recenzje / ESEJE

Studium temperamentu

Jerzy Jarniewicz

Recenzja Jerzego Jarniewicza z książki Studium temperamentu Ronalda Firbanka.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Żyje­my w świe­cie sztucz­nych obra­zów, któ­re są obra­za­mi innych obra­zów, zasła­nia­ją­cych rze­czy­wi­stość. To Bau­dril­lard? Nie, Ronald Fir­bank – twór­ca cam­pu, czy­li świa­do­mie wyko­rzy­sty­wa­ne­go kiczu, sztucz­no­ści i prze­ry­so­wa­nia. W Pol­sce nie­mal w ogó­le nie­zna­ny Fir­bank (1886–1926) to pisarz dokucz­li­wy. Wyda­wa­ło­by się, że jego legen­dar­na eks­cen­trycz­ność pozwa­la nam uznać go za uro­cze­go dzi­wa­ka, pogro­bow­ca angiel­skiej deka­den­cji, po czym zna­leźć dla nie­go miej­sce w gabi­ne­cie lite­rac­kich oso­bli­wo­ści. Albo że ety­kie­ta twór­cy cam­pu, czy­li este­ty­ki świa­do­mie wyko­rzy­sty­wa­ne­go kiczu, sztucz­no­ści i prze­ry­so­wa­nia, opi­su­je nam go na tyle dokład­nie, że moż­na go usta­wić w jed­nym sze­re­gu z Bar­ba­rel­lą i Fred­diem Mer­cu­rym. Wyda­wa­ło­by się wresz­cie, że skry­wa­ny homo­sek­su­alizm Fir­ban­ka wpi­su­je jego twór­czość w pra­hi­sto­rię anglo­ję­zycz­nej pro­zy gejow­skiej sprzed coming outu. We wszyst­kich tych przy­pad­kach Fir­bank mógł­by zostać bez­piecz­nie zamknię­ty w niszach, tym­cza­sem jego twór­czość, choć z zało­że­nia niszo­wa i pery­fe­ryj­na, na jakie­kol­wiek pery­fe­rie rele­go­wać się nie daje.

Bio­gra­fist­ka Fir­ban­ka, bry­tyj­ska pisar­ka Bri­gid Bro­phy, sta­wia jed­ną z jego powie­ści w trój­ce naj­wy­bit­niej­szych doko­nań XX w., obok dzie­ła Pro­usta i Zło­tej cza­ry Hen­ry­’e­go Jame­sa. Czy Bro­phy prze­sa­dzi­ła? Dopu­ści­ła się świa­do­mej pro­wo­ka­cji? Jeśli tak, to zasta­nów­my się nad sło­wa­mi Ala­na Hol­lin­ghur­sta, lau­re­ata nagro­dy Booke­ra, któ­ry stwier­dził, że wpływ Fir­ban­ka jest być może trwal­szy i poży­tecz­niej­szy niż pisa­rzy takich jak James Joy­ce i Vir­gi­nia Woolf, któ­rych domi­nu­ją­ce oso­bo­wo­ści przy­ćmi­ły go w histo­rii powie­ści moder­ni­stycz­nej. Takie stwier­dze­nie trud­no zlek­ce­wa­żyć, zwłasz­cza że jego autor wyka­zał się uwia­ry­god­nia­ją­cą ostroż­no­ścią, opa­tru­jąc swój sąd zastrze­że­niem „być może”.

Oka­zu­je się, że Fir­bank to nie tyl­ko kolo­ro­wa postać życia lite­rac­kie­go i histo­rii oby­cza­jów, ale przede wszyst­kim – pisarz. I jako pisa­rza powin­no się go oce­niać. To wyma­ga uważ­nej lek­tu­ry, co może być trud­ne ze wzglę­du na ską­pość spo­lsz­czeń: do nie­daw­na poza powie­ścią Zdep­ta­ny kwia­tu­szek nie mie­li­śmy żad­nych prze­kła­dów.

Ronald Fir­bank to postać, któ­rą trud­no przy­pi­sać jed­nej epo­ce czy nur­to­wi: choć wie­le zawdzię­cza Osca­ro­wi Wil­de­’o­wi i este­ty­zmo­wi prze­ło­mu wie­ków, wyraź­nie poza tę poety­kę wykra­cza w swo­im rady­kal­nym, kon­se­kwent­nym pomy­śle na lite­ra­tu­rę. Prze­ni­ka go bowiem poczu­cie, że żyje­my w świe­cie gestów i cere­mo­nii, masek i kotur­nów, a kon­wen­cje wsą­czy­ły się w nas tak głę­bo­ko, że już nicze­go z czy­stym sumie­niem nie da się nazwać spon­ta­nicz­no­ścią czy natu­ral­no­ścią. Już nie tyl­ko sztu­ka jest dome­ną sztucz­no­ści, sty­li­zo­wa­na jest cała rze­czy­wi­stość – kul­tu­ro­wa, spo­łecz­na, a nawet psy­chicz­na. Lite­ra­tu­rze nie pozo­sta­je nic inne­go jak tyl­ko ze swo­ją sztucz­no­ścią się obno­sić i ujaw­niać wła­sne zadłu­że­nie we wszech­ogar­nia­ją­cej umow­no­ści. Lite­ra­tu­ra reali­stycz­na, któ­ra swo­ją sztucz­ność ukry­wa pod przy­kryw­ką wier­ne­go odwzo­ro­wy­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści, tonie w pro­stac­kiej obłu­dzie.

Bo w lite­ra­tu­rze wszyst­ko jest sty­li­zo­wa­ne i prze­two­rzo­ne. Nie przy­pad­kiem w trzech pierw­szych utwo­rach tomu poja­wia się obraz lustra. Kie­dy spo­glą­da w nie jeden z boha­te­rów, nar­ra­tor opi­su­je nie jego twarz, ale twarz odbi­tą w lustrze. W innym miej­scu zaś twarz mło­dej zakon­ni­cy przy­po­mi­na nar­ra­to­ro­wi nie anio­ła, ale anio­ła na fre­sku w jakimś sta­ro­żyt­nym koście­le. To nie rze­czy­wi­stość inte­re­su­je Fir­ban­ka, ale wize­run­ki. Gdy­by pozwo­lić sobie na ana­chro­nizm, powie­dzie­li­by­śmy, że Fir­ban­ko­wi bli­sko do teo­rii symu­la­krów Jeana Bau­dril­lar­da i jego prze­ko­na­nia, że żyje­my w świe­cie sztucz­nych obra­zów, któ­re są obra­za­mi innych obra­zów, two­rząc świat bar­dziej real­ny niż nie­do­stęp­na nam już, coraz bar­dziej hipo­te­tycz­na rze­czy­wi­stość.

U Fir­ban­ka ta świa­do­mość dopro­wa­dza do sto­pie­nia się dwóch dotych­czas prze­ciw­sta­wia­nych pojęć – głę­bi i powierzch­ni. Jego pro­za to migo­tli­we kom­po­zy­cje, za któ­ry­mi nie kry­je się żad­ne wcze­śniej­sze prze­sła­nie. Stąd zain­te­re­so­wa­nie twa­rzą jako maską, nie­da­ją­cą dostę­pu do tego, co wewnątrz. Stąd obse­sja na punk­cie maki­ja­żu, stro­jów i dra­pe­rii, a przede wszyst­kim fascy­na­cja tym naj­do­sko­nal­szym być może prze­ja­wem sztu­ki dla sztu­ki – kon­wer­sa­cją.

W sztu­ce kon­wer­sa­cji jest zaś Fir­bank nie­zrów­na­nym mistrzem, a jego powie­ścio­we dia­lo­gi to mają­ca wie­lu naśla­dow­ców naj­bar­dziej bodaj rady­kal­na inno­wa­cja jego pro­zy. Fir­bank spi­sy­wał zasły­sza­ne zwro­ty fio­le­to­wym atra­men­tem na dłu­gich, cien­kich paskach papie­ru, któ­re potem zesta­wiał w roz­ma­itych kon­fi­gu­ra­cjach jak w słow­nym kola­żu – ten sam frag­ment dia­lo­gu mógł poja­wić się w innej roz­mo­wie w kolej­nej powie­ści. Nie cho­dzi­ło o zależ­no­ści przy­czy­no­wo-skut­ko­we czy logicz­ną kon­ty­nu­ację – u Fir­ban­ka kon­wer­sa­cja czę­sto dry­fu­je bez wyraź­ne­go celu, a sło­wa spla­ta­ją się ze sobą w nie­prze­wi­dy­wal­ny spo­sób.

Podob­ne zasa­dy rzą­dzą też jego frag­men­ta­mi opi­so­wy­mi, w któ­rych trud­no dopa­trzyć się kon­se­kwen­cji. Epi­zo­dy nie ukła­da­ją się w fabu­łę. Czy­tel­nik pró­bu­ją­cy uchwy­cić hie­rar­chię posta­ci i zda­rzeń, śle­dzić wątek roz­mo­wy czy wyłu­skać z niej dys­kur­syw­ną treść, stoi na z góry stra­co­nych pozy­cjach. Mamy bowiem do czy­nie­nia z kom­po­zy­cją na pół abs­trak­cyj­ną, opar­tą na zaska­ku­ją­cych zesta­wie­niach, kon­tra­stach i spię­ciach. Alan Hol­lin­ghurst zauwa­ża, że swo­je kola­że zło­żo­ne ze strzę­pów kon­wer­sa­cji autor Zdep­ta­ne­go kwia­tusz­ka two­rzył kil­ka lat wcze­śniej niż T.S. Eliot sto­su­ją­cy podob­ną tech­ni­kę. A więc Fir­bank jako nowa­tor­ski moder­ni­sta, a nie dan­dy­so­wa­ty eks­cen­tryk?

Stu­dium tem­pe­ra­men­tu jest wybo­rem wcze­snych krót­kich próz Fir­ban­ka uwzględ­nia­ją­cym tak­że jeden z jego wier­szy. Wie­le z tych utwo­rów zosta­ło opu­bli­ko­wa­nych dopie­ro po śmier­ci auto­ra, któ­ry opa­trzył je komen­ta­rzem „nie do dru­ku”. Jed­nak to nie mło­dzień­cze wpraw­ki, któ­rych war­tość ujaw­nia się dopie­ro w zesta­wie­niu z utwo­ra­mi doj­rza­ły­mi. Zna­jo­mość póź­niej­sze­go Fir­ban­ka, choć zale­ca­na, nie jest koniecz­na, bo wcze­sne utwo­ry bro­nią się same. Zatrzy­mu­ją ten moment pro­go­wy przej­ścia od deka­den­cji do cam­pu, od este­ty­zmu do moder­ni­zmu, zapo­wia­da­jąc wręcz wraż­li­wość cha­rak­te­ry­stycz­ną dla naszej pono­wo­cze­snej epo­ki. Nie­któ­re pro­zy mogły­by z powo­dze­niem zna­leźć się w póź­niej­szych dzie­łach Fir­ban­ka, inne pozo­sta­wia­ją czy­tel­ni­ka w intry­gu­ją­cej nie­pew­no­ści, na ile XIX-wiecz­na este­ty­ka jest tu sto­so­wa­na z roz­my­słem i dystan­sem, a na ile dowo­dzi zauro­cze­nia się auto­ra kwie­ci­stą dyk­cją deka­den­tów. Skła­niał­bym się do pierw­sze­go sądu, głów­nie z uwa­gi na wpi­sa­ną w te tek­sty iro­nicz­ną prze­sa­dę i nie­po­ko­ją­ce, nie­ludz­kie nie­mal wyra­fi­no­wa­nie. Ma się wra­że­nie, że Fir­bank wywra­ca tę dyk­cję na nice, by poka­zać, że za feerycz­ną, czę­sto cho­ro­bli­wą grą obra­zów, woni i dźwię­ków nic się nie kry­je. Przy czym jest to nie tyle nihi­li­stycz­ne roz­po­zna­nie pust­ki pod lśnią­cą powierzch­nią, ile odkry­cie tej wyjąt­ko­wej, fascy­nu­ją­cej głę­bi, jaką jest sama powierzch­nia.

Pol­sz­czy­zna szcze­gól­nie przy­słu­ży­ła się Fir­ban­ko­wi. Wytraw­ne prze­kła­dy Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza i Andrze­ja Sosnow­skie­go peł­ne są zdrob­nień, któ­rych brak w angielsz­czyź­nie – co rusz spo­ty­ka­my tu nie „kwia­ty”, nawet nie „kwiat­ki”, lecz „kwia­tusz­ki”, nie „oczy”, ale „oczę­ta”. Takie nasy­ce­nie tek­stu zdrob­nie­nia­mi każe szu­kać przy­jem­no­ści lek­tu­ry wła­śnie na powierzch­ni słów, per­wer­syj­nie dzie­cię­cych, osten­ta­cyj­nie naiw­nych, podej­rza­nie nie­win­nych. Mylił­by się, kto uznał­by, że zdrob­nie­nia pro­wa­dzą tyl­ko do wytwo­rze­nia cie­płe­go, przy­tul­ne­go kli­ma­tu tej pro­zy, któ­ra za wszel­ką cenę chce się podo­bać – to nie jest pro­za duże­go dziec­ka. Ten uko­cha­ny synek swo­jej mamy, pierw­szej czy­tel­nicz­ki jego utwo­rów, jest dokucz­li­wym geniu­szem: roz­sa­dza oczy­wi­sto­ści, nasy­ca­jąc je wyraź­ną nutą nie­po­ko­ją­cej trans­gre­sji i per­wer­sji. Podob­ną wymo­wę ma też upodo­ba­nie Fir­ban­ka do wybu­ja­łej meta­fo­ry­ki kwia­to­wej, któ­ra nała­do­wu­je te utwo­ry pod­skór­ną sek­su­al­ną ener­gią, a jego kato­li­cyzm pozwa­la mu pła­wić się w obra­zach czy­ha­ją­cych pokus, występ­ku skry­te­go pod maki­ja­żem pięk­na i cho­ro­bli­wej uro­dy cier­pie­nia.

Wróć­my jesz­cze do stwier­dze­nia Hol­lin­ghur­sta – któ­ry Fir­ban­ko­wi poświę­cił swo­ją naj­gło­śniej­szą powieść Klub korync­ki – że pro­za auto­ra Zdep­ta­ne­go kwia­tusz­ka mia­ła więk­szy wpływ na powieść moder­ni­stycz­ną niż twór­czość Joy­ce­’a i Woolf. Histo­ry­cy lite­ra­tu­ry przy­to­czą tu nazwi­ska zadłu­żo­nych u Fir­ban­ka pisa­rzy, jak choć­by Eve­lyn Waugh, autor wzno­wio­nej wła­śnie powie­ści Zno­wu w Bri­de­she­ad. Odczy­ty­wa­nie Fir­ban­ka jako pisa­rza zadzi­wia­ją­co współ­cze­sne­go to zada­nie do odro­bie­nia. Zamiesz­czo­ne w uzu­peł­nie­niu tomu aneg­do­ty z życia Fir­ban­ka przy­czy­nia­ją się do utrwa­le­nia jego legen­dy, ale aneg­do­ta nie powin­na prze­sło­nić go jako pisa­rza. Czy­taj­my Fir­ban­ka.


Tekst opu­bli­ko­wa­ny na łamach „Gaze­ty Wybor­czej”. Dzię­ku­je­my za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania