recenzje / KOMENTARZE

„Sól i ogień”

Justyna Bargielska

Autorski komentarz Justyny Bargielskiej do wiersza Sól i ogień, towarzyszący drugiemu wydaniu książki Bach for my baby.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Sól i ogień

Jur­ko­wi

Czy wiesz, jak się czu­jesz? Nie­któ­re pły­ty
są nagry­wa­ne gło­śniej niż nie­któ­re inne pły­ty,
tak po pro­stu jest, ale czy sły­szysz swój głos?
Ja nie sły­szę swo­je­go, cho­ciaż sły­szę twój.

Chy­ba że na dnie oce­anu. Ale nie żad­ne­go z dzi­siej­szych,
tyl­ko tego, o któ­rym mój syn mówi z żalem, poka­zu­jąc
szkol­ne boisko: kie­dyś tu wszę­dzie
była woda, te głu­pie kon­ty­nen­ty
ją podzie­li­ły. I mówi: mamo,
pamię­tasz, jak nie potrze­bo­wa­li­śmy oczu?

Jak mogła­bym zapo­mnieć, syn­ku,
z tysią­ca przy­gód mojej nie­śmier­tel­nej duszy,
ta była naj­lep­sza.


Co nazy­wam poraż­ką: spo­lsz­czy­li­śmy sobie mothe­re­se w mowę mat­czy­ną i ode­bra­li­śmy, na rzecz nie­pew­nej komu­ni­ka­tyw­no­ści, całą śpiew­ność, jaką tej mowie w języ­ku nauko­we­go ory­gi­na­łu zapew­nia­ła koń­ców­ka -ese, ta sama, co w voca­le­se. Jed­no­cze­śnie, nazy­wa­jąc mową coś, co im dłu­żej wybrzmie­wa, tym dotkli­wiej w pierw­szym wra­że­niu jest cią­giem absur­dal­nie wyso­kich, nie­po­wią­za­nych logicz­nie dźwię­ków, osta­tecz­nie pod­wa­ży­li­śmy mery­to­rycz­ny sens wsłu­chi­wa­nia się w tę pro­duk­cję, sens wsłu­chi­wa­nia się w nią ze zro­zu­mie­niem czy choć­by w nastro­ju sta­ra­nia o zro­zu­mie­nie. Wresz­cie nada­li­śmy jej przy­do­mek mat­czy­na, któ­ry w ostat­nich zwłasz­cza dzie­się­cio­le­ciach nie­sie ze sobą swe­go rodza­ju tary­fę ulgo­wą jeśli cho­dzi o umy­sło­wą wydol­ność i zosta­li­śmy na grun­cie pol­sz­czy­zny z poję­ciem depre­cjo­nu­ją­cym, ckli­wym, sek­si­stow­skim i bała­mut­nym. Tro­chę szko­da.

Bo na przy­kład ten wiersz, „Sól i ogień”, jest kla­sycz­nym przy­kła­dem nie­spolsz­czo­nejmothe­re­se. Wystar­cza­ją­co wyso­ki, chwi­la­mi piskli­wy, ton, ty lirycz­ne, któ­re ponad wszel­ką wąt­pli­wość wyszło z maci­cy lirycz­ne­go ja (ale nie z takim pośli­zgiem, jak u liry­ków kon­fe­syj­nych, tutaj jed­nak tro­chę bola­ło), histo­ria z gatun­ku tych o samo­lo­ci­ku, w któ­ry zamie­nia się ger­be­row­ska pap­ka na łyżecz­ce, czy ptasz­ku, któ­ry wyla­tu­je z obiek­ty­wu („tysiąc przy­gód nie­śmier­tel­nej duszy”) i nie­moż­li­wy do powstrzy­ma­nia żywioł podzia­łu, któ­ry w pierw­szej kolej­no­ści obej­mu­je to, co nigdy nie powin­no było zostać roz­dzie­lo­ne. Praw­do­po­dob­nie nie było­by bar­dziej hero­icz­nej, przy­go­do­wej, tra­gi­ko­micz­nej, żałość budzą­cej i powszech­nej for­my lite­rac­kiej niż mothe­re­se, gdy­by, oczy­wi­ście, mothe­re­se tą for­mą była.

Nato­miast tytu­łu nie pró­bo­wa­ła­bym roz­bie­rać bez dedy­ka­cji i oko­licz­ność, że pada w niej imię syna autor­ki, jest dru­go­rzęd­na, już wystar­cza­ją­co zna­czą­cy jest sam fakt dedy­ko­wa­nia. Dedy­ko­wa­nia, któ­re zacho­wu­je (osob­ną kwe­stią jest, czy dedy­ko­wa­nie zacho­wu­je tego, któ­re­mu się dedy­ku­je, czy jed­nak dedy­ku­ją­ce­go). Poso­le­nie ogniem to mój ulu­bio­ny biblij­ny spo­sób kon­ser­wa­cji. Praw­dzi­wym nie­szczę­ściem w spra­wie per­cep­cji tego cyta­tu z Ewan­ge­lii świę­te­go Mar­ka jest fakt, że aka­pit o poso­le­niu ogniem zawie­ra też słyn­ne, pory­wa­ją­ce, nie wikła­ją­ce się w zbęd­ne deta­le wska­zów­ki, co nale­ży zro­bić z ręką, nogą lub okiem, jeśli sta­ją się przy­czy­ną nasze­go grze­chu – odpo­wied­nio: odciąć, odciąć, wyłu­pić. I te wska­zów­ki nie mogą nie przy­kuć wyłącz­nej czy­tel­ni­czej uwa­gi w epo­ce, gdy po wie­ku żela­znym przy­szedł latek­so­wy, a jedy­ną od nie­go odskocz­nią jest wła­śnie – tak pięk­nie u Mar­ka pod­su­mo­wa­ne – japoń­skie por­no (oczy­wi­ście teraz mówię o czy­ta­niu tego frag­men­tu w duchu kato­lic­kim, bo na przy­kład pro­te­stan­ci mają do kon­ser­wa­cji, o któ­rej mówią ład­nie pre­se­rva­tion, znacz­nie bar­dziej serio podej­ście i tych odcię­tych rąk i nóg praw­do­po­dob­nie w ogó­le nie zauwa­ża­ją, a jeśli, to bez zbęd­nych erek­cji). A szko­da, bo tą dru­gą, nie­od­cię­tą ręką, Marek poka­zu­je dobry, więc jedy­ny, spo­sób na prze­trwa­nie: dedy­ka­cję.

Czy­li, wstyd powie­dzieć, poświę­ce­nie.

O autorze

Justyna Bargielska

Urodzona w 1977 roku w Warszawie. Poetka, pisarka. Laureatka konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego (2001) i nagrody specjalnej im. Jacka Bierezina (2002). Otrzymała dwa razy Nagrodę Literacką Gdynia (2010 i 2011). Mieszka w Warszawie.

Powiązania