie niedbale ukrytego znaczenia. W 1991 roku mówił, że od Sylvii Plath nauczył się „opadania samogłosek. Nigdy nie jest się pewnym, gdzie ona skończy i myśli się, że mogłaby tak ciągnąć bez końca”. Długo opadający wiersz jest, jakby nie patrzeć, mocną stroną Armitage’a z czasów po Kid. Jego najbardziej charakterystyczną metodą jest specyficzne, przekoloryzowane dzwonienie spółgłosek i aliteracje. Sprawia to, że każdy wers łączy się na dwa sposoby w tym samym czasie. Wszystkie jego książki zawierają niezaprzeczalne, osamotnione tego przypadki, gdzie wszechstronność obserwacji i stylu pcha wiersz od prostych początków w kierunku emocjonalnej wszechstronności. Impet pisania odtwarza rozmach pamięci, starającej się uchwycić swą istotę. „Do jego zaginionej kochanki” („To His Lost Lover”) z Book of Matches jest bolesnym wierszem miłosnym, długą listą „rzeczy, które nigdy się nie zdarzyły”. Gdy gromadzą się słodkie szczegóły codziennej intymności – „oni nigdy nie spali jak zakopane łyżeczki – / […]/ nigdy też nie zmieniali biegów, kiedy prowadziło to drugie” – wzrasta świadomość, że znajdujemy się w głowie tej drugiej osoby, w jej głowie, myśląc, mimo obecności jego, co tak naprawdę się zdarzyło. Związek się rozpadł.
„Opona” („The Tyre”) z CloudCuckoLand to powrót do dziecięcego twórczego podniecenia, wywołanego najmniej obiecującym przedmiotem: „była zdarta, bez świadomości, ciepła w dotyku,/ jej rozcięta skóra z nosorożca, lwa morskiego,/ tuląca galon deszczu w swoich wnętrznościach”. Dalszy ciąg tego utworu, w którym grupka chłopców toczy oponę w dół wzgórza, aż znika ona niespodziewanie, można z łatwością odczytać jako alegorię procesu twórczego – wiersz będący komentarzem do swojego własnego powstawania. (To samo widzimy w tytułowym utworze ze zbioru Zoom!: „Zaczyna się jak dom, w tym konkretnym przypadku/ bliźniak na rogu,/ ale tam się nie kończy…”). Jednakże alegoria ta wydaje się mechaniczna; jest zręczną ramą. Początkowe, emocjonalne „tworzenie na nowo” (re-creation) obiektu pozostaje najciekawszą cechą wiersza.
Kiedy jednak poeta nie skupia się tak bardzo na podmiocie wiersza, wtedy jego utwory zdają się przekształcać w coś, co Sean O’Brien nazwał „rodzajem językowego automatyzmu, lub echolalią – jedna podobna fraza wytwarza kolejną podobną frazę, jeden synonim lub porównanie kolejny synonim lub porównanie”. Wywołuje to efekt pojawiania się innych, alternatywnych porównań (co przypomina zabawną wylewność w stylu Muldoona), ale ich podstawowa funkcja jest najczęściej czysto metryczna. „Zwoje czy pętle”, „treski czy loki”, „neutrony czy atomy”, „huragan czy nawałnica”, „meteoryt czy kometa” – aura językowej precyzji zaciemnia fakt, iż są to te same rzeczy, podwojone lub zamazane na potrzeby opisanej techniki. Jeśli chodzi o wynajdywanie porównań dla części ciała, pomysłowość Armitage’a jest barokowa – czasami buduje on wiersz jak Arcimboldo obrazy, używając chwytu zastąpienia tego, co żywe, elementem nieożywionym:
A uszami były dziecięce skarpety, po jednej
na każde, a na to przyklejona wywrócona kieszeń.
(„The Winner”)
Jednak gdzie indziej technika ta przechodzi w manieryzm: „rama lub klatka lub katedra kości”, „zegar moich stawów i dysków”, „pagórek jego nosa”, „sznur jego ogona”, „obcęgi mojego kciuka/ i palca wskazującego”. Wszystkie te konstrukcje prowadzą w kierunku podskakującego, anapestycznego rytmu (gdzie angielskie słowa „of the” stanowią zawsze dwie nieakcentowane sylaby), w swoim powierzchownym uroku i przekonującej łagodności bliskie Swinburnowi.
[…] Popularność Armitage’a wynika ze sposobu, w jaki jego najlepsze wiersze akceptują i badają szczegóły współczesnego życia. Chłopcy, którzy znajdują na wrzosowisku „Oponę”, wcale nie lamentują nad jej zgubnym wpływem na środowisko – zabierają ją i sprawdzają, co można z nią zrobić. Wiele uroku opowiadań ze zbioru All Points North wynika z ich dokumentalnej przystępności, co z kolei przypomina nastrój Zoom!: „Na podwórzu magazynu obok, pięciu mężczyzn w niebieskich kombinezonach gra w krykieta, wykorzystując swoją przerwę obiadową. Używają kija z dziecięcej wersji krykieta i odwróconego naczynia na olej jako palika […]. Przy każdym przystanku autobusowym stoi kobieta w mundurku kupionym w Sainsbury: wciąż ta sama pikowana niebieska kurtka z pomarańczowymi wykończeniami, pomarańczowa bluzka i niebieska spódnica do kolana. Nowa Armia Kraju”. Ta zdolność do uważnej, niewymuszonej prozy zapewni komercyjny i artystyczny sukces pierwszej powieści Armitage’a Little Green Man (2001 rok), wydanej przez Penguina. Opisuje w niej, jak być współczesnym brytyjskim facetem (włoski wydawca Nicka Hornby już kupił prawa translatorskie). Opowiedziana w pierwszej osobie w czasie przeszłym, jest powrotem autora do tematu ludzi sfrustrowanych, otoczonych „zazdrością, zawiścią i goryczą”.
Przybywa też materiału na zbiór opowiadań. Jak mówi Armitage, proza jest obecnie czymś do zrobienia „zanim się rano obudzę”. Myli się jednak ten, kto uważa, że Armitage nie dba o swoją prozę – wszak jest on świadomy nowych kierunków, w które może go ona zaprowadzić. Jego najbardziej znaczącym wkładem w Moon Country (uwspółcześnionej i napisanej wspólnie z Glynem Maxwellem wersji Letters from Iceland Audena i MacNeice’a) były wspomnienia z dzieciństwa oraz tajemniczy utwór poetycko-prozatorski „Biały jeleń” („The White Hart”). Jest to opowieść starego marynarza o człowieku, który umyślnie zabija magiczną, białą istotę w śnieżnym, nieokreślonym krajobrazie. Szukając ciała, napotyka drzewo, które, jak się okazuje, jest ołtarzem jelenia. Nadchodzi wtedy moment, kiedy zdaje sobie sprawę, że jego czyn był podły. Niestety, jest już za późno – ranne zwierzę atakuje go i porywa w nieznane. Proza ta jest precyzyjna i oszczędna: „Śledzę palcem imię właściciela wyryte na kolbie strzelby, lecz poruszający się wysokimi, przysadzistymi schodami, cień podnosi swoje stopy i znika z zasięgu wzroku”. Na jednej z płaszczyzn jest to kolejna analogia do procesu pisania, historia jednostkowego ego ujarzmianego przez temat, który odkrywa, starając się napisać coś innego. Narrator rozpoczyna od próby sportretowania samego siebie, a kończy, niespodziewanie, z wizerunkiem białego jelenia w ręku.
Metafora pisania jako polowania jest bardzo w stylu Hughesa, a sam Armitage przyznaje się do wpływu opowiadań tego autora na „Białego jelenia”. Jak sam mówi, jest kilka rzeczy na przełomie lat, które napisał „nieświadomie starając się nawiązać kontakt” z Hughesem. Pomysł najęcia się do stacji radarowej w „C.B.” i wykorzystywanie czasu na „czytanie Szekspira” jest celowym nawiązaniem do słynnej pracy Hughesa w Służbie Narodowej RAF, kiedy przeczytał on całego Szekspira. I mimo że Armitage nie jest mistykiem, coś go jednak przyciąga do elementów nadprzyrodzonych. Religia odegrała „małą rolę” w jego wychowaniu – jego matka była członkiem lokalnego kościoła anglikańskiego, a on sam śpiewał w chórze. Jednak symbolika religijna pojawia się już podczas pracy nad Book of Matches. Użycie przez niego metafory ukrzyżowania, głównie w Dead Sea Poems, było, jak sam zauważa, sposobem wyrażenia lęków związanych z własnym kręgosłupem. We wstępie do pośmiertnego wyboru wierszy Hughesa, Armitage zwraca uwagę na zainteresowanie zmarłego Poety Laureata okultyzmem. Sam przeczytał The White Goddess Gravesa „dwa lub trzy razy” i uważa, że utwór ten jest „szalony”, ale z „przebłyskami genialności”. „Mojo” z CloudCuckooLand rozpoczyna się następująco: „Wpuściłem się do środka, aby potwierdzić wiarygodność/ innych rzeczy”. Armitage nie jest jednak głosicielem żadnej konkretnej wiary, a rdzeń jego twórczości pozostaje w całkowicie świeckim świecie społeczności lokalnych. Jego kolejny, jeszcze niewydany zbiór wierszy The Universal Home Doctor (tytuł podręcznika lekarskiego: „jedna z tych książek, w której sprawdzasz swoje objawy i stwierdzasz, że wszystkie są śmiertelne”), skoncentrowany jest wokół ciała i kontynuuje „domową kosmologię” charakterystyczną dla CloudCuckooLand. Według poety widoczny jest w nim również powrót do technicznej różnorodności tomu Kid.
[…] Warto zaznaczyć, że Armitage jest poetą demokracji automobilowej, gdzie prawie każdy posiada własny samochód: „jadąc do domu/ w bokserkach i z gołymi stopami”; „atlas/ ześlizgujący się po desce rozdzielczej”. Jego twórczość zawiera w sobie Anglię, jak niegdyś utwory Betjemana; z tym, że obecnie „angielskość” jest mniej wyróżniającą się cechą. Tak samo jak jego Anglia coraz mniej pewna swojej tożsamości, tak Armitage jest coraz mniej „postacią” (jak miało to miejsce w przypadku Betjemana) – jest on bardziej everymanem niż ekscentrykiem. Nie ma, jak Betjeman, ani swojego konika, ani osobistego programu intelektualnego; jedynie ogólną ciekawość. Jak aprobująco zaznaczył dziennikarz „Bradford Telegraph” podczas jednego z pierwszych wywiadów, „nie jest on egoistycznym młodym człowiekiem – wystarczy zwrócić uwagę, jak często mówi o sobie, używając drugiej, a nie pierwszej osoby”. Interesujące jest też to, że w taki właśnie sposób przedstawił wątki autobiograficzne w All Points North: nie „ja”, tylko właśnie „ty”. Jego tendencja do posługiwania się alegorią i kliszą może być odczytana jako nieśmiałość wyznania prawdy – w obydwie wpisana jest jego skłonność do negacji. „Mieszkanie w małym miasteczku oznacza, że musisz być bardziej odpowiedzialny za to, co mówisz”, stwierdził pewnego razu. Jak na ironię, większość jego słynnego „mówienia wprost” jest właściwie przynętą – wymijającym fortelem pisarza. Na przykład wiersz „Mniejsza o jakość” („Never Mind the Quality”) z tomu Kid wydaje się przydługawą historyjką o kobiecie zdzierającej olbrzymi kawał tapety, który rzekomo odchodzi ze ściany. Lecz tak naprawdę widzimy, że – „doszło/ i stale dochodziło”. Jest to satyra na niemożność pogodzenia się mężczyzn z kobiecą masturbacją, orgazmem i równouprawnieniem płci: „Jej facet był twardzielem;/ nie pozwoliłby na to/ w swoim domu”.
Kiedy umarł Ted Hughes, przywoływano nazwisko Armitage’a jako prawdopodobnego następcy do tytułu Poety Laureata. Mimo że na stanowisko to powołano Andrew Motiona, wydaje się, że w ciągu kolejnych dziesięciu lat na pewno znowu będzie się mówić o Armitage’u. On sam nie wydaje się zainteresowany: „Mógłbym pić wino, ale nie mógłbym pisać wierszy”. Jednym z jego najlepszych wierszy politycznych jest: „Wersy, które miały być zapisane w wigilię wykonania wyroku jego aresztowania” („Lines Thought to Have Been Written on the Eve of the Execution of a Warrant for his Arrest”) z Kid. Tekst napisany podczas wojny w Zatoce Perskiej, kiedy pochłaniały go myśli o tym „co znaczy umrzeć za Królową i Kraj”, kończy się badaniem niepokojącego paradoksu żałoby narodowej i sentymentalnego rojalizmu. W takich momentach wpływ Larkina, z jego melancholijnym crescendem naszych „prawie instynktów”, które są „prawie prawdziwe”, jest wyraźny:
Co gorsze, w ulotkach i przemówieniach zapewnia, że
będzie się o nas troszczyć, lecz nie to ma na myśli.
Wyobraźcie sobie wybicie godziny, które ją zaskakuje:
nasze twarze zastygną w bezruchu, jakby się wiatr zmienił,
usłyszymy w naszych sercach dźwięk, szmer
i opowiemy o tym gdzie staliśmy, jak znieruchomiali,
jak sztywni byliśmy gdy chwila ta się wydarzyła,
w dobrej wierze, jakby to miało jakieś znaczenie.
Ale Armitage, tak jak Larkin, nie potrzebuje oficjalnych laurów. Od samego początku był kimś więcej niż poetą zapatrzonym w kartkę leżącą przed nim. W telewizji i radiu zachowuje się naturalnie, spokojnie, ujmująco. Sprzedaż książki Zoom! podskoczyła po jego wywiadzie dla Kaleidoscope, a on sam dostał zlecenie od BBC na zrobienie filmu poetyckiego Xanadu. We wczesnych latach 90. był stałym gościem nocnych audycji BBC Radio One, gdzie czytał wiersze swoje i najlepsze spośród nadesłanych przez słuchaczy. Jak dotąd odbył setki spotkań z czytelnikami, wiele z nich w szkołach, gdzie jego wiersze znajdują się w programie nauczania literatury. Jego dobrze znany sposób czytania – łagodny, uporczywy, zadumany i monotonny – odzwierciedla przekonanie poety, że poezja powinna być doceniana za to, czym sama w sobie jest („powołaniem większości aktorów jest mordowanie poezji poprzez odgrywanie jej, gdy ona powinna być tylko powiedziana” – All Points North). Jego wyniki sprzedaży w wydawnictwie Faber są zadowalające – nie jest to może superliga Heaney/Hughes, ale jest średnio pięć razy lepiej niż u innych jemu współczesnych.
Mówi się, że nieprędko opublikuje kolejny tomik, The Universal Home Doctor: „Pomyślałem, że może ludzie mają na jakiś czas dość Simona Armitage’a; pomyślałem, że może ja mam na jakiś czas dość Simona Armitage’a”. Z drugiej strony to nie w jego stylu, aby niczym Larkin, oszczędzać najlepsze wiersze na wydawaną raz na dziesięć lat cieniutką książeczką. Popularność utrzymuje poprzez swoją stałą obecność. W ciągu kilku ostatnich lat zajął się uczeniem pisania twórczego na uniwersytetach w Manchesterze i Iowa. Jak sam mówi, więcej czasu poświęci uczeniu, gdy już się zestarzeje, aby z takiej perspektywy obserwować stały „przepływ” nowych czytelników poezji. W przyszłym roku prowadzić będzie seminaria licencjackie na temat współczesnych poetów, których sam podziwia, takich jak Peter Reading. A w Bibliotece Brotherton Uniwersytetu Leeds jego notatki są już przechowywane dla potomnych: „Miło jest mieć je gdzieś blisko, w jednym miejscu. No i pieniądze są z tego niezłe”.
Przełożył Sławek Kuźnicki.
Esej został napisany w 2001 roku, natomiast tom The Universal Home Doctor razem z kolejnym – Travelling Songs – ukazał się już po opublikowaniu tego artykułu, w 2002 roku (przyp. S.K.).