recenzje / ESEJE

Strony

Bogusław Kierc

Recenzja Bogusława Kierca z książki Zdarte okładki Piotra Matywieckiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Bez­czel­nie ryzy­ku­ję twier­dze­nie, że ta książ­ka już samym roz­mia­rem urze­czy­wist­nia isto­tę poetyc­kie­go zamy­słu Pio­tra Maty­wiec­kie­go: isto­tą jest Księ­ga. Księ­ga Stwo­rze­nia. I nie o wygó­ro­wa­ną ambi­cję tu cho­dzi, ale o fun­da­men­tal­ną powin­ność upo­rząd­ko­wa­nia prze­strze­ni, w któ­rej mogła­by się roz­le­gać „glo­so­la­lia dźwię­ku mate­rii i czasu,/ Bóg z niej świat skła­da i trze­ba to opi­sać”.

Chciał­bym mówiąc o Zdar­tych okład­kach unik­nąć nie­bez­pie­czeń­stwa jakiejś pod­nio­słej impo­sta­cji. Obym nie prze­oczył tego, co w gene­zyj­skich rewe­la­cjach poety wibru­je wyso­kiej pró­by humo­rem, któ­ry pozwa­la mu tak­że wyznać: „mam sumie­nie śmiesz­ne”.

On sam, wdzie­ra­jąc się swo­im c h c ę przed Boskie chce­nie sprzed stwo­rze­nia, wie – czu­je? – czym jest poetyc­ka uzur­pa­cja: „mur dro­bin kurzu zle­pio­ny świa­tłem słów”. A więc: „naj­wier­niej mime­tycz­na jest eks­plo­zja pust­ki: zero mowy – hura­gan ist­nie­nia”.

No tak, tyl­ko jak to zero mowy osią­gnąć posłu­gu­jąc się sło­wa­mi? Bo – że nie tyle na sło­wach, ile na hura­ga­nie ist­nie­nia zale­ży Maty­wiec­kie­mu – wyda­je się prze­ko­ny­wu­ją­co jasne, nawet kie­dy mówi, że brak mu „słów od życia lżejszych/ aby je życie unio­sło”.

Para­dok­sal­ność tej poezji jest od razu zało­żo­na, jest – ina­czej mówiąc – jej aktem zało­ży­ciel­skim, jest aktem jej poczę­cia. Autor „Zdar­tych okła­dek” uza­sad­nia go w Posło­wiu uogól­nia­jąc: „Poeci żyją para­dok­sal­ny­mi obra­za­mi. Tyl­ko tak mogą żyć w dra­ma­tach rze­czy­wi­sto­ści. Świat rozu­mie­ją jako zobra­zo­wa­ny para­doks cze­goś wyż­sze­go i głęb­sze­go niż świat. Czy to jest ich wia­ra, prze­czu­cie Boga?”

Pyta­nie o wia­rę, nawet jeśli ma pozo­stać „Wiel­ką Nie­wie­dzą, któ­rą musi usza­no­wać i poeta i jego czy­tel­nik”, tutaj, wobec tego kon­kret­ne­go poety, Pio­tra Maty­wiec­kie­go, nie może być ani uchy­lo­ne, ani tak­tow­nie wysu­bli­mo­wa­ne, albo­wiem Księ­ga Stwo­rze­nia nie­unik­nie­nie jest Księ­gą Wia­ry. Nawet, gdy­by­śmy tę wia­rę poj­mo­wa­li bez­boż­nie, pozo­sta­nie wia­rą w (jakiś) Począ­tek. Choć­by wia­rą w proch. I wię­cej – wia­rą prze­ciw Bogu. Tym bar­dziej Boga pożą­da­ją­cą, im bar­dziej Mu się prze­ciw­sta­wia. Na tym chy­ba się opie­ra zdol­ność odczu­wa­nia Boga żywe­go.

Maty­wiec­ki chce być – i jest – wobec tego feno­me­nu pokor­ny. Ale to nie zna­czy, że jego goto­wość do wal­ki z anio­łem Boga jest mniej­sza niż u biblij­ne­go Jaku­ba. Zda­je mi się, że na tej goto­wo­ści, na tej dziel­no­ści zasa­dza się dyna­mizm jego poezji: „Świat chce być nie­stwo­rzo­ny. Sam w sobie – prze­ciw Bogu. Hero­icz­nie i darem­nie”.

Mógł­bym naiw­nie zapy­tać, skąd poeta Maty­wiec­ki to wie, że świat chce być nie­stwo­rzo­ny? Z sie­bie. Z sie­bie-pro­chu. Sku­pio­ne­go. W tym sen­sie moż­na by auto­ra „Zdar­tych okła­dek” nazwać Mistrzem Śro­dy Popiel­co­wej, albo­wiem przy­po­mi­na­na tego dnia sen­ten­cja z pro­chuś powstał i w proch się obró­cisz ma w Maty­wiec­kim wier­ne­go wyznaw­cę i apo­sto­ła. Proch i kurz, jako nie­waż­kie – zbli­żo­ne do nico­ści (czy żad­no­ści) – dro­bi­ny mate­rii, są dla nie­go nośni­ka­mi pamię­ci sprzed stwo­rze­nia. W dosko­na­le obja­wia­ją­cym sens poetyc­kie­go humo­ru wier­szu o Hen­ry­ku Ćwi­kliń­skim, mówi zara­zem o sobie: „Wszech­świat był mu tak intym­nie bliski/ jak domo­wa spi­żar­nia, jak wła­sna tkan­ka. (…) Cier­piał czu­jąc się wszechświatem/ w sta­nie samożywnym./ Dla­te­go m y ś l a ł o cia­łach wszechświatowych,/ żeby rozum go ule­czył z pozo­rów ciała,/ z zachwy­ca­ją­ce­go wstrę­tu i wstręt­ne­go zachwy­tu”.

W dal­szych sekwen­cjach wier­sza, cytu­jąc pory­wa­ją­ce frag­men­ty książ­ki Ćwi­kliń­skie­go o tajem­ni­cach stwo­rze­nia, sku­pia uwa­gę na implo­zyj­nej dąż­no­ści nico­ści-próż­ni, któ­rą ten nazy­wa cmo­kiem: „Takim cmokiem/ mogła próż­nia powsta­ła w róż­nych stro­nach przestworu/ ścią­gnąć roz­pro­szo­ny w pozor­ną nicość mate­riał na światy/ i ule­pić zeń gwiazdę/ aże­by nią swo­ją próż­nię wypełnić/ i w swo­im miejscu/ coś/ stwo­rzyć”.

Nicość, nic ma u Maty­wiec­kie­go podob­ne (a wła­ści­wie: takie samo) zna­cze­nie, jak w Sefer Jeci­ra, w Księ­dze Stwo­rze­nia i odwo­łu­je się do Tego (repre­zen­tu­je Go), któ­ry z pust­ki ufor­mo­wał rze­czy­wi­stość, swo­je nie­by­cie czy­niąc naszym byciem. Bywa to utoż­sa­mia­ne z Boskim samo­ogra­ni­cze­niem (cim­cum) poprze­dza­ją­cym stwa­rza­nie. Ta keno­za Boga głę­bo­ko odzwier­cie­dla się w całej poezji Maty­wiec­kie­go, w jego poczu­ciu współ­ist­nie­nia z całym stwo­rze­niem, w intym­nie odczu­wa­nej współ­od­po­wie­dzial­no­ści za nie. Poko­ra poety jest w isto­cie keno­zą, umniej­sze­niem się do sta­nu, któ­ry pozwa­la na (choć­by inten­cjo­nal­ne) prze­si­le­nie sie­bie w kon­struk­cje pod­trzy­mu­ją­ce cudze ist­nie­nie. Jest zatem – jak­by to powie­dzieć – poko­rą stwo­rzy­ciel­ską. Bez uzur­pa­cji gestów Kre­ato­ra. Wła­śnie w „Keno­zie”, z któ­rej cyto­wa­łem na począt­ku frag­ment o mime­tycz­nej eks­plo­zji pust­ki, zna­la­zły się te zda­nia: „Dobrze było­by zanik­nąć a jed­no­cze­śnie całą oso­bo­wość prze­si­lić w kon­struk­cje pod­trzy­mu­ją­ce cudze (w tym swo­je wła­sne!) for­mal­ne ist­nie­nie. (…) Wil­goć i mur, korzeń i piach, lisz­ka i liść, owad i odra­za, zachcian­ka i ogry­zek – to jest skład­ka na mnie i mate­ria gło­du. Ustę­pu­ję i z tego”.

Czy te kon­struk­cje pod­trzy­mu­ją­ce ist­nie­nie to nie jakiś szla­chet­ny ide­alizm sub­li­mu­ją­ce­go pięk­no­du­cha? Nie. Pew­nie mało prze­ko­nu­ją­cym dowo­dem było­by moje wła­sne ist­nie­nie pod­trzy­my­wa­ne przez wie­le takich kon­struk­cji. Że mówię o poezji, to pew­nie nie­zu­peł­nie oczy­wi­ste. A jed­nak. Ów genial­nie dow­cip­ny Ćwi­kliń­ski powia­da prze­cież : „Myśl jest pozor­ną nicością./ W rze­czy­wi­sto­ści jest ona mate­rią i siłą twórczą/ oraz i duchem oży­wia­ją­cym nasze cia­ło”.

Ta kon­sta­ta­cja się­ga poza śmierć. I kie­dy Maty­wiec­ki pyta, czy każ­de­go umar­łe­go żało­wać, jeśli w całym życiu nie mógł­by czuć nicze­go oprócz żalu po umar­łych, natych­miast potwier­dza: „Wła­śnie ten żal./ Nawet jeśli o umar­łych nie myśląc,/ czu­ję szczę­ście, miłość, nie­na­wiść”. Wła­śnie ten żal. Myślę, że z nie­go wynik­nę­ła keno­tycz­na poezja Pio­tra Maty­wiec­kie­go. Ke-noza to tak­że ogo­ło­ce­nie, któ­re jest jed­ną z wykład­ni tytu­łu tego zbio­ru: Zdar­te okład­ki. Ogo­ło­ce­nie Ada­ma i ogo­ło­ce­nie Chry­stu­sa. Ogo­ło­ce­nie ofiar w obo­zach zagła­dy. Ogo­ło­co­ne szczę­ście, miłość, nie­na­wiść.

Czy­ta­jąc gene­zyj­sko-keno­tycz­ne wier­sze Maty­wiec­kie­go, myślę o tej nie­sa­mo­wi­tej chwi­li, kie­dy Stwo­rzy­ciel pogrą­ża Ada­ma w ponow­ne nie­ist­nie­nie, wyco­fu­je go z ist­nie­nia w głę­bię, w pust­kę snu bez snów, bez nicze­go, po to, by wziąć z nie­go to, co my od daw­na nazy­wa­my żebrem, a co – jak się oka­zu­je w tłu­ma­cze­niu rabi­na Sachy Peca­ri­ca i Ewy Gor­don – odda­ne jest jako stro­na: „Prze­bu­do­wał Bóg tę stro­nę, któ­rą wziął z czło­wie­ka – w kobie­tę i przy­pro­wa­dził ją do czło­wie­ka”.

Mam wra­że­nie, że tak wła­śnie, w kobie­cie, któ­ra jest pierw­szym innym czło­wie­kiem, zosta­ła przy­pro­wa­dzo­na do czło­wie­ka ta, prze­bu­do­wa­na (przez Boga), stro­na i czło­wiek (Piotr) zawo­łał: „Jestem ze wszyst­kich stron raniony./ Świat mnie opa­trzył bli­zną cia­ła”.

O autorze

Bogusław Kierc

Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania