recenzje / ESEJE

Spektralne linie, solarne pasma

Dawid Mateusz

Jakub Skurtys

Impresja Dawida Mateusza i Jakuba Skurtysa na temat poezji Patricka Leftwicha, laureata 16. edycji Połowu poetyckiego.

Biuro Literackie

Tek­sty Patric­ka Leftwi­cha wła­ści­wie nie są wier­sza­mi. Może­my je nazwać robo­czo „poema­tem modu­ło­wym”, któ­ry skła­da się z kolej­nych obiek­tów-prze­strze­ni. Lek­tu­ra tego poema­tu przy­po­mi­na eks­plo­ra­cję opusz­czo­nej sta­cji kosmicz­nej, pro­wa­dzo­ną w kon­wen­cji Obce­go lub Fal­lo­uta. Autor sta­ra się zacie­rać przej­ścia mię­dzy tek­sta­mi i pozwa­la na immer­sję w ten posta­po­ka­lip­tycz­ny, post­nu­kle­ar­ny świat, w któ­rym doko­nu­ją się kolej­ne pro­ce­sy dez­in­te­gra­cji cia­ła, modu­lo­wa­nia gło­su i poszu­ki­wa­nia nowych form życia na samym koniusz­ku pro­ce­sów post­hu­ma­ni­stycz­nych. To wyzwa­nie dla nasze­go skost­nia­łe­go spo­so­bu myśle­nia i zara­zem nie­zwy­kła przy­go­da, nie tyl­ko inte­lek­tu­al­na, bo sed­nem tego pisa­nia zda­je się poszu­ki­wa­nie ano­ma­lii oraz zwią­za­ne z tym odczu­cie cią­głej dziw­no­ści i zara­zem kon­wen­cjo­nal­no­ści same­go pro­ce­su doświad­cza­nia rze­czy­wi­sto­ści.

Leftwich jest filo­zo­fem, tłu­ma­czem tek­stów Nic­ka Lan­dy, jesz­cze nie­obro­nio­nym dok­to­rem, repre­zen­tan­tem akce­le­ra­cjo­ni­zmu, nie­orto­dok­syj­nie wywie­dzio­ne­go z deleu­ze­jań­skich tra­dy­cji. Może to spra­wiać pewien pro­blem czy­tel­ni­kom, bo poję­cio­wa poprzecz­ka jest tu wyso­ko zawie­szo­na, a cały zestaw (i książ­ka – któ­rą mie­li­śmy oka­zję czy­tać) zda­je się filo­zo­ficz­nie domknię­ty wła­śnie jako eks­pe­ry­men­tal­ny trak­tat o przy­szło­ści, przy­spie­sze­niu i dekom­po­zy­cji, o wyzna­cza­niu linii prze­sy­łu danych i szu­ka­niu ujść. Zda­je­my sobie spra­wę, że nie­ła­two wejść w lirycz­nie suche, modu­ło­we, kon­stru­owa­ne wizu­al­nie, stro­bo­sko­po­we wier­sze auto­ra, odno­szą­ce się tyleż do neo­awan­gar­dy, ile do tra­dy­cji Roz­dziel­czo­ści Chle­ba i poema­to­wych gestów Andrze­ja Sosnow­skie­go. Ale czy moż­na coś na to pora­dzić lub podać czy­tel­ni­ko­wi pomoc­ną dłoń, wychy­la­ją­cą się ku nam z przy­szło­ści, z poezji jutra?

Pro­po­nu­je­my przede wszyst­kim prze­czy­tać te wier­sze na głos, moż­li­wie robo­tycz­nie, i doj­rzeć w nich liryzm, wraż­li­wość, szkie­let pod­mio­tu, frag­men­ty mono­lo­gu lirycz­ne­go, dosko­na­łe fra­zy, któ­re zatrzy­mu­ją jak czer­wo­ne świa­teł­ko ostrze­gaw­cze w bazie głów­nej: „cisza jak meteoryt/ cisza wycie­ka­ją­cej atmos­fe­ry”, „prze­cią­ga­my rytm przez nie­zde­cy­do­wa­ne orbi­ty”, „argo­nau­ci w metopie/ wyj­ście z czar­no-bia­łej przyszłości/ ścież­ką przez roz­bi­te ekra­ny”, „moje cia­ło doty­ka bar­dzo dużo zom­bie”… Czy­ta­my Leftwi­cha, wie­dząc, że jego filo­zo­ficz­ne zało­że­nia są waż­ne, spój­ne i mają swo­je lite­rac­kie prze­ło­że­nie. Ale czy­ta­my go też jako auto­ra lirycz­nie nie­oczy­wi­ste­go, kogoś, kto ste­ru­je języ­kiem tak, żeby zdra­dził nas wszyst­kich, nawie­dził, zmar­twych­wstał, a potem rein­kar­no­wał się w nowych cia­łach-maszy­nach w zupeł­nie nie­ludz­kim już uni­wer­sum. I nie, nie jest to poezja algo­ryt­mów, tech­nicz­na i łatwa do uto­wa­ro­wie­nia. To eks­ta­tycz­na pieśń moż­li­we­go, syre­ni śpiew kosmicz­ne­go Ody­se­usza, któ­re­go jaźń skra­pla się na pręd­ko­ścio­mier­zach jak „deli­rycz­ne p0lipy”, a wokół zacie­śnia się „mal­wa­re pętli cza­so­wej”.

Czy trze­ba doda­wać coś jesz­cze? Chy­ba wystar­cza­ją­co dużo powie­dział autor o sobie w roz­mo­wach i komen­ta­rzach, sta­ra­jąc się rów­no­cze­śnie nie stra­cić z oczu zależ­no­ści mię­dzy filo­zo­ficz­no­ścią i poetyc­ko­ścią swo­je­go pisa­nia, nie pre­fe­ru­jąc żad­nej z tych form i obie trak­tu­jąc jako przy­czy­nek (przy­czó­łek?) do dal­szych eks­pe­ry­men­tów. Od począt­ku mie­li­śmy wra­że­nie, że „coś” się tu dzie­je – z języ­kiem, z cia­łem, z gło­sem, ale pew­nie w prze­pły­wie kolej­nych pro­po­zy­cji i infor­ma­cji łatwo było­by prze­oczyć ten pozor­nie nie­li­rycz­ny, ambien­to­wy trak­tat, któ­ry raz po raz kon­cen­tru­je uwa­gę czy­tel­nicz­ki i gubi ją w wir­tu­al­nych pła­sko­wy­żach. A Leftwich nie jest poetą narzu­ca­ją­cym się, for­su­ją­cym swo­je myśli i roz­sta­wia­ją­cym innych po kątach. Podob­nie jak jego wier­sze, jak ich nar­ra­cyj­na nić – dosko­na­le sta­pia się z tłem i z tego tła trze­ba go dopie­ro wydo­być, zre­kon­stru­ować, zde­ko­do­wać tak, jak pró­bu­je­my deko­do­wać aku­stycz­ne wid­ma.

O autorach i autorkach

Dawid Mateusz

Urodzony w 1986 roku. Publikował w licznych pismach zwartych i ulotnych. Podejmował wiele, mniej lub bardziej udanych inicjatyw kulturalnych. Jest autorem debiutanckiej Stacji wieży ciśnień (2016), która ukazała się nakładem Biura Literackiego. Mieszka w Krakowie.

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania