[ ]
motto z Seamusa Heaneya
próbuję opisać twoje ciało ale
umiem tylko kroić na kawałki i porównywać
szczupłe ramiona żyły przyczajone pod skórą
wypukłe gorącem czerwcowych popołudni
rzeki którymi pod prąd do źródła
twoja twarz z profilu i napięty jak struna
s t e r n o c l e i d o m a s t o i d e u s
rozpięty od głowy po mostek jak mocny sznur
klatka piersiowa przepastna katedra o żebrowym sklepieniu
pod którym chciałabym zwinąć się w kłębek
kolumna kręgosłupa organy wyrostków kolczystych
nie ma piękniejszej świątyni
nie ma świątyni
nie ma
[twoje ciało białe wrzeciono wąski kryształ wbity w łóżko
szpilka którą nakłuwam cierpliwie moją skórę
gęsto miejsce przy miejscu]
Jak opisać ciało?
Którejś czerwcowej nocy 2016 roku (już nie byłyśmy razem, jeszcze utrzymywałyśmy kontakt) kładłam się spać, znużona nauką do egzaminu z hematologii laboratoryjnej (setki fiszek z opisami komórek krwi obwodowej i szpiku kostnego, kryteriami diagnozowania chorób krwi, nowotworami, algorytmami postępowania, klasyfikacjami według ICD‑9 etc.).
Jak opisać ciało najukochańsze, bliższe niż własne, poznane z góry na dół i we wszystkich innych kierunkach, jak opisać ciało, które było całym światem? Dwieście ukochanych kości, sześćset ukochanych mięśni, kilka metrów ukochanych jelit, ukochany kilogram mózgu, sto bilionów ukochanych komórek.
Jest taki cykl wierszy Seamusa Heaneya, który opowiada o ciałach „torfowych ludzi” – zwłok wyławianych z bagien Jutlandii. „Czuję tamto szarpnięcie/ postronka/ na jej szyi, wiatr/ na jej nagich piersiach// ściągający sutki/ w krople bursztynu” i tak dalej, i tak dalej.
Skąd w ogóle ta patologiczna potrzeba zamknięcia jej w tekście? Dlaczego dopiero teraz, kiedy jest po wszystkim? Dlaczego nie napisałam ani jednego wiersza w czasie związku? Ani o niej, ani o niczym innym? Przecież niczego nie ocalę, niczego nie zaimpregnuję na wieki wieków, najbardziej rozpikselowane zdjęcie ze starego telefonu zrobiłoby to lepiej.
Nie mogłam usnąć, zamiast tego na skrawku kartki zapisałam, na szybko, bez zapalania światła, wers z wrzecionem wbitym w łóżko. Nie wiedziałam jeszcze, co z nim zrobię. Nie pamiętam, kiedy stał się częścią wiersza. Być może koło 2018 roku, kiedy zaczęłam pisać książkę – wstydliwie, do szuflady, mając głębokie poczucie, że wszystkie teksty są kliszowe, wtórne, ckliwe, niewarte pokazywania komukolwiek.
Dlaczego kogokolwiek miałoby obchodzić, że miała najpiękniejsze dłonie na świecie, najpiękniejsze przedramiona i ramiona, najpiękniejsze w historii świata obojczyki i mięśnie mostkowo-obojczykowo-sutkowe, ukazujące się w całej okazałości, kiedy obracała głowę na boki. Nikt tak jak ona nie stał, nie siedział, nie klęczał, nie leżał w zmiętej pościeli, nikt tak jak ona nie układał ust podczas jedzenia mandarynki. Najwspanialsze antyczne rzeźby nie dorastały jej do pięt.
Ten wiersz nic nie mówi. Ten wiersz jest niczym.