1
Ponieważ Sławomir Elsner w wywiadzie udzielonym na stronach Biura Literackiego w całej rozciągłości potwierdził moje odczytanie jego arkusza Afekt, warto może, zważywszy, że wiersze z Afektu to również trzon debiutanckich Antypod, przypomnieć tamte moje niedawne rozpoznanie. Zatem przypomnę, że w zaledwie kilka miesięcy temu opublikowanym tekście „Schludne, dojrzałe, prawdziwe”, pisałem o pojawieniu się tego poety tak: „Urodziłem się w 1976 roku, jestem osobnikiem schludnym, dojrzałym emocjonalnie” – pisze o sobie Sławomir Elsner, autor Afektu, moim zdaniem najlepszego arkusza poetyckiego z tej serii Biura Literackiego, w której pojawili się także Rafał Praszczałek, Rafał Skonieczny i Kornelia Piela. Ten autoportret autora można i nawet wypada uzupełnić autoportretem jego bohatera lirycznego, czyli najlepiej słowami wiersza Elsnera pt. „Pochodzę z dna”: „Pochodzę z dna. Mam na to odpowiednie papiery. / Pamiętam sierpniowe upały, jak piękne kobiety pytały mnie: / skąd jesteś? Zawsze odpowiadałem tak samo: // pochodzę z dna. Mam krótkie, lecz trwałe spojrzenie / w żelaznym kolorze. Widzę was jakby z piwnic. / Nie wiadomo, skąd się tutaj wziąłem – to tajemnica. / Z jakiego zderzenia powstałem? Może po prostu // ktoś mnie wykrzesał, czyszcząc blachę z rdzy?” Czy to już cały bohater wierszy pomieszczonych w Afekcie, ten żyjący – jak głosi okładkowa notka krytyczna – „na pograniczu snu i jawy, ascetyczny podmiot”, który „bardziej przypomina humanoidalną hybrydę niż człowieka”? Nie, na pewno nie. To, co fascynuje w wykreowanym przez Elsnera bohaterze lirycznym to jego iście owidiuszowa zdolność do metamorfozy. Najczęściej jest to metamorfoza okrutna, w szczególny sposób opowiadająca o doznawanym bólu (jak np. w liryku „Precyzja”: „Miewam czyste sny. W snach bywam / przeźroczystym pokojem. Kiedy wchodzę / do siebie, mam rozciętą twarz. Tak widzę to / z zewnątrz: człowiek ubrany w ciało / rozbiera się. Skóra lśni, krew szybko paruje. / Ktoś z wnętrza krzyczy, by ukazać się / w pełnej barwie.”). Niekiedy jest to wręcz dramat o napięciu tak znacznym, jak w dedykowanym Wojciechowi Bonowiczowi, wyjątkowo udanym wierszu „Ten człowiek”: „Ten człowiek, który we mnie mieszka, / jest obrażony i blady. Tego człowieka trzeba prowadzić za rękę i przepraszać. / Kiedy się głośno skarży, zaklejam mu / usta czarną taśmą i przywiązuję / w okolicach tyłu głowy. Ten człowiek / wtedy płacze. (Proszę go: nie płacz.) / tego człowieka nie interesują moje / prośby. Ten człowiek z płaczu przechodzi / w złość i się wyrywa. Kiedy się wyrwie, / to się rozrasta. Staje się większy ode mnie, / zakleja mi usta czarna taśmą i przywiązuje / w okolicach tyłu głowy. Wtedy ja / mieszkam w tym człowieku.” Po takich tekstach nie ma co komentować, takie teksty domagają się ciszy długiej, obejmującej ich wielkość. I nawet jeżeli wśród trzynastu wierszy z arkusza Afekt jest tylko jeden tak mocny wiersz, to i tak wiele. Naprawdę. Afekt – dodaje Elsner w swojej „skrzydełkowej” autoprezentacji – „to przede wszystkim wiersze prawdziwe”. Istotnie, ten dosyć późny debiut (piszący te słowa, by daleko nie szukać, raptem dwa lata starszy od Elsnera, debiutował w sposób naturalny wraz ze swoimi tzw. „rocznikami siedemdziesiątymi” 12 lat temu) jest – można powiedzieć – najprawdziwszy z prawdziwych: schludny, dojrzały, niczego mu nie brakuje. Mariusz Grzebalski stwierdził, że „cicha bohaterka tych tekstów” to „niespełniona miłość”. Można podeprzeć taką opinię cytatami z tekstów „Piosenka pijaka II”: „I znowu myśl, która mnie brudzi: / miłość jest biała i podła, dzika i ciężka / jak polarny niedźwiedź. (…)” Albo z „Wiersza miłosnego”: „Mogę tak w nieskończoność udawać: mam dom, / ktoś na mnie czeka. Choć tak naprawdę wiem, // że mieszkam pod wszystkimi mostami, / na każdym dworcu. Serce zupełnie mi wyschło, / ale umysł mam jeszcze mięsisty i ciepły.” Lecz ja byłbym raczej optował za uznaniem, że wyraźniejszą jeszcze niż niespełniona miłość bohaterką wierszy Sławomira Elsnera jest – tożsamość kontrolowana. Kontrolowana, a także pożądana, tracona, zdobywana, niszczona, dopasowywana, obserwowana, jak w jakimś nieprzyjemnym, na sobie samym przeprowadzanym eksperymencie. Ta wyjątkowo proteuszowa tożsamość, to zmienne „ja” liryczne doznaje miłości, strat, upokorzeń, bywa rozdarte i niespokojne, przeżywa oniryczne metamorfozy – cały czas jednak pozostaje pod obserwacją i ten, kto patrzy, notuje: „Ja się dopiero rozwijam, dopiero prostuję / pomięty na śniegu papier, małymi garstkami / przesypuję piach, co szkli się jak próżnia.” Więc poczekajmy na dalszy ciąg. Chyba warto.
2
Teraz, po ukazania się pełnowymiarowej książki poetyckiej Elsnera Antypody, można pokusić się już, jak myślę, o zdecydowanie pewniejszą, wyzbytą słówka „chyba” odpowiedź na pytanie, czy warto było czekać na ten debiut? Otóż, moim zdaniem, nie ulega wątpliwości, że warto było poczekać na ten zbiór, być może przede wszystkim dlatego, że Sławomir Elsner w Antypodach to poeta precyzyjny i pewny swoich kreatorskich, demiurgicznych gestów, poeta – jak wszyscy nieźli poeci – subtelnie i elegancko przesadny, a przy tym poeta w ciekawy, powiedziałbym nawet, że urokliwy sposób – dekadencki. Ale – po kolei. W „Wierszu miłosnym” pisze Elsner: „Nie zadomowiłem się w żadnej z twoich odmian. / Mając w zamyśle pijaka, który teraz się ocknął / w bramie i śniegiem przeciera twarz. W połowie / nim jestem (…).” To właśnie ożywienie figury „pijaka”, znanej czytelnikom poezji chyba najlepiej z twórczości Rafała Wojaczka, Marcina Świetlickiego, a także z poezji francuskich dekadentów i kilku jeszcze innych, jak np. Bukowski, poetów, w połączeniu z deklaracją bohatera lirycznego wierszy Elsnera zadomowieniu połowicznym w tej formie stało się dla mnie impulsem do dostrzeżenia, jak bardzo Sławomir Elsner usiłuje ukazać świat – i siebie w nim – jako coś schyłkowego, przetrąconego, niepełnego i w rozmaitych niedokształtach i niedowartościach grzęznącego. O tej niepełności, poczuciu braku i świadomości schyłku mówi Elsner chyba najwyraźniej w wierszu „Tango” (pierwsza i kawałek drugiej strofy): „Mężczyzno bez twarzy, uroczy szkicu człowieka. / Twoja osobowość to jej brak. Takiego Cię pokochałam, / choć przez to choruję – doprawdy pięknie / potrafisz tęsknić. Mnie się to raczej nie zdarza – jestem u schyłku.” Czytając Antypody nie trudno zauważyć zatem, że tego poetę interesują przede wszystkim stany rozpadu, nieciągłości, zaburzenia, szczególnie takie, by dało się potem zapisać choćby taki fragment: „Muszę być w kilku miejscach naraz, żeby / się nie zdradzić. Cień mam szczelnie owinięty / w folię, z piwnicy zrobiłem sobie dom.” („Czasami ktoś tutaj puka”.)
3
Ciekawie wygląd także kwestia dialogowości utworów w Antypodach. Można odnieść wrażenie, że Sławomir Elsner, stwarzając pozory dialogu, zmyślając głosy mówiące w jego tekstach, w istocie przez cały czas monologuje, mówiąc jedynie do siebie i o sobie. Tak czytam większość utworów w tej książce, w których pojawia się jakieś „ty”, „on”, czy „ona”, tak czytam między innymi liryk „Mówię do ciebie”: „Mówię do ciebie, wypuszczając z ust obłoki pary. / Siedzisz, jakbyś czekał na diagnozę. Twój lekarz / nie żyje, twoje ciało nie ma sensu. // Uwijasz sobie w głowie wytłumiony schron, / autystyczne gniazdo. Wypluwasz drobne, / suche cząsteczki. Dopiero przestały ci rosnąć // paznokcie i włosy, fryzjer powiedział: niestety, / naprawdę przykro mi patrzeć. Wchłaniam świat, / oddaję go w zmienionej postaci.” (Tu także pojawia się figura znana z wierszy Świetlickiego, na którą naprowadza zwrot o wiciu sobie „autystycznego gniazda”.) Sławomir Elsner, bohater liryczny wierszy Elsnera traktuje najwyraźniej nie tylko siebie samego, lecz także innych ludzi niczym skomplikowany system luster, pozwalający na obserwowanie własnego odbicia w coraz to innych ustawieniach, konfiguracjach, zbliżeniach i oddaleniach. Ten swoisty „autyzm”, ten skrajny, bo tak go chyba trzeba nazwać, egotyzm jest jednak w tych wierszach do strawienia, jeśli pamiętać, że jest to – jak stwierdził sam autor – poezja prawdziwa, więc taka, w której płaci się jakąś, często wysoką cenę za każde słowo czy wers. Płaci się sobą, rzecz jasna, kolejnymi stanami rozbicia, kolejnymi doświadczeniami na sobie. To gra, znana choćby z wierszy przywoływanego tu już wcześniej Wojaczka – i tę grę Sławomir Elsner najwyraźniej z premedytacją podjął.
4
Jeszcze słowo o tytułowej subtelności przesady, jaką dostrzegłem w debiucie Sławomira Elsnera. Co zresztą, powtarzam, nie jest zarzutem, ponieważ poezja ma przesadę wpisaną w siebie, odkąd istnieje. Dlatego uśmiecham się tylko, gdy czytam u Elsnera takie wersy, jak ten otwierający wiersz „Wykop”: „Smutek to pusta trumna. Słonce kojarzy mi się / ze śmiercią. (…).” Albo gdy czytam początek utworu „Wianuszek”: „Jestem odwrócony plecami. Za mną rozciąga się / martwe wybrzeże. Moi rodzice i bracia utopili się / w morzu, morze utopiło się we mnie. // Urodziłem się ze skręconym karkiem. Kiedy kocham, / nienawidzę. (…).” Czy wreszcie, gdy mam przed oczami „Echo”, jak dla mnie jeden z najbardziej udanych wierszy tego zbioru: „Ktoś wyjął mnie znikąd i wrzucił w nigdzie. / Stąd mogę wołać – tu mam potężne echo. / Trochę brakuje mi ludzi, ale można to obejść, / dwojąc się i trojąc; trochę brakuje mi serca. // Ktoś wyjął mnie znikąd i nawet nie mogłem się / oprzeć. Poręcze z piany, na skórze mam / pęknięcia i plamy. Raz próbowałem tonąć, / ale zamiast tego pokochałem wodę. // Od teraz tylko mgła.” Wiersze Elsnera, nastroje jego bohatera, są przesadzone, udramatyzowane. A to, że autor tych dramatyzacji, tej przesady i upozowania stara się mimo wszystko zachować spokój i wypowiadać możliwie najprecyzyjniej, to tej poezji może wyjść tylko na zdrowie. I tak wychodzi.