recenzje / ESEJE

Spojrzenie pełne po brzegi

Paweł Kaczmarski

Recenzja Pawła Kaczmarskiego z książki Państwo P. Dariusza Sośnickiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Na świat nale­ży patrzeć z naj­wyż­szym sza­cun­kiem dla szcze­gó­łu, pozo­sta­wia­jąc deta­lom wie­le swo­bo­dy – cze­go na dzie­siąt­kach przy­kła­dów uczą książ­ki poetyc­kie Dariu­sza Sośnic­kie­go. Poznań­ski poeta nie wyzby­wa się scep­ty­cy­zmu wobec rze­czy i jej deta­lu, nie prze­sta­je poda­wać ich w wąt­pli­wość, ale nie robi tego na zasa­dzie rady­kal­nej kon­te­sta­cji; na począt­ku jest zgo­da z języ­kiem zasta­nym, a potem dopie­ro pró­ba obej­ścia go, nagię­cia, wypro­wa­dze­nia czy­tel­ni­ka we wszech­obec­ne, a jed­nak tak trud­no osią­gal­ne w wier­szu „poza”.

Jeśli spo­strze­że­nia zawar­te w Ika­ru­sie czy Syme­triach trak­to­wać jako przy­go­to­wa­nie odbior­cy do tego wyj­ścia, to nowa książ­ka Sośnic­kie­go – Pań­stwo P. – będzie jed­nym z warian­tów samej podró­ży. Zbiór uka­zu­je pewien spo­sób reali­za­cji poetyc­kie­go zamy­słu, odczy­ty­wa­ne­go z dotych­cza­so­wej twór­czo­ści – uka­zu­je kolej­ną, głęb­szą war­stwę rze­czy­wi­sto­ści, na któ­rą prze­no­szo­ne są pozna­ne wcze­śniej per­spek­ty­wy, kie­run­ki, spoj­rze­nia. Zna­la­zł­szy się jesz­cze bli­żej real­no­ści, Sośnic­ki sta­je się coraz bar­dziej sta­now­czy. Nie wyzby­wa­jąc się iro­nii, wska­zu­je nie tyl­ko na rela­cję mię­dzy szcze­gó­łem i zna­cze­niem, ale też na ich obo­pól­ne kon­se­kwen­cje : „A potem ruszymy/ z powro­tem, gład­ki­mi ulicami,/ w przy­szłość zaplanowaną/ z dale­ko­wschod­nią pre­cy­zją” („Alfa­bet Pana P.: Tramp­ki”).

Wraz z napi­sa­niem Pań­stwa P. Sośnic­ki kształ­tu­je osta­tecz­nie swój obraz jako poety-par­ty­zan­ta (może na prze­kór Panu P., któ­ry dekla­ru­je: „Nigdy nie byłem miej­skim par­ty­zan­tem”) – dzia­ła­ją­ce­go na okre­ślo­nym obsza­rze, ale wszel­ki­mi meto­da­mi, jakich dostar­cza mu życie i klu­czo­wy dla jego twór­czo­ści detal; wyko­rzy­stu­je w stop­niu dosko­na­łym natu­ral­ne uwa­run­ko­wa­nia poezji oraz zaufa­nie, jakim obda­rza go czy­tel­nik.

Ta odru­cho­wa ufność, któ­rą odczu­wa­my w sto­sun­ku do auto­ra, sta­no­wi jeden z naj­cie­kaw­szych wąt­ków poja­wia­ją­cych się przy lek­tu­rze Pań­stwa P. Obra­zy Sośnic­kie­go są nie­zwy­kle suge­styw­ne i wia­ry­god­ne. Wypeł­nia­jąc spoj­rze­nie czy­tel­ni­ka szcze­gó­ła­mi, autor kon­stru­uje sytu­ację w wier­szu nie tyle ze słów, co bez­po­śred­nio (na tyle, na ile to moż­li­we w poezji) z doświad­czeń czy­ta­ją­ce­go. Doko­nu­je w rze­czy­wi­sto­ści inter­pre­ta­cji nasze­go widze­nia, nasze­go snu – wcho­dzi nie­mal w rolę tera­peu­ty, wyja­śnia­jąc to, co zda­rzy­ło się same­mu odbior­cy. Two­rzy prze­strzeń mówią­cych rze­czy, któ­re nie potrze­bu­ją go jed­nak w roli twór­cy i pośred­ni­ka (rzecz-nika), ale raczej wyja­śnia­ją­ce­go, tłu­ma­cza; to nie­mal prze­strzeń tra­dy­cji Heideg­ge­row­skiej, z tą róż­ni­cą, że rzecz mówi wszyst­ko sama z sie­bie, popy­cha­na siłą, któ­ra jest nie­wi­docz­na i nie­wy­tłu­ma­czal­na poza poezją (a może w ogó­le nie jest?). Będzie tak na przy­kład w wier­szu „Pań­stwo P. i puka­nie do drzwi w listo­pa­dzie”:

A tak­że któ­ryś z dzwon­ków,
bia­ła koper­ta w meta­lo­wej skrzyn­ce,
nie­bie­ska na pasku zadań.

Pro­szę i słu­cham, nowi­no, dobra albo zła.

Nowi­no?

Sośnic­ki pozo­sta­je na tyle skrom­ny, by ustą­pić miej­sca odbior­cy tam, gdzie ten odnaj­dzie sie­bie. Nie oba­wia się zbli­żyć do czy­tel­ni­ka, zada­jąc nawet pyta­nia try­wia­li­zu­ją­ce, któ­rych jedy­ną, ale klu­czo­wą rolą jest dopeł­nie­nie obra­zu, skon­kre­ty­zo­wa­nie i uszcze­gó­ło­wie­nie sytu­acji: „Dla­cze­go pol­skie dziew­czy­ny zdej­mu­ją buty w pociągu/ i kła­dą nogi na sie­dze­niu naprze­ciw? Dla­cze­go wci­ska­ją je mię­dzy kolana/ Tego chło­pa­ka w szor­tach, nie­zbyt sym­pa­tycz­ne­go Węgra albo Niemca/ z któ­rym połą­czy­ła je che­mia cia­ła i kil­ka­dzie­siąt angiel­skich słów?” („Pań­stwo P. i anty-Wan­da”). Wła­śnie dąże­nie do utrzy­ma­nia się w naj­głęb­szej rze­czy­wi­sto­ści sta­no­wi o spój­no­ści całej książ­ki i jest przy­czy­ną zaist­nie­nia nowe­go ele­men­tu – dłuż­szych, cyklicz­nych wier­szy osnu­tych wokół kon­cep­tu („Alfa­bet Pana P.” i „Alfa­bet Pani P.”). Kon­cep­tu­ali­zmu nie bra­ko­wa­ło rów­nież w poprzed­nich zbio­rach Sośnic­kie­go, jed­nak dopie­ro teraz sta­no­wi tak waż­ną oś utwo­ru i cyklu; dopie­ro w „Pań­stwie P.” dys­cy­pli­nie spoj­rze­nia towa­rzy­szy tak wyraź­na dys­cy­pli­na języ­ka. Jeden szcze­gół wybi­ja się ponad pozo­sta­łe („Alfa­bet Pani P.: Stół”, „Alfa­bet Pana P.: Jesion­ka”), jed­nak wyni­ka­ją­ce z tego zabu­rze­nie rze­czy­wi­sto­ści jest tyl­ko pozor­ne. Gdy pyta­my o to, dla­cze­go Pan P. korzy­sta z prze­zro­czy­stych toreb na zaku­py, to Sośnic­ki ripo­stu­je – a dla­cze­go z takich korzy­sta się poza prze­strze­nią wier­sza? Każ­de pyta­nie jest odsy­ła­ne natych­miast przez język do empi­rii, do wizji, do świa­ta szcze­gó­łu. Spoj­rze­nie poety pozo­sta­je opa­no­wa­ne, zim­ne, iro­nicz­ne i nace­cho­wa­ne scep­ty­cy­zmem – to nie jest poety­ka sła­wie­nia bytu, a jedy­nie oglą­da­nia go.

Zresz­tą nie oglą­da­nia bez­kry­tycz­ne­go. Po Skan­dy­naw­skim lecie, w któ­rym obra­zy były zbio­rem wszyst­kie­go, co dostrze­żo­ne, przy­cho­dzi czas na selek­cję i segre­ga­cję. Sośnic­ki pisze wprost („Pań­stwo P. roz­ma­wia­ją o tym, co doma­ga się prze­kro­cze­nia”): „Nie ma wie­lu innych rze­czy, o któ­rych myśle­li­śmy, że są” (cie­ka­we, cho­ciaż trud­no powie­dzieć, czy zamie­rzo­ne nawią­za­nie do książ­ki poetyc­kiej Jerze­go Jar­nie­wi­cza z 1995 – Są rze­czy, któ­rych nie ma, rów­nież ocie­ra­ją­cej się o kon­cep­tu­alizm, ale skie­ro­wa­nej zde­cy­do­wa­nie poza szcze­gół). Jako poetyc­ki par­ty­zant Sośnic­ki jest już zorien­to­wa­ny w tere­nie dzia­łań. Roz­strzy­ga, gdzie związ­ki fak­tycz­nie ist­nie­ją, a gdzie ich nie ma lub muszą zostać prze­rwa­ne – nawet kosz­tem zwo­dze­nia czy­tel­ni­ka.

Bo poznań­ski poeta jest głę­bo­ko zwod­ni­czy. Potra­fi stwo­rzyć złu­dze­nie osią­gnię­te­go zna­cze­nia, by zaraz odbior­ca – w chwi­li zasta­no­wie­nia – sam je roz­wiał i wró­cił do począt­ku wier­sza, szu­ka­jąc miej­sca, w któ­rym popeł­nił błąd. Ale błę­du nie było – nale­ży cof­nąć się do szcze­gó­łu, ponow­nie dzię­ki nie­mu chwi­lę łudzić się ilu­zją praw­dzi­wie zna­czą­ce­go i powtó­rzyć całą lek­tu­rę jesz­cze raz, jesz­cze nie­skoń­czo­ną ilość razy. Szcze­gół ma war­tość samą w sobie – Sośnic­ki sprze­ci­wia się post­mo­der­ni­stycz­nej kon­cep­cji sło­wa i zna­ku. Niech za przy­kład posłu­ży w nie­zwy­kły spo­sób zawią­za­ny, „zapę­tlo­ny” wiersz „Pan P. i dziec­ko, któ­re jest w każ­dym z nas”:

Domy­kam wąt­ki, gaszę świa­tło,
Lecz wie­ża chce być pew­na,
że wylą­du­ję bez­piecz­nie
w łóż­ku obok cie­bie,
wysy­ła mi cią­gły sygnał. Mru­ga do mnie
komór­ka, optycz­na mysz, moni­tor.
Cyfry na wyświe­tla­czu zega­ra
zmie­nia­ją się na war­cie,
jak­by nas chcia­ły uchro­nić
przed przej­ściem na ciem­ną stro­nę
paź­dzier­ni­ko­wej nocy.

Owszem, jeste­śmy porzu­ce­ni,
lecz sądząc po zabaw­kach,
dobry był ten, co odszedł.

Co jest tu usta­na­wia­ne? Czy może­my wnio­sko­wać meta­fi­zycz­ny abso­lut dzię­ki elek­tro­nicz­nym „zabaw­kom”? Czy to raczej on słu­ży nam do wska­za­nia ich roli? Nie znaj­dzie­my wyj­ścia z pętli – ale tyl­ko przed­mio­ty, te drob­ne szcze­gó­ły mają w wier­szu głos, tyl­ko je sły­szy­my i tyl­ko na nie może­my się zdać.

Taka koniecz­ność komu­ni­ka­cji ze szcze­gó­łem powo­du­je zani­ka­nie intu­icji meta­fi­zycz­nej mówią­ce­go i czy­ta­ją­ce­go. Jak zauwa­żył Adrian Sin­kow­ski przy oka­zji oma­wia­nia Folii na wie­trze w „Wyspie” (2/2007, prze­druk na stro­nie „Przy­sta­ni!”), nigdy nie była ona powo­dem powsta­nia wier­szy Sośnic­kie­go, nigdy nie leża­ła u ich pod­staw – cho­ciaż była obec­na. W nowej książ­ce poznań­skie­go auto­ra jest obec­na coraz mniej. Zwal­nia miej­sce nama­cal­ne­mu, deta­lom, samo­dziel­nym rze­czom, tak, aby skraw­ków prze­strze­ni, któ­re ich nie doty­ka­ją, zosta­ło jak naj­mniej. Pętla szcze­gó­łu zacie­śnia się, cho­ciaż czy­tel­nik zna­ją­cy dotych­cza­so­wą twór­czość Sośnic­kie­go i tutaj znaj­dzie śla­dy meta­fi­zy­ki – nie każ­dy jej bastion uda­ło się zdo­być i chy­ba do tego też dążył poeta, gdy pisał na przy­kład „Alfa­bet Pani P.: Sygnał”:

Po dzie­więt­na­stu latach
sła­nia go w ślad za tobą
nauczył się dro­gi na pamięć.
I oto tra­fia bez­błęd­nie
Nad rze­kę, któ­rej nie ma.

I choć się prze­stał oglą­dać
na grzecz­no­ścio­we nume­ry,
a tak­że słu­py z dru­ta­mi,
bud­ki tele­fo­nicz­ne,
mię­dzy­mia­sto­we, żeto­ny -

cze­ka cier­pli­wie pod salą.
Cie­ka­we, co będzie dalej.

Cie­ka­we, co będzie dalej ze spoj­rze­niem na poezję postu­lo­wa­nym przez Sośnic­kie­go. Pań­stwo P. włą­cza do niej to, co zwy­kle znaj­du­je się poza nią; nada­je jej mia­no obra­zom, spo­strze­że­niom, temu, co zasta­ne. Sośnic­ki bar­dziej chy­ba odkry­wa wier­sze niż je two­rzy; wię­zi mię­dzy zda­nia­mi, zda­rze­nia­mi, struk­tu­ra empi­rii – są już w świe­cie. Trze­ba wyka­zać się nie tyl­ko kunsz­tem sło­wa, ale też wiel­ką skrom­no­ścią, by pozwo­lić im tam pozo­stać, a rów­no­le­gle odkry­wać ich dru­gi porzą­dek. To sza­cu­nek poety (a może i nasza oba­wa) do już-obec­ne­go, już-będą­ce­go szcze­gó­łu, któ­ry w połą­cze­niu z dzie­siąt­ka­mi sobie podob­nych wypeł­nia spoj­rze­nie po brze­gi, two­rzy prze­strzeń, w któ­rej mówią rze­czy.

O autorze

Paweł Kaczmarski

Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania