recenzje / IMPRESJE

Stan czuwania

Marta Podgórnik

Impresja Marty Podgórnik na temat zestawu wierszy Niech żyją wszyskie układy sensoryczne Niny Manel, laureatki 12. edycji „Połowu”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jakaż to ulga czy­tać takie wier­sze. Jakaż nie­oczy­wi­sta (aż fry­wol­na) i pozba­wio­na kaj­da­nek przy­jem­ność. Z wier­sza­mi sygno­wa­ny­mi „Nina Manel” znam się już pewien czas, bo nawet zatwar­dzia­łe w swej post­mo­der­ni­stycz­no-pono­wo­cze­snej nar­ra­cji kla­sy­cyst­ki debiu­tu­ją­ce w poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych zaglą­da­ją cza­sem na inter­ne­to­we fora poświę­co­ne poezji i oko­ło­po­etyc­kim roz­mo­wom. I wca­le nie po to, by się roz­cza­ro­wać, bo wszak nic sobie nie obie­cu­je­my. Tak­że nie w celu doświad­cze­nia ilu­mi­na­cji, bo to po szes­na­stym roku życia już nie powin­no się zda­rzać. Cza­sem, w chwi­lach zgorzk­nie­nia, być może w poszu­ki­wa­niu potwier­dze­nia krzyw­dzą­cych przy­pusz­czeń co do kon­dy­cji net-lite­ra­tu­ry i lite­ra­tu­ry nie­pa­pie­ro­wej w ogó­le. A cza­sem, po pro­stu, będąc na gło­dzie odczy­tań, żeby zło­wić strą­co­ną ze stru­dla wisien­kę, błyst­kę, jesz­cze uma­za­ną lukrem, podą­żyć za migo­tem lata­ren­ki, zła­pać lin­kę i podejść niczym nie­roz­sąd­ny karaś czy inny lin, łyk­nąć dobro­wol­nie haczyk (ze znie­czu­le­niem; przy­pis zasad­ny) i zje­chać w osu­wi­sko zna­czeń. Jest nie­po­ko­ją­co niczym na ast­ma­tycz­nej potań­ców­ce. Wdech, wydech. Rym i rytm bez­błęd­ne. „W świe­cie auten­tycz­nym jest napię­cie i peł­nia. Nie zna on pust­ki i znie­chę­ce­nia” [Kazi­mierz Ratoń Dzien­ni­ki (Z ręko­pi­sów)].

I tak moż­na by sobie podró­żo­wać wła­ści­wie bez koń­ca, roz­bie­ra­jąc wier­sze Autor­ki, powiedz­my na począ­tek, na dwa czyn­ni­ki – cie­le­sność i erudy(k)cję. Niech zaj­mie nas ta dru­ga, wizu­ali­zu­jąc mapę afi­lia­cji i koin­cy­den­cji. Po pierw­sze, jak dowo­dzą wier­sze Autor­ki zebra­ne w skrom­nym, acz kohe­rent­nym zesta­wie, post­mo­der­nizm (w rozu­mie­niu kry­ty­ki towa­rzy­szą­cej post­mo­der­ni­stycz­no-pono­wo­cze­snym nar­ra­cjom poko­le­nia post-bru­Lio­no­we­go) oznaj­mia jasno, bły­skiem pod­wod­nej latar­ki: naj­lep­sze jest wciąż przed nami. Nie­chyb­nie poja­wi się i trop pod tytu­łem „dezyn­wol­tu­ra”. To sło­wo zapew­ne napro­wa­dzi co wni­kliw­szych nur­ków na rafy i wiry obec­ne w poezji Andrze­ja Sosnow­skie­go. Kogo bowiem Autor­ka przy­wo­ła w roli syren? : „Dzi­siaj są uro­dzi­ny moje­go pierw­sze­go chło­pa­ka, // Anji Rubik, Abbey Lee Ker­shaw i Adria­ny Limy, // oraz pięt­na­stu akto­rek fil­mów ero­tycz­nych” . Brzmi jak mod­na (powiedz­my, jakiś czas temu) wyli­czan­ka lirycz­nej kil­ler­ki? A to dopie­ro nie­win­ne entrée, rze­kło­by się, amu­se-bouche, przy­sta­wecz­ka, cze­ka­deł­ko. Cytat pocho­dzi z otwie­ra­ją­ce­go zestaw wier­sza „Horo­skop”, więc zamiast w wodę, morze, rze­kę, muli­ste dno wszyst­kich akwa­tycz­nych odnie­sień, spójrz­my w gwiaz­dy, tam upa­tru­jąc odpo­wie­dzi. Swo­je arie wtło­czą wdzięcz­ną prze­mo­cą w nasze czy­tel­ni­cze karaf­ki tak­że Lola Kit­tin­ger czy Makry­na. Jean Har­low przyj­mie tyl­ko wdzięcz­nie swo­je „pięt­na­ście wer­sów”, wie­dząc, że jest ślicz­na. Widzę ją na bal­ko­nie, przyj­mu­ją­cą nie­wcze­sne wiwa­ty i jakiś per­wer­syj­nie wytłam­szo­ny bukiet. Mnie, czy­tel­nicz­kę, zatrzy­ma­ją w tań­cu zda­nia rodem z kara­bi­nu:  „Nic nie mówi sek­cja, nic nie obie­cu­je” (wiersz „Tegre­tol”); „Jestem tak­że krta­nią, pierw­szą zwrot­ką wier­sza” (wiersz „Niech żyją wszyst­kie ukła­dy sen­so­rycz­ne”, koń­czą­cy zestaw i dają­cy mu tytuł). W fiol­ce e‑rudy(k)cji wyczy­ta­łam świat doj­mu­ją­co intym­ny, taki, w któ­rym spa­li­li­by­ście się ze wsty­du, potrą­ciw­szy fili­żan­kę z nie­do­pi­tą moc­cą. Dobrze, że mikro­skop i zestaw z odczyn­ni­ka­mi zosta­wi­łam w domu. Nina – Moni­ka – ma wszyst­ko, cze­go potrze­ba wscho­dzą­cej na fir­ma­nen­cie (na potrze­by kry­tycz­no­li­te­rac­kie i społeczne/społecznościowe) poetes­sie. Jed­nak Autor­ka jest przede wszyst­kim pisar­ką. Zapa­da­ją­cą w pamięć, nie­pod­ra­bial­ną.  Doj­rza­łą, wia­ry­god­ną i pie­kiel­nie uta­len­to­wa­ną. W dodat­ku, sza­now­ni współ­czy­tel­ni­cy tych wier­szy – Ona jest z krwi i kości. Dosłow­nie.

O autorze

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania